foto

foto

sobota, 23 lutego 2013

"Nędznicy" Anno Domini 2013


Ostrzeżona przez Bee, że przed seansem trzeba się wyposażyć w porcję chusteczek, wyruszyłam w piątek na anglosaską wersję „Nędzników”. Prasa francuska rozpływa się nad tym filmem od kilku dni, szukając nawet w dzisiejszym, realnym świecie ludzi, którzy odpowiadaliby charakterom z dziewiętnastowiecznej powieści Victora Hugo. I okazuje się, że  o współczesnych „nędzników” i ich obrońców w dzisiejszej Francji wcale nie jest tak trudno. Są nimi chociażby Romowie, a obrońcy? Na przykład obecny burmistrz Paryża Bertrand Delanoe, który ostatnio wysunął projekt, aby tuż obok najbardziej snobistycznych klubów tenisowych oraz toru wyścigów konnych Longchamps w Lasku Bulońskim zbudować miejsce postoju dla Cyganów i aby ich dzieci uczęszczały do pobliskich szkół w 16 dzielnicy! O filmie sporo się też ostatnio mówi, gdyż pojawiła się nadzieja, że film ten zgarnie co najmniej kilka nagród podczas niedzielnej ceremonii Oscarów.

Bee napisała znakomitą recenzję z filmowej wersji musicalu, mnie natomiast zainteresowało to, co jeszcze on ze sobą niesie.  Film rozpoczyna się bardzo sugestywnym słowem komentarza, że nareszcie, po wielu latach, we Francji znów zapanował pokój i monarchia. Jest rok 1815. Minęło zaledwie kilkanaście lat od wstrząsu jakim była rewolucja, upadek monarchii, ścięcie głowy Ludwikowi XVI, okresu terroru rewolucyjnego,  wojen i ostatecznego upadku Napoleona.  W Wiedniu podpisano pokój, ale europejscy monarchowie drżą przed Francją i jej rewolucyjnymi ideami, których ze społeczeństwa nie udało się przecież wykrzewić. To "drżenie" znakomicie ilustruje wypowiedź Metternicha, który mówi : „kiedy Paryż kichnie, Europa dostaje kataru”. Francja po kongresie wiedeńskim jest zmęczona, ale przede wszystkim podzielona na zwolenników Republiki, wolności i równości-spadkobierców myśli rewolucyjnych oraz tych, którzy za wszelką cenę chcą utrzymać monarchię, dominację Kościoła i własność. 

Taki jest kontekst powieści Victora Hugo i w filmie widać, że Hooper jest wyraźnie zafascynowany ideałami  wolnościowymi republiki, Francją i Paryżem. Po dwóch stronach barykady stają zwolennicy dwóch porządków, dwóch światów: aparat opresji i utrzymania status quo, którego przedstawicielem jest Javert, (ale który w filmie duszą staje po stronie ludu, gdy na barykadzie zdejmuje z piersi krzyż i kładzie go na piersiach martwego Gavroche'a) a po drugiej stronie,  ofiary starego porządku: Jean Valjean, Fantina, Cosette i ci, którzy z tym starym porządkiem chcą walczyć -Marius i jego koledzy.  

„Nędznicy” w wersji Hoopera, to również hymn na chwałę miasta Paryża, które zrywa się w filmie w 1832 roku i jeszcze wiele, wiele razy w swojej historii... Na jego barykadach  ginie Gavroche, a z jego ścieków Jean Valjean wynosi na plecach  Mariusa. Ale cały film nie miałby takiej siły, nie robiłby na nas takiego wrażenia, gdyby nie finałowa scena, w której cały Paryż zamienia się w jedną wielką barykadę, a na niej, z trójkolorowymi sztandarami w dłoniach stają razem bohaterowie filmu. Paryż republikański, Paryż wolny, Paryż- wzór demokracji dla całej reszty świata.

