foto

foto

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Cenzura w metrze

Dyktatura we Francji? Ktoś powie, co za brednia! A jednak. Każdy doskonale wie, że jeśli narazi się prezydentowi to może w przeciągu kilku minut utracić pracę. Czy mam wyliczać? Lista byłaby długa, ale jest tajemnicą poliszynela, że na przykład prezenterowi telewizyjnemu od bodajże dwudziestu lat Patrickowi Poivre d’Arvor wymknęło się podczas wywiadu z szefem państwa, że  zachowuje się czasami jak „mały chłopiec” i poleciał…został wyrzucony „illico presto” na bruk…

6 maja zapowiada się wielki dzień-wybory prezydenckie we Francji. Każdy powinien o tej dacie pamiętać. Nasz wspaniały humorysta francuski postanowił tę datę uczcić i zarezerwował na tę okazję salę Olimpii, od 1 do 6 maja, gdzie będzie występował w programie pod tytułem…”W maju 2012 roku, Stephane Guillon też odchodzi…”. Bedzie to satyra polityczna-aluzja do mającego niewielkie szanse bycia wybranym ponownie szefa państwa.

Oto plakat reklamujący spektakl, który przed kilkoma dniami pojawił się na stacjach paryskiego metra.



Ale na bardzo krótko. Otóż  RATP (transport paryski)w ubiegły czwartek kazał zdjąć ów plakat z podziemnych murów metra, a dlaczego? Bo „ nie wolno w metrze wieszać żadnych plakatów o charakterze politycznym”. Ale czy reklama przedstawienia to polityka? We Francji okazuje się, że tak. Cenzura działa, autocenzura też, a dyrektor RATP mógłby za taki wybryk słono zapłacić! A ponieważ jestem wyjątkowo wrażliwa na każdy rodzaj cenzury, toteż o tym co się stało, napisałam.

niedziela, 29 stycznia 2012

Fryzjer, który zagrał mi Beethovena


 Objuczona jak wielbłąd zakupami, pędziłam wczoraj do najbliższego metra, gdy nagle moją uwagę zatrzymała witryna salonu fryzjerskiego z bardzo wyraźnie widocznym czarnym fortepianem Schimmela i rozłożonymi na nim nutami. W głębi dostrzegłam książki. Stanęłam,  drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich twarz mężczyzny . „Czy mogę Pani zaproponować filiżankę kawy?”-zapytał. Oniemiałam i w tym oniemieniu zgodziłam się.  Przy włosach klientów uwijały się dwie panie. Za chwilę filiżanka pysznej, pachnącej kawy wylądowała na moim stoliczku.
Rozmawialiśmy o życiu, o "chwytaniu chwili", o muzyce. Mój gospodarz opowiedział mi  miejscu, w którym się znalazłam. Był to  salon fryzjerski, kawiarnia  i miejsce gdzie odbywają się koncerty, wernisaże i wieczory literackie. A potem usiadł przy fortepianie i zagrał mi „Sonatę księżycową” Beethovena.
Bernard, bo tak miał na imię mój gospodarz, komponuje sam muzykę, pisze wiersze , nawet ostatnio nagrał płytę i prowadzi to przeurocze, czarujące miejsce w samym sercu Paryża, które nazywa się Espace Piano Coiffure. Ten salon, niczym lustro jest odbiciem bogatej ciekawej świata i innych osobowości, czego dał świadectwa wychylając się zza drzwi i proponując przypadkowej nieznajomej filiżankę kawy. Sporo ostatnio pisałam o zamkniętej za hausmańskimi wrotami francuskości. Ale jest jej też i druga strona, ta którą reprezentuje Bernard. Umówiliśmy się na przyszły wtorek na strzyżenie i kolejne pogaduchy. Na długo zapadnie w mojej pamięci ten niezwykły moment  takiej zwyczajnej, ludzkiej serdeczności.

