Paryż artystów i zakochanych, bukinistów i włóczykijów. Pieszo, metrem i z aparatem. O mieście, jego historii i mieszkańcach oraz o wszystkim tym, o czym nie przeczytacie w przewodnikach.
foto
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Pogodnych Świąt i wspaniałego Nowego Roku!
Wszystkim moim wiernym czytelnikom życzę szczęśliwych, zdrowych i pogodnych Świąt a w nadchodzącym 2014 roku, wielu nowych wrażeń i pasjonujących spotkań z Paryżem!
niedziela, 15 grudnia 2013
Paryż w dwunastu odsłonach
Grudzień to czas refleksji o minionym roku. A gdyby tak pokusić się o opisanie go fotografiami? Tymi, które robiłam przez cały rok? Niektóre bardziej
udane, inne mniej. Po jednym na każdy miesiąc. Wybrałam je starannie, ale, jak mawia mój mistrz fotografii, nigdy nikomu wasze
zdjęcia nie będą podobały się bardziej niż wam samym. I pewnie ma rację!
W styczniu - Opera w śnieżnej szacie
W lutym - pierwsze pączki w Ogrodach Tuleryjskich
W marcu - wielki deszcz!
W kwietniu, na cmentarzu Montparnasse rozkwitły pierwsze japońskie wiśnie
W maju nad basenem w Ogrodach Tuleryjskich
Czerwcowy wieczór na placu Zgody
Lipiec w ogrodach Wersalu
Sierpień -przed fontanną Grand Palais
Wrzesień nad brzegiem Sekwany
Październik na polu Marsowym
Listopad na wyspie Sw. Ludwika
I wreszcie grudzień - w Lasku Bulońskim
czwartek, 12 grudnia 2013
Jeszcze kilka zdań o festiwalu Kinopolska
Kino Balzac mieści się przy Polach Elizejskich |
No i wyszło tak jak zwykle. Relacja ze
wspaniałego festiwalu kina polskiego w Paryżu urwała się, gdyż musiałam wyjechać. A czego nie odnotuje się, nie zapisze natychmiast-co potwierdzi każdy bloger-zostanie niemal błykawicznie zagłuszone przez mnóstwo innych wrażeń i brak czasu na pisanie. Mimo więc, że to trochę musztarda po obiedzie, choćby w kilku zdaniach spróbuję podsumować tegoroczną edycję, bo była ona wyjątkowo udana. Większość filmów, które znalazły się w programie, zostało wybranych
przez samego Romana Polańskiego i były to naprawdę perełki.
Obejrzałam tym razem,
chyba pierwszy raz w życiu, „Pokolenie”- pierwszy film w reżyserii Wajdy, i „Ulicę Graniczną” Aleksandra Forda, na której spłakałam się
jak bóbr-film genialny, pokazujący życie mieszkańców jednej z warszawskich
ulic w okresie poprzedzającym wojnę, a kończący się w chwili wybuchu powstania w
getcie. Są w nim pokazani wszyscy: Polacy pomagający Żydom, Polacy donosiciele i
Żydzi w obliczu zagłady. Film powstał w 1948 roku i ogląda się go trochę jak
dokument, ale jest niezwykle ważny wobec dzisiejszej debaty o Jedwabnym, o
Grossie, o współwinie Polaków, o o filmach zrealizowanych dzisiaj, takich jak „Pokłosie” czy „Ida”.
„Idę” Pawlikowskiego obejrzałam, ale jestem wobec tego filmu bardzo sceptyczna. Oczywiście pięknie został pokazany klimat lat 60-tych, piękna jest muzyka, zdjęcia. Ale jako pasjonat fotografii jestem wyjątkowo uczulona na drugi plan. W tym filmie, tym drugim planem jest historia obu kobiet. Albo się robi rzeczywiście film o dwóch kobietach, z których jedna wchodzi w życie a druga je podsumowuje, albo o Polakach podrzynających Żydom gardła i zarąbujących ich siekierą. Trochę za dużo tu analogii i inspiracji filmem Pokłosie- który tak na marginesie, uważam za film znakomity i uczciwy. Ciotka też nie musiała być od razu tą najokrutniejszą z podłych. Ale była. Ten drugi plan, scenariuszowy, zanadto głuszył piękno obrazu i bergmanowską ciszę spotkania bohaterek.
