foto

foto

czwartek, 30 września 2010

Gerda Steiner i Jörg Lenzlinger w CCS


 Sobotni wieczor w Instytucie Kultury Szwajcarskiej. Wystawa Gerdy Steiner i Jörga Lenzlingera      „Comment rester fertile” czyli -jak pozostac plodnym. Plodnym w jakim sensie? W  kazdym. Bedzie o plodnosci roslin i ludzi, zwierzat i ziemi. O kreatywnosci i zmianie w znaczeniu tego slowa.
Kilka slow o wystawie. Przy wejsciu, po prawej stronie stol obfitosci. Roznokolorowe torty, kremy, desery, wszystkie formy mash-mallows: sztuczne, nafaszerowane  konserwantami, chemia, nie majace nic wspolnego ze zdrowa  zywnoscia. Pokarm z supermarketu, nasza konsumpcja. 
Po prawej stronie magiczna szafa. Gdy sie ja zamknie, jest zwyczajnym meblem, ale po otwarciu, wysypuje sie na nas sztuczny ogrod, wypchany kwiatami, barwny radosny, energetyczny. Mozna do niej wejsc i zamknac sie od wewnatrz. Ogrod plodnosci, ogrod grzechu.


Na wprost schody prowadza na pierwsze pietro. Zatrzymuje sie przed drzwiami z metalowa podkowa. Czy wolno wejsc? Po otwarciu, wchodzimy do ogrodowego raju, bajecznego domku ogrodnika, gdzie ze wszystkich stron otaczaja nas przedmioty fertylizujace, lopaty, grabie i instrumenty wspomagajace nature. Ogrodnik ktory zrasza, nawadnia, karmi, zapladnia...Nastepne dziesiec krokow i wchodzimy do przestrzeni wypelnionej niezliczona iloscia przedmiotow w ruchu, rurek wypelnionych przeplywajacymi cieczami, przemieszczajacych sie nad naszymi glowami, pulsujacyach swiatelek. Znajdujemy sie w trojwymiarowej, rzezbionej przedmiotami przestrzeni o ksztaltach oblych, wilgotnych, miekkich. Gdzie my jestesmy-wnetrze macicy, jajowodu, puszcza amazonska, wieczny las?
Aby moc dobrze obserwowac zmieniajce sie, krazace wokol nas klimaty trzeba sie polozyc na plecach, na ogromnym bialym pufie umieszczonym posrodku sali. Podnosze w gore oczy i widze tysiace kijanek plywajacych po suficie. W sali rozmieszczonych jest kilka projektorow, do ktorych obrazy byly zbierane przez artystow podczas szesciomiesiecznego pobytu na australijskiej pustyni.
Probujemy ogarniac przestrzen  wszystkimi zmyslami. To, co zbudowali podczas miesiecznego pobytu w lokalu CCS  Gerda i Jörg to sztuka totalna, wchlaniajaca nas zmyslowo i fizycznie.
Rozmawiam z dyrektorami CCS. Poznali ich wiele lat temu, w 1997 roku. Chcieli zaprosic na zorganizowanie wystawy, ale artysci wlasnie wyjezdzali w podroz. Mieszkaja w malusienkim, liczacym zaledwie 1000 dusz miasteczku Langenbruck w kantonie Bazylea. Ale sporo podrozuja, „zeby poznac cos innego”. „Poznawanie poprzez lektury nie wystarczy, potrzebne nam jest doswiadczenie bezposrednie i czas, zeby zrozumiec kraj i ludzi”-mowia w wywiadzie dla gazety „Le phare”. „Czasem nie trzeba nawet z ludzmi rozmawiac. Czesto przygladamy sie jak uprawiaja ziemie, jak uprawiaja swoje ogrody, parki cmentarne. To jak to robia za nich mowi”. Pytani, dlaczego wybrali wlasnie taki temat wystawy odpowiadaja:  „W dzisiejszych czasach slowo plodnosc, zaplodnienie zmienilo znaczenie. Nie jest juz czyms magicznym, czyms co odbywa sie gdzies jako  cos tajemniczego,  w ciele czlowieka, w sposob naturalny. Dzis mozna stworzyc zycie w labolatorium, przy swietle dziennym, w probowkach. Zycie tworzy sie wiec na zupelnie innych zasadach”.
I dalej dodaja „ zyjemy w epoce, gdy wiele rzeczy jest scisle regulowanych, zakazanych, znormatyzowanych. Te reguly sa niebezpieczne, gdyz zabijaja w nas fantazje, kreatywnosc. Wazne jest,  aby nie zawsze robic to, co jest zaplanowane.
Druga czesc wieczoru-wernisaz, odbyl sie sympatycznym barze kolo placu Vosges. Przechodzi kolo mnie kolorowo ubrany, w czerwone spodnie, pomaranczowe koszule mezczyzna. Prosze, niech  Pan usiadzie. To Jörg. Ma piekna twarz, mowie mu, ze bardzo podoba mi sie to co robia. Usmiecha sie. Jest niezwykle skromny.
Artysci szwajcarscy nie sa obecni na tzw. „rynku sztuki”. Nie sprzedaja tego co robia. „nasza sztuka jest efemeryczna”-mowia. Ale bycie efemerycznym tez ma swoja wartosc. W ubieglym roku byli zaproszeni na Biennale Sztuki Wspolczesnej do Moskwy, dwa lata temu do Melbourne, wczesniej do Brazylii, San Antonio. Palacu Tokyo w Paryzu...Sa jednymi z najczesciej zapraszanych za granice artystow.  
Rozmawiam z siostra Gerdy. Przyjechala z kantonu Turgowia z siostrzenica. „Bylo nas osmioro rodzenstwa.  Gerda, gdy miala szesnascie lat postanowila, ze bedzie artystka,wybrala szkole artystyczna. Rodzice chcieli, aby nauczyla sie zawodu. Ale uparla sie. Bylo jej bardzo ciezko, przez dlugie lata. Czesto przywozilismy jej jesc do nieogrzewanych mieszkan. Dopiero teraz zaczyna zdobywac uznanie dla tego co robi”. Rodzina wspiera jej twroczosc. Do Paryza przyjechali cala grupa. Sa z niej dumni.

Opowiesci siostry o Gerdzie byly dla mnie piekna lekcja. Schodzimy z raz obranych drog, bo ciezko, bo latwiej pojsc do pracy w biurze, miec pieniadze, sprzedac dusze. Gerda i Jörg poza autentycznym pieknem tego co robia, pokazuja tez droge nonkonformizmu. Moze bylo im o tyle latwiej, ze mieli rodzicow, ktorzy pozwolili im rozwinac wlasne skrzydla, nie modelujac ich wedlug wlasnych wzorow?

Wystawa w CCS potrwa do 12.12.10
Adres: 38, rue des Francs-Bourgeois 75003 od wtorku do niedzieli od 13h do 19h

środa, 29 września 2010

Jesien, Paryz i gryzonie

O tym, ze nadchodzi jesien i robi sie coraz zimniej przekonalam sie trzy dni temu wchodzac do kuchni. Na stole, pogryzajac  wyschniety kawalek bagietki siedziala sobie mysz. Czmychnela oczywiscie natychmiast pod stol, schowala sie  do jakiegos kata i tyle ja widzialam. Odwiedzila mnie, sadzac po chrobocie, takze nastepnej nocy, i nastepnej...

Schodzac do piwnicy, ktora jest prawdziwa, wilgotna,  nora z konca XIX wieku zauwazam plastikowe paczuszki jakiegos czerwonego produktu rozrzucone wzdluz piwnicznego korytarza. Aha, czyli juz o myszach ktos sie dowiedzial. Pukam do drzwi dozorczyni.  "Przepraszam, czy nie moglaby mi Pani jakos pomoc...moze pozyczyc kota...moze zna Pani jakies srodki - my mamy w mieszkaniu myszy". Sympatyczna dozorczyni zerka na mnie filuteryjnym okiem. "Produkty w piwnicy? Nie to nie na myszy, to na szczury...ale prosze sie nie martwic, one nie biegaja po pietrach, nie lubia wspinaczek..." Aha-odpowiadam, ale co mam w takim razie zrobic? Pod naszymi nogami przemyka sie szarobury wielki kot. Patrze zazdrosnie na nasza strazniczke i wlascicielke kota w jednej osobie.
" Buszuja po wszystkich pietrach, byly juz nawet na piatym i szostym...Ha, wybieraja sobie tych, u ktorych maja najlepsza kuchnie"-mowi. Przyjmuje to za komplement. "No faktycznie-zamysla sie gospodyni- cos trzeba z nimi zrobic".

