foto

foto

środa, 24 lipca 2013

Mój kawałek Szwajcarii (uciekając przed paryskim upałem)


Gdy w Paryżu temperatury osiągają temperatury ekstremalne, ja ukrywam się zazwyczaj w szwajcarskich Alpach,  najlepszym miejscu jakie znam chroniącym przed upałami. Wpis ten więc dedykuję wszystkim tym, którym jest gorąco i którzy pozostali w mieście. Może już sam widok górskich strumyków pomoże Wam się ochłodzić?

 Wydaje mi się więc od kilku dni, że kiedy mieszkałam w Szwajcarii, zielony świat Alp właściwie nie robił na mnie większego wrażenia. Owszem, kochałam zbieranie malin w sierpniu, takich prawdziwych, leśnych, pachnących i robienie z nich konfitur, albo kolory lasów na jesieni. No i te tony śniegu, w których można było się tarzać zjeżdżając saneczkami zimą.
Ale od czasu, gdy zamieszkałam w Paryżu, Alpy nabrały innego kolorytu. To tak, jakby kogoś żyjącego na co dzień w ciemnym tunelu wypuścić nagle na słońce, betonowe powierzchnie zamienić w łąkę, a wodę kapiącą z ulicznych fontann w górskie strumyki.
Od  kilku dni jestem w górach i przyroda mnie przytłacza, obezwładnia, paraliżuje, odurza. Zdumiewa cisza, z lekkim szumem spadającego gdzieś bardzo daleko potoku, zmieniająca się co kilkanaście minut pogoda: burza, grad, deszcz  a za chwilę silne, gorące słońce. Zdumiewa przyroda. W przydomowym ogródku rosną sobie, co prawda miniaturowe, orchidee. Pachnie sosnami i modrzewiem. Wczoraj w nocy wracaliśmy już po północy do domu i drogę przebiegł nam ogromny jeleń. Gdybyśmy jechali szybciej, chyba skończyłby życie pod naszymi kołami.
Spędzam czas spacerując górskimi ścieżkami, przyglądając się przezroczystej wodzie rwących strumyków. Przed powrotem do cywilizacji trzeba nabrać powietrza w płuca, nasycić oczy zielenią i opić się źródlanej wody. Zrobić rezerwy na szarą jesień, przedłużającą się zimę…
Zmieniło się również menu. Miejsce croissantów zajął żytni chleb, owoce morza zastąpiła raclette. Degustuję sery wyprodukowane w dolinach. W każdej są inne, mają inny smak. Lepszy ten z doliny  Turtmanntal  czy z Simplonu? Wolę te z Simplonu.

Zbliża się czwarta po południu. Za chwilę biała cysterna wjedzie, aby zebrać mleko z popołudniowego dojenia krów. Idę obejrzeć ten codzienny ceremoniał. Jedyny „event”, jaki mnie czeka dzisiejszego dnia, ale jakżeż uroczy...


















piątek, 19 lipca 2013

Kto jest odpowiedzialny za pożar Hotelu Lambert?


Tego pewnie nie dowiemy się nigdy. W prasie francuskiej od kilku dni dwugłos. Minister Kultury, pani Filipetti twardo utrzymuje, że zniszczeniu uległo naprawdę niewiele, że tylko łazienka, że wiele zdołano ocalić-czyli dyskurs na miarę polityka państwa, który Katarowi nie zamierza się narażać, że w żadnym wypadku nie chce popsuć dobrych stosunków, bo akurat stamtąd płynie rzeka gotówki do kas państwowych i prywatnych. Zainteresowanych zapraszam do obejrzenia widea o inwestycjach Kataru we Francji oraz o korzyściach, jakie czerpią z tego przedsiębiorstwa francuskie.

Katar ma  spore udziały w wielu firmach z CAC 40 (francuski index akcji skupiający 40 najsilniejszych spółek) w takich holdingach jak na przykład Lagardère, Vinci, Veolia, Vivendi ( Vinci podpisało przed kilkoma dniami kontrakt na 1 mld dolarów). Katar ponadto obiecał, że w przeciągu najbliższych 10 lat zainwestuje dodatkowe 120 mld. Katar inwestuje, kupuje udziały w firmach i najpiękniejsze obiekty w najlepszych paryskich dzielnicach. Jest to zjawisko na tyle masowe, że gdy w dzienniku niedzielnym (JDD) zapytano w sondażu ludzi, czy ten fakt ich niepokoi, 86 proc. ankietowanych odpowiedziało, że tak. 23 czerwca, czyli niecały miesiąc temu prezydent Francji, Francois Hollande przebywał w Katarze z oficjalną wizytą i dyskutowano m.in. o sprawie sprzedaży francuskich myśliwców Rafale.