Tu można posłuchać jak śpiewa Bernard: http://www.myspace.com/espacepianocoiffure, a pod tym adresem znajdują się  informacje o  "salonie". 

sobota, 28 stycznia 2012

W "Poczekalni" Krystiana Lupy



W drodze do stacji metra, które miało mnie zawieźć na przestawienie Krystiana Lupy minęłam dwóch znajomych żebraków. Pierwszy stoi tam codziennie, młody mężczyzna, Francuz,  ma na imię Cedric. Pod sklepem Monoprix- kobieta- nie wiem, nigdy nie pytałam skąd jest. W metrze, w „trójce”, w którą wsiadam przy placu Pereire - jeszcze jeden. Jak to się dzieje, że któregoś dnia podwinęła im się noga, zaciął się mechanizm, przestali przystawać do naoliwionego, sprawnie działającego społecznego zegarka, wypadli z obiegu życia? Nigdy nie miałam odwagi, aby im to pytanie postawić, bo czyż mam do tego prawo? Gdy gasną światła, i ukazuje się pierwsza scena „Poczekalni” ,szwedzkiego pisarza Larsa Norena w reżyserii Krystiana Lupy, mam wrażenie, jakby znaleźli się na niej wszyscy moi uliczni bohaterowie, jakbym zeszła do opuszczonych podziemi paryskiego metra lub  parkingu,  te same materace, barłogi sklecone ze starych szmat, grafitti na murach lochu.

Na scenie młoda dziewczyna wstrzykuje swojemu chłopakowi heroinę. On się na nią wścieka a ona, z ciepłem i matczynym spokojem „robi mu dobrze”, uspakaja, przytula do siebie. Później do tego podziemnego niby-azylu, niby-raju wkraczają tacy sami jak oni „nieprzystosowani”: na wpół obłąkany filozof, piękna dziewczyna-poetka, która wydała dwa tomiki wierszy, ale którą rodzina zamknęła w azylu psychiatrycznym, bezdomni, bezrobotni, psychotycy…

Znajdujemy się podziemnym świecie piętnaściorga młodych ludzi, którzy na naszym oczach opowiadają, snując monologi, swoją traumę. Z ekranów nad sceną płyną, "niczym freudowski  wolny strumień świadomości"ich wspomnienia z życia "na górze". Każdy z osobna opowiada o bólu, o okaleczającej przeszłości. Jest tylko klimat życiażadnej akcji.




Krystian Lupa napisał w programie „To, co nas fascynowało, to zjawisko azylu, to znaczy miejsca do którego są wyrzucani ludzie, w których tkwi pewien rodzaj niemocy  uniemożliwiający im życiową walkę, dlatego też  nie są oni akceptowani. A w tym miejscu, odnajdują pozwolenie na życie. To „na dnie”,  jest rodzajem raju, gdzie można żyć i być coś wartym.

Poczekalnia Krystiana Lupy to niezwykły, piękny i ważny spektakl. Z wielu względów. Może zacznę od niezwykłej odwagi starego mistrza, który nie boi się ekstremalnych środków, uzasadnionych i genialnie pokazanych. Nie powiem zagranych, bo nie odniosłam wrażenia, że aktorzy w którymkolwiek momencie grają. Raczej są, całą swoją osobą, umysłem, zachowaniem i ciałem postaciami ze sztuki Larsa Norena. Nie ma w nich żadnej głupiej pruderii, żadnych zahamowań.

Pod drugie, ponieważ nie boi się forsowania własnego języka teatralnego, który jest surowy, twardy, brutalny, ale to jest jedyny język, którym można opisać dzisiejszy świat. 

Ponieważ dotyczy sytuacji młodzieży, ich beznadziei, kompletnego zagubienia i najczęściej nawet trudnej do uchwycenia chwili, gdy przechodzi sie na drugą stronę "lustra"

Trzeba koniecznie obejrzeć „Poczekalnię” Krystiana Lupy. „To przedstawienie to cud”-napisał francuski krytyk teatralny a ja  chętnie bym się pod taką oceną podpisała.  Bo my też przecież żyjemy w "poczekalni". Nawet jeśli jeszcze o tym nie wiemy.


wtorek, 24 stycznia 2012

Dziennikarze na straży porządku


Oglądając wieczorny dziennik telewizyjny,  chyba nigdy nie zastanawiamy się, czy  spoglądający nam prosto w oczy dziennikarz mówi prawdę, czy też ją zniekształca, bo na przykład spreparował informację na potrzeby właściciela  kanału, po prostu mu wierzymy, bo przecież  bezstronna, obiektywna i niepodporządkowana żadnym wpływom informacja jest kwintesencją zawodu dziennikarza. Ale czy tak jest naprawdę?

