foto

foto

piątek, 21 października 2011

FIAC 2011 w ogrodach tuleryskich

Troszkę w biegu, pakując się  na rozpoczynającą się jutro  wyprawę do ojczyzny Platona, zerknęłam na moment na to, co dzieje się na największym bodajże w Europie Targu Sztuki Nowoczesnej-oto kilka  migawek z Ogrodów Tuleryjskich. Chyba warto je w tych dniach odwiedzić...

Vincent Mauger"Suma hipotez" 2011


Moataz Nasr "The Maze" Ludzie chcą upadku reżimu






Vincent Ganivet "Rzeki"


 Melik Ohanian "Del aqua del Niebla"



Adrian Villar Rojas "Poematy dla ziemian"

wtorek, 18 października 2011

Montmartre dla Artystów!

Gorąco i słonecznie było wczoraj w Paryżu, więc  nie mając ochoty na zamykanie się w żadnej sali wystawowej,  wyruszyłam  do   największego w Europie „miasta sztuki”, położonego na wzgórzach Montmartru, na 189 rue Ordener i  noszącego nazwę-„Montmartre dla artystów” . Jest to zbudowany w latach 30-tych zespół domów w których mieści się  180 pracowni- w ten weekend otwartych dla publiczności a więc okazja, aby spotkać się z twórcami, podejrzeć ich  codzienność… 

Zacznę może od wyjaśnienia cóż  to takiego „Montmartre dla Artystów”? Otóż Montmartre kojarzy się każdemu śmiertelnikowi z żyjącą na nieogrzewanych, ciasnych poddaszach artystyczną bohemą początku wieku, z błąkającymi się po nocnym barach i kabaretach  garbatym Toulouse Lautrekiem, chorym psychicznie alkoholikiem Utrillem czy  neurastenicznym Van Goghiem. I tak niestety było. Ale, aby stworzyć artystom  lepsze warunki życia i pracy, w połowie lat 20-tych ubiegłego wieku znaleźli się mądrzy radcy miejscy (Rene Berthier), którzy podarowali inicjatorom projektu półhektarową działkę, dali gwarancje finansowe i poparli projekt budowy trzech budynków, z przestronnymi, wygodnymi i nasłonecznionymi pracowniami. Pomysł był prosty (trzeba podrzucić taki pomysł burmistrzom w Polsce!, łatwy w realizacji i sam w sobie genialny. Na początku istnienia tej instytucji było trochę kłopotów z zarządzaniem budynkami, ale w 1936 roku przejęło je miasto i w jego posiadaniu „Montmartre dla Artystów” znajduje się do dziś.
Jest to takie małe miasteczko, w którym na co dzień w każdej pracowni kwitnie praca, praktycznie we wszystkich dziedzinach sztuki, od malarstwa, przez rzeźbę, fotografikę, muzykę czy literaturę. A raz do roku może tę pracę zobaczyć gawiedź, czyli tacy jak ja.


Nie wszystkie udało mi się odwiedzić, nie wszystkie warte sa uwagi, ale o kilku z nich pragnę wspomnieć.
Zauroczyła mnie pracownia i prace Beatrice Limoge, rzeźbiarki oraz projektanta  dekoracji teatralnych. Jej rzeźby cieszyły oko ukrytą ironią, płynnymi, zmysłowymi kształtami, dynamiką. Pani Limoge witała gości w drzwiach jednym ze swoich cudownych parawanów, ten wewnątrz pracowni zachwycał  wypukłymi formami jeszcze bardziej, „wyrzeźbiony”  z drucianej siateczki i gipsu (o ile pamiętam), pomysłowy, dekoracyjny, zabawny, może służyć zarówno jako dekoracja pokoju jak i sceny. Nigdy niczego podobnego nie widziałam, i chętnie bym nabyła, ale ostudziła mnie nieco cena.



