Paryż artystów i zakochanych, bukinistów i włóczykijów. Pieszo, metrem i z aparatem. O mieście, jego historii i mieszkańcach oraz o wszystkim tym, o czym nie przeczytacie w przewodnikach.
Nie kocham wieżowców. A nawet rozpaczliwie się przed nimi bronię. Nie
mówię już nawet o takich drapaczach chmur jak wieża Eiffla- nawet wieża
kościoła Mariackiego w Krakowie przyprawia mnie o zawrót głowy, a jednak
przemogłam się. Po raz czwarty kilka stowarzyszeń bibliofilskich zmówiło się,
aby wywieźć swoich fanów na najwyższą paryską wieżę, ba, na jej ostatnie, 56
piętro gdzie w ten weekend zorganizowano Salon książek. Przede wszystkim
książek o Paryżu.
Dla oszczędnych, a zainteresowanych jedynie widokami z wieży, była to
okazja, żeby nie zapłacić 13 euro za wstęp, a mimo to napatrzyć się na Paryż z
góry-widok zapierający dech w piersiach! Winda bezszelestnie wwozi nas w 38
sekund na 56 piętro, nawet nie mamy czasu zacząć się bać!
A co można było kupić na kiermaszu? Nie, powinnam była inaczej postawić
pytanie, czego nie można było kupić-tak powinno ono brzmieć, bowiem swoje
książki o mieście świateł podpisywało chyba około stu pisarzy, socjologów,
fotografów i historyków. Na przykład taki rarytas jak „Paryż oświetlony gazem”
albo książka znakomitej pary socjologów Moniki i Michela Pincon „Przekrój
socjologiczny Paryża” i inne starsze, nieżyjących już autorów takie jak albo „Historia butików”- albo niezliczone portrety
Paryża lat 20-stych, 50-tych, historia teatrów, kabaretów, nocnego życia...
Nomen omen-znalazła się nawet książka-„Jak siusiać w Paryżu” czyli o
historii publicznych toalet. A ponadto niezliczona liczba wszelkiego rodzaju
przewodników, bedekerów, poradników…Małe polonicum-książka prof. Geremka o
paryskich kloszardach.
Dodam tylko, że moja biblioteka nie mogła się w związku z tym nie za(uzu)pełnić
i już niedługo, stopniowo, będę pisała sprawozdania z nowych lektur o Paryżu a
wśród nich –cudowna i pięknie ilustrowana opowieść o paryskich turystach z
epoki, życie codziennie paryskich gospoś w okolicach 1900 roku (a więc
wszystkie sekrety słynnego „siódmego piętra” i wreszcie o pasjonującym „Paryżu
libertyńskim”…
Jeśli też ktoś nie oglądał Paryża z wieży Montparnasse to serdecznie
polecam! Miasto wygląda jak makieta!
Solidna, beżowo-brudnawa bryła budynkukojarzyła mi się
zawsze z bunkrem, albo z jakimś starym młynem, kiedy przemierzałam ulicę nowy Tolbiac idąc od stacji metra "Biblioteque François Mitterand" w stronę
Sekwany, w stronę barów i restauracji ulokowanych na kolorowych karawelach przycumowanych do nabrzeża rzeki.
A nigdy nie zainteresowałam się nim bliżej. Może dlatego, że zerkałam bardziej na
lewą stronę ulicy, gdzie wzrok
przyciągały oszklone
wysokie mury Biblioteki Narodowej, zmieniające kolor fasady w zależności od pogody czasem zachwycając lazurem, gdy w szklanych szybach odbijało się
błękitne niebo, a czasem zaskakując jedynie szaro-burymi
barwami, gdy niebo
przykrywała stalowa tafla chmur.
Ten
nieodnowiony, opuszczony na pierwszy rzut oka budynek nie przyciągał wzroku,
wręcz przeciwnie, raczej straszył chaotycznie rozrzuconymi na ścianie oknami,
pokryty bohomazami, brudny, nieodnowiony, nieparyski jakiś taki. Ni to bunkier,
ni to sezam. A do tego ta dziwna wieża ciśnień…
Kilka
dni temu w jednej z gazet paryskich ukazała się informacja, że w jeden
jedyny weekend, otwarte będą „Les Frigos”,
czyli „Lodówki”-w których mieści się nie mniej niż dwieście pracowni artystycznych zainstalowanych w byłym squacie. Możliwość obejrzenia artystycznej alternatywy wydała mi się godna uwagi.
Gdy
wysiadłam więc z 14-tki, najszybszego numeru paryskiego metra, na stacji
„Biblioteques…” i zrobiłam kilka kroków w stronę Sekwany, zrozumiałam, że owe
słynne „Lodówki”, to właśnie… mój tajemniczy bunkier. Wystarczyło skądinąd
jedynie rzucić okiem z mostu na dół, aby zobaczyć, że cały budynek obmalowany
jest potężnymi graffiti, a wokół krąży już niemały tłumek zwiedzających.