„Nowe psy pilnujące porzadku”, francuski  film dokumentalny, który miałam okazję wczoraj obejrzeć analizuje  media we Francji i ich powiązania z biznesem i politykami. Mimo iż jest to znakomity dokument, nie będzie się prawdopodobnie  za wiele o nim mówić ani go reklamować w prasie i telewizji, bo przeszkadza, dekonspiruje starannie ukrywane  i  słabo  zauważalne na pierwszy rzut oka relacje. O związkach  między polityką i biznesem  dowiedzieliśmy się przypadkiem, gdy  tuż po wyborach prezydenckich w 2007 roku, Sarkozy zaprosił najbardziej bogatych i wpływowych biznesmenów na przyjęcie do słynnej restauracji Fouquet's (po czym odpłynął na jachcie jednego z nich w podróż).

 Film o którym mowa nosi tytuł „Nouveaux chiens de garde”, -„Nowe psy pilnujące porzadku” i  został zrealizowany przez Gillesa Balbastre’a i Yannikha Kergoata, na podstawie powstałej w 1995 roku książki o tym samym tytule napisanej przez Serge’a Halimi. Odwołała się on w niej do opublikowanego w 1932 roku głośnego pamfletu Paula Nizana pod tym samy tytułem. Paul Nizan oskarżał ówczesną nomenklaturę,  intelektualistów, filozofów i pisarzy, o to, że pod zasłoną intelektualnej neutralności, wspierają istniejący porządek. „ Nie będziemy wiecznie akceptować, aby respekt przyznany filozofom był wykorzystywany dla utrzymania władzy bankierów”. Intelektualiści i dziennikarze na służbie kapitalistów?

Francuskie media korzystają już od dawna z usług elity  etatowych komentatorów życia politycznego i gospodarczego (gdzieś około trzydziestki), którzy na co dzień komentatują bieżące wydarzenia polityczne i gospodarcze. Od wiele lat są to w kółko ci sami ludzie,  na przykład Bernard Henry-Levy, Alain Minc, Alain Duhamel, Alain Finkielkraut czy Laurent Jauffrin, którzy  albo zajmowali albo zajmują ważne stanowiska opiniotwórcze w prasie, radiu i telewizji, zarówno publicznej jak i państwowej. Zmieniają je też niczym w zabawie w krzesełka do wynajęcia.

Na przykład szef informacji radia publicznego France Inter Nicolas Demorand, został ostatnio naczelnym Liberation. Były naczelny Liberation, Laurent Jauffrin objął posadę naczelnego  tygodnika  Le Nouvel Observateur, Eric Izraelewicz, który był naczelnym Les Echos i La Tribune, został teraz naczelnym Le Monde itd. Takich zmian było w ubiegłym roku sporo. W filmie porównuje się je do  wymian piłkarzy w klubach futbolowych.

Z wysokimi stanowiskami w mediach wiążą się liczne przywileje.  Jednym z nich są możliwości dorabiania sobie dodatkowo reklamami, konferencjami za które dziennikarze każą sobie słono płacić (Christine Ockrent żąda 18 tys. euro za występ) czy też kontakty z politykami " na świeczniku"podczas  słynnych obiadów, które odbywają się zawsze w ostatnią środę miesiąca, bodajże w Hotelu Crillon. Na tych obiadach spotyka się nieformalnie śmietanka prasy, politycy i ludzi biznesu. To rodzaj nieoficjalnych briefingów, klub tylko dla wtajemniczonych. To tam zapadają decyzje o czym będzie się informować naród w najbliższych tygodniach, a o czym nie. Cały ten mikrokosmos nie tylko spotyka się na obiadach, ale  spędza wspólnie wakacje, wolny czas i przyjaźni się ze sobą. Tworzy rodzaj zamkniętej elity, klasy dominującej -niczym za dobrych czasów Ludwika XIV, pilnie strzegącej swoich przywilejów i zarobków, o których przeciętnym Francuzom nawet się nie śniło.