W takim kontekście, spalenie się Hotelu Lambert, to naprawdę detal o obliczu korzyści jakie czerpie Francja z inwestycji kataru.  Niemniej jednak prasa francuska, nieśmiało, dostrzega, że w sposobie, w jaki odbywała się renowacja Hotelu Lambert przez nowych właścicieli, było sporo nieprawidłowości. Dyrektor magazynu „La Tribune de l’art.” Didier Rykner powiedział przed dwoma dniami, że "ta ogromna strata dla dziedzictwa narodowego Francji , to równocześnie przykład remontu, który był, od samego początku, nieproporcjonalny do możliwości budynku. „Ogień wybuchł pod dachem, na którym umieszczono trzy urządzenia klimatyzacyjne „pod napięciem”. „Czy to nie jest skandal, umieszczanie urządzeń klimatyzacyjnych w budynku z XVII wieku?”-pyta. Komu potrzebna jest klimatyzacja w Paryżu?”

 Prace renowacyjne trwają od 2009 roku. Prowadzi je-i to jest chyba najbardziej problematyczne- Alain-Charles Perrot, główny architekt- konserwator zabytków narodowych. „Perrot jest najemnikiem”-mówi Alexander Gady, prezydent stowarzyszenia na rzecz opieki nad dziedzictwem narodowym- powinien się wstydzić”. Wstydzić chociażby dlatego, że zaakceptował projekt budowy windy na samochody w Hotelu Lambert. „Ale Perrot otrzymuje prowizję proporcjonalną do kosztów renowacji, co jest pozbawione sensu, gdyż otrzymuje również pensję jako urzędnik państwowy”-mówi Gady.

Wyobraźmy sobie, że wysoki urzędnik odpowiedzialny w Polsce za budowę autostrad, otrzymuje jednocześnie od firmy, która jest jej właścicielem wynagrodzenie proporcjonalne do wartości prowadzonej inwestycji. Czy taka sytuacja jest w ogóle możliwa? We Francji tak i nikt nawet tego systemu nie odważy się podważyć. Ciekawe, nieprawdaż?

„Pod popiołami, złość”-pisze w tytule Le Nouvel Observateur. A może starcie kultur, mentalności, obyczajów? Może przykład tego, że nie wszystko można  kupić za pieniądze, bo można zepsuć, stracić, zniszczyć? Czy kogoś wychowanego w strzelistych metalowych wieżach da się przenieść do XVII wiecznego pałacyku nad rzeczką Sekwaną?




Atlantyk, ostrygi i plaża Robinsona



Widok na plażę Robinsona i bancs d'Arguin z Pyli
Każdego roku, dokładnie w połowie lipca (tuż po obejrzeniu defilady i ogni sztucznych z okazji Święta Narodowego), Francuzów ogarnia wakacyjna gorączka. Opuszczają swoje przeludnione i hałaśliwe mrowiska i zatłoczonymi autostradami pędzą na złamanie karku w trzy strony świata.  Trzy? Czy pamiętacie w jakim kierunku podążają zawsze żaby przed deszczem? W kierunku zbiornika wody. No to tak samo jest z Francuzami. Na północ wyruszają minimaliści i miłośnicy miejscowości położonych nad Morzem północnym i kanałem La Manche, wielbiciele kurortów w Deauville, Hornfleur, plaż Dunkierki i Cherbourga. Z Paryża wystarczy bowiem 2-3 godziny drogi i już możemy rozłożyć swój ręcznik na plaży, choć częściej niestety na kamieniach.

Kierunek południowy obierają Ci, którzy mają innym coś do pokazania. Bo jeśli chcemy zaprezentować nowe wieczorowe, letnie kreacje, nowy model samochodu, jachtu, biżuterii, psa a do tego skorzystać z uroków ciepłego, ba, gorącego morza, to czyż może być lepsze miejsce niż Nicea, Cannes czy Saint Tropez? Oczywiście, że nie!

 I wreszcie trzeci kierunek - na zachód, nad Atlantyk, który rozciąga się od deszczowej z reguły Bretanii ( i trzeba mieć sporo samozaparcia i temperamentu harcerza, żeby właśnie ten kierunek wybrać na wakacje) aż do szerokich plaż Lacanau i Cap Ferret, który to punkt docelowy wybierają amatorzy ostryg, lodowatej wody oceanu i aktywnego spędzania wakacji.


Wspinający się na Pylę
Natura Atlantyku rodzi bowiem wyzwania: fale nie dadzą nam się pohuśtać na materacu, odpływy i przypływy zmuszą do przesuwania ręczniczka co najmniej dwa razy dziennie w miejsce, w którym nie grozi nam zalanie, a wiatr, ten boski Eol, ta cudowna atlantycka bryza, daje nam możliwość ( wręcz na nas wymusza!) pływania na wszystkim, co napędza wiatr, żaglówce, katamaranie, kite czy wake surfingu.

