foto

foto

poniedziałek, 28 czerwca 2010

W domu Jeana Cocteau

W takie upalne dni jak dzisiejszy, miasto nie nadaje sie do zycia. Trzeba uciekac, aby pooddychac lasem, woda...Wiec wyruszylismy przed siebie zachodnia objazdowka na poludnie, w strone autostrady slonca-A6. Korki. O jedenastej rano na czteropasmowej objazdowce. Stoimy w korkach.

Wreszcie wydostajemy sie na autostrade. Kierunek Milly-la-Fôret. Dwa dni temu, Pierre Bergès (byly przyjaciel Yves Saint Laurenta) otworzyl tam, w domu artysty, muzeum Jeana Cocteau. Wjezdzamy do czarujacego, sredniowiecznego miasteczka o niskiej architekturze i domach zbudowanych z kamienia. Przeszkadzaja tylko samochody. Dom Cocteau usytuowany jest w waskiej uliczce niedaleko kosciola. Z okna wyglada jakas kobieta „to tam...”. Jeszcze nie ma zadnych tabliczek ani kierunkowskazow, trzeba pytac.


Dom jest dyskretnie schowany na samym koncu waskiej uliczki. Cocteau kupil go w roku 1947 roku na spolke z Jeanem Marais. Byli chyba wowczas razem, choc niedlugo pozniej dolaczyl do nich Eduard Dermit. Dermit mieszkal w domu po smierci artysty az do 1995 roku. I to on zachowal wszystkie wystawione pamiatki po Cocteau, oryginalne rekopisy, rysunki, zdjecia i meble.



Zachwyca niezwykle wyrafinowany wystroj wnetrz, zwlaszcza pracowni i salonu. Cale mnostwo przepieknych przedmiotow, mebli, bibelotow. We wnetrzach przyciagaja uwage wielkie ilosci manukryptow umieszczonych w zamknietych gablotach, zdjecia i portrety arytysty. Duzo zdjec.

Jean Cocteau byl wyjatkowo fotogeniczny. Przystojny. W malej salce na parterze wyswietlany jest z nim wywiad. Padaja slowa. „kazdy arytysta, tym co robi maluje przeciez wlasny portret. Wystarczy jedna linia, jedna kreska i wiadomo, ze to wlasnie on. Mysle, ze gdybym poprosil moich przyjaciol o zrobienie jej, to nie mialbym trudnosci w zgadnieciu ktora kreska do kogo nalezy...” . A wsrod jego przyjaciol byl Modigliani, Picasso, Warhol...


W Milly-la Fôret, gdzie spedzil ostatnie siedemnascie lat swojego zycia znalazl to, co najwazniejsze jego zdaniem w zyciu - kadr. Pisal tam, zapraszal przyjaciol, uprawial swoj piekny, pelen kwiatow ogrod.

Bardzo podobaly mi sie manuskrypty pokazujace jego technike pracy-tych kilka slow rzuconych na biala kartke papieru-zupelnie chaotycznych i pozornie bez sensu, ktore pozniej ukladac sie beda w poezje, dramaty.



W jednej z powiesci, Opium, opisywal wlasna terapie odwykowa. Wywolala skandal, podobnie jak i wiele innych jego dziel. Mysle, ze byl bardzo podobny do naszego Witkiewicza. Nie wiem, czy ktos kiedys zdobyl sie na porownanie obu artystow, ale jesli nie, to jest to do zrobienia. Laczyly ich narkotyki, wyobraznia, talent i te same pasje, ktorych Witkiewicz nie mogl niestety do konca zrealizowac.


sobota, 26 czerwca 2010

Gay pride na paryskich ulicach


Nie, nie jestem czlonkiem LGBT (Lesbijki, Geye, Biseksualni, Trawestyci), ale nie moglam nie wybrac sie na dzisiejsza „Parade Dumy”, czyli bylej Gay pride, ktora po poludniu przemaszerowala przez  Paryz. Od Montparnassu do Bastylii przeszli Ci, ktorym bliskie sa idealy tolerancji, wolnosci, prawa do milosci i zycia zgodnie z wlasnymi przekonaniami. Towarzyszyly im tlumy gapiow i ciekawskich malownicznego, barwnego widowiska.  Przemarsz przez Paryz odbywal przy akompaniamencie znakomitej muzyki puszczanej z przesuwajacych sie powoli wozow wypelnionych sympatykami rozmaitego rodzaju stowarzyszen i ugrupowan walczacych z homofobia i nietolerancja.