Jesien. W Paryzu zrobilo sie zimno. Wiatr wieje przez wszystkie nieuszczelnione okna a  szczeliny pod drzwiami sa takich rozmiarow, ze moze sie przez nie przedostac do mieszkania nie jedna, ale cale stado myszy.  Skad sie biora w Paryzu myszy?-zastanawiam sie i mysle o  Klarze, ktora zakupila sobie dwa pytony, zywia sie one tylko myszami, wiec moze by tak wpuscic do tej kuchni nie kota, ale sympatyczne gady...

A myszy w Paryzu?  Na kazdym rogu piekarnia,  a w niej,  po zamknieciu, na wystawie pieknie sie prezentuje dobrze wykarmiony kot. Moze ten kot to nieprzypadkiem?

Temat ciekawy. Czy ktos juz pisal o paryskich myszach i szczurach? Dwa dni temu ogladalam historyczny film z czasow Ludwika XIV, "Vatel". Gdy Depardieu spaceruje po ulicach Paryza, wokol jego stop klebia sie cale stada szczurow. Zeby stworzyc klimat miasta. Jesli Paryz, no to musza byc i szczury. Ponoc kiedys miasto bylo nimi zainfekowane.  Teraz tez w Paryzu zyje ponoc 6 milionow szczurow. To oficjalne statystyki.

Przechodze w okolicach Halle. Eleganckie, gustownie udekorowane wystawy,. I nagle moj wzrok pada na jedna z nich.  Wisza na niej piekne, wypasione szczury...jak prawdziwe. Czytam napisy "Szczury zlapane w Halles w 1925 roku" To miasto jest dumne ze swojej historii.


Trzeba konieczne kliknac w zdjecie!

czwartek, 23 września 2010

Strajk

Gdy znajdowalam sie moze dwiescie- trzysta metrow od placu Bastylii, dostrzeglam dym. Aj, policja puszcza gazy lzawiace, moze lepiej sie nie zblizac-pomyslalam. Ale stopniowo, do moich nozdrzy zaczal powolutku docierac coraz bardziej smakowity zapach pieczonego miesa, pikantnych kielbasek merguez i innych orientalnych przysmakow. Na placu atmosfera „bon enfant”, ktos glosno wznosi okrzyki, ludzie stoja w grupkach, smieja sie, dyskutuja, objadajac sie  pieczonymi szaszlykami. Z glosnikow plynie skoczna muzyka. Ktos sprzedaje  dziennik komunistow „l’Humanité”. Mlody czlowiek, pewnie student namawia mnie do kupienia za dwa euro gazety anarchistow. Sporo dymu. Strajk po francusku swietnie pachnie i smakuje. "C'est la fête" mowi do mnie stojacy obok mezczyzna. Przytakuje.



Schody Opery Bastille wypelnione strajkujacymi




Pyszne!









"Przestancie p...proletariat, zmiencie cel..."


Plac Bastylii, godz.13




Tak wygladaly stoiska z dymiacymi kielbaskami



"Walcze z klasami"



Reklama Federacji anarchistow...

poniedziałek, 20 września 2010

Carska Rosja i Francja-notatki z wystawy



Sadzac po wystawie, otwartej dwa dni temu w  rezydencji ambasadora rosyjskiego w Hôtelu d'Estrées na ulicy Grenelle, w Rosji nie bylo ani rewolucji pazdziernikowej, ani komunizmu, ani Lenina, ani Stalina i wogole caly ten "nieszczesliwy okres", jak nazwal go minister Mitterand w przedmowie do katalogu, jest epizodem, o ktorym lepiej jak najszybciej zapomniec. No, ale moze sie czepiam. Faktem jest, ze czas wladzy robotniczej zupelnie wyszedl z mody i w siedzibie ambasadora nie znalazalam absolutnie zadnego sladu tej zamierzchlej epoki. W modzie sa teraz Carowie-trzeba byc w zgodzie z duchem czasu!


Wystawa zostala zatytulowana "Sztuki i tradycje w Rosji-carowie i Francja, od Piotra Wielkiego do Mikolaja II"  i stanowi kontynuacje trwajacego w tym roku we Francji roku Rosji Jest to panorama zwiazkow laczacych od trzech stuleci oba kraje, wzajemnych wizyt, sympatii, pasjonujacych wplywow kulturalnych. Nicia przewodnia wystawy jest stosunek rosyjskich carow do Francji.  Okres napoleonski zostal pominiety, co jest z natury rzeczy zrozumiale.

Bylo ich pieciu.  Pieciu carow, ktorzy utrzymywali doskonale stosunki z Francja. Rozpczyna ja  Piotr Wielki, pierwszy monarcha rosyjski, ktory odwiedzil Francje. Wraz z Piotrem, Rosja otwiera sie na Zachod, na technike, inzynierie, kulture. Mlody carewicz kocha wszystko to, co zachodnie, ale do Francji wybierze sie dopiero po smierci Ludwika XIV-go w 1715 roku, oceniajac francuskiego monarche za zbyt przyjaznego odwiecznemu wrogowi Rosji czyli Imperium Ottomanskiemu. Podejmie go wiec w Wersalu siedmioletni Ludwik XV, dziecie-krol, ktory mimo mlodego wieku, w oczach Piotra Wielkiego objawi sie jako chlopiec wielce rezolutny i myslacy.
 Francja byla wowczas najpotezniejszym i najbogatszym krajem w Europie, nie byla wiec specjalnie zainteresowana spotkaniem z rosyjskim ksieciem. Oto co pisal w swoich dziennikach Saint Simon „ Nie bylo sie z czego cieszyc, i Regent (zastepujacy maloletniego krola), chetnie by sie bez  tego spotkania obyl. Nie warto bylo jednak zrazac  ksiecia posiadajacego taka wladze, tak przewidujacego, z wielka fantazja choc z pozostalosciami barbarzynskich obyczajow”-pisal francuski kronikarz.
Najbardziej dowcipne w calej historii bylo to, ze  Piotr Wielki nie zabral ze soba do Francji  zony, ktora, jak twierdza kronikarze,  slynela z wyjatkowego bezguscia w sposobie ubierania sie, do tego nie miala zadnych manier, pochodzila z plebsu i istnialo ryzyko, ze bedzie swoja osoba szokowac wyrafinowany  francuski Wersal. 



Piotr Wielki sportretowany przez najwybitniejszego malarza francuskiego XVIII wieku Jean-Marca Nattier (Amabasada Rosji w Paryzu)

I faktycznie, nawet bez zony, Piotr Wielki szokowal Francuzow. Nie tylko brakiem manier, ale przede wszystkich iloscia wchlanianego alkoholu, wina, piwa i wodki! Gorzej, przygotowano mu nocleg w komnatach faworyty Ludwika XIV , pani Maintenon, do ktorej, ku wielkiej zgrozie calego palacu, Piotr Wielki zaprosil paryskie prostytutki, co wywolalo oczywiscie niemaly skandal.Ale poza wykonaniem kilku towarzyskich faux-pas, Piotr Wielki byl pasjonatem nowosci. Zwiedzal absolutnie wszystko, Obserwatorium Astronomiczne, Sorbone, manufakture gobelinow, Akademie Francuska. I nawet uczestniczyl  w operacji katarakty. Podziwial kardynala Richelieu, o ktorym mowil (za Saint Simonem), ze oddalby polowe krolestwa, aby tej klasy czlowiek nauczyl go rzadzic. Zegnajac sie przed opuszczeniem Francji, rzucil uwage, ze luksus, jaki panuje w tym kraju bedzie dla niego zgubny. Bardzo zle wypowiadal sie o tlumach faworytow i "darmozjadow" jak ich nazwal krazacych po Wersalu. A mowil to na kilkadziesiat lat przed rewolucja!


Nasza ulubiona z lekcji historii Katarzyna II, inicjatorka rozbiorow Polski to juz zupelnie inny epizod. Miala ona w mlodosci francuska guwernantke, Babette Cardel i otoz dzieki otrzymanemu od niej wychowaniu, mloda krolowa od mlodosci pokochala  jezyk i kulture francuska.  Mowila i pisala bezblednie po francusku, korespondowala z Wolterem i innymi Encyklopedystami,  znala znakomicie  Corneilla, Racine'a i Moliera. W dzien po koronacji zaprasila na swoj dwor slynnego d’Alemberta, wspolautora Encyklopedii ze wszystkimi swoimi przyjaciolmi. Przyjezdza wiec takze Wolter i Diderot. Wolter zostaje obdarowany prezentami, zapraszany na kolacje a „Oswieceni” intelektualisci francuscy radza jej jak reformowac panstwo. Caryca mowi o nich: ”gdybym ich chciala sluchac, to musialabym zniszczyc cale moje imperium, prawodawstwo, administracje, polityke, finanse, musialabym wszystko zmienic aby wprowadzic teorie nie majace zadnego pokrycia w praktyce”-wyznaje.