„Idę” Pawlikowskiego obejrzałam, ale jestem wobec tego filmu bardzo sceptyczna. Oczywiście pięknie został pokazany klimat lat 60-tych, piękna jest muzyka, zdjęcia. Ale jako pasjonat fotografii jestem wyjątkowo uczulona na drugi plan. W tym filmie, tym drugim planem jest historia obu kobiet. Albo się robi rzeczywiście film o dwóch kobietach, z których jedna wchodzi w życie a druga je podsumowuje, albo o Polakach podrzynających Żydom gardła i zarąbujących ich siekierą. Trochę za dużo tu analogii i inspiracji filmem Pokłosie- który tak na marginesie, uważam za film znakomity i uczciwy. Ciotka też nie musiała być od razu tą najokrutniejszą z podłych. Ale była. Ten drugi plan, scenariuszowy, zanadto głuszył piękno obrazu i bergmanowską ciszę spotkania bohaterek.
Obejrzałam doskonale wszystkim znaną komedię "Yuma", która bardzo mi się podobała, ze względu na dowcip, ironię, śmiech z naszej zapyziałej, prowincjonalnej rzeczywistości. Znakomity Jakub Gierszoł i cudowna burdel-mama Kasia Figura. Ten film wnosi trochę ciepła i śmiechu do, z reguły, ponurych obrazów naszego polskiego kina.
Na podsumowanie, poza konkursem pokazano
ostatni film Małgorzaty Szumowskiej-„W imię”-jak wszystkie jej filmy- karierowiczowski, płaski, bezrozumny. Bo przecież trzeba nie mieć zbyt wiele oleju w głowie albo być bardzo cynicznym, żeby
nie czuć, że w sytuacji, gdy w Polsce, po raz pierwszy, ujawniane są przypadki pedofilii wśród księży, gdy coraz głośniej mówi się o krzywdach wyrządzonych przez nich na dzieciach, brać ich stronę i robić film o ich głębokiej samotności i potrzebie czułości. Zwłaszcza, że hierarchia kościelna stoi murem za swoimi kryminalistami, tłumacząc, że jest to wina dzieci, bo one "potrzebują przecież czułości”. Wiem, ksiądz Adam nie jest pedofilem, ale przecież pracuje z młodzieżą. Niewiarygodny jest Chyra (którego nie tak dawno widziałam na deskach teatralnych w Paryżu jako brutalnego Polaka w "Tramwaju") a jeszcze mniej wiarygodny, subtelny Kościukiewicz, który miał zagrać prostaka. "W imię", to film po prostu źle zrobiony, nudny i głupi. Szumowska stawia absurdalne tezy, które potrafi znakomicie sprzedać, bo jej film został już zakupiony
przez kilkanaście krajów na świecie-temat wszak chodliwy, chętnych do oglądania filmu o
życiu seksualnym księży "ze scenami" znajdzie się wielu. Choć żal, że podobnym wzięciem nie cieszy się na przykład „Papusza”, która jeszcze nie znalazła dystrybutorów we Francji, a która jest przecież pięknym głosem w europejskiej debacie o losie Cyganów. Trzymajmy za nią kciuki!
I jeszcze jedno dobre słowo o Instytucie, który w tym roku naprawdę stanął na wysokości zadania i na przykład na najważniejsze ostatnie pokazy wynegocjował u pana Schpoliańsky'ego (dyrektora kina Balzac) największą salę. Gdy przed ostatnim seansem pan Schpoljańsky zapytał, czy są na sali Polacy, podniósł się las rąk. Piękne zadanie, jednoczenia emigracji i upowszechniania kultury zostało przez Instytut wykonane.