O co upominano sie podczas dzisiejszego marszu? Przede wszystkim o realne rownouprawnienie, o wolnosc do zawierania zwiazkow, do wiekszej tolerancji i akceptacji spolecznej. Maszerowalo stowarzyszenie pragnace zdobyc prawo do zakladania rodzin i wychowywania dzieci. Wiekszosc transparentow nosila takie hasla jak” wolnosc, rownosc, laickosc” ale postulowano rowniez o „zamkniecie Watykanu”. Byli przedstawiciele organizacji Human Rights z transparentem, ze prawo czlowieka do orientacji seksualnej jest podstawowym prawem czlowieka. Byli tez przedstawiciele organizacji walczacy z AIDS.

A oto kilka  ujec prosto z bardzo dzis widowiskowej paryskiej ulicy:




Kto jest ladniejszy? Ja czy Ty?



Te dwie sympatyczne dziewczyny tak cieplo trzymaly sie za rece...
 
 
Nie wiem, czy u nas pozwolono by jej defilowac z krzyzem na plecach i nie narazic sie na oskarzenia o obraze uczuc religijnych...



Bardzo widowiskowi w swoich estradowych kreacjach...



Paryski futbolowy klub sportowy gejow...na czasie...




Walczmy z AIDS! - koszulkami" I love sex!"




Rodzina homoparentalna...czyli po prostu rodzina




Woz przypominajacy, ze w niektorych krajach homoseksualisci sa skazywani na smierc




W "Pracowni slowa" Martiny Tollet




Radosc z mieszkania w Paryzu polega na odkrywaniu czasem dziwnych, czasem nudnych ale najczesciej pasjonujacych miejsc. Celem mojej wczorajszej wyprawy byla  bardzo dyskretnie usytuoawana, w podworzu 11-stej dzielnicy, „Atelier de la parole”czyli « Pracownie slowa » Martiny Tollet .

 Coz to takiego „Pracownia slowa”? Aby wyjasnic te zagadke musze sie przede wszystkim zapytac, czy mieliscie kiedykolwiek okazje spotkac sie ze swiatem „opowiadaczy”.  Jesli tak, to zrozumiecie o czym chcialabym wam opowiedziec. Ja zetknelam sie z nimi w Szwajcarii. Jest to ruch, ktory probuje przywrocic znaczenie literaturze ustnej, odrodzic sztuke opowiadania nie tylko basni czy tez legend ale takze from dluzszych, przeznaczonych dla doroslych, na przyklad eposow.

Ruch ten nawiazuje do pieknej, ale utraconej tradycji opowiadania. Dawno, dawno temu ludzie opowiadali sobie historie ustnie, przekazywali basnie i legendy o bohaterach regionu i kraju, marzyli spiewajac i skupiajac sie wokol ogniska czy rozpalonego pieca. Czasami byly to krotkie historie a czasem dlugie wielogodzinne eposy. Te krotkie historie przetrwaly w postaci legend i basni, te dluzsze  przeszly do historii chociazby w formie Iliady i Odyseji Homera. W Indiach takim najslynniejszym eposem stala sie Mahabharata. Sa zapisane, choc ich zrodlem sa opowiesci przekazywane od wiekow ustnie.

W Polsce ruch opowiadaczy  rozwija sie przede wszystkim  w Warszawie, gdzie od lat dziala Studnia O,   we Francji stolica slowa opowiadanego stalo sie od blisko dziesieciu lat oddalone od Paryza o 25 minut jazdy pociagiem Vendôme. Tam wlasnie, pod kierunkiem Bruno de la Salle odbywa sie corocznie Festiwal EPOS czyli swiatowy zjazd opowiadaczy, w tym roku odbedzie sie on w ostatnich dniach lipca. Wiecej informacji znajdziecie tu.

Paryska "Pracownia slowa" jest rodzajem agentury Vendôme. Prowadzi ja od lat  Martina Toller, ktorej udalo sie wykreowac w warsztacie rzemieslnika przepiekna mala salke zdolna pomiescic okolo trzydziestu osob, pelniaca jednoczesnie funkcje pracowni ksztalcacej i promujacej sztuke opowiadania.

Pierwsza czesc wczorajszego wieczoru nalezala do Coralie Emilion, ktora wystapila z tekstem „Czernobyl-Blaganie” bialoruskiej pisarki Swietlany Aleksijewicz. Swietlana Aleksijewicz, ktora miala juz na swoim koncie kilka znakomitych pozycji z dziedziny literatury bliskiej reportazowi, wbrew zakazom udala sie w rejon skazonych terenow okolic Czernobyla i przeprowadzila cala serie wywiadow z mieszkancami, korzy w rozmaity sposob stali sie ofiarami katastrofy.

