foto

foto

czwartek, 26 sierpnia 2010

Carla Bruni dla Born HIV Free



Niecodzienne plakaty ogladalam dzis na ulicach Paryza. Carla Bruni, zona prezydenta Francji, modelka i aktorka (ostatnio krecila film z Woody Allenem) zaangazowala sie w kampanie Fundacji, ktora ma na celu calkowita likwidacja przekazywania wirusa HIV z matki na dziecko do 2015 roku. Ponoc lekarstwa ochraniajace dziecko przed transmisja istnieja i wystarczy uczulic rzady panstw, aby wprowadzily odpowiednie przepisy umozliwiajace stosowanie tych lekow przez sluzbe zdrowia.
Nie po raz pierwszy pani prezydentowa angazuje sie w walke z AIDS.  Przed kilkoma laty, ofiara tej choroby stal sie jej rodzony brat i pomoc ofiarom AIDS jest  jej oczkiem w glowie.
Niemniej jednak, widok Carli Bruni a nie jej meza na plakatach, robi jakies takie dziwne wrazenie...

wtorek, 24 sierpnia 2010

Pozegnanie lata w Normandii





Gdy nadchodza troszke zimniejsze dni sierpnia ogarnia nas nagle strach,  ze lato chyli sie ku koncowi, ze juz za kilka dni, niebieskie niebo przykryje szary plaszcz chmur  i będzie coraz bardziej jesiennie i smutno…Aby nacieszyc się ostatnimi promykami słońca postanowiliśmy wyruszyc na polnoc, przed siebie, nad morze do Normandii a po drodze zahaczyc o Rouen.

 Od dawna marzylam o zwiedzeniu tego miasta. Gdy przerabialiśmy slynna  Emme Bovary Flauberta, profesor od literatury dlugo rozwodzil sie nad prowincjonalnoscia i nuda miasteczek polnocnej Francji. Flaubert szczerze Rouen nie znosil, niekoniecznie dlatego, ze uważał je za prowincjonalne, niepodobala mu się raczej sztywna i malo sympatyczna administracja.

Do Rouen dojechaliśmy dosc szybko, mknie się tam w zaledwie godzine. Droga do centrum prowadzi przez nowoczesne przedmieścia miasta   a ja przy wjezdzie zazwyczaj bardzo obawiam się tego, co zobacze. Ciekawosc miesza się ze strachem, ze poza katedra, będzie to po prostu zwykle biedne, nieciekawe miasteczko. Na szczescie, czekala pajeczyna przepieknych, bogatych architektonicznie normandzkich uliczek i kilka  gotyckich kościołów, z których tylko jeden mial prawo używać nazwy katedry ale dla mnie były one wszystkie niezwykle, pnace się jak groszek do swiatla, az trudno było ich czubki dosięgnąć wzrokiem.

Z Rouen pomknęliśmy już do celu, najkrótszym odcinkiem trasy dojezdzajac do nadmorskiego już Dieppe. W wielkim pospiechu przejechalisym przez miasto, aby zatrzymac się już przy samej plazy. Rozczarowanie. Cala plaza, to były wielkie kamienie, po których przejscie wyglądało mniej wiecej tak jak chodzenie po linie. Nie, tu nie zostaniemy, jedziemy dalej w strone Tréparku, szukamy piasku!
Mijamy kolejne ronda. Francuzi kochaja ronda i buduja je prawie przy każdym skrzyżowaniu, wszedzie gdzie tylko się da. Czy rzeczywiście zwiekszaja one bezpieczeństwo? Po drodze mijamy wielkie parki eolienow, ogromnych, trojrecznych stworow, ktore psuja krajobraz, ale w zamian daja ponoc ludziom energie. Jedziemy droga departamentalna, zerkając od czasu do czasu na mape. A może zatrzymamy się w  Mers-les Bains?

 Po kilku minutach wjeżdżamy do jakiegos nieziemskiego miejsca, gdzie kolorowe, bajkowe domki poustawiane sa wzdłuż plazy. Domki sa kolorowe, każdy ma inna architekture, styl, klimat. W glebi dostrzegamy wystający cypel potężnego klifu. Po drugiej stronie latarnie Tréportu. Jestesmy nad kanalem La Manche, po drugiej stronie już Anglia, Eastbourne…




Plaza jest taka jak w Dieppe, tyle tylko, ze odpływające morze pozostawia za soba duza szerokość piasku. Biegaja po nim rozkrzyczane dzieci, sporo tez rozmaitej rasy psow. Ktos probuje nauczyc pływać swojego francuskiego buldoga, pies się nie daje. Poczatkowo dzielnie walczy z falami, ale gdy zaczynaja go przykrywac, wycofuje się do tylu, broni przed slona woda. Ale właściciel nie daje za wygrana, przytrzymując psa przywiązanego do obrozy dosc dlugim sznurem.


