-Nie Pani, my miejsca nie potrzebujemy i wyciaga przed siebie reke po pieniadze. Mezczyzna ma na szyi zawieszona kartke na ktorej jest napisane ze jest kaleka, ze nie ma srodkow do zycia...Przygladam sie troche blizej mezczyznie i widze, ze faktycznie musi sie sporo nameczyc, zeby mogl chodzic tak wykrzywiony. Kobieta popycha go przez wagon metra...czeka na datek...
Rano wyszlam po bagietke do sklepu. Po drodze, robiac moze z 50 metrow, minelam kilku zebrakow, znanych mi, zawsze tych samych. Pierwszy siedzi przed piekarnia. Gdy wychodzi sie ze sklepu mowi albo dzien dobry, albo zyczy udanego dnia. To "udanego dnia" z jego ust staje nam w gardle. Nastepna jest kobieta, ktora kleczy calymi dniami miedzy sklepem i piekarnia. Obok niej widac taki maly napis...jestem glodna...dajcie cokolwiek, czeki na jedzenie...cokolwiek...
Troche dalej „mieszka” na mojej ulicy od miesiecy para mlodych ludzi, maja moze po 17-18 lat. Siedza na chodniku, od switu do nocy, czasem cos czytaja, ale wiekszosc czasu spedzaja godzinami patrzac przed siebie. Obok nich leza dwa psy i stoi caddy z dobytkiem. Widzialam, ze wieczorami podjezdza samochod czerwonego krzyza i przywozi im gorace napoje. Nie wiem, czy uciekli z domu, czy tez ich wyrzucono. Dziewczyna jest bardzo ladna, chlopak mniej...moze nie spodobal sie rodzicom dziewczyny a oni za wszelka cene chca byc razem?
Kilka metrow dalej zawsze stoi jeszcze jedna kobieta. Sprzedaje male bukieciki kwiatow przed sklepem z zywnoscia. Bardzo rzadko ktos je od niej kupuje. Ale ona stoi ... prawie caly dzien...czasami mowi dzien dobry, czasami zyczy udanego dnia...nie jest napastliwa.
Osobnym tematem mogliby byc bezdomni. W dzielnicy w ktorej mieszkam znam juz ich ulubione miejsca, adresy. Polacy maja swoj materac pod FNAC-iem. Gdy kiedys wychodzilam z synem ze sklepu a uslyszal, ze mowie po polsku, dodal mi otuchy, mowiac „znajdzie Pani, znajdzie...”W pierwszej chwili przestraszylam sie, byl potwornie brudny i zarosniety ale z czasem zaczynam sie juz nawet do tych moich rodakow przyzwyczajac. Czesto przychodza do glownego lokatora materaca koledzy, pija razem piwo, smieja sie, jest im razniej. Moze nawet razniej niz tym, ktorzy pozostali sami w mieszkaniach no i sa w koncu w Paryzu!
Na zime bezdomni stawiaja sobie na kanalach wentylacyjnych male namiociki. Na Wagram ktos nawet zdobyl kanape, wlozyl kwiaty do wazonu i rozpostarl dywan wyrzucony z ktoregos z biur. Czysto, schludnie...jak w domu. Tyle, ze na ulicy...W tym tygodniu temperatury maja spasc ponizej zera. Ma padac snieg. Ale oni pozostana na ulicach...
Paryz to nie tylko luksusowe witryny i Pola Elizejskie. Paryz to rowniez setki i tysiace bezdomnych ktorzy przez caly dzien, na kazdym kroku zebrza, blagaja o kromke chleba, spia na ulicach, graja w metrze na instrumentach...
Trzeba byc bardzo twardym zeby nauczyc sie na te ludzka biede nie reagowac. Inaczej w Paryzu nie da sie zyc. Trzeba nauczyc sie patrzec przed siebie, nigdy w oczy. Ci biedacy szukaja spojrzenia. W metrze zajac sie czytaniem ksiazki, przegladaniem e-maili. Czymkolwiek, aby tylko nie podniesc do gory oczu. Usmiech jest zakazany. I nie wolno sie nigdy do nikogo obcego odzywac. Inaczej wezma nas za wariata. A to wszystko po to, aby nie zwariowac. Bo czy mozna im wszystkim pomoc ?
Ot takie to nasze paryskie zycie....Mysle, ze nie moglabym zostac reporterem. Nie potrafie zrobic bezdomnym zdjecia. Jakos wstyd.