foto

foto

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Pogodnych Świąt i wspaniałego Nowego Roku!

Wszystkim moim wiernym czytelnikom życzę szczęśliwych, zdrowych i pogodnych Świąt a w nadchodzącym  2014 roku, wielu nowych wrażeń i pasjonujących spotkań z Paryżem!





niedziela, 15 grudnia 2013

Paryż w dwunastu odsłonach

Grudzień to czas refleksji o minionym roku.  A gdyby tak pokusić się o opisanie go fotografiami?  Tymi, które robiłam przez cały rok? Niektóre bardziej udane, inne mniej. Po jednym na każdy miesiąc. Wybrałam je starannie, ale, jak mawia mój mistrz fotografii, nigdy nikomu wasze zdjęcia nie będą podobały się bardziej niż wam samym. I pewnie ma rację! 



W styczniu - Opera w śnieżnej szacie


W lutym - pierwsze pączki w Ogrodach Tuleryjskich



W marcu - wielki deszcz!


W kwietniu, na cmentarzu Montparnasse rozkwitły pierwsze japońskie wiśnie


W maju nad basenem w Ogrodach Tuleryjskich


  Czerwcowy wieczór na placu Zgody 


Lipiec w ogrodach Wersalu 



Sierpień -przed fontanną Grand Palais


Wrzesień nad brzegiem Sekwany


Październik na polu Marsowym


Listopad na wyspie Sw. Ludwika


I wreszcie grudzień - w Lasku Bulońskim

czwartek, 12 grudnia 2013

Jeszcze kilka zdań o festiwalu Kinopolska


Kino Balzac mieści się przy Polach Elizejskich
No i wyszło tak jak zwykle. Relacja ze wspaniałego festiwalu kina polskiego w Paryżu urwała się, gdyż musiałam wyjechać.  A czego nie odnotuje się, nie zapisze natychmiast-co potwierdzi każdy bloger-zostanie niemal błykawicznie zagłuszone przez mnóstwo innych wrażeń i brak czasu na pisanie. Mimo więc, że to trochę musztarda po obiedzie, choćby w kilku zdaniach spróbuję podsumować tegoroczną edycję, bo była ona wyjątkowo udana. Większość filmów, które znalazły się w programie, zostało wybranych przez samego Romana Polańskiego i były to naprawdę perełki. 

Obejrzałam tym razem, chyba pierwszy raz w życiu, „Pokolenie”- pierwszy film w reżyserii Wajdy, i  „Ulicę Graniczną” Aleksandra Forda, na której spłakałam się jak bóbr-film genialny, pokazujący życie mieszkańców jednej z warszawskich ulic w okresie poprzedzającym wojnę, a kończący się w chwili wybuchu powstania w getcie. Są w nim pokazani wszyscy: Polacy pomagający Żydom, Polacy donosiciele i Żydzi w obliczu zagłady. Film powstał w 1948 roku i ogląda się go trochę jak dokument, ale jest niezwykle ważny wobec dzisiejszej debaty o Jedwabnym, o Grossie, o współwinie Polaków, o o filmach zrealizowanych dzisiaj, takich jak „Pokłosie” czy „Ida”. 

„Idę” Pawlikowskiego obejrzałam, ale jestem wobec tego filmu bardzo sceptyczna. Oczywiście pięknie został pokazany klimat lat 60-tych, piękna jest muzyka, zdjęcia. Ale jako pasjonat fotografii jestem wyjątkowo uczulona na drugi plan. W tym filmie, tym drugim planem jest historia obu kobiet. Albo się robi rzeczywiście film o dwóch kobietach, z których jedna wchodzi w życie a druga je podsumowuje, albo o Polakach podrzynających Żydom gardła i zarąbujących ich siekierą. Trochę za dużo tu analogii i inspiracji filmem Pokłosie- który tak na marginesie, uważam za film znakomity i uczciwy. Ciotka też nie musiała być od razu tą najokrutniejszą z podłych. Ale była. Ten drugi plan, scenariuszowy, zanadto głuszył piękno obrazu i bergmanowską ciszę spotkania bohaterek.

