Odwiedzili mnie Wikingowie. Tacy prawdziwi, z północnej Danii. Z długimi, blond włosami, smagłą od ostrych wiatrów od morza twarzą, ubrani w ekologiczne, solidne buty, tak jakby mieli zdobywać Himalaje. Nazwozili przy tym hojnie prezentów made in Denmark- straszliwie designerskich termosów, solniczek o liniach prostych i kształtach obłych (Georga Jensena-oczywiście Duńczyka ), przyjemnych dla wzroku i w dotyku - i dość ekscentrycznie wyglądających we wnętrzu zaprojektowanym pewnie przez jednego z uczniów Haussmana.
W kilka minut po przylocie i rozpostarciu się, byliśmy już w Maison de Denmark, zajmującym potężną kamienicę tuż przy Łuku Triumfalnym, na Polach Elizejskich. Jego obecność, gdyby ktoś miał ochotę na specjały z ojczyzny Andersena i klocków Lego, sygnalizuje dobrze widoczna, bo sporych rozmiarów duńska flaga. Tak więc popędzając moich Wikingów Polami Elizejskimi w stronę Luwru, co wydało mi się nie tylko oczywiste, ale wręcz wskazane, usłyszałam głos. "A czy moglibyśmy tak pojechać na Wielki Łuk?" -pytali o obiekt, który w języku Woltera nosi nazwę "Grand Arche". "Oczywiście, a czy jest coś jeszcze, co koniecznie chcielibyście zobaczyć? "-zapytałam … i tu padło nazwisko, którego się nie spodziewałam- "Le Corbusier". Le Corbusier?-chyba nie udało mi się ukryć zaskoczenia. Miast podziwiać architektonicznie piękno hausmańskich kamienic, renesansowe domy placu Wogezów, bazylikę Sacre Coeur i Montmartre, jak na prawdziwych turystów przystało, oni chcą oglądać betonowe słupy i zimne, puste wnętrza wymyślone przez Le Corbusier?
I tak oto już następnego dnia wyruszyliśmy śladami szwajcarskiego architekta, którego Fundacja mieści się pod tajemniczym adresem 55, rue Docteur Blanche.-metro Jasmin. Zupełnie nie znam tych okolic, rzadko tam chyba ktokolwiek zagląda, z wyjątkiem pewnie samych mieszkańców. Jest to dość odległy od centrum rejon„szesnastki“. Żeby dotrzeć na miejsce po wyjściu z metra, mija się przepiękne, mocno zdobione, bogate kamienice najbardziej burżuazyjnej, rezydencyjnej paryskiej dzielnicy.
Wejście do willi la Roche w szesnastej dzielnicy Paryża
I może właśnie ze względu na ten przeogromny kontrast pomiędzy barokowością hausmańskich kamienic a prostą linią, jaką le Corbusier rysował swoje projekty, willa La Roche robi na nas takie ogromne wrażenie. Została ona zaprojektowana przez Corbusiera w latach 1924-25 roku dla szwajcarskiego bankiera z Bazylei. Miał to być jego dom rodzinny a ponadto galeria, ponieważ jej właściciel posiadał znaczące zbiory sztuki: Braque’a, Picassa, Legera. Ponadto mieścić się w niej miały wszystkie pomieszczenia użytkowe, salon, sypialnie, kuchnie. Corbusier nie miał wielkiego terenu do dyspozycji a działka była już wówczas dość szczelnie wokół zabudowana. Z tego właśnie względu, wielki hall został rozciągnięty na całą wysokość domu. Długa rampa prowadziła do biblioteki dominującej nad głównym pomieszczeniem willi. I tak oto ultranowoczesna willa La Roche stoi sobie pośrodku XIX wiecznej, typowej dla Paryża architektury.
Podłużna rampa prowadząca do galerii-salonu
Był to mój pierwszy, prawdziwy kontakt z dziełem architektonicznym Corbusiera (chociaż kiedyś dawno temu zwiedzałam już, ale bez wielkich emocji, dom zaprojektowany przez niego w Genewie), ale ten kontekst właśnie XVI dzielnicy, mocno udekorowanych kamienic Hausmanna sprawia, że mocniej odczuwa się, niezwykłą prostotę i funkcjonalność rozwiązań szwajcarskiego architekta.
Kolejnym odkryciem okazała się podparyska willa Savoy, w Poissy. Zaprojektowana została przez Corbusiera jako domek na weekendy dla rodziny Savoya i ochrzczona „Widne godziny”. Miało to być pudełko na powietrze postawione na trawie i takim naprawdę jest. Nie m a „przodu” ani „tyłu” domu, parter ginie w cieniu pierwszego piętra, opartego na betonowych kolumnach i jest niejako zawieszony w powietrzu, a zamyka go rozpostarty na płaskim dachu, ogromny taras.
Trzeba może mieszkać tak jak ja, w hausmańskim, mrocznym, pełnym okien wychodzących na ciemne podwórka domu, żeby docenić projekt genialnego mistrza. Tam jest widno, przestrzennie, wszędzie dociera światło! Wszystko jest proste w formie i linii-wmurowane w ściany szafy, biblioteki, wypoczynkowa łazienka z kafelkową "kanapą".
Łazienka willi Savoy
Kręcące się schody
Tyle Corbusiera udało mi się zobaczyć z moimi Wikingami. Do trzeciego miejsca związanego z obecnością szwajcarskiego architekta w Paryżu musiałam dotrzeć już sama, a okazja ku temu nadarzyła się w związku z wystawą Sutter–Corbusier zorganizowaną w paryskim miasteczku Uniwersyteckim. Akademik dla młodych Szwajcarów jest dziełem Corbusiera.
Kilka słów o samej wystawie. Może tylko tyle, że mogłaby się stać tematem pięknego scenariusza filmowego. W 1927 roku, słynny już wówczas architekt odwiedza w azylu psychiatrycznym kuzyna. Od czterech lat jest on zamknięty w przytułku przez rodzinę. Corbusier spotyka kulturalnego, wykształconego, aczkolwiek ekscentrycznego i bardzo zadłużonego starszego pana, przy tym architekta i muzyka-skrzypka i postanawia mu pomóc, dostarczając materiał, papier, tusz oraz podejmując z nim cały szereg projektów. Współpraca ta trwa dziesięć lat, przerywa ją wojna.
Szwajcarski akademik jest w użytkowaniu i przyznam się szczerze, że z zewnątrz nie robi jakiegoś większego wrażenia. Wewnątrz wydaje się już też trochę muzealny, przywraca pamięć bloków budowanych w latach 70-tych w naszej komunistycznej ojczyźnie. Architektura nowoczesna poszła jednak, co tu się oszukiwać, przez te ostatnie sto lat do przodu. Może właśnie tam, w tym obiekcie, geniusz Corbusiera jest najmniej widoczny? A może z założenia miał być skromny, przeznaczony dla studentów? Jeden z pokoi jest zawsze otwarty i udostępniany zwiedzającym, nosi numer 105.
Szwajcarski akademik-czy nie przypomina architektury warszawskiego Domu Partii?
Pokój studencki zaprojektowany przez Corbusiera
Moi Wikingowie już powrócili do domu, nacieszyli oko Corbusierem i wieloma innymi paryskimi atrakcjami a ja nimi. Jedno mnie tylko ciekawi. Jaki był związek i wpływ Corbusiera na powojenną polską architekturę? Sadząc po załączonych zdjęciach, chyba niemały...