Przemieszczając  się ostrożnie wzdłuż zawieszonych wysoko nad ziemią balkonów zaglądałam do udekorowanych na ten dzień czerwonymi balonikami pracowni. Był to znak, że jest ona otwarta. W jednej z nich zastałam dwie feministki (gdyż udało nam się kilka słów na ten temat zamienić) , z których jedna (pani Burghalter) pracuje na zniszczonych, starych prześcieradłach malując je najczęściej na czerwono.;Nazywa je spotkaniami rodzin, czyli wszystkich tych, którzy jej prześcieradła używali. Ile w tym szaleństwa, a ile sztuki, trudno mi ocenić, ale z pewnością, że to  sztuka, to dobrze, że trochę szaleństwa w sobie ma.. Oto jedna z nich, widoczna wczoraj w pracowni. widać na niej ślady reparacji...


W innej z kolei pokazywała swoje prace wykonywane na mocno zardzewiałych metalowych planszach Edwige Witvoet, zauroczyła mnie kolorystyka, odcienie zbliżone do tych jesiennych, ulicznych, skontrastowane z ostrymi kolorami form, postaci. Jeśli ktoś ma ochotę przyjrzeć się jej pracom, to znajdzie je tu.

Bardzo miło przywitały mnie w ich wspólnej pracowni portrecistka martwej natury, okrągłych i apetycznych figi,  grusz i słoneczników Eve-maria-Kim Jurand oraz ilustratorka książek dla dzieci- Valerie Stetten. Wchodziło się do ich pracowni jak do artystycznego raju, ciepłego, zamieszkanego miejsca. Przez wielkie przeszklone okno przebijały się promienie słońca, w kącie stał staromodny wiklinowy fotel. Każdy, kto wchodził do tego wnętrza czuł się jak u siebie. A może to urok rzucany przez gospodynie miejsca…







Zajrzałam również do pracowni fotograficznych, odkryłam autorkę dekoracji do opery…Ale nie będę opisywała wszystkich spotkań i odkryć, zainteresowanych pracami artystów  odsyłam na stronę „Montmartre aux Artistes”. Są tam i fotografowie, i rysownicy, i autorzy książek. Miejsce jest naprawdę szczególne, ze wspaniałym dziennym oświetleniem jakim cieszy się mało który w Paryżu, budowany według projektu Haussmanna dom, przeszklone ściany, wielkie okna….światło, dużo światła…i  zapierający dech w piersi  widok na Sacre Coeur...



Wspomnę jeszcze o moim najważniejszym niedzielnym odkryciu. Tuż przy wejściu wypatrzyłam polskie nazwisko na liście gospodarzy pracowni. Wczłapałam się na wysokie piąte piętro bez windy i tak znalazłam się w pracowni pana Włodzimierza Kamińskiego. Jest z Krakowa, tam stawiał pierwsze kroki, a w Paryżu od wielu, wielu już lat…To już znany i ceniony artysta. Ponoć jego portrety dwóch  przedwojennych prezydentów Polski są wystawione w Muzeum Narodowym w Krakowie.  Na bardzo piękne obrazy o ciepłej, uspakajającej kolorystyce, niezwykłej trójwymiarowości chyba mnie nie stać, ale na szczęście  w rozmowie dowiaduję się się, że artysta jest związany od lat z najsłynniejszą chyba na świecie marką francuską- Hermesem i dla niej projektuje, no właśnie- chusty, apaszki, szaliki…Dostępuję zaszczytu obejrzenia katalogu projektów artysty-niezwykłe, pełne nadzwyczajnych form, kolorów, świadczące o wielkiej wyobraźni artysty. Pan Kamiński, chociaż bardzo tego nie lubi, pozwala mi się sfotografować się w swojej pracowni. A więc, jeśli nie obraz, to może kupię sobie u Hermesa na pocieszenie nową apaszkę. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że będzie ona zaprojektowana przez polskiego mistrza kreski z Montmartru...