Do przyszłego roku!
piątek, 22 listopada 2013
Kinopolska:dzień drugi- Wajda, Rosłaniec i Krauzowie
Zdjęcie z filmu "Papusza" |
Drugi dzień festiwalu kina polskiego
rozpoczynam od „Popiołu i diamentu”. Na widowni może z połowa sali. Znajome
obrazy, aktorzy, sceny. Nie sposób uchronić się przed oglądaniem tego filmu i rozmyślaniami
o powojennej historii. Wiem, że rzeczywistość pokazana w filmie Wajdy jest
mocno zniekształcona, skrojona na ówczesne potrzeby, ale czy powstałe w tym
okresie antagonizmy i podziały należą już naprawdę do przeszłości, czy nie mają
spadkobierców w podziałach narastających dziś? Czy spór o historię nie trwa nadal, mimo upływu
lat?
Pokazana została przez Wajdę nienawiść byłych
powstańców, członków AK do nowej władzy. Nie mieli wyboru, bo komuniści, aby wprowadzić nowy ustrój nie przebierali w środkach. I nie byli wyrozumiali i łagodni jak
Szczuka: mordowali, osadzali w więzieniach, byli zdeterminowani do zastosowania
wszelkich środków, aby tę władzę utrzymać. Nienawiść była obustronna.
Czy stamtąd wywodzi się ta dzisiejsza? Po obu stronach barykady? To, że brakuje nam dziś
tolerancji, umiejętności budowania konsensusu, że tyle w nas zapiekłości,
agresji. Czy to ma związek z przeszłością pokazaną przez Wajdę?
Ginie akowiec Maciek reprezentujący wartości
tradycyjnej, katolickiej, konserwatywnej, antykomunistycznej Polski i ginie
stary komunista Szczuka, przedstawiciel laickiej, lewicy. Na placu boju
pozostaje tchórz, dorobkiewicz i cwaniak Drewnowski. To na nim zbuduje się
peerel. Na system moralnej i politycznej klęski nałoży się w 1989 roku dziki
kapitalizm. Jaki dziś obowiązuje system wartości, jaki model moralny człowieka narodził
się na gruzach naszej historii?
Odpowiedzi szukam w kolejnym filmie-to „Baby
blues” Katarzyny Rosłaniec. Widziałam przed dwoma laty jej „Galerianki” i
zaskoczyły mnie odwagą, bezkompromisowością obrazu „pod prąd”, bo wypychały na
światło dziennie to, co staramy się skrzętnie ukryć, zamieść pod dywan. „Galerianki” same w sobie to temat marginesowy,
problem jest dużo głębszy i poważniejszy. A jest to myślenie, dość powszechne
wśród młodych ludzi, że można łatwo i szybko zaspokoić wszystkie swoje fantazje
i zachcianki. Niekoniecznie pracą. Tym razem, taką zachcianką łatwą do
zaspokojenia łatwo i szybko jest dziecko. Wystarczy się przespać z chłopakiem. I
już.
Film ogląda się z przerażeniem w oczach. Kompletnie
zdemoralizowana, pozbawiona jakichkolwiek punktów odniesienia, zdezorientowana młodzież. Obojętni, a w
najlepszym razie, toksyczni rodzice, którzy potrafią tylko wyciągać portfel z
pieniędzmi. Dzieci pozostawione samym sobie. Blokowiska. Brudne klatki.
Narkotyki, seks za pracę. Wiem, wiem, to tylko film, ale ogląda się jak
reportaż i pewnie o to też chodziło reżyserce, to dlatego zatrudniła w tym
filmie amatorów. „Baby Blues” oglądany z francuskiej perspektywy robi piorunujące
wrażenie. Film trudny, bolesny. Rodzaj wiwsekcji pewnego środowiska młodzieży.
Czy Francja też ma takie problemy? Czy tu też jest taka młodzież?
I wreszcie „Papusza”, o której ostatnio w
Polsce tak głośno, że aż sala kina Balzac zapełniła się wczoraj po brzegi.