Gdy wiele lat pozniej gdy Diderot znajduje sie w kiepskiej sytuacji finansowej, kupuje od niego cala jego biblioteke, za spore pieniadze. To samo dzieje sie wiele lat pozniej z Wolterem, od ktorego nabywa  nie tylko  biblioteke, ale takze produkcje zegarkow z fabryki w Ferney –Voltaire. Placi, ale otrzymuje za to wsparcie najwiekszych intelektualistow owczesnej Europy. Gdy dochodzi do rozbioru Polski, Wolter ja calym sercem popiera uwazajac, ze dobrze robi a rozbiory,  to „zwyciestwo tolerancji nad fanatyzmem religijnym Polakow”. 
Nie wszyscy dawali sie jednak uwiesc Katarzynie. Wyjatkiem byl d’Alembert, wielokrotnie namawiany do zajecia sie edukacja malego carewicza-stanowczo  odmawial osiedlenia sie w Moskwie. Natomiast mecenat carycy siegal dosc daleko, gdyz proponowala nawet drukowanie „Encyklopedii „ w Rosji. I wreszcie, do swojego nowo zbudowanego muzeum Hermitage stworzyla we Francji piekna kolekcje malarstwa ,  blisko 3 tys. obrazow, w wiekszosci malownych przez artystow francuskich. W Moskwie rezydowali na stale francuscy malarze, rzezbiarze i architekci, a Akademia Sztuk Pieknych w Petersburgu zostala skopiowana na wzor paryskiej. Symbol Petersburga, rzezba Piotra Wielkiego jest autorstwa francuskiego rzezbiarza, przyjaciela Diderota, Falconeta.


Pomnik Aleksandra Wielkiego wyrzezbiony przez Falconeta

Ale owczesny wladca czasow „Oswiecenia”we Francji, Ludwik XV nigdy nie byl wielkim sprzymierzencem Katarzyny. Wrecz przeciwnie, w walce o polski tron, Stanislaw Leszczynski mial poparcie przede wszystkim Francji. Czy fakt, ze jego zieciem byl polski krol mialo jakis wplyw na polityke „Bien aimé” czy tez byla to tylko sprawa sytuacji geopolitycznej? Katarzyna II tez wielka przyjaznia Ludwika XV nie darzyla. Trzeba pamietac o epizodzie ze Stanislawem leszczynskim, ktorego Francja skromnie, ale poparla a przed ktorego koronacja stanela na przeszkodzie Rosja. A zgilotynowanie krola w 1793 roku, rzady rewolucyjne, oddalaja ja od Francji, umieraja tez jej najblizsi przyjaciele, Diderot, Wolter.

Nowy rozdzial stosunkow francusko-rosyjskich otwiera intronizacja cara Alexandra II. Poczatki nie sa ciekawe, poniewaz Francja nalezy do koalicji w walce o Krym. Zawarty w 1856 roku pokoj, po przegranej w Sewastopolu zmienia jednak klimat na lepsze. Nie na dlugo.  Alexander II zwiazuje sie z Bismarckiem. Po latach, dwie rosyjskie ksiezniczki mowia w ten sposob do dyplomaty francuskiego” prawdziwym powodem zachowania sie Rosji w 1870 byla sprawa polska. Rosja, obawiajac sie, ze Polska otrzyma poparcie Francji, jak podczas kazdej rewolty , uwazala za konieczne zwiekszyc wplywy Niemiec.”Polska staje sie w  koscia w gardle w stworzeniu modelowych stosunkow francusko-rosyjskich.

W 1867 roku car Alexander II przyjezdza z oficjalna wizyta do Francji z okazji otwarcia wystawy Swiatowej ze swoimi dwoma synami, ksieciem Alexandrem i Wladimirem.Wizyta rozpoczyna sie znakomicie, car mieszka w palacu Elizejskim, odwiedza Opere, uczestniczy w obiedzie wydanym na jego czesc przez Napoleona III.  Ale w dzien po wizycie w operze, gdy przejezdza kolo Swietej kaplicy i Palacu Sprawiedliwosci, tlum skanduje „Niech zyje Polska” „Vive la Pologne”. Car udaje, ze nie slyszy, doskonale znajac bardzo cieple stosunki miedzy Francja i Polska. 6 czerwca 1867 roku wracajac z wyscigow konnych Longchamp z Napoleonem III kareta zostaje zaatakowana przez polskiego uchodzce Antoniego Berezowskiego. Ale zamach na cara sie nie udaje. Alexander II mimo iz jeszcze uczestniczy w balu wydanym na jego czesc w Ambasadzie Rosyjskiej przy ulicy Grenelle, krotko potem opuszcza Francje, przestraszony i niechetny temu krajowi. Antoni Berezowski nie otrzymuje natomiast kary smierci, broni go znakomity francuski adwokat, dostaje dozywocie a pozniej  zostaje skazany na wygnanie, umiera w Nowej Kaledonii.



Kosciol prawoslawny sw. Aleksandra Newskiego w Paryzu na ulicy Daru, odwiedzony przez Mikolaja II w 1896 roku


Sposrod wszystkich carow, Alexander III zdobyl sobie najwieksza sympatie Francuzow. Chociaz tak naprawde nigdy sie o nia specjalnie nie staral. Przede wszystkim kochal wszystko to,  co rosyjskie w przeciwienstwie do swojego ojca zapatrzonego w Prusy. Sytuacja geostrategiczna, alians niemiecko-austriacki niejako automatycznie doprowadzil do zblizenia francusko-rosyjskiego. Wydarzeniem, ktory rozgrzeje zainteresowanie Francji w Rosji staje sie wyslanie do portu w Krosztadzie calej flotylli francuskiej. Rosjanie po prostu szaleja. Statki przykryte zostaja kwiatami, flagami obu krajow. Wieczorem, w Petersburgu odbedzie sie gigantyczny obiad na ktorym beda obecni admiralowie obu krajow. Jest to jakby przystawka do dalszych wzajemnych podchodow i umizgow, ktorych ukoronowaniem bedzie podpisany w 1894 roku alians francusko-rosyjski. Francja boi sie Niemiec  po przegranej w 187o gdy stracila Alzacje i Lotaryngie. Republikanska Francja czuje sie osamotniona w monarchistycznej Europie.

I wreszcie nadchodzi rok 1900 i wystawa uniwersalna. Powstaje wowczas, obok Grand Palais, Petit Palais, dworzec Orsay i Lyon- najpiekniesjzy paryski most, Aleksandra III. Mikolaj II polozyl pierwsza cegle pod jego budowe podczas wizyty w 1897 roku, ale na otwarcie mostu nie przybyl. Wizycie  w 1897 roku  towarzysza tlumy na ulicach, mowi sie o 3 milionach Paryzan. Na te okazje zbudowano nawet na ulicy Daru cerkiew Sw. Alexandra Newskiego. Podczas wizyty carskiej pary jest wypelniona po brzegi.


Tron cesarski, haftowany herbem dynastii Romanowych. Miescil sie w Amabasadzie rosyjskiej, zasiadal na nim podczas pobytu w Paryzu w 1896 roku Mikolaj II. Ukrywany po rewolucji.


Wystawa konczy sie na carze Mikolaju II , ktory odwiedzil Paryz trzykrotnie. 
Ogolem zebrano wiec pamiatki skrzetliwie przechowywane przez biala emigracje, uciekinierow, ktorym udalo sie cos wywiezc i ocalic przed rewolucyjnym pozarem.Takie na przyklad jak ten fotel, na ktorym podczas wizyty w Paryzu w 1896 roku zasiadal Mikolaj II a   ktory zostal skrzetnie schowany po Rewolucji, podobnie jak wszystkie portrety cara.