Coralie Emilion opowiedziala tekst-monolog kobiety, ktorej maz pomagal przy likwidowaniu skutkow katastrofy i ktory mimo mlodego wieku  zachorowal  i przez rok umieral w wyjatkowo okrutny sposob na chorobe popromienna. Wysluchany i zapisany z narazeniem zycia wstrzasajacy tekst, zostal opowiedziany z wielkim talentem narratorskim.

Druga czesc wieczora wypelnily rosyjskie byliny. Jest to sredniowieczna forma ustnego eposu, ktora Elli Kronauerowi udalo sie ozywic i uwspolczesnic. Kiedys byly to piesni epickie, terytorialnie zwiazane z Kijowem, ktory w tym okresie byl najpotezniejszym centrum kulturalnym Rusi.  To, czego dokonal Elli Kronauer uwspolczesniajc byliny, a jednoczesnie zachowujac  forme epickiej opowiesci jest naprawde znakomite, dowcipne i madre. Nie wiem, czy byliny Kronauera zostaly juz przetlumaczone na jezyk polski.

Podczas wczorajszejszego wieczoru w „Pracowni slowa” Magda Lena Gorska podjela sie dosc karkolomnego zadania spiewania, zgodnie z prawzorem, byliny o Ilii Muromiecu i slowiku rozbojniku towarzyszac sobie jednoczesnie gra na akordeonie i nawiazujac tym samym do jednej z najpiekniejszych tradycji homeryckiej tradycji opowiadaczy- spiewakow. Jeszcze nigdy tej formy teatralnej nie wiedzialam.

27 lipca czyli za nieco ponad miesiac Magda Gorska bedzie spiewac i opowiadac nasz narodowy epos- „Konrada Wallenroda” na festiwalu EPOS w Vendôme. Jesli w tym okresie bedziecie przejezdzac przez Francje, to warto sie tam moze zatrzymac. Dzis juz nikt nie recytuje w calosci Konrada Wallenroda. W kazdym badz razie nie robi tego tak wspaniale jak Magda, czego dowiedzialam sie od osob obecnych na wczorajszym wieczorze i ktore juz znaja epos naszego wieszcza spiewany i opowiadany przez Magde. Ja tam na pewno bede.

wtorek, 22 czerwca 2010

W pracowni fortepianów Pleyela - tych, które kochał Chopin...

Fabrykę  fortepianów Pleyela wyobrażałam sobie jako coś wielkiego, rodzaj hali przemysłowej z rozstawionymi w niej maszynami do obróbki drewna, szlifowania czy lakierowania...Okazało się jednak, że to maleńka manufaktura, w której całą produkcję wykonuje kilkunastu  rzemieślników. Większość z nich miałam nie tylko okazję poznać, ale również zobaczyć podczas pracy. Są młodzi, niezwykle kompetentni i  pasjonuje ich to, co robią. Są świadomi,  że każdy etap pracy nad kolejnym egzemplarzem fortepianu jest niezwykle ważny, wymaga niebywałej koncentracji i dokładności. Jeden niedopracowany szczegół może zniweczyć pracę całej ekipy! A fortepiany w większości są montowane na zamówienie, a więc w zasadzie od początku znane jest ich przeznaczenie i przyszły użytkownik.


Miałam też to niesamowite szczęście, że po pracowni fortepianów oprowadzali mnie sami ich twórcy, znający swój zawód od podszewki. A i okazja była wyjątkowa, gdyż Pleyel otwiera swoje wrota niewtajemniczonym tylko dwa razy do roku,  w czerwcu, podczas Święta Muzyki i w październiku, z okazji Dni Dziedzictwa Narodowego.

Pracownia Pleyelów, ukochanych fortepianów Chopina, znajduje się w podparyskim Saint Denis. Dojeżdża się podmiejskim pociągiem B i później trzeba troszkę pobłądzić, aby wreszcie trafić na nowoczesny, oszklony budynek. Jesteśmy w sercu produkcji.


Myślę, że wprowadzanie w tajemnice budowania instrumentu zacząć trzeba od opowieści o pierwszym przygotowywanym elemencie, czyli o oskrzyni szkieletu, która składa się 8-10 warstw klejonych razem, w dostosowanych do rozmiarów fortepianu formach. Formy te służą klejeniu i dociskaniu poszczególnych warstw do siebie.