Wstęp wygłosił niezastąpiony Jean Yves Potel, wprowadzając nas w świat polskich
Romów. Przestrzega, że film jest w ich języku, że padnie tylko kilka słów po
polsku, więc trzeba będzie czytać francuskie napisy. Oraz, że film nie jest nakręcony
jak biografia i wymieszano w nim sceny z okresu sprzed wojny, wojny oraz czasów
powojennych.
Film jest czarno-biały. Nie ma w nich prawie
żadnego cygańskiego, kolorowego folkloru. Nie ma dzwoniącej nam w uszach cygańskiej
muzyki. Są natomiast obrazy cygańskich taborów, ciągnących, niczym na obrazach
Breughla, po zaśnieżonych płaskich drogach. Jest, wirtualnie zrekonstruowana na
podstawie zdjęcia, cygańska wioska sprzed wojny. Są też, już z okresu
powojennego, gdy zakazano im wędrowania, wnętrza domów i mieszkań: brudnych,
nieodnowionych, ciemnych i zagrzybionych ruder.
Ale mimo tej wielkiej brzydoty-film jest piękny. Piękne są zdjęcia
natury, scena wróżenia przy księżycu, odlatujących żurawi, mgły o poranku. I pięknie
pokazano Romów: dumnych, wiernych tradycji, obyczajom i sobie. Tak jak poetka
Papusza, która na sam koniec mówi, że byłaby szczęśliwa, gdyby nie nauczyła się
czytać. To opowieść o świecie, który przestał istnieć.
O Jerzym Ficowskim wiem wiele od dawna. Wiem, ile
zrobił dla upowszechnienia wiedzy o Cyganach. Mam w domu
jego książkę, znam piosenki, Ale nigdy, przez moment, nie przyszło mi do
głowy, że był do tego stopnia szykanowany przez ludzi, dla których zrobił tak
wiele. Nie wiedziałam też, a to bardzo mocno podkreśla film, że Romowie byli a
może i są aż tak nieufni, tak bardzo zamknięci na sobie, niewpuszczający nikogo
z zewnątrz, strzegący niczym skarbu własnej kultury i obyczajów.
Więc słowa podzięki i chwały autorom za przeogromną pracę jaką włożyli w realizację filmu. Za to, że film powstał w ich języku. Czterech aktorów
nauczyło się przy okazji języka Romów. Temat jest gorący, wszędzie w Europie, i nie wiem w jakim stopniu i czy uwrażliwi nas na trudny los tego narodu i
kultury, ale zapełni ważną lukę.
Dziś
wybieram się jedynie na krótkie metraże łódzkiej filmówki, ale zapowiadają się interesująco…
czwartek, 21 listopada 2013
Kinopolska w Paryżu: dzień pierwszy: Polański, Wajda, Fabicki
Tegorocznej, szóstej edycji towarzyszy, oprócz
najnowszych, polskich produkcji biorących udział w konkursie, program filmowy
wybrany przez Romana Polańskiego. Są to jego własne filmy, ale również te, w których
grał, albo które odgrywały jakąś rolę w jego rozwoju artystycznym. Tak
przynajmniej myślę, bo dziś zobaczymy kolejny obraz z tzw. szkoły polskiej
czyli „Popiół i diament” a sobotę i niedzielę m.in. „Ulicę graniczną “Forda i „Cień”
Kawalerowicza. A więc klasykę, ale taką, którą trzeba i warto przypominać i
która nigdy się nie starzeje.