Jestem oczarowana miejscem, ale nie wiem, czy chciałabym tam spędzić wiecej niż jeden dzien. Zachwyca swiatlo, jakies takie inne, bielsze, cieplejsze. Moze to nie jest przypadek, ze wlasnie Normandia stala sie ojczyzna impresjonistow. W kilku muzeach regionu zorganizowano tego roku wiele wystaw Cezanna, Moneta, Pissara. 

Wyjezdzamy pod koniec dnia i wracamy do Paryza przez Amiens. Tam jest jeszcze jedna katedra do obejrzenia, ale już za pozno, zamknieta. Amiens w sobotni wieczor jest miastem wymarlym. Może jego mieszkancy jeszcze nie wrocili z wakacji. A może tak jest przez caly rok?

Trzeba jednak wrocic do Normandii, jest tam sporo pieknych miejsc do odkrycia, postanawiamy...




piątek, 20 sierpnia 2010

Sierpniowe popoludnie


Paryz w sierpniu nie jest tym samym miastem które nas oczarowuje przez reszte roku. Zmienia się publiczność parkow i skwerow. Zamiast fantazyjnych spodniczek, kobiety przechadzaja się bezwstydnie w  krotkich szortach , wysokie obcasy zamieniaja  się w sportowe obuwie od Nike’a. Duzo rodzin.  Przewodzi im najczesciej objuczony aparatami fotograficznymi szef trupy, o kilka krokow dalej idzie kobieta i dzieci.
Zniknela gdzies z ulicy francuska elegancja, nie widac jej ani w strojach ani w sklepach. Kroluja turyści, którzy nieustannie kraza gdzies pomiedzy Luwrem i Muzeum d’Orsay, można ich spotkac na Montmartrze i w metrze.


Na większości sklepow wywieszone tabliczki informują o wakacyjnej przerwie. Zamkniete bistra i kafejki. Nawet w dzielnicy łacińskiej jest spokojniej. Albo mi się tylko zdaje, może to nie ta godzina?
Zamarlo zycie polityczne i gdyby nie masowa deportacja Cyganow do Rumunii i Bulgarii, to prasa nie miałaby o czym pisac. Kolorowe tygodniki rozpisuja się o wakacjach swoich gwiazd, ale nie widziałam jeszcze wakacyjnych zdjęć prezydenta.A przeciez to po jego wyjezdzie miasto pustoszeje, tak jak dawno temu pustoszal Wersal, gdy krol przenosil sie do letniej rezydencji.


Gdzie znaleźć troszke zycia w tak martwym sezonie? "Le Point” opublikowal dzisiaj liste najdroższych i najtańszych dzielnic w Paryzu. Na samym czole, 6-sta dzielnica, 12 tys. euro za m2 mieszkania. Gdzie to jest ta 6-sta dzielnica?  Spogladam na mape - St. Germain de Près, Ogrod Luksemburski, St. Sulpice... To wiec tam ma być najdrozej?


Wsiadam do autobusu 84, odjezdza spod domu. Przejazd przez Sekwane i juz jestem w okolicach Ogrodu Luksemburskiego. Jest pozne popołudnie, slonce zaczyna się powoli chowac za masywnym budynkiem Senatu, Sylen smieje się do mnie a golab spogląda dumny stojac na glowie młodego Adonisa. Nic sobie nie robi z tych wszystkich metalowych szpilek którymi chciano go zniechęcić do odpoczynku. Jest, stoi i cieszy się  widokiem na kwiaty i fontanne. Może on tez, tak jak ja, odkrywa na nowo miasto?