 Jaki kierunek obrałam na tegoroczne wakacje? Otóż po wywczasach przed dwoma laty na południu, w Antybach, gdzie woda jak ukrop, a miejsca na plaży tyle, że starcza na torbę plażową, ale już nie na ręcznik, po ubiegłorocznej przerwie na Awinion i czarny Perigord, powróciłam z wielką radością znów nad Atlantyk. Po pierwsze ze względu na szerokie, prawie puste piaszczyste plaże, po drugie, na niezwykły mikroklimat powstały ze zmieszania się atlantyckiego wiatru, wydm i sosnowych lasów, z nadzieją, że znów będę mogła objadać się do woli znalezionymi w atlantyckim mule ostrygami, małżami i innymi „robakami”. I wreszcie, od lat intrygowała mnie  położona po drugiej stronie basenu Arcachon gigantyczna góra piasku- Pyla, na którą-jak głosiła wieść- można nie tylko wdrapać się, ale także z niej zjechać, na pupie. Mało ambitny plan wakacyjny? Pewnie tak, powie mi każdy nomada, ale gdybyście mieli takie zaległości lekturowe jak ja, to też dalekie podróże nie byłyby wam w głowie!

Pola upraw ostryg i zbieracze z kubełkami
I tak oto wylądowałam nad basenem Arcachon, raptem 680 kilometrów od Paryża, który w całym świecie słynie ze znakomitych warunków do  hodowli ostryg, a to dlatego, że młode, dorastające owoce morza, obmywają wpływające do basenu Arcachon wody rzeki Eyre i do tego kołyszą je, prądy Oceanu Atlantyckiego. Klimat panuje tam łagodny, kuchnia wyborna a desery, takie na przykład jak małe ciasteczka canelé( o rumowym smaku i karamelizowanej skórce) poprawiają humor. Arcachon wydało mi się jednak trochę za bardzo miejskie i wybrałam trochę większe odludzie-Pyla sur Mer.

 A Pyla to już zupełnie inna historia. Zacznę może od samej wydmy, ponoć najwyższej w Europie. Akwitania i sam basen Arcachon to niezwykle piaszczysty i wietrzny region w Europie. Wiatr dmucha tam przez cały rok, i wszystko, ulega ciągłym przemieszczeniom. Z takiego przemieszczania się piasku powstała właśnie wydma Pyla. I jeszcze inne piaszczyste wysepki z których ta najbardziej okazała nazywa się  bancs d’Arguin, ale o niej troszkę później. Gdy wdrapiemy się na sam szczyt wydmy, to przed naszymi oczami roztoczy się widok zapierający dech w piersiach. 

Na grzbiecie Pyli
Pyla dominuje nad całą okolicą, a w dole- kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset wakacyjnych rezydencji. przeuroczych willi, perełek architektonicznych z lat 30-stych, w których corocznie zbierają się całe rodziny, aby razem spędzić wakacje. Takie wakacyjne miejsce pobytu nazywa się po francusku „villégiature”. Te perełki architektoniczne należą od stu lat do tych samych rodzin, które dyskretnie, bez rozgłosu i afiszowania się spędzają tam wakacje -to burżuazja (czy jeszcze tego słowa można użyć?) z Bordeaux i Paryża. Trzeba było widzieć te eleganckie starsze panie, obwieszone od rana biżuterią w sklepiku z warzywami…

Klasyczna architektura basenu Arcachon

Villa Tethys-dzieło Experta w stylu Art Deco w Pyla

Tak więc w Pyli spodziewałam się chatek plażowych na kurzych nóżkach a zastałam luksus i przepych jakiego, przyznam się, jeszcze nad Atlantykiem nie widziałam. Ale dyskretny, niczym „urok burżuazji”. Pewnie jesteście ciekawi, co w takiej Pyla można robić poza czytaniem i siedzeniem na plaży? Można, na przykład, jeździć na rowerze (co czyniłam chętnie i regularnie) długimi, bezkolizyjnymi trasami rowerowymi , objadać się owocami morza w porcie w Teste de Buch albo…próbować przedostać się na banc d’Arguin, której to wyprawy nie zapomnę chyba do końca życia.

Widok na Pylę z bancs d'Arguin

Otóż dowiedziałam się, że aby postawić stopę na tej lotnej, piaskowej wyspie, na której hoduje się ponoć najlepsze ostrygi w basenie Arcachon należy zjawić się na plaży Robinson, odległej od Pyli o jakieś 16 km. Ale to drobiazg, zajmuje może z 45 minut, później natomiast czekała mnie przeprawa rowerem po piasku przez las, ale gdy  w końcu ujrzałam lazur morza, okazało się, że przedemną jeszcze  zejście z wydmowego urwiska. W dole majaczyła się  sylwetka stateczku, który miał mnie zawieść na wysepkę…Cała ta eskapada, motywowana perspektywą ujrzenia chronionych, rzadkich okazów dzikich ptaków, które w tym rezerwacie naturalnym składają jaja i zimują, nie miałaby chyba sensu, gdybym u celu nie ujrzała tego co uważam za esencję francuskości- tłumu zapaleńców, którzy z błyskiem w oczach i kubełkiem w dłoni zbierali w mule ostrygi, malże, palurdy, uchowce, trąbiki, pobrzeżki…I za to lubię Francuzów i Atlantyk!