Swego czasu spedzilam troche czasu badajac zycie kolonii carskiej w Warszawie, bojkot i nienawisc wobec instytucji rosyjskich. Rosyjska cerkiew, ktora stala na miejscu ogrodu Saskiego zostala po prostu rozniesiona przez mieszkancow Warszawy po wyzwoleniu w 1918 roku. Zazdroszcze Francuzom nienagannych stosunkow z Rosja od  ponad trzech wiekow. Poza krotkim epizodem napoleonskim i wojna o Krym, wlasciwie od pierwszej wizyty Piotra Wielkiego w Wersalu, w 1717 roku, ich relacje,  to niekonczcacy sie festiwal wzajemnych ochow i achow. Zazdroszcze Rosjanom mostu Alexandra III w Paryzu, zazdroszcze, ze mieli madra caryce, ktora zakupila cala biblioteke Woltera i Diderota i wspierala calym sercem i kiesa francuskich Encyklopedystow.
 Portrety carow wyeksponowane w Paryzu   robia wiec na mnie  dosc dziwne wrazenie i sklaniaja do refleksji, ze w budowaniu dobrych stosunkow z Rosja, jestesmy dopiero w powijakach, Francuzom jest latwiej, lacza ich wieki wzajemnej fascynacji i wplywow.

piątek, 17 września 2010

Kobieta w Berlinie


Teatr « Rond Point » wystawil « Kobiete w Berlinie”, anonimowy dziennik  pisany przez kobiete miedzy  kwietniem i  czerwcem 1945 roku. Kupilam bilety, ale tego samego dnia przeczytalam recenzje w "Liberation", ze ksiazka wspaniala, ale dzielko teatralane dosc mialkie. Nie wytrzymuje, siegam po ksiazke. Dzis skonczylam. Prawie czterysta stron odtworzonych z drobnych karteczek, zapiskow  w szkolnych zeszytach, notatek pisanych kazdego dnia, kazdej nocy.

Ksiazka zaczyna sie, gdy Rosjanie sa dopiero na przedmiesciach Berlina, rozpoczynaja sie bombardowania wymagajace od mieszkancow miasta chowania sie nocami do schronow. Schodzi tam cala kamienica, w wiekszosci kobiety, mlode dziewczyny, dzieci, czasem jakis starzec. Od poczatku w atmosferze podziemnego bunkra pojawia sie strach, strach przez hordami ruskich zolnierzy, strach o zycie, o godnosc kobiet, ktorych nie ma kto bronic przed hanba.

Wreszcie sa, zajmuja miasto. Autorka, ktora jako swietnie wyksztalcona 30-letnia kobieta sporo podrozowala i zna troche jezyk rosyjski potrafi sie nawet z nimi porozumiec. Ale bynajmniej nie obroni ja to przed najgorszym. Na poczatku nie biora kobiet sila, pytaja, prosza, mowia o milosci, o zonie, proponuja ponczochy, jedzenie, ale w wypadku odmowy staja sie natretni i domagaja sie swojego.Rzadko rezygnuja, chyba, ze kobieta jest w ciazy, albo ze w malym lozeczku spia malutkie dzieci, wtedy odchodza, jak psy ida dalej weszyc, szukac nastepnej ofiary. Ich ulubionym celem staja sa kobiety grube, ale w Berlinie, w 1945 roku panuje glod. Kobiety karmia sie gotowanymi pokrzywami, luksusem sa chleb i ziemniaki, ale brakuje nawet tego.

Autorka dziennikow, brutalizowana przez dwoch zoldakow postanawia sie bronic, znalezc kogos, kto moglby   zabezpieczyc ja przed innymi, gwarantowal jako takie traktowanie. Tym pierwszym staje sie Anatol,   pozniej zastapi go major, zawodowy zolnierz. I jeden i drugi daja jej jako taka ochrone a co najwazniejsze, przynosza jedzenie, o ktore Niemcom wowczas bardzo trudno. 

Rosjanie czyli jak nazywaja ich Niemki „Iwany” kochaja zegarki, chlubia sie noszac  je na obu rekach, czasem po szesc, siedem. Pija a wtedy staja sie brutalni i nieobliczalni, traca nad soba kontrole, ale szanuja kobiety wyksztacone. Wiedza im imponuje, wzbudza podziw.  Nie tak jak u Niemcow, ktorzy cenia sobie kobiety glupie, latwiejsze do dominacji.

Portrety Rosjan nie sa jednorodne. „zaczelam ich rozrozniac”-pisze. Tych, ktorych trzeba sie bac i ich unikac i innych, czesto dzieci, wrazliwych i szukajacych przede wszystkim kontaktu z innymi ludzmi.
Autorka opisuje dzien po dniu zycie codzienne w kamienicy, walke o zywnosc, ktora staje sie codziennym, najwazniejszym zajeciem mieszkancow Berlina, chodzenie po wode, o ktora bardzo trudno i strach przez „Iwanami”, koniecznosc nieustannego czuwania, we dnie i nocy, aby nie stac sie ofiara meskiej zadzy.
Nie ma  w tej ksiazce zadnych emocji, nie ma nienawisci, milosci, nie ma szczescia ani rozpaczy. Jest jedynie zimna, racjonalna analiza sytuacji, w ktorej trzeba umiec sie znalezc, zeby przezyc. A wowczas wszystkie metody sa dozwolone. Gdy doskwiera glod, godnosc i moralnosc staja sie wartosciami wzglednymi.

Czyta sie ze ksiazke znakomicie, az czasem trudno uwierzyc, ze napisala ja mloda, zaledwie trzdziestoletnia dziennikarka, robi wrazenie dojrzalosc i tolerancja wobec czesto okrutnych i bezwzglednych  okupantow. Oni sa tacy sami jak my, pisze w ktoryms momencie, tylko na nizszym poziomie, tak samo bylo gdy Teutonczycy zaatakowali Rzym, oni tez nie mogli sie oprzec  zadzom jakie wywolywaly w nich pachnace perfumami i zadbane kobiety podbitego kraju. Wojna, kazda wojna oznacza przemoc wobec kobiet. W Berlinie w tym okresie, rosyjscy zolnierze dokonali okolo 100 tys. gwaltow.
W niedziele zobacze, co z dziennika, tej literatury faktu, udalo sie przeniesc na scene. Szczerze, nie spodziewam sie zbyt wiele.

czwartek, 16 września 2010

Statua Wolności z warsztatow na ulicy Chazelle

Na kawę z przyjaciółmi umawiam się zazwyczaj  przy stacji metra Courcelles, w „siedemnastce”, niedaleko domu. Jest tam na samym rogu typowe francuskie bistro, obsługiwane przez kelnerów w białych, długich fartuchach, z sympatyczną atmosferą, dostępem do wifi. Tuż obok, równolegle do bulwaru, w stronę parku Monceau ciągnie się dość wąska uliczka-  Chazelles. Przemierzałam ją niejednokrotnie idąc na pocztę na ulicy Prony i mijałam wówczas niewielką klinikę, która reklamuje się na zewnątrz logo z  obrazem Statuy Wolności. Wyglądało ono dość intrygująco...


Klinika na ulicy Chazelle

Dopiero kilka dni temu, szukając informacji na  temat paryskiej cerkwi, przypadkowo natrafiłam na zdjęcie podpisane „Statua Wolnosci, 25 rue de Chazelles, warsztaty Monduit i Bécheta”...i mnie zamurowało! Okazało się bowiem,  że nowojorska Statua Wolności powstała zaledwie kilka metrów od mojego domu, a jej autorem był Auguste Bartholdi wespół z mało wówczas znanym inżynierem Gustavem Eifflem. To oni zbudowali rzeźbę , która została ofiarowana Amerykanom w prezencie od narodu francuskiego i stała się  symbolem  wolnej Ameryki!



Oto zdjecie Statuy Wolnosci jeszcze w warsztatach Monduita i Bécheta

Praca na Statuą Wolności trwała trzy lata. Ponoć przez cały ten okres,  okoliczni mieszkańcy spieszyli oglądać postępy w budowie. Sam Eiffel, żeby baczniej śledzić prace, przeprowadził się na ulicę Prony. Mierzyła 46 metrów i jak widać na zdjęciu, rozmiarami znacznie przerastała okoliczne domy. W 1884 roku została rozebrana na części i załadowana na statek Isère, aby popłynąć na drugą stronę Oceanu. Konwojowi towarzyszył szef pracowni, pan Gaget (wymawiac gadż) . Zabrał ze sobą kolekcje 20-sto centymetrowych kopii na sprzedaż. Amerykanie wyrywali je sobie z rąk a ponieważ  na kopiach widniało jego nazwisko...toteż „gadżet” pozostał w języku potocznym do dziś i nawet przedostał się do polszczyzny. Uważny lingwista mógłby prześledzić wędrówkę tego słowa przez kontynenty.
Opowieści o budowie posagu przetrwały także we wspomnieniach Victora Hugo, który naprzeciwko warsztatów miał swoją stajnie. TU znajdziecie opis wizyty Victora Hugo w warsztatach na Chazelle, opublikowany w ówczesnej prasie. 

wtorek, 14 września 2010

Zlote paciorki Inkow


Nigdy nie bylam w Peru, nie zwiedzalam Cuzco ani Machu Pichu wiec  jak mozecie sobie wyobrazic,  mialam mgliste wyobrazenie o rzemiosle indianskich mieszkancow Ameryki Poludniowej . „Zloto Inkow” w paryskiej Pinakotece  mialo moje braki w tej dziedzinie uzupelnic a okazja byla wyjatkowa, gdyz mityczne juz skarby Inkow sa wystawiane we Francji po raz pierwszy. Eksponaty pochodza  z najlepszych, peruwianskich i europejskich muzeow, jest ich w sumie ponad 250.