Obejrzałam doskonale wszystkim znaną komedię "Yuma", która bardzo mi się podobała, ze względu na dowcip, ironię, śmiech z naszej zapyziałej, prowincjonalnej rzeczywistości. Znakomity Jakub Gierszoł i cudowna burdel-mama Kasia Figura. Ten film wnosi trochę ciepła i śmiechu do, z reguły, ponurych obrazów naszego polskiego kina.

Na podsumowanie, poza konkursem pokazano ostatni film Małgorzaty Szumowskiej-„W imię”-jak wszystkie jej filmy- karierowiczowski, płaski, bezrozumny. Bo przecież trzeba nie mieć zbyt wiele oleju w głowie albo być bardzo cynicznym, żeby nie czuć, że w sytuacji, gdy w Polsce, po raz pierwszy, ujawniane są przypadki pedofilii wśród księży, gdy coraz głośniej mówi się o krzywdach wyrządzonych przez nich na dzieciach, brać ich stronę i robić film o ich głębokiej samotności i potrzebie czułości. Zwłaszcza, że hierarchia kościelna  stoi murem za swoimi kryminalistami, tłumacząc, że jest to wina dzieci, bo one "potrzebują przecież czułości”. Wiem, ksiądz Adam nie jest pedofilem, ale przecież pracuje z młodzieżą. Niewiarygodny jest Chyra (którego nie tak dawno widziałam na deskach teatralnych w Paryżu jako brutalnego Polaka w "Tramwaju") a jeszcze mniej wiarygodny, subtelny Kościukiewicz, który miał zagrać prostaka. "W imię", to film po prostu źle zrobiony, nudny i głupi. Szumowska stawia absurdalne tezy, które potrafi znakomicie sprzedać, bo jej film został już zakupiony przez kilkanaście krajów na świecie-temat wszak chodliwy, chętnych do oglądania filmu o życiu seksualnym księży "ze scenami"  znajdzie się wielu. Choć żal, że podobnym wzięciem nie cieszy się  na przykład „Papusza”, która jeszcze nie znalazła dystrybutorów we Francji, a która jest przecież pięknym głosem w europejskiej debacie o losie Cyganów. Trzymajmy za nią kciuki!

I jeszcze jedno dobre słowo o Instytucie, który w tym roku naprawdę stanął na wysokości zadania i na przykład na najważniejsze ostatnie pokazy wynegocjował u pana Schpoliańsky'ego (dyrektora kina Balzac)  największą salę. Gdy przed ostatnim seansem pan Schpoljańsky zapytał, czy są na sali Polacy, podniósł się las rąk. Piękne zadanie, jednoczenia emigracji i upowszechniania kultury zostało przez Instytut wykonane.

Do przyszłego roku!

piątek, 22 listopada 2013

Kinopolska:dzień drugi- Wajda, Rosłaniec i Krauzowie

Zdjęcie z filmu "Papusza"
Drugi dzień festiwalu kina polskiego rozpoczynam od „Popiołu i diamentu”. Na widowni może z połowa sali. Znajome obrazy, aktorzy, sceny. Nie sposób uchronić się przed oglądaniem tego filmu i rozmyślaniami o powojennej historii. Wiem, że rzeczywistość pokazana w filmie Wajdy jest mocno zniekształcona, skrojona na ówczesne potrzeby, ale czy powstałe w tym okresie antagonizmy i podziały należą już naprawdę do przeszłości, czy nie mają spadkobierców w podziałach narastających dziś? Czy  spór o historię nie trwa nadal, mimo upływu lat?

Pokazana została przez Wajdę nienawiść byłych powstańców, członków AK do nowej władzy. Nie mieli wyboru, bo komuniści, aby wprowadzić nowy ustrój nie przebierali w środkach. I nie byli wyrozumiali i łagodni jak Szczuka: mordowali, osadzali w więzieniach, byli zdeterminowani do zastosowania wszelkich środków, aby tę władzę utrzymać. Nienawiść była obustronna.

