Więc już tego nie robię, to znaczy nie mylę ulic. Staram się zapamiętać nowe nazwy i nie nazywać placu Bankowego placem Dzierżyńskiego.
Za każdym razem uczę się Warszawy od nowa. A zmienia się z roku na rok. Pyszni się, bogaci, nabiera elegancji, rośnie! Całe miasto spowijają jakieś węzły, estakady (modne słowo), drogi szybkiego ruchu. Wszędzie dźwigi, koparki. To już nie miasto, ale jakiś gigantyczny plac budowy!
Z lotniska trafiłam z krótką wizytą na Ursynów. Z mocno zabudowanego, ściśniętego i zagęszczonego mieszkańcami Paryża, znalezienie się na warszawskim Ursynowie wywołuje szok. Widno, przestrzennie i jakoś tak pusto! Koło mnie śmigają na rowerach młodzi Ursynowianie, zgrabnie ubrane rodzinki, w przepisowych sportowych strojach. Przejeżdżamy przez jedną z głównych arterii Ursynowa. Same sklepy, banki, punkty usługowe, apteki. Nie widzę ani jednej księgarni, galerii sztuki, choćby najmniejszego teatrzyku…
Na stronie informującej o wydarzeniach kulturalnych stolicy (nic się nie dzieje, ale może to dlatego, że lato)wynajduję informacje o „Sztuko-braniu”, targach sztuki, na których młodzi artyści będą wystawiać i sprzedawać swoje prace. I tak w niedzielny poranek trafiam (ze sporą determinacją, tak źle jest oznaczone wejście) do kawiarni „Kulturalna” Kilkunastu młodych artystów rozłożyło swoje prace w foyer Teatru Dramatycznego. Trochę malarstwa, sporo biżuterii i ceramiki. Przyznam szczerze, że spaceruję, oglądam, ale jestem dość rozczarowana. Nic nie porywa, atmosfera dość senna, mało gości, ale i mało wystawców. A nawet Ci, którzy są, jakoś nie bardzo interesują się oglądającymi. Moje zainteresowanie wzbudzają dopiero grafiki i jak się później okazało, monotypie młodej absolwentki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, Aleksandry Stepień. U niej znajduję najciekawsze, moim zdaniem, prace na tym młodym przeglądzie.
Aleksandra Stępień "Kochać"
Może poza fantastyczną biżuterią zrobioną ze starej ceramiki. Wyobraźcie sobie komunistyczne, potwornie brzydkie, kamionkowe, stołówkowe talerze z niebieskim paskiem przerobione na biżuterię. Czy te prace da się nosić, to inna kwestia, co oczywiście nie umniejsza mojego dobrego zdania o kreatywności artystki.
Trochę rozczarowana, (ale jednak z kilkoma pracami pod pachą) człapię przez miasto na Powiśle. To bardzo niedaleko. Tylko 15-20 minut, aby dostać się do książkowego raju, do „Czułego barbarzyńcy”. Księgarnia ta, może jako jedna z bardzo niewielu tego rodzaju instytucji, jest otwarta nie tylko w niedziele, ale nawet 15 sierpnia, w wielkie kościelne święto. Schodzę Świętokrzyską powoli na Powiśle.
Od tych kilku dni, odkąd jestem w Warszawie, mam wrażenie, że tym razem jakoś w tym mieście nie potrafię się odnaleźć. W domach, które odwiedzam włączony jest non stop TVN biznes albo 24. Słyszę do znudzenia: akcje, obligacje, giełda, drogi frank, inwestycje, kredyty, najem, własność. Osaczają nas powtarzające się w kółko te same słowa. Znajomi narzekają na drogiego franka, na giełdę, na straty. Kościół, polityka, dorabianie się...nie ma na nic czasu. Dochodzę do księgarni na Dobrej.
Spojrzenie na ladę, zamieniam kilka słów z przesympatycznym księgarzem i zaczynam przekopywać moje ulubione półki. W międzyczasie podsuwa mi kilka ostatnio wydanych książek związanych z Francją i Paryżem. Nie ma tego wiele. Nieśmiertelne rysunki Sempego wydane pod tytułem „Paryż”, przezabawne „Niebezpieczeństwa onanizmu” napisane na podstawie świadectw młodych Paryżan w 1805 roku, dowcipną „Sztukę pierdzenia” –esej(!)teoriozoficzny i metodyczny, który bawił XVIII-wieczne paryskie salony, bardzo erotyczną powieść Gillaume’a Appolinaire’a „ Jedenaście tysięcy pałek czyli miłostki pewnego hospodara” o przygodach rumuńskiego arystokraty, który przyjeżdża do Paryża szukać tu rozrywek i co tu dużo mówić, bierze udział w orgiach, oraz „Paryż ze złota” Leo Lipskiego-zbiór tekstów polskiego emigracyjnego pisarza powstały podczas pobytu w Paryżu.
Biorę wszystko, nie wybrzydzam! Przeglądając książki o onanizmie i sztuce pierdzenia, do których przedmowę napisał sławny Krzysztof Rutkowski dyskutujemy z księgarzem o Wokulskim w Paryżu, o innych książkach tego autora. Nie, nie ma tłumów kupujących książki, mamy czas. Przerywają nam jedynie co kilka minut ludzie wchodzący do księgarni i zadający to samo pytanie…”Czy można tu skorzystać z toalety”? „Proszę nie wierzyć - mówi zażenowany księgarz-że z czytelnictwem w Polsce jest aż tak dobrze. Żeby czytali chociaż jedną książkę, chociaż jedną jedyną książkę rocznie”… mówi. Wychodzę z „Czułego barbarzyńcy” z lekturami pod pachą, które wystarczą mi nawet, jeśli nadejdzie w Paryzu bardzo słotna jesień.
A Warszawa? Może kiedyś, gdy się ludzie już dorobią, pobudują, wzbogacą, to zaczną przychodzić do „Czułego barbarzyńcy” już nie tylko do toalety. Może w telewizji nie będzie się mówić tylko o drogim franku i kredytach. Może literatura, która pomaga żyć, zastąpi kiedyś kościelne kazanie…Może udział w kulturze, a nie nowy telewizor, będą znow świadczyły o społecznym awansie, Może…
W księgarni na placu Narutowicza szukałam słowników francuskich, bo moje już troszkę zwietrzałe. Nie było. „Proszę Pani, w Polsce nikt się już nie uczy francuskiego, teraz moda na hiszpański. Wie Pani ilu teraz, z powodu kryzysu, mamy lektorów „native” ?”.
I powrót. We wrześniu, w Paryżu, ma się ukazać około sześciuset nowości literackich. A w Warszawie?
Wiem, ze jestem niesprawiedliwa, bo lato, bo wszyscy na wakacjach...Obym się więc myliła! Sprawdzę w październiku!