czwartek, 19 sierpnia 2010

Krzyz i Ars Homo Erotica



Po kilku dniach w Szwajcarii, powitalam przed tygodniem lotnisko Chopina w Warszawie.  Czy wiecie co się robi z rozpedu i bez zastanowienia gdy przylatuje się z Paryza? Kupuje pierwszy lepszy przewodnik po warszawskich teatrach i wystawach, zaglada na strony „kulturalna Warszawa” i szuka namiętnie czegos ciekawego do zobaczenia Co wiec tym razem w programie?
Z przyzwyczajenia popędziłam na Nowy Swiat i Krakowskie Przedmiescie a tam oczywiscie centralnym punktem byl jeszcze krzyz. Obraz byl to dosc zalosny, tak jakbym nagle znalazla się nie tyle w centrum Warszawy, co podczas procesji Wielkiego Tygodnia w Kalwarii Zebrzydowskiej…Bylam, widziałam … Krakowskie Przedmiescie nawet z tym nieszczesnym krzyzem wyglada naprawde wspaniale, tym bardziej, ze dopisywala pogoda i ulica stala się jednym wielkim deptakiem…
No i oczywiście nastepne moje kroki skierowałam do Muzeum Narodowego, gdzie przed kilkoma tygodniami, w atmosferze skandalu, otwarta zostala bodajze jedyna w historii naszego wystawiennictwa narodowego wystawa poswiecona sztuce „homo”. Przede wszystkim brawa dla dyrektora Muzeum, dla ministra Kultury i kuratora, ze cala ta wystawa mogla dojsc do skutku.
Bez watpienia jest to wystawa wazna i odwazna.  Stanowi przegląd trendow , tendencji  i moim zdaniem dosc kompletne świadectwo przemian społecznych zachodzących, takze w naszym  społeczeństwie. To, co na tzw. Zachodzie nie wywoluje już emocji i stanowi, czy ktos chce czy tez nie, rodzaj zwyczajności aco najwyzej egzotyki, u nas jest jeszcze przedmiotem negatywnych reakcji, nietolerancji i odrzucenia.
Nie mam zamiaru w szczegółach opisywac tego co widziałam. Od calej serii aktow meskich, robionych przez klasykow malarstwa polskiego po bardzo realistyczne obrazy zbiorowych orgii homoseksualnych malowanych przez artystow współczesnych.. Było kilka obrazow bardzo mocnych, ale nie dostrzeglam nic, co przekraczaloby jakiekolwiek, jeśli wogole takie jeszcze istnieja, granice sztuki.
Najwazniejsze jest to, ze udalo się te wystawe zorganizowac, sytuując nas troszke bliżej normalnych, otwartych i tolerancyjnych społeczeństw zachodniej Europy. Jak na razie tkwimy gdzies pomiedzy skrajna sredniowieczna dewocja, anachronicznym klerykalizmem i proba "wybicia sie na niepodleglosc". Co dalej?

Inna, bliska tematycznie, była piekna wystawa zorganizowana w Wilanowie, w Orangerii, „Amor Polonus czyli milosc Polakow" na ktorej odnalazłam cale mnóstwo zwiazkow kulturalnych polsko-francuskich. Ale o tym napisze jutro. 

wtorek, 17 sierpnia 2010

Isérables - blizej nieba czy blizej ziemi?




Dla urodzonych na plaskiej jak nalesnik rowninie Mazowsza, egzystencja mieszkańca alpejskiej wioski położonej na tysiacach metrow  i zawieszonej na skale, bedzie zawsze czyms trudnym do wyobrazenia.    W czasie  wakacji, postanowilam wiec troszke lepiej sie przyjrzec rozlozonemu na przeciwległym stoku miasteczku o malowniczej nazwie Isérables.

Do Iserables dojeżdża się waska droga prowadzaca z miasteczka Riddes. Gdzies na wysokości tysiaca metrow trzeba wjechac w tunel, aby znalezc się na waskiej drodze asfaltowej prowadzacej do samego centrum. Ostatnie deszcze zniszczyly tak powaznie asfaltowa droge, ze przemykamy się bocznymi, przydroznymi trawnikami. I zaczynamy wjazd  na gore. Po drodze, niczym na fotografii z Nepalu, przemyka się przed nami mezczyzna z koszem na plecach. Mijam go, nie majac czasu na zrobienie zdjęcia. Zostawiamy samochod przy wjezdzie do miasta. Ma się wrazenie, ze domy wisza zawieszone na skale.