Czy jest to zwyczajny, porządnie zrobiony kostiumowy musical, czy też chodzi w nim o coś jeszcze? Czy trójkolorowy sztandar powiewający nad barykadą, w dzisiejszej Europie coś jeszcze znaczy?  Francja jest nadal dziś, tak jak w czasach Victora Hugo rozbita na dwa obozy.  Utraciła niegdysiejszy splendor, przestała być dla Europy i dla świata wzorem oszczędności i pracowitości. Krytykowany jest jej rozdmuchany system polityki socjalnej, ochrony zdobyczy socjalnych robotników, władzy związków zawodowych. Przestała być konkurencyjna, jej produkcja przenosi się na wschód Europy albo do Azji. Artyści i sportowcy uciekają przed płaceniem zbyt wysokich podatków. Ale ta anglosaska wersja "Nędzników" przypomina nam, że Francja to również spadkobierca najpiękniejszych idei rewolucji: wolności poglądów, równości, tolerancji, szacunku dla drugiego człowieka. I w filmie Toma Hoopera jest to wyraźnie widoczne.  Bo przecież nie tylko warstwa estetyczna tego filmu jest ważna, ale również jego przepiękne przesłanie. 



piątek, 22 lutego 2013

Muzyczny spacer po Paryżu

Piosenka dla wszystkich tych, którzy chcieliby, ale nie mogą znaleźć się w ten weekend w Paryżu...



piątek, 8 lutego 2013

Przedwiośnie i rumieńce


Umówiłam się rano. I spóźniłam, bo znaleziono groźną paczkę, bo metro…Miałam wracać i zanurzyć się w moich robótkach, ale nie. Słońce w górze, świeci jak w marcu. Brakuje mi przecież witaminy D, a więc zostanę, ze słońcem, z katedrą, nad brzegiem rzeki, która się ulewa. 


Gdy miasto tak błyszczy  w słońcu, to tak jakby wystroiło się na święto.  Ubrane  w jasne promyki działa kojąco, odstresowuje, jak balsam...

W Notre Dame podniecony tłum. Policzyłam. Jest ich dziewięć. Dziewięć nowych, a może odnowionych dzwonów. Każdy inny, inne ma imię, wagę, kształt i wielkość. Już niedługo będzie możne je usłyszeć. Ale nie dziś, nie teraz.



Rzeka wylewa. Ulubione miejsce spotkania zakochanych znalazło się pod wodą. Gdzie się podzieją, gdy nadejdzie ich święto?



Na rzece ruch. Ścigają się wydłużone pirogi z metalu. I znikają za zakrętem, tam gdzie kończy się wyspa.



Zanurzone przystanie wieczornych bali, zamienione w wyspy. Bez dostępu.




Ale przed katedrą kwitną już fiołki i niebieskie bratki. Ot takie sobie przedwiośnie...Ale chyba już nabrałam rumieńców-czas wracać. 



Udana akcja Pussy Riot wczoraj w Paryżu


Zwolennicy Pussy Riot przemalowali wczoraj pomnik żołnierza rosyjskiego, odsłonięty w 2011 roku przez Putina w Paryżu na placu Canada, w "ósemce", z żądaniem uwolnienia członków grupy. Oto jak pomnik wyglądał przed i po wczorajszej akcji:





wtorek, 5 lutego 2013

Johann Georg Pinsel-Michał Anioł XVIII-wiecznej Galicji


Są artyści, o których geniuszu dowiadujemy się dopiero po wielu, wielu latach, a  nawet wiekach. Tak jest w przypadku Johanna Georga Pinsela, rzeźbiarza baroku, który całe swoje twórcze życie związał z małymi miejscowościami okolic Lwowa, z należącą wówczas do Polski Galicją. Niezwykłą wystawę jego prac udało się zorganizować w Luwrze.

Gdy wchodzi się do sali Luwru nazywanej kaplicą przeżywa się szok. Po prawej stronie, na ścianie, wisi wielki Chrystus wyrzeźbiony w drewnie pokryty złotą polichromią. Otaczają go dwa anioły, dziewica i Sw. Jan, a na zewnątrz- dwie grupy przedstawiające Abrahama poświęcającego swego syna Izaaka oraz Samsona zabijającego Lwa. Rzeźby pochodzą z okresu późnego baroku,  poraża pięknem ekspresja rzeźbionych twarzy i maestria z jaką zostały wyrzeźbione postaci, wręcz tańczące lekkością, w arcydelikatnych, jakby zatrzymanych w ruchu szatach, o oryginalnych « kubistycznych » formach. 