Zygmunt Malanowicz w "Nożu w wodzie" |
Zacznę może od filmu, który pewnie już
widzieliście, od „Noża w wodzie”. Ja też ten film znam, ale widziałam go po raz
ostatni wiele lat temu, a przecież ewoluujemy, rozwijamy się,
dojrzewamy i czasem odnoszę wrażenie, że zupełnie zmienia się nasze spojrzenie
na obejrzane niegdyś filmy czy przeczytane książki. Przede wszystkim "Nóż w
wodzie" ogląda się z wielką przyjemnością-delektując się każdą sceną, bowiem wszystko w tym filmie jest doskonałe: muzyka Komedy, cudowne czarno-białe zdjęcia czy gra aktorów: precyzyjna, oszczędna w środkach. A jest w tym filmie
pokazane, między słowami, bardzo wiele: pyszałkowatość i
zadowolenie z siebie dorobkiewicza, arogancja i moc młodości, strach przed
utratą zdobyczy, ludzka małość. To pod każdym względem film mistrzowski i gdyby
Polański nie zrobił żadnego innego, to i tak, tylko za ten jeden, powinien się znaleźć w panteonie twórców kina.
Zwróciłam uwagę na dwie rzeczy. Na powtarzające się w jego filmach chwile wahania i nieustające powroty bohaterów. Młody człowiek, zanim zdecyduje się na odbycie wspólnej
podróży na łódce, wielokrotnie wycofuje się, odchodzi i za każdym razem, wołany, wraca. Podobnie z bohaterami w przedostatnim filmie
Polańskiego "Rzeźnia"-goście wychodzą do windy…i za chwilę wracają…ale to już może być
ciekawy temat do pracy dla krytyka filmowego pracującego nad filmami Polańskiego. Niezdecydowanie, wahania, powroty.
I jeszcze jedno. Nie tak dawno we France Inter
Polański wyrecytował wiersz Gałczyńskiego „Spotkanie z matką”-po polsku.
Odkryłam, że ten wiersz recytuje na żaglówce kobiecie młody autostopowicz, jako
gażę za utracony podczas gry w bierki pasek. „Noża w wodzie” można słuchać i
oglądać bez końca…to film znakomity.
Tadeusz Łomnicki w "Pokoleniu" |
Drugi pokazywany wczoraj obraz, „Pokolenie”
Wajdy oglądałam po raz pierwszy w życiu. To pierwszy długometrażowy
film Wajdy. Rzecz dzieje się podczas wojny, w 1942-43 roku na przedmieściach
Warszawy. Główną rolę gra w tym filmie Tadeusz Łomnicki, ale debiutują również
i inni późniejsi „wielcy”: Roman Polański, Tadeusz Janczar i Zbigniew Cybulski. To nic, że sfałszowana została w tym filmie
historia. Że ludzie związani z AK pokazani są jako obrzydliwi kolaboranci
Niemców, a do tego aroganccy. Że pozytywni bohaterowie to komuniści, związani z
Gwardią Ludową. To, co mnie najbardziej zainteresowało, to dokonująca się na
naszych oczach, wspaniale zagrana przez Tadeusza Łomnickiego wewnętrzna
przemiana bohaterów. Stach, bo tak ma na imię główny bohater „dojrzewa” na
naszych oczach. Mnie ten film pozwolił zrozumieć, to wszystko, co stało się
później w życiu artystycznym Wajdy, Łomnickiego…
Jest rok 1981. Na scenie teatru na Woli Roman
Polański reżyseruje "Amadeusza". Sam gra Mozarta-Salierego –jego partner z "Pokolenia"-Tadeusz Łomnicki. Gdy rozpoczyna się przedstawienie, Salieri siedzi
na krześle, jest schorowanym, na wpół niewidomym, zgorzkniałym starcem. Gdy
zaczyna opowieść-w przeciągu kilku sekund, przemienia się jego głos, stopniowo,
wolno, zrzuca też z siebie kolejne warstwy ubrania, powoli wstaje z fotela i
ukazuje nam się jako młody, pełen życia i wigoru młody człowiek. Na tym polegał
geniusz Tadeusza Łomnickiego- na przemianie. I ta przemiana jest widoczna w „Pokoleniu”,
po raz pierwszy. A akcesja do komunistycznej Gwardii Ludowej? Wielki aktor
Tadeusz Łomnicki chyba weń wierzył, prawie do końca. Był pierwszym Sekretarzem
Partii-pupilkiem komunistów w latach 70-tych.