Było to jednak stosunkowo niedawno i wiele obyczajow, pamiątek i legend z tego okresu zachowalo sie.  Na przykład jezyk a raczej dialekt zrozumialy tylko dla mieszkańców Isérables. Zachowala się rowniez legenda, ze wioska  zostala zalozona przez uciekajacych gdzies z Orientu potomkow Maurow. W opowiesc o Maurach wszyscy jak dotad wierzyli tak bardzo, ze mieszkańców Isérables do dzis nie nazywa się inaczej jak „bedjouis”-czyli beduinami. I choc robione w ostatnich latach przez fachowcow od genetyki badania  takiego pochodzenia nie wykazaly, w calym Valais nazwa ta obowiazuje.


 Zastanawiam się, jacy odwazni architekci musieli  budowac domy w Isérables, nie bojac się, ze ich dzielo wchłonie pierwsza wieksza powodz, obsuniecie się ziemi czy tez inny kataklizm.
Nie wiem, jak wielu mieszkańców jeszcze mowi czy tez choćby rozumie dialekt, którym do niedawna posługiwało się cale miasteczko. Wiem natomiast, ze można kupic opracowane już słowniki dialektu „bedjuis”przełożone na francuski.

W Isérables utworzono tez niedawno malutkie muzeum. Na trzech pietrach znalazly się przedmioty codziennego uzytku, garnki, drabiny, ubrania i zdjęcia zaświadczające o niełatwym zyciu miejscowej ludności. Uwage przyciągają niewielkie kolyski, które jak wynika ze zdjęć, kobiety nosily z dziecmi na glowie, idac na pastwiska doic krowy.





Wśród przedmiotow z zycia codziennego najważniejsze miejsce zajmuje 13-sto metrowa drabina.



Mniej wiecej od maja każdego roku, zycie calej wioski przenosilo się w góry, do „mayens” . tam wlasnie wypasano krowy, znoszono mleko na plecach w wielkich konwiach do położonych nizej mleczarni. Kobiety i dzieci opuszczaly wtedy miasteczko. Jakiego stopnia  była to emigracja zbiorowa dowiedziałam się czytając o pozarze, który w XIX wieku strawil cale Isérables. Nie było jednak ani jednej ofiary, ludność przebywala na pastwiskach.
Przy jednej z drewnianych chatek widac piekny, zadbany ogrodek. Kwiaty rosna na pionowym  stoku. Aby opielic taki ogrodek trzeba mieć chyba na nogach nie buty, ale  raki. „Nie, nawet latwiej się w takim ogrodku pracuje, nie trzeba się schylac…”-mowi mi mieszkanka Isérables. Nad miasteczkiem dominuje zwrócony w strone doliny Rodanu potezny krzyz.



 Drugi krzyz, z wielkim Chrystusem stoi w samym centrum miasteczka przed „Café de l’Avenir”, kawiarni „Przyszlosc”. Czy nazwa ta ma jakis związek z krzyzem?-usmiecham sie do siebie.



Domy zdobia balkony z pelagorniami i zawieszone rowno rozmaitego rodzaju zimowe akcesoria.


Waskimi uliczkami przemykaja sie stare kobiety. Czy w Isérables rodza sie jeszcze dzieci? Czy ktos jeszcze chce tam, w tak trudnych warunkach zyc? - pytam w miejscowym sklepie. "Pewnie rodzi sie okolo dziesieciorga dzieci rocznie a tym roku mielismy nawet dwa razy blizniaki!"radosnie podkresla sprzedawczyni.

Dewiza miasteczka jest haslo" Zycie jest piekniejsze, gdy oglada sie je z gory". Ja jednak wole zdecydowanie ogladac je z dolu. 


poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Dzien w Alpach





Nie jestem wielkim miłośnikiem natury. W tej materii zgadzam się całkowicie z Woody Allenem, który wyznał swego czasu, ze, jeśli chodzi o kontakt z natura to Central Park mu całkowicie wystarczy. Mnie wystarczyłyby całkowicie Ogrody Tuleryjskie. Ale „vacances et famille oblige” i wylądowałam na kilka dni w szwajcarskich Alpach. Z reguły jeździmy zawsze w to samo miejsce, do tej samej doliny i z tym samym widokiem na dolinę Rodanu. Tym razem zaproszenie przyszło do sąsiedniej doliny kantonu Valais a raczej na wzgórza położone nad miastem Sion.