Natychmiast przychodzi nam na myśl, że te rzeźby musiały być fragmentem jakiegoś większego zespołu i tak naprawdę jest, gdyż na zdjęciu umieszczonym tuż obok, można zobaczyć ołtarz kościoła katolickiego w  Hodowicy z 1937 roku. Przerażające jest natomiast zdjęcie ruin tego kościoła dziś. A nam uświadamia, jak potwornych zniszczeń dokonano na Kresach, na ziemiach zabranych Polsce po wojnie.



Kim był autor tych rzeźb, Johann Georg Pinsel? Wiemy o nim niewiele, nie znamy ani dokładnej daty jego urodzenia ani daty śmierci. Wiadomo, że ożenił się w kościele w Buczaczu oraz tam prawdopodobnie zmarł. Do Galicji, na swój „dwór” sprowadził go prawdopodobnie jeden z najsłynniejszych i najbogatszych kresowych starostów –Mikołaj Bazyli Potocki, który przeszedł do historii jako niesłychany zawadiaka, hulak, rozpustnik a nawet, jako najokrutniejszy człowiek „na Rusi”. Rozpisywali się na jego temat Julian Ursyn Niemcewicz, Seweryn Goszczyński, Henryk Rzewuski w Pamiątkach Soplicy i jeszcze wielu innych. Był on właścicielem majątków Złoty Potok, Horodenka, Buczacz i Gołogóry. Bardzo bogatych majątków, bo ziemia w okolicy była nadzwyczaj płodna.

Galicja na początku XVIII wieku była obszarem wciśniętym między ortodoksyjną Rosję na północy i muzułmańsko-ortodoksyjną Rumunię należącą do Imperium Osmańskiego na południu. Wiary katolickiej, nadszarpniętej szalejącą po całej XVII-wiecznej Europie reformą, należało bronić za wszelką cenę. I właśnie ten rozbójnik i awanturnik, który, jak krążą legendy, zabił własnymi rękoma 40 ludzi, staje się w Galicji wielkim orędownikiem i mecenasem sztuki i katolicyzmu (zanim nie przeszedł, pod koniec życia, na greko -katolicyzm). Nie wiadomo, czy był  człowiekiem głęboko wierzącym, czy też raczej bał się piekła, ale w przeciągu całego swojego życia kazał wybudować, albo sfinansował budowę niejednego kościoła na Podolu: kościół w Horodence, konwikt dominikanów w Podkamieniu, zespół cerkiewno-klasztorny w Poczajowie. Jego rzeźby zdobiły również przed wojną ratusz w Buczaczu. Dla swoich współczesnych, „oświeconych”, Mikołaj Bazyli Potocki utożsamiał obskurantyzm i wszystkie wady tradycyjnego sarmatyzmu, mimo, że nikt nie odmawia mu wielkich zasług. Oczkiem w głowie starosty kaniowskiego był Buczacz, tam mieściła się jego siedziba, zamek, i gdzie zaprosił do pracy niezwykle zdolnego architekta Meretyna i rzeźbarza, Johanna Georga Pinsela. Buczacz to przeurocze miasteczko malowniczo położone w jarze podolskim nad rzeką Strypą. Przez wieki była to też katolicka twierdza, która powstrzymywała napady Kozaków, Tatarów i Turków. Właśnie w Buczaczu Pinsel miał swoją pracownię.



Rzeźby Pinsela, zdobiące kościoły wybudowane przez starostę kaniowskiego przetrwały w doskonałym stanie do września 1939 roku. Nie zostały zniszczone podczas działań wojennych, ale do ich stopniowej degradacji przyczyniły się władze radzieckie. W kościołach organizowano magazyny, na przykład nawozów chemicznych, które nieodwracalnie niszczyły freski. Wykradano rzeźby a drewniane polichromowane prace Pinsela używano do palenia w piecu. To była świadoma polityka zniszczenia religijnego dziedzictwa kulturowego na tych ziemiach, zwłaszcza, że Polaków, którzy mogliby stanąć w jego obronie, już tam wówczas nie było.

Na szczęście pojawił się mąż opatrznościowy, dyrektor muzeum Sztuk Pięknych we Lwowie, Borys Woznicki, który przez pięćdziesiąt lat starał się ocalić to, co było jeszcze do ocalenia, wywożąc rzeźby z kościołów, odkupując je od handlarzy, wyszukując je na cmentarzach, gdzie były wykorzystywane jako płyty nagrobne.