Istnieje jeszcze inny rodzaj wspierających się wzajemnie związków polityczno-medialnych. Są to związki –małżeńskie  i partnerskie. Najsłynniejszy- to  Anne Sinclair i niedoszły prezydent, polityk socjalistów, Dominique Strauss Kahn. Inny bardzo jaskrawy przykład- to Bernard Kouchner, który podczas, gdy  sprawował funkcję ministra spraw zagranicznych, to jego żona- Christine Ockrent, była szefową trzech publicznych kanałów telewizji francuskiej tworzących wizerunek Francji za granicą. Francois Baroin, były rzecznik prasowy rządu, obecnie minister  jest z dziennikarką France 2 Marie Drucker, przykłady związków politiko-dziennikarskich można mnożyć. Czy nie widzicie w tym sprzeczności interesów?

Inną sprawą, którą ujawnia film są oparte na sporej zależności i uległości związki między dziennikarzami a przedstawicielami  wielkiego biznesu, którzy kupują sobie media, aby je kontrolować.  Bo do kogo należy największy lewicowy dziennik francuski „Liberation”? Do bankiera Edouarda de Rotschilda, „Le Figaro” do koncernu Dassalut -producenta samolotów wojskowych, „le Monde” w wiekszości do dziennikarzy, ale w nim też udziały w 17 proc. do koncern Lagardere, który radio Europe 1-posiada w całości? A kto jest właścicielem największego kanału telewizji -TF1? Bouygues (koncern budowlany) oraz do grupy LVMH Bernarda Arnault. A Kanał plus? Do koncernu medialnego Vivendi. We Francji, dość często wielkie koncerny są właścicielami prasy i stacji telewizyjnych. I nietrudno zgadnąć kto wówczas decyduje o mianowaniu  redaktora naczelnego czy dyrektorów i dlaczego tak często się o tym firmach pisze i ich rodzinie pisze  i dlaczego widuje się ich  tak często  na okładkach kolorowych magazynów. Gdy córka jednego z największych przedstawicieli wielkiego biznesu Delphine Arnault brała ślub, Paris Match opublikował reportaż na 22 stron, a na ślubie zjawiło się sześciu członków rządu.

Czy we Francji istnieją obiektywne, wolne od układów, polityki i ekonomii media? Jak powiedział swego czasu, należący do tej nomenklatury jeden z najbardziej znanych dziennikarzy francuskich Patrick Poivre d’Arvor, „Jesteśmy po to, aby pokazywać gładki obraz świata” . Gładki,  ale czy prawdziwy? 

poniedziałek, 23 stycznia 2012

"Zachowuj się rozważnie i ostrożnie"




Dziś mija piąta rocznica śmierci Ryszarda Kapuścińskiego. Takiej rady, mistrz piora udzielił tym, którym przyszło żyć lub bywać wśród innych:

"Przy zetknięciu z obcą kulturą zachowuj się rozważnie i ostrożnie, wiedz, że otacza cię labirynt niewidomych murów, których nie przebijesz żadną siłą. Raczej zatrzymaj się i pozwól, aby powoli zaczął cię unosić niewidoczny, ale rychło wyczuwalny rytm tej nowej kultury, jej niedostrzegalne, ale silne fale, które same poniosą cię w pożądanym kierunku poznania i zadomowienia" 

Ryszard Kapuściński "Lapidaria"

sobota, 21 stycznia 2012

Tajemniczy sukces "dymiącej ciężarówki"