To zaledwie 20-sto tysięczne miasteczko jest stolica dwujęzycznego kantonu słynącego chociażby ze szczytu znanego wszystkim amatorom czekolady Toblerone. Zarządzane jest przez władze miejskie urzędujące w pięknym starym ratuszu. Ale ratusz nie jest własnością miasta.
Otóż od średniowiecza, miasta szwajcarskie były zarządzane przez wspólnoty mieszkańców, które nazwały się, od łacińskiego czy tez niemieckiego „Burg” – bourgeosie, co nijak się ma to marksistowskiej „burżuazji” a oznacza raczej rdzennych mieszkańców miasta.



Nowoczesna konstytucja szwajcarska, która ujrzała światło dzienne w 1848 roku postanowiła rozciągnąć przywilej zarządzania miasta na wszystkich jego mieszkańców. Co wiec się stało z „bourgeosie”? Otóż w niektórych kantonach cala własność oraz przywileje zostały „upaństwowione” a w takich jak na przykład Berno, Fryburg czy Sion, „bourgeoisie” zachowała rozmaitego rodzaju własności, takie jak lasy, budynki, szpitale czy tez na przykład ratusz miejski. Zarządzanie tymi dobrami przynosi dochody, które „bourgeoisie” przeznacza na projekty kulturalne związane z miastem. Sa to dość duże fundusze.



„Bourgeoise de Sion” obejmuje obecnie 11 proc. ludności miasta. Godność te posiadają tylko rdzenni obywatele i jest ona przekazywana z pokolenia na pokolenie. Nie ma jednak nic wspólnego z arystokracja, należą do niej po prostu Ci, którzy zamieszkują miasto od pokoleń.
Corocznie, w trzeci poniedziałek lipca, przedstawiciele mieszczaństwa miasteczka Sion oraz zaprzyjaźnieni goście wyjeżdżają na tradycyjna, trwająca właściwie od wieków wyprawę kontroli lasów do niej należących. Kiedyś, był to długi całodzienny marsz, dziś, większa cześć wyprawy odbywa się, przynajmniej na początku, autokarami.



Marsz rozpoczęliśmy około dziesiątej rano w stronę domeny Thyon 2000. Pogoda była wymarzona, świeciło silne, gorskie słonce, ale na wysokości, na której się znajdowaliśmy, czyli ok. 1400 metrów nie odczuwa się juz upału. Spacer po pastwiskach przeplatany był degustacjami serów produkowanych w gorskich mleczarniach, suszonego mięsa, płaskich kromek żytniego chleba a wszystko to dość regularnie „moczone” specjałami białych win z Valais, czyli przede wszystkim ich ukochanego Fendant.

I przyroda, która była dla mnie bohaterka tego dnia-zapierajace dech w piersiach krajobrazy, absolutna cisza, z której gdzieniegdzie wydobywały się jedynie odgłosy krowich dzwonków. Cisza, która mnie z reguły nudzi i przeraza była inna. Nie chciało się odchodzić…

Nie wiem, może uczynil to osiemnastomiesięczny pobyt w paryskim kotle hałasu, nigdy niekończących się przemarszów ludzi spowodował, ze cisza i urodę krajobrazu zaczęłam odczuwać inaczej. Myślę, ze, jeśli ktoś kocha góry a chciałby spędzić wakacje w Szwajcarii to akurat ten kat będzie idealny.



I jeszcze kilka slow o mieszkańcach Valais. O Szwajcarii tak naprawdę wie się malo, powtarzając najczęściej zasłyszane stereotypy o czekoladzie i zegarkach. Jeszcze mniej osób ten kraj i ludzi rozumie. Mnie tez nie chce się wierzyc, ze w samym srodku Europy może znajdowac się kraj, który swoja ostatnia bitwe stoczył w 1515 roku. I od tego czasu żyje w pokoju.

Spacerując gorskimi ścieżkami i dyskutując z mieszkańcami Sion zdałam sobie może jak nigdy sprawę, ze ten trwający od kilku wieków pokojowy klimat wywarł ogromny wpływ na ich charakter. Nie znoszą konfliktów, jakie by one nie były, polityczne, społeczne, rodzinne i bronia się przed nimi jak diabeł przed świecona woda przywiązując największa wagę do takich cnot jak dialog, porozumienie i pokój. Inna wartością, bardzo ważna dla mieszkańców alpejskich dolin, jest tradycja i gościnność, równa chyba naszej. Spacer po leśnej domenie zakończyły zawody rzucania kamieniem, narodowy sport Szwajcarów i wieczorna raclette. Wracaliśmy samochodem zachwycając się roztaczającymi się przed nami widokami na dolinę Rodanu.