Pan Włodzimierz Kaminski w swojej pracowni na Montmartrze

czwartek, 13 października 2011

Beauvais



Na malutkim placyku przy Porte Maillot stał już spory tłumek. Za chwilę otworzyła się barierka i ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę autobusów. Na pierwszym z nich napis „Pisa”.  Pytam kierowcę, czy jedzie do Beauvais. Uprzejmie przytakuje. W autobusie przysiada się do mnie mężczyzna, ma może 30-35 lat, ani ja ani on nie mamy ochoty na rozmowę. Dopiero po kilkunastu minutach pyta, jak daleko na lotnisko. Leci do Pizy,  mieszka we Florencji. Nie znosi tanich linii. Opowiada o podróżach, o koncertach o muzyce, pyta o Polskę. Słyszał, że zamachu na naszego prezydenta dokonały firmy farmaceutyczne, bo nasza minister nie chciała za miliardy kupić szczepionek. Czy to prawda? Uśmiecham się, bo nawet nie wiem jak wytłumaczyć mu absurdalność takiej tezy. Nie, nie gra na żadnym instrumencie, komponuje muzykę współczesną, ale nie we Włoszech, które zeszły na psy pod Berlusconim. Dalsza rozmowa dotyczy sytuacji kultury w Europie, polityki,  Grecji, rozmowa staje się coraz bardziej pasjonująca. Rozstajemy się na lotnisku, każdy idzie w swoją stronę, wymieniamy się wizytówkami.

Dalsza część podróży upłynie mi w towarzystwie przeuroczej młodej studentki architektury z Wrocławia, która po dwóch tygodniach wraca do domu. Była w Budapeszcie, Florencji i Paryżu, bilety zdobyła za niewielkie pieniądze. Nie więcej niż 15 euro za bilet. Opowiadam jej o Paryżu, ona o swoich pasjach- fotografice,  malowaniu i grze w brydża. Samolot bardzo łagodnie kładzie się na płycie wrocławskiego lotniska. Sympatyczna,  polska obsługa serdecznie nas żegna a ja tradycyjnie już chwalę pilotów za mistrzowskie lądowanie.

To już w tym roku mój siódmy lot tanimi liniami. Nigdy wcześniej nimi nie latałam. Moja druga połowa oburzała się już na sam pomysł dojeżdżania do Beauvais, położonego 77 kilometrów  od Paryża, podczas gdy do Charles de Gaulle tylko dwadzieścia minut. W maju poleciałam po raz pierwszy sama. Beauvais-to zupełnie inny świat, młodszy, dużo młodszy i zdecydowanie  ciekawszy. Wsiadając do samolotu znałam już całą grupkę osób (poznanych po drodze w autokarze), które podobnie jak ja zamierzały w Warszawie spędzić tylko weekend, ktoś mieszka w Paryżu, ale studiuje w Warszawie, ktoś ma w Polsce firmę, ale mieszka w Podkowie Leśnej, młoda Francuzka leci odwiedzić ojca. W piątkowy ranek żegnaliśmy się i umawialiśmy  o piątej rano w poniedziałek na powrót.

Ostatnio z Warszawy leciałam z ekscentrycznie ubraną seksowną blondynką. Jechała po raz pierwszy do stolicy Francji, podekscytowana wszystkim tym, co czekało ją w mieście świateł. Nie mówiła słowa po francusku, jak zresztą większość pozostałych napotkanych przypadkowo towarzyszy podróży. Wsadziłam ją na Porte Maillot do taksówki, upewniając się wcześniej, że zapłaci 15 a nie 200 euro, jak ja przestrzegali znajomi. Poznałam również parę młodych dziewczyn wybierających się  na paryski tydzień mody. Porównywałam ich Paryż, wyidealizowany, wymarzony i ten mój, codzienny. Taki sam czy też inny?