Hamburgery zdobywają serca Paryżan? Nikt mi oczywiście nie uwierzy, jeśli nie wyjaśnię o co chodzi. Otóż po mieście kursuje od niedawna  modna, nowa restauracja na kółkach z hamburgerami w menu- „Le camion qui fume” czyli… dymiąca ciężarówka albo Food Truck- camion bouffe. 
Amerykański koncept przeniosła  na paryskie ulice Kristin Frederick z Kalifornii, z porządnym dyplomem francuskiej szkoły gastronomicznej w kieszeni. Cóż to takiego, owa tajemnicza ciężarówka w której jak, rozpisują sie facebook i tweeter, zjeść można najlepsze hamburgery w Paryżu?
Miejsce, w którym krążąca po Paryżu parysko-amerykańska gastronomia na kółkach przyrządza specjały, codziennie się zmienia, najpierw trzeba więc na Internecie sprawdzić gdzie. No właśnie…
Dziś to było Porte Maillot. Dotarłam na miejsce gdzieś około 13-stej. Kolejka spora, przede wszystkim młodzi ludzie, intelektualiści w wielkich okularach, młode małżeństwa  z dziećmi. „Zostało tylko dziewięć hamburgerów”-krzyknęła szefowa do gigantycznej już kolejki, choć pozostało jeszcze z godzinę do zamknięcia a ogonek nadal się wydłużał...Widać było na twarzach wielu osób spore rozczarowanie, ktoś przypomniał, że jutro spotkanie na Quai Valmy w 19-stce…
Mnie się udało! Dostałam do ręki karteczkę z numerkiem, zapłaciłam 10 euro za hamburgera i frytki…pozostało już tylko cierpliwie czekać.
Ale kolejka posuwała się bardzo powoli…mały tłumek patrzył zahipnotyzowany  w trzyosobową ekipę, której szefowała Kirsten. Cierpliwie, mimo mżącego deszczu, przeszywającego wiatru, czekaliśmy na swoją kolej obserwując podsmażanie boczku, podpiekanie chlebków, nakładanie gorącej cebulki…
Mój hamburger dostałam do rąk,  zapakowany w torebkę, gdzieś około 14. 15. Byliśmy jednymi z ostatnich osób, które opuściły „dymiącą ciężarówkę”. Miałam mojemu hamburgerowi nawet zrobić zdjęcie, ale byłam już tak wygłodzona, że po prostu zapomniałam… nie wiem, czy kiedykolwiek przyszło mi tyle czasu czekać… Tak naprawdę, nie wiem czy sukces „dymiącej ciężarówki” to tylko pachnące, pyszne  hamburgery, czy raczej sam pomysł, na facebooku ma ona już ponad trzy tysiace fanów! I  amatorów amerykańskiego specjału przybywa!
Adres „dymiącej ciężarówki”znajdziecie tu 

środa, 18 stycznia 2012



"Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń"...

Wczoraj, na spacerze w okolicach St. Germain de Prés.

środa, 11 stycznia 2012

Stephane Guillon o Sarkozym, czyli o tym jak działa autocenzura we Francji

Historyjka ta przypomina złote czasy Stalina, paskudne czasy, kiedy to o wielkim wodzu nie wolno było nawet źle śnić, a każde złe słowo kończyło się  tragicznie: zsyłką, więzieniem, czy  utratą pracy. Wszyscy świetnie ten okres znamy...Ale we Francji, cenzura? A jednak!

19 grudnia mój ulubiony francuski humorysta, Stephane Guillon, odwiedził TV5 Monde, państwowy kanał francuskiej telewizji o światowym zasięgu. Dla tych, którzy nie wiedzą, kim jest Stephane Guillon kilka słów wyjaśnienia. Zasłynął we Francji dość złośliwymi w tonie kronikami pod adresem francuskch polityków na antenie radia France Inter (przez pierwsze dwa lata rozpoczynałam nimi dzień o 7.55 i naprawdę wprawiały mnie w znakomity humor!),  półtora roku temu, po prostu go "zcenzurowano" i wywalono z radia.

 Czy jego kroniki były cenzuralne czy też nie, sprawa podlega dyskusji. Moim zdaniem jest to jedyny wolny głos w Sarkolandzie (termin używany przez Stephana Guillona)! I jeszcze jedno, w swojej chyba najlepszej kronice przepowiedział to, co stało się z DSK, prosząc koleżanki redakcyjne, aby podczas wizyty DSK w studiu radia wszystkie ubrały się w czarne burki!

Wracam do mojej historii. Otóż podczas wizyty 19 grudnia w TV5 Monde, przed wywiadem makijażystka poprosiła go, aby śladem innych gości napisał coś na ścianie. Stephane Guillon gorąco namawiany dość długo szukał jeszcze wolnego miejsca-jedyne, które się ostało znalazł...nad wysoko zawieszonym zegarem  a więc napisał "Ile jeszcze godzin nam pozostało pod rządami Nicolasa Sarkozy'ego?". zapadła cisza i pytanie. Co z tym fantem zrobić?Czy w państwowej telewizji wypada, aby tego rodzaju napis widniał na ścianie. Przecież wszyscy powinni kochać prezydenta!



Nikt nie wiedział  do końca jak to się stało, ale nastźpnego dnia napis zasłoniŁto kartką a później   zasłonięto zegarem.  Czy autorem tego "zakrycia" była rzeczywiście makijażystka, czy tez w strachu przed utratą posady dyrektorka kanału? Nie wiadomo. Pisze o tym wczorajsza Liberation i to z niej pochodzą umieszczone przeze mnie zdjęcia.