Przed Pinakoteka na placu Madelaine tloczyl sie w sobote, jeszcze przed otwarciem,  solidny tlumek. Wchodzilismy niewielkimi grupkami do  slabo oswietlonego wnetrza przypominajacego bardziej bunkier niz sale wystawowa.  Od pierwszego eksponatu, przenosimy sie bez trudu w  magiczny, blyszczacy i wyrafinowany swiat cywilizacji Inca.

W jednej z witryn wystawiony byl naszyjnik robiony z bardzo cieniutkich nitek zlota i srebra rozposcierajacych sie niczym promienie slonca wokol cieniutkiej obreczy. W dalszych gablotach,  korale z rozowych wielkich muszli, inne ze zlota, przekladane kamieniami albo zlote bransoletki wysadzane turkusami,  zlote szpilki, kolczyki...To, co na najbardziej zadziwia, to proste nowoczesne formy. W zasadzie, czujemy sie tak jakbysmy znalezli sie w galerii  sztuki  nowoczesnej. Podobne matowe kolory kruszcow, mieszanki szlachetnych metali, geometryczne formy.


Zaskakuja techniki mieszania ze soba rozmaitych stopow zlota, srebra, miedzi, niezwykla kultura rzemiosla zlotnikow. Moze ta starannosc obrobki wynika z tego, iz  Inkowie wierzyli, ze zloto i inne szlachetne kruszce sa  materia zywa, ktora moze chorowac,  ulegac utlenianiu, albo umierac, gdy traci blyszczacy kolor. Metale szlachetne wydobywano wszak z ziemi –matki nazywanej Pachamama, ktora wydaje  te „sloneczne lzy”  w troskliwa opieke ludziom.
Ale w cywilizacji Inkow,  naszyjniki , kolczyki do uszu i do nosa nigdy nie spelnialy funkcji ozdobnej. Byly   synonimem wladzy a wiec takze religii. Zloto, symbolizowalo po prostu Boga-Slonce, ktore to czasami sie pocilo, albo plakalo i wtedy na ziemie spadaly ogniste lzy. Zloto bylo materia zywa,  symbolem gwiazdy, ktora ludziom daje zycie.  Z kolei ksiezyc, siostra Slonca, byl reprezentowany przez srebro.

W dalszych gablotach rozlozone sa zlote i srebrne wytlaczane i rzezbione albo skladane z malych kwadracikow zlotych, srebrnych czy miedzianych- kamizele czy tez poncza.  Moznaby sadzic, ze byly czyms w rodzaju zbroi, czy tez ochrony przed atakami wojownikow z innych plemion. Kolejny blad. Nie spelnialy ani funkcji dekoracyjnej, ani obronnej. Noszono je jedynie jako symbol wladzy nadanej przez Boga Slonca uprzywilejowanym Inkom.
Wszystkie te insygnia  noszono podczas Swieta Slonca, najwiekszego  corocznego wydarzenia w kalendarzu Inkow (skadinad zawdzieczamy im dwunastomiesieczny kalendarz!). Podczas ceremonialu, syn Slonca czyli glowny Inca wypijal ze zlotego pucharu „chiche”  sfermentowany plyn wyprodukowany z kukurydzy (automatycznie przychodzi nam skojarzenie ze zlotymi pucharami z ktorych ksieza katoliccy wypijaja wino na oltarzu, ubrani w zlocone, haftowane szaty) . Picie „Chicha” bylo oczywisicie dozwolone klasie „panow” , a  kosztowano je  z  inkrustowanych albo rzezbionych kubkow.
Zaskakuja  rowniez pieknem oraz technika wykonania  poncza z materialu o prostych geometrycznych formach. Tkane z niezwykla dokladnoscia i precyzja  z lnu i bawelny, nierzadko farbowanej. I te wlasnie poncza-kamizelki byly jedynym zabezpieczenim wojownika Inca. Jest to niezwykle zaskakujace, ze zarowno sprzet wojenny jak i ochronny wykonywany byl nie z metalu, zlota, srebra czy miedzi zarezerwowanych do wykonywania przemiotow sluzacych uprzywilejowanej kascie Inkow,  ale z drewna, kamienia i materialu. Tarcze ochronne, helmy,  poncza wykonywane byly z lnu i bawelny.

To dosc dla nas niezwykle, ze w cywilizacji Inkow nieznane byly  szable,  miecze czy tez metalowe, popularne wowczas w Europie zbroje. Skadinad wlasnie slaba ochrona cial wojownikow doprowadzila miedzy innymi do upadku tej cywilizacji. Gdy w 1532 roku, hiszpanski najezdzca Pizarro zaatakowal 80 tys. armie Inkow dysponujac zaledwie 168 zolnierzami wydawalo sie, ze przegra. Jednak Hiszpanie odniesli zwyciestwo, nie tylko sprytem, ale  takze tym, ze dysponowali arkebuzam, armatami, i byli wyposazeni w szczelne zbroje.

Dodam tylko, ze cywilizacja Inkow obejmowala obszar trzykrotnie wiekszy niz Starozytny Rzym i zajmowala wlasciwie cala strone Pacyfiku Ameryki Poludniowej, w tym dzisiejsze Chile. Inkowie potrafili jednak znakomicie kontrolowac cale terytorium poprzez system rozstawionych co 3 km kurierow W ten sposob wiesci przekazywane byly bardzo szybko. Ten system zostal przyjety i rozpowszechniony pozniej w Europie.Cywilizacja upadla wraz z przybyciem hiszpanskich najezdzcow, ktorzy oryginalne zlote wyroby Inkow przetapiali na zlote sztabki i wywozili do Europy. Warto wiec moze obejrzec to, co udalo sie kilku madrym ludziom zachowac a artystom posluzylo jako zrodlo inspiracji, tak bardzo widoczny jest wplyw Inkow na wspolczesna sztuke.

Wystawa potrwa do 6 lutego 2011 roku.


środa, 8 września 2010

"Wierze w koty i w rum, i w slonce, i w zielone drzewa, i w wolnosc"- o ksiazkach Andrzeja Bobkowskiego



« Szkice piorkiem” przeczytalam wiele lat temu. Oczarowal mnie odwazny, barwny  jezyk i osobowosc autora. Nigdy wczesniej nie czytalam nikogo o tak prostym, niezginajacym sie kregoslupie moralnym. Na kazdej stronie czulo sie owo  wyszarpywanie wolnosci, w  plonacej, zniewolonej totalitaryzmami Europie. Bobkowski uwiodl mnie soba. Osobowoscia szalenca, ktory podczas gdy „na calym swiecie wojna” na rowerze przemierza Francje.  Przez kilka lat przedziera sie przez przelecze, spi pod golym niebiem,  postepuje na przekor,  wbrew logice i zdrowemu rozsadkowi. Byl inny. Piszacy w PRL-u mieli zniewolony umysl, ci na emigracji, przetracony nierzadko kregoslup. Bobkowski byl unikalny, nie nalezal, ani do jednych ani do drugich. W co wierzyl?
Wierze w koty i w rum, i w slonce, i w zielone drzewa, i w wolnosc. Chce miec prawo zdechnac z glodu, jezeli sobie nie dam rady. I zyc na litosc boska, zyc troche tak, jak mnie sie podoba, a niekoniecznie tak, jak sie podoba jakiejs zas...ideologii. Amen.  Mam pragnienie. Rumu Darby Mc Graw jak wolal kapitan Flint w Savannah. Po czym wykitowal. „Ale co se uzyl to se uzyl”-pisal w „Szkicach piorkiem”.

 Do niedawna nawet nie wiedzialam, ze jakies inne ksiazki Andrzeja Bobkowskiego istnieja. To znaczy wiedzialam, ze wychodzily, ale jakos nie bylo okazji  do nich dotrzec. I wreszcie,  gdzies na poczatku tego roku dowiedzialam sie, ze grupa studentow z Lodzi organizuje podroz po Francji sladami Bobkowskiego. Obserwowalam ich peregrynacje, czytalam fragmenty z jego ksiazek dotyczace Francji i Paryza. Dowiedzialam sie, ze tu mieszkal,  ponad osiem lat.  
Podczas ostatniego pobytu w warszawskim „Czulym barbarzyncy” dostrzeglam  ksiazki Bobkowskiego na ladzie przy samym wejsciu. Wzielam wszystkie: „Listy do Jaroslawa Iwaszkiewicza-Tobie zapisuje Europe”, „Listy z Gwatemali do matki” , „Z dziennika podrozy” i wreszcie zbior opowiadan-„Punkt rownowagi”. Przeczytalam je, jedna pod drugiej, jak swiete ksiegi, powolutku przekladajac kartki  aby zatrzymac radosc  czytania na jak najdluzej.