Miejsce to znane było właściwie już wieków, ale jego historia zaczyna się dopiero po I wojnie światowej. Spółka kolejowa Paryż-Orlean podejmuje decyzję o budowie "Lodówek" dla paryskich Hal. W 1921 roku zaczyna już działać dworzec Paryż-Ivry, pod adresem 91 quai de la gare, do którego trafiają towary dowożone koleją do rampy, (przed wejściem widać jeszcze ślady szyn), pociąg wjeżdża do samego budynku. Pomieszczenia są obszerne, panuje w
nich bardzo niska, utrzymywana przy pomocy pracujących bez przerwy urządzeń
chłodniczych i nieprzerwanej produkcji lodu temperatura. Magazyny były wykorzystywane do
roku 1971, czyli do zburzenia paryskich Hal. Przez ponad 15 lat budynek stoi opuszczony. Dopiero w połowie lat 70-tych tych to opuszczone miejsce, zaczynają stopniowo zajmować artyści. Na początku nielegalnie, bez żadnej umowy, ale odważnie. Budynku nie ma okien, ani sanitariatów, ani kanalizacji, ani ogrzewania, wszystko
trzeba instalować. Nie było łatwo, z wielu względów, ale artyści nie dawali za wygraną, mieli motywację. Właścicielem „Lodówek” od 1945 roku były
koleje francuskie SNCF, to one w latach 80-tych podpisały z artystami pierwsze
kontrakty o najem.
Jak
wspominają ci, którzy zainstalowali się tu na samym początku, najtrudniejsze
było założenie kanalizacji. Ściany „Lodówek”, o murach grubości 70 cm miały
swoją ogromną zaletę-znakomitą izolację termiczną i foniczną, ale miały też
ogromne wady, gdy trzeba było kuć w nich okna, zakładać ogrzewanie czy też
instalację…Obecna sytuacja artystów też nie jest do końca zabezpieczona, umowy
o najem podpisane były z kolejami przed dwudziestoma laty, czy będą one uznawane przez miasto?
Jak
wyglądają dziś owe słynne „Lodówki”, o których mówi się, że są obecnie
najbardziej dynamiczynm centrum artystycznym stolicy. To, co się natychmiast
rzuca w oczy to graffiti. Wszystkie ściany korytarzy prowadzących do pracowni
są pokryte najbardziej szalonymi rysunkami. Można dostać oczopląsu. Artyści o
niezwykłej wyobraźni udekorowali również potężne, masywne drzwi prowadzące do
pomieszczeń. Oto kilka najbardziej zwariowanych i pomysłowych dekoracji.
I
wreszcie same pracownie. Dobrze zamieszkane, dobrze zagracone-mimo, iż wyraźnie
na ten jeden weekend w roku zrobiono w nich porządek...
Każda z
200 pracowni to osobny świat, szalony, wolny, poszukujący. I nie są to tylko pracownie
malarstwa czy rzeźby, ale również orkiestry muzyczne, jazzowe, grupy teatralne,
pracownie projektujące ubrania. Najbardziej może fascynujący jest świat wnętrz,
w których znajdują się też ich wzory, upodobania, źródła inspiracji…
Nie uda
mi się napisać o wszystkich, których odwiedziłam, wspomnę chociaż o kilku z
nich: Zacznę może od najbardziej szalonej grupy muzyczno-teatralnej,
nowatorskiej i pasjonującej, - „Urban Sax” . Otóż twórca tej grupy, Gilbert Artman, który w „Lodówkach”
urzęduje już od połowy lat 70-tych, doszedł do wniosku, że teatr trzeba
wyprowadzić z murów instytucji i budynku i grać na ulicach. A co grać? Jazz,
muzykę, na saksofonach! Na początku było ich około
dwudziestu-aktorów-muzyków-dziś jest ich około pięćdziesiątki! Grali czy też
występowali wszędzie-od Bilbao do Tokio, weneckiego karnawału do Vancouveru…Z szefem zespołu, Gilbertem Artmanem udało mi się porozmawiać, jego ojciec był
Polakiem, ale on sam nigdy nie występował w Polsce-tak…bardzo by kiedyś chciał…W
tej wymyślonej przez niego formule mieści się wiele-muzyka, performance, miasto…Moim
zdaniem, dziś jak nigdy stał się w swoich poszukiwaniach aktualny…
Oto fragement z występu Urban Saxu w Wersalu...
Poznałam jeszcze wielu innych ciekawych artystów, malującego miejskie gwasze Guillaume’a, szukającego
sekretu ludzkiej duszy w naszym wnętrzu (dosłownie) Schneppa i pogodnego, dowcipnego,
ironicznego Sachę, czy Paellę…Jest to moim zdaniem chyba najbardziej
dynamicznie rozwijające się centrum artystyczne w Paryżu. We wszystkich dziedzinach- teatru, muzyki, rzeźby, fotografiki, malarstwa i designu-ogółem 200
pracowni artystów o niezwykłym potencjale, kreatywności, zaskakujących
możliwościach. Szkoda
tylko, że do „Lodówek” mamy wstęp jedynie raz do roku…