Dla tych, którzy nigdy jeszcze nie słuchali programu radiowego Stephana Guillona a znają francuski-oto adres:  http://www.youtube.com/watch?v=QekWZCN1Xc4

wtorek, 10 stycznia 2012

Francuzi i "Niedotykalni"

Francuzi po prostu nie cierpią kina społecznego  Kino musi przede wszystkim bawić, być łatwe, lekkie, finezyjne. Żadnych horrorów, obrazów biedy, i jak najwięcej obrazów miłych dla oka. A sprawy poważniejsze, bezrobocie, choroby, nieszczęścia? Te też daje się łatwo przerobić w dobrą komedię, zjadliwą satyrę, w łatwą do konsumpcji rozrywkę. Czy ktoś się ze mną nie zgadza?

Od kilku tygodni furorę robi we Francji film „Intouchables”, czyli  „Niedotykalni”. Obejrzało go już 15 mln widzów. To absolutny rekord.

Akcja filmu rozpoczyna się w poczekalni jednego z luksusowych pałaców-hoteli jakich pełno w kilku paryskich dzielnicach. Na rozmowę kwalifikacyjną czekają  kandydaci na opiekuna do sparaliżowanego od stóp do szyi francuskiego arystokraty. Z zawodu pielęgniarze, intelektualiści bez pracy-jednym słowem śmietanka białych bezrobotnych. Wśród nich, chyba zupełnie przypadkiem, czeka duży, dobrze zbudowany, przystojny murzyn. On z góry wie, że o takiej pracy, nie ma nawet co marzyć. Nikt mu jej nie da. I dzielnica z której pochodzi nie taka, i w jego życiorysie za wiele czarnych plam. Ale, aby otrzymać swój zasiłek dla bezrobotnych, potrzebny mu jest podpis, że pracy, mimo starań, nie otrzymał. I w ten sposób otrzyma swoje prawo do zasiłku.

 I nagle, niczym w bajce o Kopciuszku, królewicz-czyli obserwujący przepytywanych kandydatów arystokrata, zwraca uwagę na biednego, prostego, ale przystojnego murzyna, który choć mówi podparyskim slangiem i niewiele ze świata w którym się znalazł rozumie, to jednak, aby nosić, przenosić, myć i przewijać chyba się nadaje…

Między dwoma panami zawiązuje się dość silna więź, może dlatego, że Philippe ma sporo pieniędzy, a Driss nie mając żadnych przesądów,  w tym wydawaniu wspaniale mu pomaga, spełniając wszystkie jego szaleństwa, traktując swojego pracodawcę jak normalnego człowieka, nie przywiązując wagi do form obowiązujących wśród francuskiej wyższej klasy.

Zabawa jest świetna, mnóstwo dowcipnych dialogów, pomysłów godnych scenarzystów z najwyższej półki. Film się podoba, i to jak! Chociaż ten sen dla ubogiego mężczyzny z przedmieścia się kończy. Driss powraca do swojego środowiska bezrobotnych, handlarzy narkotykami, włóczącymi się bez nadziei na przyszłość mieszkańców paryskich przedmieść… Do przyszywanej matki, sprzątaczki. Tam jest u siebie, to jego świat.

Francuzi kochają ten film, bo pokazuje, że te dwa światy, bogatych paryskich dzielnic i nędznych, żyjących na zasiłkach  przemieść mogą jeszcze się ze sobą porozumieć, że potrafią razem żyć i śmiać się. Główne postaci grają znani i lubiani aktorzy, Francois Cluset (znakomity) i Omar Sy (energizujący). Ot taki dobry film propagandowy, niczego nie burzy, nikogo nie buntuje. Nie ma w nim nic na temat tego,  że na przedmieściach jest ponad 40 proc. bezrobotnych, że tam urodzeni nie mają żadnych szans na poprawę swojego losu. Ani oni, ani ich dzieci. Wiem, nie o tym miał być film.   

niedziela, 8 stycznia 2012

Pies w Paryżu


Psy, tak jak ludzie, lubią się  spotykać...


 Przed pokazem, psa się czesze...


i strofuje, gdy jest nieposłuszny...


Czasem zostawia samego, i wtedy szuka towarzystwa...