Lekture rozpoczelam od listow do Jaroslawa Iwaszkiewicza, ktore zostaly podane do druku i opracowane bardzo starannie przez Jana Zielinskiego. Korespondencja pelna niezwyklej energii, optymizmu, brawury slownej i oczywiscie pelna fantastycznych anegdot.  Najbardziej podobal mi sie opis, gdy Bobkowski jest zapraszany przez Ambasade kierowana wowczas przez Jerzy Zagorskiego , o ktorym autor „Szkicow Piorkiem” nie byl chyba najlepszego zdania. „Wyprasowalem sobie granatowe ubranie, wypralem chustke do nosa i naostrzylem ozor”. Ale rano, w dniu literackiego spotkania, kupujac „Humanité”-(ironia autora!) wygrywa  los na loterii i natychmiast pedzi do jednej z najdrozszych paryskich restauracji, do „Maxima” i zamawia: ostrygi, languste i pstragi i jeszcze cos z rozna zakrapiajac to oczywiscie „szampitrem”. Przy kawie napisal list do Zagorskiego, ktory zaczynal sie slowami „Bog jest wielki a Lenin jego prorokiem, jak mowia katolicy spoleczni”. List konczyl sie wierszem Galczynskiego „juz lepiej sie powiesze, wietrzyk mnie pokolysze, raz na Wschod, raz na Zachod, das edwig polnische”. Po czym zawiozl wlasnorecznie list Zagorskiemu, przepraszajc , ze nie moze sie zjawic na wieczorze.
Polknelam rownie szybko jego korespondencje z matka, tomik opowiadan „Punkt rownowagi”, ktore nie byly  juz pisane tak zywym, zlosliwym piorem, bardziej wykoncypowane. I wreszcie dotarlam do „Z dziennika podrozy” z najpiekniejszymi stronami jakie czytalam o Paryzu. Pierwszy tekst „Wiosna w Paryzu” zaczyna sie slowami „Czulo sie jej nadejscie w sobote. To moment przypominajacy otwarcie butelki szampana: korek powoli wysuwa sie, ciezko i opornie, a potem pyk!-jest wiosna.” Jest to tekst, w ktorym, jak moim zdaniem, w zadnym innym, ujawnia sie talent Bobkowskiego. Gdy liscie kasztanow zaczynaja sie otwierac, staja sie”damskim plaszczykiem z jedwabiu, wyszarpnietym wdziecznie z torebki w oczekiwaniu deszczu”. Mowa jest o poniedzialku, i o metrze i o ulicy Rivoli na ktorej, jak dzisiaj, jest „rojno i ciasno”. Czyta sie jego dziennik jak gdyby czytalo sie bloga o Paryzu, pisanego teraz, dzisiaj. Sa tam i opisy targow warzywnych i mentalnosci Francuzow „Moj stary, pisze o swoim szefie Bobkowski-i jemu podobni wieksi i mniejsi wiedna: pracuja coraz bardziej z dnia na dzien, tylko na chleb, garbiac sie z rezygnacja”. (tak jakbym widziala napisy na wczorajszym strajku „metro, bulot, caveau” czyli metro, praca i grob).
Do Paryza powraca piszac o pozegnaniu przed wyjazdem z Europy. Pakuje ostatnie ksiazki „ukladam je w kufrze i walizkach, wioze ze soba, a wydaje mi sie, ze jest to wieczor pozegnalny z Balzakiem, Flaubertem, Goncourtami (wlasciwie tylko Juliuszem), Gautierem i zaposilbym ja na koncu-pania Sand. Z France’em, Daudetem, le Bonem...” Moje salony-walizki pekaja w ten ostatni wieczor, caly tlum wielkich przyjaciol przechadza sie, z kazdym z nich zamieniam kilka slow i uscisk, usadzam”.
Ale nie zalowal, gdyz jak pisal przy wyjezdzie, byla juz w nim owa „ radosc przestrzeni, przemozna ochota zmierzenia sie znowu z nieznanym zyciem, odpuszczenia cieciw, ktore naprezone do kresu groza lukom peknieciem”. Nurknac w dal, wylamac kraty, moze wyimaginowane, i poczuc znowu slonce, zielen i wiatr. Podpisac zawieszenie broni z otoczeniem? Nie-buntowac sie swobodniej”.
Wielokrotnie zastanawialam sie podczas lektury, jak to mozliwe, aby pisarz, ktory zmarl ponad piecdziesiat lat temu stal sie nagle tak bardzo i w sposob tak oczywisty tak aktualny, dla mnie i dla calego mlodego pokolenia w Polsce. Nagle zaczeto go wydawac, czytac, stal sie modny i uznany-ktos nawet zalozyl fanclub na Facebooku. Studenci organizuja seminaria  i wycieczki sladami autora „Szkicow Piorkiem”. Stal sie nagle, piecdziesiat lat po swojej smierci czytelny, zywy i bardzo aktualny.
Mysle, ze Bobkowski wychowal sie i wyksztalcil w okresie dwudziestolecia miedzywojennego, literackie ostrogi zdobyl u „Skamandrytow”, ktorzy za Lehoniem powtarzali „A wiosna, niechaj wiosne, nie Polske zobacze”. Wojne przezyl we Francji, karmil sie francuska literatura i francuska kuchnia. Stad do polskich problemow  i wojen polsko-polskich czy polsko-sowieckich mial stosunek odlegly .”Nie ma we mnie zadnego komleksu ani nieuswiadomionej tesknoty. Kwestia lanow, makow i blawatkow i skowronkow nie odgrywala we mnie nigdy roli fundamentalnej. Jestem flanca, ktora latwo przyjmuje sie wszedzie. Nie jestem tez liana, ktora musi sie kolo czegos okrecac. A juz na pewno niekoniecznie wokol piaskowej sosny czy tatrzanskiego smerka. Jezeli tesknie, to za ludzmi, i to za ludzmi w innym nawet klimacie”-pisal.
Dopiero „mlodzi dwudziestoletni”, wychowani w dzisiejszej wolnej Polsce mogliby sie sie pod tymi slowami podpisac. Ci ktorzy wyjezdzaja na drugi koniec swiata, jak Bobkowski, w poszukiwaniu „przestrzeni”. Nie za chlebem, ale za wolnoscia. Znajoma wyprowadzila sie do Peru, w sam srodek Puszczy Amazonskiej, bliski przyjaciel porzucil Europe dla Argentyny i wyglada na to, ze sie dobrze zadomowil i nie zamierza wracac. Dopiero teraz ich rozumiem. Swego czasu odradzalam, bo wydawalo mi sie, ze nie mozna zyc poza Europa.
„Pozwolic czlowiekowi ZYC – oto jedyny system i ideologia. Pozwolic zyc a nie KAZAC zyc, zostawic mu wybor jego celu zycia, a nie narzucac z gory”. Piekne motto na zycie. Nieprawdaz?


niedziela, 5 września 2010

Cos sie psuje w panstwie francuskim...



Zaintrygowala mnie informacja o nowym programie „3D” stacji radiowej France Inter. transmisja miala sie odbyc w niedziele o godz. 12 z teatru Rond Point (a swoja droga to znakomita reklama teatru w bodajze najpopularniejszej stacji radiowej), dwugodzinny nowy blok  programowy przygotowany przez doswiadczonego dziennikarza tej stacji, Stefana Paoli.