Legitymację partyjną oddał dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego.
Romana Polańskiego i Tadeusza Łomnickiego, którzy na planie filmowym spotkali
się po raz pierwszy w „Pokoleniu” łączyła chyba wielka przyjaźń i wzajemny
podziw. Po „Amadeuszu”, o którym wspomniałam, Łomnicki, chory na serce, poddał
się operacji w Londynie, w sfinansowaniu której pomógł mu Polański. Wiadomo jakie były
ówczesne gaże aktorów w komunistycznej Polsce, nawet tych największych.
Gdybym miała kiedyś możliwość spotkania
Polańskiego prywatnie, to pewnie zapytałabym go właśnie o "Pokolenie", i
oczywiście o wspomnienia dotyczące Tadeusza Łomnickiego, tak już zupełnie na
marginesie, mojego wielkiego, wspaniałego rektora i największego aktora jakiego widziałam na scenie.
Sławomir Fabicki wczoraj na spotkaniu z widzami |
I wreszcie film współczesny, dziejący się na
naszych oczach ”Miłość”Sławomira Fabickiego. Młode małżeństwo na dorobku, gwałt
i trudność poradzenia sobie z przeżyciami z nim związanymi. To pierwszy mój
film tego reżysera. Obejrzenie go po dwóch klasycznych, ale perfekcyjnie
wykonanych obrazach, nie wychodzi z korzyścią dla reżysera. Po pierwsze widać
ewidentne pęknięcia w scenariuszu, mimo, że jest wiele dobrych rzeczy. Niezrozumiałe, nie do końca wyjaśnione są
relacje głównego bohatera z matką. Zbyt szkicowo zarysowane relacje między jego rodzicami. Coś zgrzyta, ale temat jest
jak rzeka, trudno objąć kilkoma słowami dialogu.
Może najbardziej podobała mi się gra Julii
Kijowskiej grającej Marię. Bardzo oszczędna w środkach, ale konsekwentna i pokazująca
tragedię sytuacji w której się znalazła, brutalność dzisiejszego świata
reprezentowanego przez szefa, męża, rodzinę męża. Maria, to współczesna Fedra,
Ifigenia, Berenika a Julia Kijowska przywodziła mi na myśl Sarę Bernard. Wspaniale skonstruowana rola. Wielkie brawa.
Film nosi tytuł „Miłość”, ale tej miłości w
filmie trudno się doszukać, bo związki pomiędzy ludźmi są chore. Jak powiedział
podczas spotkania po filmie reżyser-widzimy trzy pary, ale każda z nich jest na
swój sposób patologiczna. Rodzice głównego bohatera to typowy związek, tak
częsty w Polsce-apodyktycznej, rozkazującej matki i żony oraz niczym z
Moralności Panu Dulskiej-trzymanego pod pantoflem, posłusznego męża, Feliksa. „Modliłem się
o jej śmierć-mówi w filmie ojciec Tomka, chciałem jej”-wyznaje. Może należało
pójść tym, bardzo interesującym tropem, troszkę dalej? Trochę więcej powiedzieć
o tych drugoplanowych bohaterach?
Ostatniego filmu, "Paktofonika" Leszka Dawida niestety nie widziałam, ale obiecano mi CD.
Instytut Polski-gospodarz festiwalu- ugościł
wczoraj wieczorem widzów przepysznymi wódkami-spróbowała orzechowej. Znakomita!
Dziś dalszy ciąg kinowego maratonu! Popiół i Diament, Baby Blues i Papusza.
wtorek, 12 listopada 2013
W hołdzie Edith Piaf
Od 50-tej rocznicy śmierci Edith Piaf minęło już kilka tygodni, ale Ménilmontant, dzielnica w której się urodziła i wychowywała, nadal o niej pamięta. W parku Belleville oraz na murach domów, artyści Street Artu oddali jej hołd, na swój sposób...
poniedziałek, 11 listopada 2013
Ciemno, prawie noc Joanny Bator
Joanna Bator nie jest moją autorką. Po
przeczytaniu jej ostatniej książki "Ciemno, prawie noc" odetchnęłam z ulgą, że nareszcie się skończyła. Nie chciałam, aby
trwała nadal, ani nie zamierzam kiedykolwiek do niej wracać. Dawno już nie
czytałam książki tak ponurej, pełnej zła, przemocy i szokujących obrazów. Po przebrnięciu
przez 524 stron powieści miałam ochotę jedynie wymiotować albo pod prysznicem zmywać z
siebie obrazy ludzkiego skarlenia i przemocy, którymi zalała mnie w swej powieści Bator.