W znakomitym wywiadzie opublikowanym w katalogu wystawy z Borysem Woznickim, dowiadujemy się w jaki sposób udało mu się ocalić prace Pinsela. Gdy rozpoczął w latach 60-tych ubiegłego wieku pracę w Muzeum Sztuki ukraińskiej we Lwowie, była to instytucja podejrzana dla władz radzieckich. Podejrzana o nacjonalizm. Woznicki tymczasem zdał sobie sprawę, że tysiące dzieł sztuki, uważanej za niebezpieczną z punktu widzenia ideologicznego zostało skonfiskowanych, zniszczonych lub spalonych. Większość Polaków, którzy do 1945 roku zamieszali te ziemie, wyjechało. W byłej Galicji wschodniej znajdowało się około 500 kościołów rzymsko-katolickich, ale w okresie władzy radzieckiej, tylko cztery służyły za miejsca kultu. Zamknięto 1300 miejsc w których odprawiano nabożeństwa, w tym 800 kościoły greckokatolickie. Większość z nich została zamieniona na magazyny. Organizował więc ekspedycje z grupą kolegów z muzeum Sztuki ukraińskiej. Pierwsza wyprawa odbyła się do kościoła w Hodowicy, zaledwie kilka kilometrów od Lwowa. Uratował wówczas stamtąd rzeźbę „ Abraham poświęcający Izaaka i Samsona. „Włożyliśmy rzeźby do samochodu, i odjechaliśmy”. Jak wspomina „nie zdawałem sobie jednak wówczas sprawy, że należało zabrać wszystko”. Gdy kilka lat później przyjechał do kościoła w Hodowicy, rzeźby leżały na ziemi, a niektóre były już częściowo spalone. „Wówczas zrozumiałem, że aby je uratować, muszę zabierać wszystko”. Większość ekspedycji odbyła się w latach 60-tych i 70-tych. W latach 80-tych sytuacja się zmieniła, władze stały się bardziej świadome, że jest to dziedzictwo, które należy chronić.

Przez pięćdziesiąt lat Borys Woznicki przemierzał cmentarze, kaplice i kościoły w poszukiwaniu dzieł sztuki religijnej, będącej przedmiotem świadomej i systematycznej polityki destrukcji. Z czasem pojawił się pomysł utworzenia muzeum Johana Pinsela we Lwowie. W wywiadzie wspomina jak do tego doszło. Otóż w latach panowania władzy radzieckiej inteligencja lwowska była zdania, że aby zabezpieczyć kościoły, należy je przekształcić w muzea. Powstało nawet w jednym z kościołów muzeum ateizmu. W którymś momencie, Muzeum Sztuki we Lwowie, której dyrektorem był Woznicki sprawowało pieczę nad dziesięcioma kościołami katolickimi. Jednym z nich był kościół Klarysek w którym w 1996 roku zorganizowano muzeum Pinsela. Pierwsza wystawa jego dzieł pokazywana była m. in. w 1990 roku w Polsce, w Warszawie.

Minęło 20 lat, „mistrz” Pinsel stał się Johannem, Georgiem Pinselem. Ukoronowaniem pięćdziesięciu lat pracy Borysu Woznickiego miała być wystawa w Luwrze, los chciał, że człowiek, który uratował dzieła Pinsela zginął w ubiegłym roku w wypadku samochodowym. Może dlatego katalog został opracowany m.in. przez Jana K. Ostrowskiego, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie i dyrektora Muzeum na Wawelu.

Wystawa w Luwrze poświęcona Pinselowi pozwala nam również odkryć cały świat rzeźby tzw. szkoły lwowskiej. Bo Pinsel wykształcił ok. czterdziestu uczniów i nie był jedynym rzeźbiarzem Galicji XVIII wieku. Jak napisał jeden z krytyków „mamy ochotę przyjrzeć się sztuce tego miasta jeszcze bliżej, jego muzeom i wszystkiemu temu, co udało się uratować z czterdziestu lat komunizmu.
Wystawa trwa do 25 lutego. Jeszcze trzy tygodnie na obejrzenie prac tego niezwykłego galicyjskiego artysty.  To takie piękne małe polonicum do zobaczenia w Luwrze.

Oto film zarejestrowany podczas wernisażu tej wystawy w Luwrze: