foto

foto

czwartek, 15 lipca 2010

Francuski high life i wypozyczony rower




Cap Ferret nie jest miejscowoscia, w ktorej spedzaja wakacje mieszkancy paryskich czy lyonskich przedmiesc. Zarowno samo miasteczko jak i sąsiadujące z nim wioski takie jak l’Herbe, LaVigne czy Le Canon zabudowane sa w większości luksusowymi domkami wakacyjnymi, które zaprojektowali znani francuscy architekci. Z reguly, zajmowane sa one przez zasobnych właścicieli i tylko czasami, niektórzy z nich wypożyczają, na krotki czas, swoje wyrafinowane cacka zwykłym śmiertelnikom Mieszkancy owych drewnianych twierdz,  wymuszaja dosc specyficzny styl zycia, odpowiednia garderobe, jezyk i oczywiście nieskazitelne maniery. Mieszkajaca w sąsiednim domku sasiadka od rana paradowala w eleganckiej, bialej sukience i komplecie perel, od czasu do czasu zatrzymujac się przed naszym wejściem, aby doradzic, w ktorej restauracji podawane sa najlepsze ostrygi, malze i ryby. O dwunastej dodawala jeszcze do swojej garderoby elegancki makijaz i pędziła na lunch. Na marginesie, była to najczęściej godzina o ktorej my dopiero siadaliśmy do sniadania...

Majac za cel dogłębne poznanie okolic i nie chcac się wciągnąć w obowiązujący wsrod miejscowych, snobow program restauracyjny, wypożyczyłam sobie rower. I to jaki! Srebrny, z koszykiem i napisem Cap Velo. Sam szyk!

Cena za wynajem nie była wygorowana natomiast właściciel wypożyczalni uprzedzil „Czy bierze Pani gwarancje? Bo wie Pani-kradna!” Biore, biore…odparlam pospiesznie. Ale czy Pani wie, ze nawet z gwarancja będzie Pani musiala zapłacić 600 euro jeśli Pani ukradna? W ubiegłym roku to tak kradli, ze miałem nawet zamiar zamknąć wypozyczalnie…

Niezle, pomyślałam sobie, ale rower wypożyczyłam a nawet trzy –dla rodziny.

Pierwsza noc była piekna, gwiazdzista. Mniej wiecej co dwie-trzy godziny zrywalam się, aby sprawdzic, czy na pewno moje rowery sa jeszcze na tarasie. Były! Rano z lekko podkrążonymi oczami zajrzałam do pobliskiej księgarni ( to na bezsenne noce podczas ktorych przyjdzie mi pilnowac rowerow!). Uroczy, starszy Pan stal przy kasie. Przepraszam, czy moglby Pan tak rzucic okiem na mój rower? Zalozylam, co prawda lancuch, ale nigdy nie wiadomo…”Proszę się nie bac, teraz jest spokojnie, kradna dopiero w sierpniu… turyści. Wtedy wszystkiego trzeba pilnowac…-dodal. Bylam niestety turystka...

Mimo to jednak przez najbliższe dni bacznie obserwowałam wszystkich kręcących się wokół mojego roweru. Strzezonego pan Bog strzeze-jak mawiala moja babcia. I jeśli nadarzala się okazja, prosilam zawsze kogos, aby „rzucil okiem” na mój zaplatany w kilka łańcuchów rower.

„Proszę się nie martwic”-podtrzymywal mnie na duchu sprzedawca kapeluszy, teraz jest spokojnie, udalo nam się na szczescie niedawno zamknąć camping i rozne takie biedaki już tu się nie kreca. Od razu zrobilo się bezpieczniej."

Powoli, sprawa roweru zaczynala mi powoli spędzać sen z powiek. Ktos mnie ostrzegl, ze zlodzieje nawet przeskakuja przez ogrodzenie. Zaczynalam tez podejrzewac, ze okradanie wlasnych klientow organizuje sama wypozyczalnia. Nie to niemożliwe…a może jednak. Noce były dlugie…przerywane pohukiwaniem sow, ale za to ranki przepiekne i polaczone ze spacerami rowerowymi na sam kraniec półwyspu, nad basen Arcachon…

Ostatniego dnia odprowadzilam rowery do wypożyczalni. Udalo się. Nie ukradli. Wlasiciel agencji, gdy mu opowiadam o moich przygodach z rowerem dodaje. „Najgorszy jest sierpień, gdy na miasto najeżdżają turyści. Wtedy trzeba bardzo uważać. Ja wszystkim radze, aby przyjeżdżali na wakacje z trzema starymi garnkami. Przyczepia je do roweru lancuchem i wtedy, gdy ktos będzie chciał je ukrasc, to narobia takiego halasu, ze zlodziej zrezygnuje…”

Jeśli wiec wybieracie się jeszcze tego lata do Cap Ferret-nie zapominajcie o zabraniu ze soba kremu do opalania i starych garnkow! Tylko wtedy spedzicie spokojne wakacje! Czego Wam z calego serca zycze !

czwartek, 8 lipca 2010

W Cap-Ferret



Musze sie troszke wytlumaczyc ze zwolnionego tempa obecnosci na blogu.  Najpierw duza czesc mojej energii i czasu pochlonela przeprowadzka, a od dwoch dni znalazlam sie na malutkim cypelku wychodzacym prosto w Atlantyk, nazywajacym sie Cap-Ferret. Kazdego roku staram sie wynalezc jakies nowe, niebanalne miejsce, z dala od tlumu turystow, z nadzieja na dobra kuchnie i piasek, ktorego ma byc duzo i w kolorze zolto-bialym.  Moze to jakas obsesja z dziecinstwa? Poszukiwanie piasku zapamietanego z wakacji nad  Baltykiem, goracego, parzacego w stopy? A moze po prostu potrzeba zapomnienia o calym swiecie patrzac w horyzont wzburzonego bialymi grzywami morza?

Wlasciwie to nawet nie wiem jak moj wybor padl w tym roku na Cap-Ferret. Mysle, ze pomysl narodzil sie podczas ogladania jednego z programow "Les racines et des ailes" we francuskiej telewizji, ktory od lat jest moim podstawowym zrodlem inspiracji do podrozy i miejsc na wakacje. A moze ogladane na Googlu kilometry zlotych plaz...A moze wiesci jakie kraza we Francji o niezwykle zachowanym srodowisku naturalnym polwyspu?


Dosc, ze znalazlam polozony prawie na samym koncu polwyspu drewniany, tradycyjny, typowy dla miejscowej architektury drewniany dom , rozpostarty na ogromnym terenie zarosnietym pokracznymi sosnami, z widokiem na latarnie, ktora szczegolnie pieknie wyglada w nocy, gdy wskazuje dom zagubionym rybakom swoim cieplym, czerwonym strumieniem.

Polwysep przypomina swoim polozeniem Krynice Morska; z jednej strony Ocean, z drugiej zatoka Arcachon, zatoka slynaca z upraw ostryg. Miasteczko jest  urokliwe, po ulicach od rana przechadzaja sie zawsze eleganckie i szczuple Francuzki z bagietkami w dloni. Cap Ferret slynie przede wszystkim z hodowli ostryg i znakomitych warunkow dla amatorow sportow wodnych, surfingu ze wzgledu na wysokie fale, ale takze zeglowania po zalewie Arcachon. Ostatnio stal sie modny kate surfing i ogladalam dzis na plazy jakiegos nieszczesnika, ktory mimo sporego wiatru i niemalej fali probowal wzbic sie ze specyficznym spadochronem w dloniach ponad fale.

 Samo miasteczko jest natomiast bardzo wakacyjne i dosc senne, na ulicach widac pelno starych kolorowych pickapow z otwartymi dachami i trzymajacymi ich sie ich mocno metalowych stelazy dziecmi. W samym srodku miasta otwierany jest co rano targ, a na nim, czego dusza zapragnie z owocow morza, langusty, malze, ostrygi slowem- cala morska fauna zlapana wczesnym rankiem w Atlantyku.


Ale dla amatorow ciagnacego sie kilometrami plaz zlotego piasku i przezroczystej wody miejsce jest wymarzone. Wzdluz samej plazy nie ma zadnych zabudowan, moze poza zachowanymi, historycznymi bunkrami poniemieckimi. Miedzy morzem i wioskami ciagna sie na dwudziestu pieciu kilometrach wydmy. Stad niesamowity widok na niekonczacy sie horyzont i ginaca w oddali linie odzielajaca niebo od ziemi...Czasami ta linia zanika i wowczas nie wiem gdzie jestem, czy to jeszcze ziemia...