Czy stamtąd wywodzi się ta dzisiejsza? Po obu stronach barykady? To, że brakuje nam dziś tolerancji, umiejętności budowania konsensusu, że tyle w nas zapiekłości, agresji. Czy to ma związek z  przeszłością pokazaną przez Wajdę?

Ginie akowiec Maciek reprezentujący wartości tradycyjnej, katolickiej, konserwatywnej, antykomunistycznej Polski i ginie stary komunista Szczuka, przedstawiciel laickiej, lewicy. Na placu boju pozostaje tchórz, dorobkiewicz i cwaniak Drewnowski. To na nim zbuduje się peerel. Na system moralnej i politycznej klęski nałoży się w 1989 roku dziki kapitalizm. Jaki dziś obowiązuje system wartości, jaki model moralny człowieka narodził się na gruzach naszej historii?

Odpowiedzi szukam w kolejnym filmie-to „Baby blues” Katarzyny Rosłaniec. Widziałam przed dwoma laty jej „Galerianki” i zaskoczyły mnie odwagą, bezkompromisowością obrazu „pod prąd”, bo wypychały na światło dziennie to, co staramy się skrzętnie ukryć, zamieść pod dywan.  „Galerianki” same w sobie to temat marginesowy, problem jest dużo głębszy i poważniejszy. A jest to myślenie, dość powszechne wśród młodych ludzi, że można łatwo i szybko zaspokoić wszystkie swoje fantazje i zachcianki. Niekoniecznie pracą. Tym razem, taką zachcianką łatwą do zaspokojenia łatwo i szybko jest dziecko. Wystarczy się przespać z chłopakiem. I już.

Film ogląda się z przerażeniem w oczach. Kompletnie zdemoralizowana, pozbawiona jakichkolwiek punktów odniesienia,  zdezorientowana młodzież. Obojętni, a w najlepszym razie, toksyczni rodzice, którzy potrafią tylko wyciągać portfel z pieniędzmi. Dzieci pozostawione samym sobie. Blokowiska. Brudne klatki. Narkotyki, seks za pracę. Wiem, wiem, to tylko film, ale ogląda się jak reportaż i pewnie o to też chodziło reżyserce, to dlatego zatrudniła w tym filmie amatorów. „Baby Blues” oglądany z francuskiej perspektywy robi piorunujące wrażenie. Film trudny, bolesny. Rodzaj wiwsekcji pewnego środowiska młodzieży. Czy Francja też ma takie problemy? Czy tu też jest taka młodzież?

I wreszcie „Papusza”, o której ostatnio w Polsce tak głośno, że aż sala kina Balzac zapełniła się wczoraj po brzegi. Wstęp wygłosił niezastąpiony Jean Yves Potel, wprowadzając nas w świat polskich Romów. Przestrzega, że film jest w ich języku, że padnie tylko kilka słów po polsku, więc trzeba będzie czytać francuskie napisy. Oraz, że film nie jest nakręcony jak biografia i wymieszano w nim sceny z okresu sprzed wojny, wojny oraz czasów powojennych.

Film jest czarno-biały. Nie ma w nich prawie żadnego cygańskiego, kolorowego folkloru. Nie ma dzwoniącej nam w uszach cygańskiej muzyki. Są natomiast obrazy cygańskich taborów, ciągnących, niczym na obrazach Breughla, po zaśnieżonych płaskich drogach. Jest, wirtualnie zrekonstruowana na podstawie zdjęcia, cygańska wioska sprzed wojny. Są też, już z okresu powojennego, gdy zakazano im wędrowania, wnętrza domów i mieszkań: brudnych, nieodnowionych, ciemnych i zagrzybionych ruder.  Ale mimo tej wielkiej brzydoty-film jest piękny. Piękne są zdjęcia natury, scena wróżenia przy księżycu, odlatujących żurawi, mgły o poranku. I pięknie pokazano Romów: dumnych, wiernych tradycji, obyczajom i sobie. Tak jak poetka Papusza, która na sam koniec mówi, że byłaby szczęśliwa, gdyby nie nauczyła się czytać. To opowieść o świecie, który przestał istnieć.