Po raz ostatni, czułam się podobnie czytając niejednokrotnie
pełne okrucieństwa reportaże Hanny Krall, ale były one oparte na faktach
autentycznych i służyły ukazaniu prawdy. Sceny okrucieństwa były uzasadnione. Ponadto, zawsze w
jej opowiadaniach i reportażach były też i świadectwa ludzkiego dobra. A poza tym, Hanna Krall jest mistrzynią pióra. Nie odmawiam Joannie Bator warsztatu, ale mam zastrzeżenia do wszystkich pozostałych elementów-przede wszystkich darmowego epatowania złem i przemocą, do których brak uzasadnienia. Wszystko, jak pisze w dopisku autorka, jest dziełem jej wyobraźni.
Przerażającej wyobraźni, czy też może cynicznego żonglowania wszystkim tym, co
najgłupsze, najbrzydsze i najokrutniejsze? A może to sposób na zdobycie Nike?
Bator niewątpliwie wzoruje się na Hannie Krall.
Bardzo przypomina ją jej bohaterka, Alicja Tabor, wzięta reporterka wysłana na
reportaż w sprawie zaginionych dzieci do rodzinnego miasta Wałbrzycha. Miasto
Wałbrzych nie ma szczęścia do Bator- jawi się jako zbiór ludzkich potworów. Nie wiem, czym Joannie Bator zawinili mieszkańcy Wałbrzycha, ale przydaje im
wszystkie najgorsze cechy ludzkiego skarlenia i patologii: skrajnej, głupiej
dewocji, ciemnoty, prymitywizmu, chamstwa i spodlenia. Przed obłędem, chorobami psychicznymi bohaterów a
cynizmem i brutalnością pozostałych mieszkańców uchowają się jedynie dwie
postaci, może trzy.
Dwa rozdziały na wzór internetowego forum, to feeria najbardziej skarlałych
form naszego języka, popisy szowinizmu, nienawiści i wulgarności. Robi się
niedobrze jak to się czyta. Czemu ono służą? Wystarczy przecież poczytać
komentarze pod jakimkolwiek tekstem wywołującym kontrowersje. Oszczędzę sobie i wam cytatów.
Tylko pozornie są w tej książce elementy poezji-historia księżniczki Daisy i Zamku Książ, ale te akurat należą do historii, tego nie dało się wykrzywić.
Jeśli już odrywam się od telewizora, od podawanych mi na surowo wiadomości-obrazów przemocy, gwałtów i relacji z katastrof, jeśli uciekając
przed podobnymi informacjami nie czytam wiadomości dostarczanych mi codziennie przez dzienniki, i sięgam po książkę, to chciałabym, aby przeniosła mnie ona w
trochę lepszy świat niż ten, w którym żyję, a nie ściągała mnie jeszcze niżej, w dół, w świat przemocy i okrucieństwa.. Po
przeczytaniu powieści Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych" jeszcze przez co najmniej tydzień żyłam pod wrażeniem postaci cudownej pani Duszeńki,
uwielbiam dwie ostatnie powieści Zygmunta Miłoszewskiego "Bezcenny" i "Uwikłanie" -to przykłady z ostatnich polskich lektur-ale powieść Joanny Bator to trucizna, której
trzeba się jak najszybciej pozbyć, wyrzucić z pamięci i nigdy do niej nie
wracać.
Nie napisałam recenzji, lecz ostrzeżenie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)