 Lubi, gdy się go nosi w torbie, na brzuchu, jak kangura...


 i mocno przytula...


A jeszcze lepiej, nosi na rękach...


 Gdy się go podziwia, robi miny hollywoodzkiej gwiazdy...


Lubi stawać blisko swego pana...



 i czuć na swojej głowie jego rękę...



Ale najbardziej kocha bywać w wielkim świecie...


w jego towarzystwie można marzyć...


...zawsze musi być kokieteryjnie i elegancko ubrany!


Czasami potrzebny jest mu transport...


i długie głaskanie pod brodą...


Nie lubi co prawda czekać...


 ale za to uwielbia słuchać dyskretnego szeptania do ucha...



 i mieć oryginalną fryzurę, taką w której jest mu oczywiście do twarzy...



 podróżować na grzbiecie wielkiego przyjaciela...




I cieszy się, gdy widzi dumę w oczach pana... zwłaszcza, gdy jest polskim owczarkiem nizinnym, urodzonym co prawda już we Francji, ale z polskich rodziców, a tata nazywa się po prostu "Piątek"!

środa, 4 stycznia 2012

Diane Arbus i świat dziwnych ludzi



©Diane Arbus, Identyczne bliźniaczki Roselle, New Yersey, 1967

Gdy miała kilkanaście lat, siadała zazwyczaj na brzegu okna i godzinami wpatrywała się w stojące po drugiej stronie ulicy domy i spieszący pod oknami barwny tłum. Mieszkali wtedy w jedenastopiętrowym nowojorskim wieżowcu w pobliżu Central Parku. Ponoć wówczas „nie znała jeszcze swojego królestwa”. Wiele lat później, nocami będzie samotnie przemierzać  niebezpieczne zaułki Nowego Jorku i fotografować nocne życie miasta: trawestytów, prostytutki, bezdomnych i  innych napotkanych przypadkowo „freaks”czyli dziwaków-tych „innych”. W dzień, będzie szukać swoich modeli w przytułkach dla  psychicznie chorych,  wśród upośledzonych zespołem Downa, fotografować karły,  bliźnięta i dziwaków napotkanych w swoim ulubionym Central Parku. Udowadniać, że świat nie jest bynajmniej jednowymiarowy, że jest bogaty, różnorodny. Odsłaniała, kolejne, nieznane warstwy społeczeństwa amerykańskiego lat 60-tych. 

W paryskim Jeu de Paume trwa jeszcze do 5 lutego największa jak dotąd we Francji retrospektywa prac  Diany Arbus. Mówi się, że zrewolucjonizowała fotografię XX wieku, że przesunęła granice tego,  co wypadało wówczas pokazywać. Oglądając ponad dwieście zgromadzonych na wystawie zdjęć zadaję sobie pytanie. Czego szukała w fotografowanych postaciach? Co ją najbardziej interesowało w ludziach? Czy w ich duszy, niczym w lustrze, szukała samej siebie? Poddaję się. Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć, ale   fotografie Diany Arbus  wywierają na nas  potężne wrażenie. To moim zdaniem jedna z najważniejszych wystaw widzianych w Paryżu w przeciągu ostatnich kilku lat.