O Jerzym Ficowskim wiem wiele od dawna. Wiem, ile zrobił dla upowszechnienia wiedzy o Cyganach.  Mam w domu  jego książkę, znam piosenki, Ale nigdy, przez moment, nie przyszło mi do głowy, że był do tego stopnia szykanowany przez ludzi, dla których zrobił tak wiele. Nie wiedziałam też, a to bardzo mocno podkreśla film, że Romowie byli a może i są aż tak nieufni, tak bardzo zamknięci na sobie, niewpuszczający nikogo z zewnątrz, strzegący niczym skarbu własnej kultury i obyczajów.

Więc słowa podzięki i chwały autorom za przeogromną pracę jaką włożyli w realizację filmu. Za to, że film powstał w ich języku. Czterech aktorów nauczyło się przy okazji języka Romów. Temat jest  gorący, wszędzie w Europie, i nie wiem w jakim stopniu i czy uwrażliwi nas na trudny los tego narodu i kultury, ale zapełni ważną lukę.


 Dziś wybieram się jedynie na krótkie metraże łódzkiej filmówki, ale zapowiadają się interesująco…

czwartek, 21 listopada 2013

Kinopolska w Paryżu: dzień pierwszy: Polański, Wajda, Fabicki

 Coroczne, paryskie święto kina polskiego powoli nabiera prędkości. Podczas wczorajszego, pierwszego dnia  festiwalowego, który po raz kolejny odbywa się w moim ulubionym (i najbliższym geograficznie!) kinie Balzac, pokazano wczoraj cztery obrazy. Kultowy„Nóż w wodzie”-pierwszy długometrażowy film Romana Polańskiego, „Pokolenie”- też pierwszy długometrażowy film, ale Andrzeja Wajdy ( w którym debiutowała plejada wspaniałych aktorów) oraz dwa filmy, które stanęły do konkursu: „Miłość" Sławomira Fabickiego oraz "Paktofonika” Leszka Dawida.

Tegorocznej, szóstej edycji towarzyszy, oprócz najnowszych, polskich produkcji biorących udział w konkursie, program filmowy wybrany przez Romana Polańskiego. Są to jego własne filmy, ale również te, w których grał, albo które odgrywały jakąś rolę w jego rozwoju artystycznym. Tak przynajmniej myślę, bo dziś zobaczymy kolejny obraz z tzw. szkoły polskiej czyli „Popiół i diament” a sobotę i niedzielę m.in. „Ulicę graniczną “Forda i „Cień” Kawalerowicza. A więc klasykę, ale taką, którą trzeba i warto przypominać i która nigdy się nie starzeje.

Zygmunt Malanowicz w "Nożu w wodzie"
Zacznę może od filmu, który pewnie już widzieliście, od „Noża w wodzie”. Ja też ten film znam, ale widziałam go po raz ostatni wiele lat temu, a przecież ewoluujemy, rozwijamy się, dojrzewamy i czasem odnoszę wrażenie, że zupełnie zmienia się nasze spojrzenie na obejrzane niegdyś filmy czy przeczytane książki. Przede wszystkim "Nóż w wodzie" ogląda się z wielką przyjemnością-delektując się każdą sceną, bowiem wszystko w tym filmie jest doskonałe: muzyka Komedy, cudowne czarno-białe zdjęcia czy gra aktorów:  precyzyjna, oszczędna w środkach. A jest w tym filmie pokazane, między słowami,  bardzo wiele: pyszałkowatość i zadowolenie z siebie dorobkiewicza, arogancja i moc młodości, strach przed utratą zdobyczy, ludzka małość. To pod każdym względem film mistrzowski i gdyby Polański nie zrobił żadnego innego, to i tak, tylko za ten jeden, powinien się znaleźć  w panteonie twórców kina. Zwróciłam uwagę na dwie rzeczy. Na powtarzające się w jego filmach chwile wahania i nieustające powroty bohaterów. Młody człowiek, zanim zdecyduje się na odbycie wspólnej podróży na łódce, wielokrotnie wycofuje się, odchodzi i za każdym razem, wołany, wraca. Podobnie z bohaterami w przedostatnim filmie Polańskiego "Rzeźnia"-goście wychodzą do windy…i za chwilę wracają…ale to już może być ciekawy temat do pracy dla krytyka filmowego pracującego nad filmami Polańskiego. Niezdecydowanie, wahania, powroty.
I jeszcze jedno. Nie tak dawno we France Inter Polański wyrecytował wiersz Gałczyńskiego „Spotkanie z matką”-po polsku. Odkryłam, że ten wiersz recytuje na żaglówce kobiecie młody autostopowicz, jako gażę za utracony podczas gry w bierki pasek. „Noża w wodzie” można słuchać i oglądać bez końca…to film znakomity.

Tadeusz Łomnicki w "Pokoleniu"
Drugi pokazywany wczoraj obraz, „Pokolenie” Wajdy oglądałam po raz pierwszy w życiu. To pierwszy długometrażowy film Wajdy. Rzecz dzieje się podczas wojny, w 1942-43 roku na przedmieściach Warszawy. Główną rolę gra w tym filmie Tadeusz Łomnicki, ale debiutują również i inni późniejsi „wielcy”: Roman Polański, Tadeusz Janczar i Zbigniew Cybulski.  To nic, że sfałszowana została w tym filmie historia. Że ludzie związani z AK pokazani są jako obrzydliwi kolaboranci Niemców, a do tego aroganccy. Że pozytywni bohaterowie to komuniści, związani z Gwardią Ludową. To, co mnie najbardziej zainteresowało, to dokonująca się na naszych oczach, wspaniale zagrana przez Tadeusza Łomnickiego wewnętrzna przemiana bohaterów. Stach, bo tak ma na imię główny bohater „dojrzewa” na naszych oczach. Mnie ten film pozwolił zrozumieć, to wszystko, co stało się później w życiu artystycznym Wajdy, Łomnickiego…
Jest rok 1981. Na scenie teatru na Woli Roman Polański reżyseruje "Amadeusza". Sam gra Mozarta-Salierego –jego partner z "Pokolenia"-Tadeusz Łomnicki. Gdy rozpoczyna się przedstawienie, Salieri siedzi na krześle, jest schorowanym, na wpół niewidomym, zgorzkniałym starcem. Gdy zaczyna opowieść-w przeciągu kilku sekund, przemienia się jego głos, stopniowo, wolno, zrzuca też z siebie kolejne warstwy ubrania, powoli wstaje z fotela i ukazuje nam się jako młody, pełen życia i wigoru młody człowiek. Na tym polegał geniusz Tadeusza Łomnickiego- na przemianie. I ta przemiana jest widoczna w „Pokoleniu”, po raz pierwszy. A akcesja do komunistycznej Gwardii Ludowej? Wielki aktor Tadeusz Łomnicki chyba weń wierzył, prawie do końca. Był pierwszym Sekretarzem Partii-pupilkiem komunistów w latach 70-tych.  Legitymację partyjną oddał dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego. Romana Polańskiego i Tadeusza Łomnickiego, którzy na planie filmowym spotkali się po raz pierwszy w „Pokoleniu” łączyła chyba wielka przyjaźń i wzajemny podziw. Po „Amadeuszu”, o którym wspomniałam, Łomnicki, chory na serce, poddał się operacji w Londynie, w sfinansowaniu której pomógł mu Polański. Wiadomo jakie były ówczesne gaże aktorów w komunistycznej Polsce, nawet tych największych.
Gdybym miała kiedyś możliwość spotkania Polańskiego prywatnie, to pewnie zapytałabym go właśnie o "Pokolenie", i oczywiście o wspomnienia dotyczące Tadeusza Łomnickiego, tak już zupełnie na marginesie, mojego wielkiego, wspaniałego rektora i największego aktora jakiego widziałam na scenie.

Sławomir Fabicki wczoraj na spotkaniu z widzami
I wreszcie film współczesny, dziejący się na naszych oczach ”Miłość”Sławomira Fabickiego. Młode małżeństwo na dorobku, gwałt i trudność poradzenia sobie z przeżyciami z nim związanymi. To pierwszy mój film tego reżysera. Obejrzenie go po dwóch klasycznych, ale perfekcyjnie wykonanych obrazach, nie wychodzi z korzyścią dla reżysera. Po pierwsze widać ewidentne pęknięcia w scenariuszu, mimo, że jest wiele dobrych rzeczy. Niezrozumiałe, nie do końca wyjaśnione są relacje głównego bohatera z matką. Zbyt szkicowo zarysowane relacje między  jego rodzicami. Coś zgrzyta, ale temat jest jak rzeka, trudno objąć kilkoma słowami dialogu.
Może najbardziej podobała mi się gra Julii Kijowskiej grającej Marię. Bardzo oszczędna w środkach, ale konsekwentna i pokazująca tragedię sytuacji w której się znalazła, brutalność dzisiejszego świata reprezentowanego przez szefa, męża, rodzinę męża. Maria, to współczesna Fedra, Ifigenia, Berenika a Julia Kijowska przywodziła mi na myśl Sarę Bernard. Wspaniale skonstruowana rola. Wielkie brawa.
Film nosi tytuł „Miłość”, ale tej miłości w filmie trudno się doszukać, bo związki pomiędzy ludźmi są chore. Jak powiedział podczas spotkania po filmie reżyser-widzimy trzy pary, ale każda z nich jest na swój sposób patologiczna. Rodzice głównego bohatera to typowy związek, tak częsty w Polsce-apodyktycznej, rozkazującej matki i żony oraz niczym z Moralności Panu Dulskiej-trzymanego pod pantoflem, posłusznego męża, Feliksa. „Modliłem się o jej śmierć-mówi w filmie ojciec Tomka, chciałem jej”-wyznaje. Może należało pójść tym, bardzo interesującym tropem, troszkę dalej? Trochę więcej powiedzieć o tych drugoplanowych bohaterach?

Ostatniego filmu, "Paktofonika" Leszka Dawida niestety nie widziałam, ale obiecano mi CD.

Instytut Polski-gospodarz festiwalu- ugościł wczoraj wieczorem widzów przepysznymi wódkami-spróbowała orzechowej. Znakomita!

Dziś dalszy ciąg kinowego maratonu! Popiół i Diament, Baby Blues i Papusza.


wtorek, 12 listopada 2013

W hołdzie Edith Piaf

Od 50-tej rocznicy śmierci Edith Piaf minęło już kilka tygodni, ale Ménilmontant, dzielnica w której się urodziła i wychowywała, nadal o niej pamięta. W parku Belleville oraz na murach domów, artyści Street Artu oddali jej hołd, na swój sposób...











poniedziałek, 11 listopada 2013

Ciemno, prawie noc Joanny Bator

Joanna Bator nie jest moją autorką. Po przeczytaniu jej ostatniej książki "Ciemno, prawie noc" odetchnęłam  z ulgą, że nareszcie się skończyła. Nie chciałam, aby trwała nadal, ani nie zamierzam kiedykolwiek do niej wracać. Dawno już nie czytałam książki tak ponurej, pełnej zła, przemocy i szokujących obrazów. Po przebrnięciu przez 524 stron powieści miałam ochotę jedynie wymiotować albo pod prysznicem zmywać z siebie obrazy ludzkiego skarlenia i przemocy, którymi zalała mnie  w swej powieści Bator.