Zaproszono do programu kilku pisarzy i historykow;  Emmanuela Todda, ktorego ksiazka „Po demokracji, los emigrantow” ukaze sie w polowie pazdziernika, Marca Roche, znanego korespondenta dziennika „Le Monde” w Londynie, ktory wydal ostatnia swietnie przyjeta przez krytyke ksiazke o tym jak Goldman Sachs kieruje swiatem, nastepnie mloda pisarke Blandine Le Callet, autorke powiesci „Ballada Lili K” o relacji matki z corka. I jeszcze kilku innych historykow, socjologow, pisarzy...
A wiec wybralam sie, to w sumie niedaleko, aby „na zywo” posluchac debaty francuskich intelektualistow.  O czym? A wiec mialo byc o sprawach biezacych.
Pierwsza czesc programu zajela dyskusja o wartosciach Republiki, takich jak wolnosc, rownosc i braterstwo, wychodzac  z zalozenia, ze” cos sie psuje w panstwie dunskim”. Wyjsciem do dyskusji stalo sie oswiadczenie Sarkoziego, aby pozbawic obywatelstwa francuskiego tych, ktorzy popelnia jakies przestepstwo, a beda swiezej daty, nowoupieczeni posiadacze francuskiego paszportu. Te slowa, skadinad jak wiele innych slow Sarkoziego wywolalo burze. Pozbawic kogos obywatelstwa? Toz to wolno uczynic tylko w sytuacjach ekstremalnych!
Podczas programu france Inter podniesiono tez inna kwestie: Bo jesli Sarkozy chce pozbawic ludzi obywatelstwa, to dlaczego spoleczenstwo nie powinno zastanowic sie nad pozbawieniem go urzedu prezydenta, wszak narusza  5 punkt Konstytucji, w ktorym to wlasnie prezydent ma dbac o to, zeby wszystkie paragrafy najwyzszego aktu panstwowego byly respektowane.I tu wypowiadajacy te slowa Emmanuel Todd dostal najwieksze brawa.
Porownywano aktualna sytuacje we Francji do sytuacji Niemiec lat trzydziestych, kryzysu gospodarczego, ale przede wszystkim braku perspektyw, ogolnej beznadziei i jak twierdza niektorzy ,faszystowskich decyzji rzadu. Mowa tu o sytuacji Romow, ktorzy sa masowo odsylani do Rumunii i Bulgarii. Sarkozy taka decyzja osiagnal dolne progi niepopularnosci. Na sobotnim pochodzie niesiono jego trumny.
Druga czesc programu poswiecona byla przeprowadzanej wlasnie przez rzad  reformie  emerytur. We wtorek, wlasnie z tego powodu,  ma sie odbyc generalny strajk w calej Francji - wszystko bedzie stalo. A do tego czlonek rzadu Sarkoziego, Eric Woerth jest uwiklany w afere o nielegalne finansowanie rzadzacej partii, UMP.
Nie mam zamiaru streszczac w detalach calej dyskusji, ale odnioslam wrazenie, ze atmosfera panujaca we Francji czasem przypomina klimat sprzed rewolucji francuskiej, gdy przedmiescia rusza na piekne dzielnice Paryza, niedostepne tym, ktorzy sie zle urodzili.
Moj znajomy Szwajcar, ktory o demokracji francuskiej nie jest najlepszego zdania, skomentowal dyskusje nastepujacymi slowami „Nie wystarczy w glosowaniu powszechnym wybrac prezydenta, aby panstwo nazwac   demokratycznym. Trzeba jeszcze przestrzegac wszystkich wartosci, z ktorymi sie wiaze demokracja.
Program w kazda niedziele na zywo we France Inter o godz. 12. Nazwa audycji „3D”.

sobota, 4 września 2010

Stare przewodniki i nowe technologie

Znajoma wreczyla mi ostatnio, ponoc rewelacyjny, „Przewodnik po Paryzu”. Napisany co prawda dosc dawno, bo ponad pietnascie lata temu, ale za to przez kogo! Autorami owego dzielka sa Ludwik Lewin i Ludwik Stomma-intelektualisci znakomicie znajacy Francje i Paryz. Jeden z autorow skadinad we Francji od trzydziestu juz lat zamieszkuje. Ponadto przewodnik nosil intrygujacy podtytul „Paryz cieni i smakow”-zanosilo sie wiec na  pasjonujaca lekture. Ksiazka zostala pomyslana w formie dwunastu spacerow, wlasciwie po wszystkich najbardziej turystycznych zakatkach miasta. 

Ksiazke przeczytalam w calosci i jedno jest pewne, Autorzy  niewatpliwie sa erudytami i wiedza dziela sie z czytelnikami z wyrazna satysfakcja. Jest to kompendium dat, nazwisk, opowiastek.  Polski Paryz zostal jak mi sie zdaje wyraznie pominiety, O zasluzonym dla emigracji kosciele Wniebowziecia NMP mowia wprost, ze lepiej omijac, gdyz klientela tego miejsca jest zblizona do tej, ktora mozna spotkac w Pruszkowie,” jesli jest tam oczywiscie sklep monopolowy”- "tu i owdzie wala sie butelka po wodce"...-pisza w przewodniku. Nawet wyspa sw. Ludwika  i hotel Lambert nie budza u autorow specjalnego zainteresowania,  a miejsce spotkan Wielkiej Emigracji zostaje potraktowane jako „pelny model polskiego piekla“. Opuszczajac wyspe „z ulga przechodzimy przez most”-pisza autorzy polskiego przewodnika po Paryzu. Troche mi bylo przykro i glupio, ze autorzy tak zle rozprawiaja sie z rodakami, ale przepraszam, rozpedzilam sie...Mialo byc nie o tym.

Ksiazke przeczytalam w calosci, ale chcac sprawdzic uzytecznosc owego przewodnika, wybralam sie dzis rano na "spacer drugi" - trase cmentarzy i Monmartru. Rozpoczyna sie on na placu Clichy, ale autorzy proponuja, aby zajrzec  do polozonego niedalego, przy Porte de Clichy, cmentarza Batignolle.

Zgodnie z sugestia autorow dotarlismy wiec  RER-em C do Porte de Clichy. Byc moze wyszlismy nie tym wyjsciem co trzeba, ale zadnej informacji, gdzie znajduje sie ten „nadobowiazkowy cmentarz” nie znalezlismy. Poszukiwania z bladzeniem po okolicznych uliczkach nie zakonczylyby sie powodzeniem gdyby nie Iphone i wyszukiwarka Google z polaczeniem internetowym. Pewnie jeszcze latwiej byloby nam to miejsce znalezc, gdybysmy mieli odpowiednia do tego aplikacje...Nie wiem natomiast jak moze sobie w takiej sytuacji poradzic turysta z Polski, bez znajomosci miasta, jezyka francuskiego czy tez Iphone'a!

Droga prowadzaca na cmentarz okazala sie tak brudna, obskurna i wypelniona czarnoskorymi handlarzami,  ze kilkakrotnie mialam zamiar  zrezygnowac z wyprawy. Wreszcie dotarlismy. Lewin i Stomma zasugerowali,  ze mamy szukac grobow Verlaine’a, Bretona i Blaise’a Cendrars’a. Podali nawet w wypadku dwoch ostatnich odpowiednie namiary na kwatery, ale widac ich wskazowki okazaly sie malo precyzyjne. Po godznie szukania, wyraznie zdesperowani,  podeszlismy do budki z osoba pilnujaca cmentarza, ktora dosc dlugo zaczela nam objasniac, gdzie tak naprawde znajduja sie groby. Starczylo nam sily na powrot do Verlaine’a, ale na dwoch pozostach pisarzy francuskich juz nie...innym razem.

Tym razem mielismy w programie, zgodnie ze „spacerem numer 2” zwiedzanie drugiego cmentarza, tego na Monmartrze. Perspektywa bladzenia po drugim cmenatarzu tego samego dnia okazala sie jednak malo atrakcyjna....przeszlismy w strone Moulin Rouge czytajac w pospiechu opowiesci o Janu Styce dochodzac powoli do placu Pigalle. O placu Pigalle bylo malo w przewodniku, poza cytatem  ze „Stawki wiekszej niz zycie”... i opowiescia  o panujacym na poczatku wieku w tej okolicy epidemii syfilisu.
Przy okazji nastepnego przystanku przewidzianego w przewodniku, w okolicach rue de Martyrs, nalezalo sie mocno skupic, zeby wczytac sie opowiesci o postaciach nic nie mowiacych  polskiemu czytelnikowi.  Gdy weszlismy na ulice des Abesses i mialam po raz kolejny przeczytac o historiach zycia mieszkancow kazdej z kamienic, po prostu schowalam przewodnik do torby, zeby go juz wiecej go nie wyjmowac

I wtedy poczulam zapach ulicy, dostrzeglam dziesiatki bajecznych, malowniczych sklepikow, barow i restauracyjek. Starodawne mlyny, artystow sprzedajacych na ulicy swoje obrazy i rzezby. Dostrzeglam artystycznie ubrane  mlode francuski zamieszkujace Monmartre i ten cudowny klimat niepowtarzalnego miejsca na swiecie. Usiedlismy w jednej z najbardziej malowniczych restauracji, zamowilam sobie zupe cebulowa (wysmienita!) i tak spedzilam reszte popoludnia.A pozniej popedzilismy do znajomego antykwariatu, aby wrocic objuczena nowymi zakupami do domu.