Z samolotu szybka przesiadka do autobusu. Ta godzinna podróż do miasta mi już nie przeszkadza. Tak jak po latach fascynacji fast foodami przerzuciliśmy sie na  slow food-powolne jedzenie, tak po latach przenoszenia się jak najdalej i jak najszybciej cieszy mnie, długa, nieśpieszna podróż. Tanimi liniami nie latają zestresowani managerowie, liczący każdą minutę ludzie biznesu, ale Ci, którzy mają czas, a podróż jest dla nich rodzajem święta.

 Z Wrocławia wracałam z parą studentów z Gdańska,  mieli już zarezerwowane w Paryżu noclegi w ramach coachsurfingu. Po raz pierwszy lecieli gdzieś razem, zakochani. Pani mieszka w Paryżu? Gdy potwierdzam, iskrzą im się oczy. Ciekawa jestem jak spodoba im się miasto, czy nie wrócą rozczarowani…Dla siedzącej obok mnie wrocławianki w dojrzałym wieku to pierwszy lot w życiu . Ściska w reku aparat fotograficzny, ale za oknem tylko chmury. Na lotnisku miał na nią czekac mąż, przed kilkoma miesiącami znalazł pracę we Francji. 

Lubię podróżować tanimi liniami, wsłuchuję się w hałas podniesionych głosów młodzieży,  brawa przy lądowaniu, 32 kilogramy bagażu, w którym mogę przewieźć nareszcie niegraniczoną (no może przesadzam…) ilość książek i wreszcie to malutkie kameralne lotnisko w Beauvais, które w niczym nie przypomina mastodontycznego de Gaulle’a. Kawę z croissantem wypitą przed świtem i nieoczekiwane spotkania z przypadkowymi podróżnymi i  blask w oczach tych, którzy po raz pierwszy widzą wyłaniające się z oddali najpiękniejsze miasto na świecie.

środa, 12 października 2011

Kilka słów o Mariannie


 Zainspirowało mnie biurko prezydenta francuskiego Senatu, na którym stała ich cała kolekcja. Jej popiersie dostrzegłam w wielu innych miejscach, urzędach, ministerstwach, jej profil widnieje na znaczkach, stemplach państwowych. Co oznacza i co to takiego owa słynna Marianna, której swojego wizerunku użyczyły  m.in. Catherine Deneuve i Ines de Fressange?
Niektórzy twierdzą, ale są to tezy dość odważne, że powstała w 1792 roku,  w okresie rewolucji francuskiej alegoria Marianny to odpowiedź na potrzeby katolickiego ludu, aby  w okresie walki z opresją kościoła i intensywnej laicyzacji państwa, miał jednak swoją „Marię-królową świata”. Nie wiem na ile są to pomysły  wiarygodne, na pewno niesprawdzone, ale dość logiczne. Rewolucyjna Marianna nie jest jednak ani opiekunką, ani żadną matką, ale uosabia po prostu wolność , ideały rewolucji i republiki.

Każdy, kto był we Francji czy też interesował się nieco kulturą francuską zapewne o niej słyszał, czy też widział gdzieś jej popiersie, ale jak przypuszczam mało kto wie, co ona tak naprawdę symbolizuje. Natomiast jeśli ktoś będzie kiedykolwiek w jakimkolwiek budynku administracji państwowej, merostwie, to z pewnością ją spostrzeże. Biust Marianny zdobi urzędy , ministerstwa i place. Widoczna jest na przykład w Paryżu na placu Narodów. Jest symbolem Francji. Mariannę widzimy również na słynnym obrazie Delacroix. „Wolność wiedzie lud na barykady”. Warto zauważyć, że francuską wolność, to nie mężczyzna, ale kobieta wiedzie na barykady, co uważam, za dość wczesny przejaw feminizmu . Dlaczego wolność jest reprezentowana przez kobietę? Ponoć to był też jakiś rodzaj odcięcia się od „męskich rządów” poprzedzających rewolucję.

Marianna siedzi lub stoi, często nosi na głowie czapkę frygijską, jako symbol zrzucenia niewolnictwa, na głowie ma koronę, w późniejszym okresie rewolucji obnażono jej jedną pierś, jako symbol emancypacji i personifikacja żywicielki narodu. Czasem nosi pancerz symbolizujący władzę, towarzyszy jej lew jako symbol odwagi i władzy ludu oraz gwiazda, która jest symbolem inteligencji. Trójkąt zaświadcza o jej inteligencji, złamane łańcuchy  reprezentują wolność a skrzyżowane ręce - braterstwo. Rózgi liktorskie są z kolei symbolem państwa, waga-sprawiedliwości, ul-pracy. Te elementy nie są jednak zawsze niezbędne, ale warto może wiedzieć co oznaczają, jeśli zostaną umieszczone na obrazie czy też  rzeźbie.

Jej historia była burzliwa przez cały okres porewolucyjnej historii Francji. Towarzyszyła młodym rewolucjonistom podczas rozruchów maja 1968 roku,  ale mimo wielu prób zastąpienia jej innym symbolem przetrwała. Do popiersia Marianny pozowała jako model Brigitte Bardot, Mireille Mathieu a oprócz wymienionych na wstępie takze Laetizia Casta i Evelyne Thomas-aktorka i dziennikarka.

 Catherine Deneuve jako Marianne

I jeszcze jedno. Ciekawa jestem bardzo co sądzą o Mariannie sami Francuzi, czy przywiązują jeszcze jakąś wagę do tej narodowej alegorii czy też już im to nic specjalnego nie mówi.

niedziela, 2 października 2011

Młodzieńcza i roześmiana paryska „biała” noc…


Na „ostatnich nogach” doczłapałam się o świcie do domu. Dniało. Po raz  kolejny nie załapałam się na ostatnie metro, które przestało niestety kursować o drugiej w nocy, a może po prostu wcale nie miałam  ochoty wracać?…miasto Świateł rozpala tak mocno wyobraźnię i zmysły, że traci się ochotę na sen. „La Nuit blanche” –czyli „biała noc”, w której brałam udział wczoraj do białego rana nie ma nic wspólnego ze snobistyczną, elitarną imprezą kulturalną. To energizujące, radosne, wspólnotowe święto zabawy. Przypomina mi średniowieczny teatr, ludyczny i popularny, pełen sztukmistrzów i rybałtów, służący rozweselaniu ludu...

Ponoć szczęście społeczeństwa mierzy się dostępnością i wielkością przestrzeni publicznej. Obserwując już tę przestrzeń od blisko trzech lat, dochodzę do wniosku, że żyją tu mimo wszystko szczęśliwi ludzie. W każdym bądź razie byliśmy wczoraj w nocy  szczęśliwi, stojąc w często ponad godzinnych kolejkach, aby ujrzeć tę czy też inną instalację w kościele, publicznym parku, na ścianach domów. 






Pierwsza kolejka prowadziła do zaczarowanej krainy niewielkiego parku Batignolles. Była ciemna, ale za to gorąca noc, niczym noc kupały, niczym ostatnia czerwcowa noc, podczas której spełniają się największe marzenia. W kilku miejscach porozstawiano, białe plansze, ekrany. Zbierał się wokół nich spory tłumek. Gdy nagle, w środku nocy, zza planszy wysuwały się niespodziewanie najbardziej znane postaci naszej zbiorowej wyobraźni, Szrek, Zorro, Chrystus, Superman, Hello Kitty i Harry Poter-nasze gwiazdy, nasi bohaterowie, nasi idole…ich wysuwaniu się z cienia towarzyszyły okrzyki i brawa. Niczym hollywoodzkie gwiazdy ustawiali się z nami do pamiątkowych zdjęć. Inne tajemnicze postaci chowały się po krzakach, by nagle nas dopaść z boku, zaskoczyć, przerazić, wywołać dziecięcy beztroski śmiech.

W odległym o kilka metrów kościele Batignolles jest prawie widno. W powietrzu utrzymuje się zrobiony z lekkiego materiału, rodzaju taśmy filmowej ogromnych rozmiarów, w kształcie koła, pasek. Zmienia kształty, podnosi się i obniża lot, ale nigdy nie opada tak zupełnie na ziemię. W powietrzu utrzymują go rozstawiane pod dwóch  stronach wentylatory, po trzy po każdej stronie. Ludzie siadają na rozstawionych wokół krzesłach i klęcznikach. Patrzą na magiczne kształty, które przybiera taśma. Metafizyki dodaje sam klimat kościoła, miejsce samo w sobie pełne mistycyzmu.

Wzdłuż szerokich i dobrze widocznych torów kolejowych zmierzających w stronę dworca Sw. Łazarza widoczne są białe fasady budynków. Tym razem zostały wykorzystane do projekcji. Czasem pojawia się tekst, czasem zmieniające się często obrazy. Czarna kobieta, jej dłoń na której napisane jest” Jestem matką, jestem kobietą, chciałabym nauczyć się rzeczy, chciałabym przestać żyć w strachu”. Ale nie próbujemy rozszyfrowywać obrazów, oko cieszy atmosfera święta, unikalności tej unikalnej nocy, która zakończy się o szóstej rano, ale która będzie miała swój nieunikniony koniec.

W„Trois Baudets” oglądamy film młodej artystki Elodie Pong, która w tym niegdysiejszym paryskim kabarecie erotycznym monologuje na swój temat, kobiety, swojego o niej wyobrażenia, zmysłowości…Kilka kroków dalej pokazuje swa instalację Christophe Boltanski.  Z teatru Atelier wylewają się opary dymu. Na balkonie z oparów wyłania się z nich mroczna postać, wewnątrz (czekamy ponad godzinę w kolejce!) a wchodzimy wejściem dla aktorów i stajemy milcząco na scenie, w miejscu, gdzie zazwyczaj siedzi publiczność widać spowitą w światła i cienię Pytię rzucającą w nas kilka ciemnych wyroczni. „Demain, le ciel sera rouge”-jutro, niebo będzie czerwone-to tytuł instalacji Boltańskiego. Nikt się tu nie śmieje, ale opuszcza to miejsce w nieukrywanych pospiechu.

Ale już kilka kroków dalej w kościele św. Jana na Montmartrze izraelska artystka w wielkiej pustej przestrzeni zawiesza na długich niciach kolczaste druty, przykryte solą z Morza Martwego. Formy chwiejne, bujają się w klimacie nocy, skłaniają do medytacji, ciszy, skupienia.


Kilka metrów dalej, na chodnikach widać już ślady potężnego Bing-bangu, który wstrząsnął całym nocnym Montmartrem…Belg Filip Gilissen rozstawił w sali kościoła St. Jean de Montmartre około dziesięciu stanowisk łącząc butle gazowe z ogromnych rozmiarów koszami wypełnionymi złotymi konfetti. Pojawienie się 5-cio tysięcznego zwiedzającego wywołało wybuch, obsypując uczestników złotym pyłem…Gdy zjawiłam się tam, wybuch miał już miejsce, ale jak dzieci, obsypywaliśmy się złotymi konfetti, wśród śmiechu, beztroskiej zabawy tej jednej jedynej paryskiej nocy podczas której grzechem jest sen. To noc marzeń i snów, fantasmagorii i złudzeń optycznych. Tego wszystkiego, co daje nam każda sztuka.

Jeśli kiedyś przyjdzie mi wyjechać z Paryża, a ten moment musi wcześniej czy później nastąpić, to wiem już teraz, że bardzo będzie mi brakowało paryskich „białych nocy”… 
Młodzieńczej i roześmianej, zaskakującej i intrygującej  paryskiej „białej” nocy…