Po raz ostatni, czułam się podobnie czytając niejednokrotnie pełne okrucieństwa reportaże Hanny Krall, ale były one oparte na faktach autentycznych i służyły ukazaniu prawdy. Sceny okrucieństwa były uzasadnione. Ponadto, zawsze w jej opowiadaniach i reportażach były też i świadectwa ludzkiego dobra. A poza tym, Hanna Krall jest mistrzynią pióra. Nie odmawiam Joannie Bator warsztatu, ale mam zastrzeżenia do wszystkich pozostałych elementów-przede wszystkich darmowego epatowania złem i przemocą,  do których brak uzasadnienia. Wszystko, jak pisze w dopisku autorka, jest dziełem jej wyobraźni. Przerażającej wyobraźni, czy też może cynicznego żonglowania wszystkim tym, co najgłupsze, najbrzydsze i najokrutniejsze? A może to sposób na zdobycie Nike?

Bator niewątpliwie wzoruje się na Hannie Krall. Bardzo przypomina ją jej bohaterka, Alicja Tabor, wzięta reporterka wysłana na reportaż w sprawie zaginionych dzieci do rodzinnego miasta Wałbrzycha. Miasto Wałbrzych nie ma szczęścia do Bator- jawi się jako zbiór ludzkich potworów. Nie wiem, czym Joannie Bator zawinili  mieszkańcy Wałbrzycha, ale przydaje im wszystkie najgorsze cechy ludzkiego skarlenia i patologii: skrajnej, głupiej dewocji, ciemnoty, prymitywizmu, chamstwa i spodlenia. Przed  obłędem, chorobami psychicznymi bohaterów a cynizmem i brutalnością pozostałych mieszkańców uchowają się jedynie dwie postaci, może trzy. 

 Od powieści nie wymagam zbyt wiele, ale chciałabym, żeby opisywane postaci były wiarygodne. Żeby wiarygodna była fabuła a wszystko nie było na siłę naciągane po to, aby autorka mogła zużyć plączące się jej po głowie sceny i historie. Jeśli opisuje się sceny przemocy, to dobrze, żeby były one jakoś uzasadnione. Powieść nie musi się kończyć happy endem, ale zaginione dziewczynki niekoniecznie muszą być od razu ofiarami skrajnie perwersyjnych zboczeńców, kręcących pornograficzne filmy z udziałem dzieci i zwierząt. Pisarka może nam też oszczędzić detali w opisie takich sytuacji. Czasem warto czegoś niedopowiedzieć. Ale nie, Bator dociska pedał do końca. Matka bohaterki jest chorą psychicznie osobą wykorzystującą seksualnie swoją własną córkę, a do tego ofiarą zbiorowego gwałtu sowieckich żołnierzy. Morduje się dzieci i koty, porzuca dzieci, pije, bije i mówi językiem meneli.

Dwa rozdziały na wzór internetowego forum, to feeria najbardziej skarlałych form naszego języka, popisy szowinizmu, nienawiści i wulgarności. Robi się niedobrze jak to się czyta. Czemu ono służą? Wystarczy przecież poczytać komentarze pod jakimkolwiek tekstem wywołującym kontrowersje. Oszczędzę sobie i wam cytatów.

Tylko pozornie są w tej książce elementy poezji-historia księżniczki Daisy i Zamku Książ, ale te akurat należą do historii, tego nie dało się wykrzywić.

Jeśli już odrywam się od telewizora, od podawanych mi na surowo wiadomości-obrazów przemocy, gwałtów i relacji z katastrof, jeśli uciekając przed podobnymi informacjami nie czytam wiadomości dostarczanych mi codziennie przez dzienniki, i sięgam po książkę, to chciałabym, aby przeniosła mnie ona w trochę lepszy świat niż ten, w którym żyję, a nie ściągała mnie jeszcze niżej, w dół, w świat przemocy i okrucieństwa.. Po przeczytaniu powieści Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych" jeszcze przez co najmniej tydzień żyłam pod wrażeniem postaci cudownej pani Duszeńki, uwielbiam dwie ostatnie  powieści Zygmunta Miłoszewskiego "Bezcenny" i "Uwikłanie" -to przykłady z ostatnich polskich lektur-ale powieść Joanny Bator to trucizna, której trzeba się jak najszybciej pozbyć, wyrzucić z pamięci i nigdy do niej nie wracać. 

Nie napisałam recenzji, lecz ostrzeżenie.