Nie wiem, czy zajrze jeszcze do przewodnika, zbyt wiele dat, zbyt wiele informacji, tak jakby jego autorzy nigdy nie wyjezdzali z Warszawy i pisali go na podstawie erudycyjnych przewodnikow francuskich gdzie jestesmy faszerowani nie pierwszej swiezosci historiami, niestrawna i czasem po prostu trudna do przelkniecia papka. A moze to wada wszystkich przewodnikow? Moze w zmieniajacym sie swiecie potrzeba nam innej  informacji? Moze chcielibysmy wiedziec wiecej o dzisiejszym Monmartrze, dzisiejszym Paryzu i jego mieszkancach, ich zyciu, pasjach i przeczytac to niekoniecznie w opaslym przewodniku ale na przyklad na blogu, z aktualnymi zdjeciami czy tez filmami wideo?

Od jakiegos czasu moim przewodnikiem sa znajome blogowiczki. Podrozuje sie z nimi duzo piekniej i ciekawiej niz z opaslymi tomami. Towarzysza tym wpisom zdjecia, ale jakas taka goraczka chwili, nastroj miejsca.  Taka podroz po Petersburgu odbylam niedawno z Magamara, po Francji podrozowalam ostatnio z Czara. I jesli przyjdzie mi te miejsca kiedys odwiedzic osobiscie, to zajrze do blogow, a nie do przewodnikow.

środa, 1 września 2010

Co, gdzie i kiedy-wystawy paryskie na najblizsze miesiace

Wszechobecne we Francji od kilku dni slowo "la rentrée", ma chyba nieograniczona ilosc znaczen. To nie tylko powrot dzieci do szkoly, ale nagly wybuch aktywnosci calego spoleczenstwa. Najlatwiej to zaobserwowac przygladajac sie chociazby programacji zycia artystycznego na najblizsze miesiace w Paryzu. Zapowiada sie  wiec  niezliczona ilosc nowych wystaw, premier literackich(ok 700 nowych tytulow) i teatralnych.
Sprobuje wiec dokonac wstepnego rekonesansu:  co, gdzie i kiedy bedzie mozna zobaczyc w przeciagu najblizszych miesiecy w Paryzu w dziedzinie sztuki.

Zaczynam od Wersalu, gdzie 14 wrzesnia otwarta zostanie  wystawa prac japonskiego rzezbiarza Takashi Murakami. To, co robi Murakami to kolorowa,  niezwykle bogata w formy, trojwymiarowa wersja manga, slowem - nowoczesny japonski barok.  W polaczeniu z bogatym wystrojem Wersalu, moze to jednych szokowac,  innych zachwycac. Widzialam juz kilka zdjec z "przymiarki" i mysle, ze bede nalezala do tej drugiej grupy.



Wystawa potrwa do 12 grudnia i po prostu nie wolno jej przegapic! Dodam tylko, ze dyrektorem Wersalu jest francuski polityk Jean-Jacques Aillagon, byly minister kultury i pierwszy w historii minister francuski i jawnie i oficjalnie przyznajacy sie do swojej homoseksualnosci. Znany jest tez ze wspolpracy z jednym z najbogatszych kolekcjonerow sztuki we Francji, François Pinault i plotki kraza, ze zanim wystawil nowoodkrytego Murakami w Wersalu, jego dziela zakupil wczesniej francuski kolekcjoner. Wiadomo bowiem, ze po wystawie w Wersalu, ceny dziel artysty conajmniej sie potroja. Aillagon znany jest rowniez ze swojej odwagi, wystawiajac prace kontrowersyjnego Jeffsa Koonsa.

Druga w kolejnosci, najciekawsza moim zdaniem wystawa tej jesieni nosi tytul "Skarby Medyceuszy" i bedzie otwarta 29 wrzesnia w muzeum Maillol. Do Paryza zostana przywiezione najpiekniejsze zdobycze wloskich mecenasow sztuki, obejmujace okres od XV do XVIII wieku. Zapowiada sie wiec wymarzony spacer po jednej z najwspanialszych kolekcji w Europie. Ciesze sie juz na mysl, ze dowiem sie czegos wiecej o rodzinie, ktora przeszla do historii nie tyle ze wzgledu na zgromadzone bogactwo, ale na znakomity gust. Byli nie tylko bankierami Europy, ale rowniez zdolnymi politykami i przede wszystkim humanistami. Potrafili sie nie tylko otaczac artystami, muzykami, poetami czy rzezbiarzami, ale prze wszystkim ich chronic, dajac szanse na pelny rozwoj ich sztuki. Kim  wiec byli i jak wyglada ich kolekcja?



Odpowiedz w Muzeum Maillol, w XVI dzielnicy od 29 wrzenia do 31 stycznia 2011 roku na wystawie zatytulowanej "Le trésor de Médicis"

Muzeum Jaquemart-André ze swoja najpiekniejsza w Paryzu kawiarnia, zaprasza z kolei w podroz po Europie XVII wieku, gdzie o palme pierwszenstwa w sztuce klocily sie dwie szkoly malarstwa, francuska reprezentowana przez m.in Poussina i flamandzka Rubensa. Poczatkowo zamowienia glow koronowanych szly do Flandrii, miedzy  Marii Medycejskiej ale z czasem, Europa zaczela interesowac sie francuskim klasycyzmem i wtedy zwrocono wzrok i sakiewke w strone Eustachego de Sueur, Charlesa de Brun i Poussina


Wystawa potrwa od 24 wrzesnia do 24 stycznia 2011 roku.


Najciekawsze paryskie muzeum, Quai Branly otwiera natomiast 5 pazdziernika pasjonujaca wystawe o dawnych nowobogackich Chinczykach zamieszkujacych Azje Poludniowo-wschodnia czyli okolice Singapuru. Ma to byc ponoc-mam zaufanie do kuratorow-przeglad chinskich blyskotek, zlego gustu ale za to sporych pieniedzy zarobionych na produkcji kauczuku. Nie bedzie wiec artystycznie, ale za to etnograficznie i kiczowato. Ma byc wystawione ok. 500 przedmiotow ; bizuterii, mebli, materialow dekoracyjnych etc.

"Baba-blingsignes intérieurs de richesse à Singapour" 5 pazdziernik 2010-30 styczen2011 w Muzeum Quai de Branly.

Z kolei Pinakoteka na placu Madelaine proponuje nam podroz do krainy sztuki przedkolumbijskiej, czyli do Cywilizacji Inkow. Pokazane zostanie to, co w 1532 roku odkryl Francisco Pizarro czyli rozmaitego rodzaju lancuszki, diademy, kolczyki i ozdoby sprowadzone z najlepszych peruwianskich muzeow. A swoja droga, to wielka frajda mieszkac w miescie, ktore ma nie tylko srodki, ale rowniez ambicje organizowania takich wystaw...

Ale wracajac do sztuki wspolczesnej. Nie moge nie wspomniec o retrospektywie genialnego nowojorskiego malarza, kogos w rodzaju Jima Morrisona w sztuce, przygotowana przez Centrum Pompidou- Jean-Michela Basquiata. Pol Haitanczyk, pol Portorykanczyk, wyrosl w nowojorskiej dzielnicy Brooklyn. Stad w calej jego sztuce referencje do srodowiska w ktorym sie wychowal. Malowal szybko, zyl bardzo krotko, bo zmarl w wieku 28 lat po przedawkowaniu cocainy i heroiny. Ale jego obrazy, a powstalo ich naprawde sporo, sprzedaja sie dzis niezwykle drogo na swiecie, koneserzy sobie je po prostu wyrywaja. Uwazany jest za jednego z najciekawszych przedstawicieli neo-eskpresjonizmu. Warto wiec obejrzec.





Basquiat, Muzeum Sztuki Wspolczesnej Miasta Paryza, 15 pazdziernik 2010-30 styczen 2011


I wreszcie Luwr, gdzie pokazana zostanie wspolczesna sztuka rosyjska. Widac Francuzi postanowili przedluzyc pokazywanie Rosjan w Luwrze- poprzedzal ja, jak pamietamy- wielki przeglad sztuki rosyjskiej od X do XVIII wieku. Jedno jest pewne.  Postarali sie na wybranie rzeczywiscie rzeczy reprezentatywnych,waznych i nowatorskich. Bo w innym razie po co byloby oddawac im do dyspozycji tak piekne i wazne muzeum?

Zebralam sie na zrobienie jedynie krotkiego przegladu, relacje bede pisala po obejrzeniu kazdej z nich. tematu nie wyczerpalam, i prosze z gory o wybaczenie, ale nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie przesledzic i opisac wszystko to, co dzieje sie w tym miescie...