Pierwsza stacja- Avignon. Długowłosi artyści opuszczają wagon. Trwa festiwal. My jedziemy dalej, pociąg coraz bardziej zwalnia…w okolicach Marsylii dostrzec można już pierwszy skrawek lazurowego morza i pierwsze palmy. Dwie godziny później pociąg zatrzyma się na stacji Antibes. Dlaczego właśnie tu? Właściwie to tak do końca nie wiem, ale na pomysł wyprawy na południe na pewno miał wpływ blog mieszkającej w tym regionie Francji Katasi. Zaraziła, porwała, przekonała, że miejsce jest piękne i na pewno warte odwiedzenia. Uwierzyłam.
Na dworcu w Antibes zabrakło taksowek. Toczymy walizki w stronę Starego Miasta. Nasze locum mieści się w jednym z domów wplecionych w mury obronne otaczające miasto. Na trzech poziomach, z widokiem na morze. W starych murach. W domu artystki. W pierwszych chwilach jesteśmy oszołomieni znalezieniem się nagle w królestwie sztuki, właścicielka specjalizuje się w kolażach i czarno-białej fotografice. Dom jest pełen starych książek, urządzony z wielkim smakiem. Średniowieczne kościelne rzeźby stoją na nowoczesnym stoliku naszego pokoju. Na ścianach barokowe malarstwo miesza się z czarno-biała fotografiką. Stare lustra sąsiadują z nowoczesną grafiką. Za oknem dominuje lazur wody. Gdzieniegdzie na horyzoncie kolebią się łódki przypominające bardziej podwodne łodzie niż jachty.
Ale to, co mnie najbardziej intryguje, to uśmiech. W restauracji, na targu, na ulicy. Ludzie do siebie mówią, są serdeczni, pytają i czekają na odpowiedź. Reakcje, od których już się odzwyczaiłam w Paryżu. Miasteczko ma zupełnie inny klimat niż poznane przed laty snobistyczne Saint Tropez, które zniechęciło mnie do brzegow Morza Śródziemnego na długo.
Dom, w którym zamieszkaliśmy mieści się na spacerowym szlaku, między niegdysiejszą siedzibą malarza Nicolasa de Stael i pałacem Grimaldich, gdzie tuż po wojnie otrzymał od miasta swoją pracownię Pablo Picasso i gdzie dziś mieści się jego muzeum. Mamy wiec przed oknami pielgrzymki, zwłaszcza, że rośnie tu też ogromnych rozmiarów kaktus, intrygując swoja urodą przechodniów.
Pobyt Picassa w Antibes to chyba największa atrakcja tego sennego nadmorskiego miasteczka. Nie był tu długo, zaledwie kilka tygodni, ale pozostawił po sobie ślad, z którego miasto jest dumne.
Pobyt Picassa w Antibes to chyba największa atrakcja tego sennego nadmorskiego miasteczka. Nie był tu długo, zaledwie kilka tygodni, ale pozostawił po sobie ślad, z którego miasto jest dumne.
Muzeum mieści się nad sama wodą, w starym zamku ocalonym od zagłady przez profesora greki i łaciny, który wyszukując w wykopaliskach greckich i rzymskich pamiątek o życiu przodków mieszkańców greckiego Antypolis (i stad nazwa!) postanowił swoje zdobycze wyeksponować. Został tego nowopowstałego muzeum kustoszem. I gdy krążący po okolicy słynny już wówczas Picasso został poproszony przez starego znajomego, polskiego rzeźbiarza i fotografika Michała Smajewskiego o przekazanie Muzeum jednej ze swoich prac, ten wyjawił mu, że zawsze marzył o tym, aby państwo dało mu jakieś duże miejsce do malowania. Dor de La Souchere, kustosz zamku Grimaldich okazji posiadania u siebie mistrza nie przegapił i tak za jego zgodą, zainstalował dla Picassa atelier w starym zamku. Opiekunem i fotografem mistrza został wspomniany już Polak, Michel Smajewski znany jako Michel Sima. Michel Sima został nadwornym fotografem mistrza i wieczorową porą odwiedzał go w pracowni i rejestrował postępy artysty. Zrobił sporo niezwykłych zdjęć malarza.
Nie jestem wielkim fanem Picassa, ale prace, które podarował muzeum, pokazywane w miejscu, w którym powstały, ma swój niezwykły, niecodzienny urok. Chociażby rysunek kozy, symbolu płodności u Greków, ukochanego zwierzęcia Picassa. Ponoć jego własna, żyjąca z nim w Cannes miała na imię Esmeralda. Albo płótno noszące tytuł „Radości życia” namalowane w Antybach, wibrujące energią. Picasso był wówczas w swoim szczęśliwym okresie życia, żył w związku z młodziutką Francoise Gilon, która w maju roku następnego powiła mu syna Claude’a.
Wreszcie, z muzeum Picassa roztacza się niezwykły widok, na drzemiące w oddali jachty, na cypel z sosnami w kształcie parasola. Widok od którego nie można oderwać wzroku…ech piękne te wakacje w cieniu Picassa…i gorace!