©Diane Arbus, Olbrzym sfotografowany w domu jej rodziców w Bronx

Kilka słów o niej samej, zainspirowanych lekturą znakomitej biografii napisanej przez Patrycję Bosworth. Ze strony matki pochodziła z Polski, z Bolesławca, ze strony ojca- z Ukrainy. W 1880 roku polski Żyd, Frank Russek wyjechał do Ameryki w nadziei na lepsze życie. Sprzedawał orzeszki ziemne w pociągu, był bukmacherem, aż wreszcie, w 1897 roku otworzył na Manhattanie sklep z futrami Russek Furs. Jego piękna córka, Gertruda zakocha się później w niezwykle energicznym sprzedawcy, Dawidzie Nemerovie i z tego związku urodzi się Diana. Jej ojciec przeniósł z czasem świetnie prosperujący sklep do nowo wybudowanego budynku na Fifth Avenue. Diana będzie dorastała już w bogatej żydowskiej rodzinie, do siedmiu lat zajmuje się nią francuska niania, rodzina zatrudnia liczną służbę. Jest ich trójka-starszy brata Howard, Diane oraz młodsza siostra, Renee. Na wystawie można zobaczyć zdjęcie pięcioletniej Diany, na spacerze z matką i bratem we francuskim kurorcie Touquet. Jest śliczną, starannie ubraną, czarnowłosą dziewczynką.
Mając czternaście lat poznaje Allana Arbusa. Jest zatrudniony jako dekorator w sklepie jej ojca. Ta pierwsza, młodzieńcza miłość przetrwa lata i w kilka dni po swoich osiemnastych urodzinach Diana go poślubia. Stają się nierozłączni, zakładają razem agencję fotograficzną, pracują dla najlepszych magazynów mody- Harper’s Bazaar, New York Times, Seventeen, Glamour. Ale Allan marzy o karierze aktora,  Diana o fotografowaniu, „dla siebie“. Najpierw rozpada się ich współpraca, wkrótce potem-związek. Diana zajmuje się sama wychowaniem dwóch córek, Doon i Amy.
Tak na poważnie pracą zawodową "dla siebie"zajęła się dość późno, miała chyba już 38 lat. „ponieważ kobieta spędza pierwszą część swojego życia na szukaniu męża, potem na uczeniu się bycia żoną i matką i tylko to, zajmuje jej tyle czasu, że nie ma go już więcej na robienie czegoś innego”-mówiła.
Gdy decyduje się porzucić pracę fotografa mody, którą wykonuje jedynie „dla pieniędzy” zapisuje się na lekcje do słynnej nowojorskiej fotografki Lisette Model. Jej mistrzem staje się również rosyjsko-żydowski emigrant, wydawca słynnego „Harpeer’s Magazine”  Brodowitch, która mawia że „jeśli widzisz coś ,co już kiedyś widziałeś, to nie naciskaj migawki aparatu fotograficznego”. Wiele lat później Diane Arbus powie „ nie fotografujcie niczego, co nie zrobi na was wrażenia  takiego jak uderzenie pięścią w brzuch”.
Po rozstaniu z Allanem, który rozpoczyna studia w szkole aktorskiej, Diane zaczyna  coraz głębiej wchodzić w swój świat. Interesuje się środowiskiem trawestytów, fotografuje karłów, ludzi o zniekształconych twarzach i ciałach, garbatych, fascynują ją zmarli i sparaliżowani, prostytutki i cyrkowcy. Dniami i nocami przechadza się wokół Times Square i Central parku. Rozmawia tam ze wszystkimi stałymi bywalcami, z bezdomnymi i chorymi na bezsenność. Z kostnicy idzie do nocnego azylu dla bezdomnych na Manhattanie, spędza czas w burdelach i nędznych hotelikach.
Stamtąd pochodzą pokazane na wystawie w Jeu de Paume zdjęcia. Wiele z nich widziałam wcześniej,  ale nie wszystkie. Te najpiękniejsze, może najgłębiej nas dotykające zobaczyłam  po raz pierwszy na wystawie: wtulony w dużych rozmiarów dominującą nad nim prostytutkę podstarzały mężczyzna, świętujące Halloween pacjentki szpitala psychiatrycznego- o niezwykłej mocy, cieple i czułości.

Nikt tak do końca nie wie, jak udało jej się zrobić tyle niezwykłych zdjęć. Jak  przekonywała ludzi, na przykład nudystów, do pozowania? Miała ponoć w sobie coś niezwykłego, wszyscy, którzy ją znali, po prostu chcieli z nią być, każdy chciał ją zatrzymać dla siebie. Obładowana toną materiału fotograficznego, fleszy i statywów, w krótkiej mini spódniczce miała ponoć niezwykły dar słuchania ludzi. Nie było w niej samej żadnych barier, „zrobić zdjęcie, to jakby kogoś uwieść”-mawiała.
Jej zdjęcia mają niezwykłą moc i przesłanie. To wołanie o miłość innego, tolerancję i akceptację ludzkiej "dziwności".

W 1971 roku Diane Arbus popełniła samobójstwo podcinając sobie żyły i przyjmując dużą ilość leków psychotropowych. „Wierzę naprawdę, że są rzeczy, których nikt by nie zauważył, gdybym ich nie sfotografowała”-powiedziała.  Mam wrażenie, że ludzi, którzy byli tematem jej zdjęć  nie dostrzega się również i dziś.