Od niedawna Pleyel zajął się również produkcją fortepianow koncertowych o rozmiarach 2.80 cm. Oto forma największego z  kolekcji Pleyelow:




To kilka gotowych juz szkieletów:



Kolejnym elementem są tzw. żebra, które będą trzymały całą konstrukcję i nie pozwalaly oskrzyni na zmiane kształtu




I wreszcie, o czym nie wiedziałam i co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, jedna z najważniejszych części fortepianu, rodzaj duszy czyli tzw. dno rezonansowe. Co to takiego? Wygląda ono jak jakaś zupełnie zwykła płyta, tymczasem poddana jest dość długiemu procesowi nadawania jej wypukłości. I właśnie ta wypukłość nadaje dźwiękowi rezonans a jej brak, po prostu czyni fortepian głuchym. Nie tak dawno oglądałam bardzo piękne, bajecznie rzeźbione stare pianino i miałam nawet na niego chrapkę, ale dźwięk był tak słabowity, że w końcu się nie zdecydowałam. Złożyłam to na karb zużycia filcu w młoteczkach i starości, ale obawiam się, że słabość dźwięku wynikała nie tyle ze zużycia się młoteczków ale po prostu z wyprostowana się starutkiej już płyty rezonansowej.




Na pięknie uwypuklonej płycie rezonansowej, instaluje się jako pierwsze mostki, wiolinowy i basowy, na których osiądzie żeliwna rama. Następnie struktura ta będzie już gotowa na instalację strun. W dawnych instrumentach były one jedynie dwie (nigdy jedna-inaczej fortepian stałby się harfą!) a obecnie prawie każdy młoteczek połączony jest z aż  trzema strunami i każda z nich jest innej grubości-te najgrubsze są odpowiedzialne za dźwięki niskie, te najcieńsze, za dźwięki wysokie...




Nie wszystkie elementy w pracowni Pleyela wykonywane są manualnie, choć odniosłam wrażenie, że większość tak. Część elementów powstaje przy pomocy zdalnie kontrolowanych maszyn. Są to takie elementy jak rzeźbione pulpity, cokoły nóg czy tez inne elementy dekoracyjne. Mimo zastosowania automatyki, każdy, najdrobniejszy element wymaga wielogodzinnego projektowania na komputerze.




W pracowni lakierniczej dokonywano właśnie bardzo precyzyjnego ręcznego szlifowania szkieletu fortepianu i na co zwróciłam uwagę, nie wydobywał się podczas tej pracy żaden pył. Okazuje się bowiem, że odciąganie pyłków odbywa się systemem oddolnym, znajdującym się pod podłogą a więc mimo, że wykonuje się wiele prac stolarskich, powietrze jest całkowicie czyste, wolne od cząsteczek.





Po instalacji całego mechanizmu odbywa się najbardziej żmudne, ale niezwykle ważne „zmiękczanie” filcu na młoteczkach. Właśnie sposób wykonania tego zmiękczania nada fortepianowi Pleyela ten słynny miękki, ciepły dźwięk uwielbiany przez miłośników muzyki romantycznej...




Marka Pleyel przechodziła przez okresy ogromnego powodzenia, ale także upadku. Od kilku lat pracownia fortepianów oraz słynna sala Pleyel znalazły się w rękach tego samego właściciela. Wygląda również na to, że marka zdobywa coraz silniejsza pozycję na rynku instrumentów muzycznych. Oczywiście nie może się porównywać ze Steinwayem czy Fazzioli, ale w pracowni w St. Denis tworzy się egzemplarze unikalne, piękne i o bardzo wysokiej jakości, dla prawdziwych amatorów. Myślę również, że przewaga Steinwayow polega również na bardziej agresywnej polityce  marketingowej. Ale  jeśli ktoś miałby ochotę zamówić fortepian koncertowy  Pleyela to czeka go wydatek rzędu 107 tys. euro!





I jeszcze jedno. Nie można zapomnieć o tym, że Pleyelowie byli pierwszymi na świecie twórcami sali koncertowej przeznaczonej tylko i wyłącznie dla  koncertów muzycznych.  26 lutego 1832 roku, zaproszonym przez nich artystą był świeżo przybyły z Polski, młodziutki Fryderyk Chopin. Do końca życia  z Pleyelami się nie rozstawał, uważając je za najbardziej wiedeńskie z francuskich fortepianów, co było aluzją do austriackiego pochodzenia ich twórcy.