foto

foto

czwartek, 8 sierpnia 2013

Impresjoniści: dzieci, żony i kochanki

P. Renoir, Portret syna, Jana
Idąc tropem impresjonistów (po pobycie w Auvers-sur-Oise) oraz przygotowując się do kolejnych wypraw do Argenteuil, Barbizon, Pontoise i Bougivalu, zagłębiłam się w lektury dotyczące ich życia i odkryłam tę "drugą stronę lustra", uzależnienia finansowe, skomplikowane życie uczuciowe, słowem- w ich życiu prywatnym nie zawsze było tak pięknie jak przedstawiali to na obrazach.

Otóż, i jest to prawie reguła, impresjoniści poślubiali swoje modelki, które z reguły stawały się kochankami po długim, a nawet bardzo długim, zamieszkiwaniu razem. Ba, dorabiali się z nimi nawet sporej gromadki broniąc się jednocześnie przed założeniem wybrance obrączki na palec.  Czy był to rodzaj artystycznej nonszalancji i chęć zatrzymania wolności ? Skądże znowu ! Otóż decydującym argumentem przemawiającym za pozostaniem w wolnym związku był strach, strach przed ojcem, który mógłby odciąć artystę od życiodajnych subwencji, który wspierał synka materialnie, ale pod warunkiem, że ten prowadził się będzie poprawnie, poświęcał sztuce i przede wszystkim nie wdawał w  żaden mezalians. Wielu z nich otrzymywało więc od ojca pensję, ale w zamian,  miał on swoje, i nie tylko trzy grosze, do powiedzenia.

C. Monet, Camille Dancieux i ich syn
I tak oto Claude Monet, chcąc utrzymać pensję przyznawaną mu przez ojca - zajmującego się skądinad handlem artykułami kolonialnymi- obiecał mu w 1867 roku, że opuści swoją ukochaną Camille Dancieux. Obietnicy jednak nie dotrzymał, mimo, że jego sytuacja finansowa była w tym momencie katastroficzna. Z Camille żył jeszcze wiele lat i  poślubił ją, gdy ich pierworodny syn  miał trzy lata.

Z podobnym dylematem zmagał się Cezanne, gdy ojciec dowiedział się o istnieniu niejakiej Hortensji Figuet i ich wspólnego syna. Zaprzeczał jak mógł, kajał się o ojcu i przysięgał, że poprowadzi się moralnie, ale niewiele wskórał. Pensja została zredukowana o połowę „ w sam raz dla kawalera”-napisał mu ojciec w liście. Ale Cezanne jednak dopiął swego i poślubił Hortensję po szesnastu latach życia w konkubinacie-ich syn miał już wówczas 14 lat! I miało to miejsce dosłownie w kilka miesięcy przed śmiercią ojca!

Paul Cezanne, Portret Hortensji
Z kolei Manetowi udało się utrzymać ojcowskie subwencje, ale musiał użyć do tego fortelu. Otóż przedstawiał swojego własnego syna ojcu, jako brata swojej konkubiny i to aż do śmierci ojca!  Suzanne Leenhoff stanie się jego żoną dopiero po jedenastu latach od narodzin ich syna.

A Renoir?  Jego syn ma już pięć lat, gdy decyduje się założyć obrączkę na palec matki swojego syna, Aline Charigot. Lise Trehot, z którą miał dwójkę dzieci i z żyą wiele lat nigdy tego zaszczytu nie dostąpiła. Z kolei Pierre Sisley, syn Alfreda, ma aż 20 lat, gdy jego ojciec poślubia matkę, kwiaciarkę Marię Adelajdę Lescouezec. Gosposia, Julie Valley wyjdzie za mąż za Pissara, syna swoich chlebodawców, ale dopiero, gdy będzie już w ciąży z czwartym dzieckiem, mając na koncie jedenaście lat wspólnego życia.

Powodzenie i pieniądze nie zawsze towarzyszyły geniuszom pędzla. Jak wiadomo, Renoir, aby zapłacić lekarzowi za poród, namalował na murze jego domu kwiaty. Wielu lekarzy, odbierających rodzące się potomstwo malarzy i dbających o ich zdrowie, otrzymywało w zapłacie obrazy.
Wśród impresjonistów znaleźli się również i bardzo zatwardziali starzy kawalerzy i stare panny-chociażby Caillebotte czy Degas.

Impresjoniści bardzo te swoje dzieci kochali(z wyjątkiem pozbawionego serca Gauguin'a, który żonę z dziećmi wypędził do Danii). Widać to przede wszystkim na obrazach: Renoir’a (trójka pociech!),  Pissarra ( dorobił się ośmiorga) Gauguin’a (miał pięcioro), a Monet do swojej dwójki, dołączył jeszcze pięcioro drugiej żony, Alicji.
C.Pissarro, Portret córki

A dzieci, to niekończące się przeprowadzki, bo przecież rosną, bo jest coraz ciaśniej i nie raz trzeba wyprzedawać się z obrazów, żeby zapłacić za ubranka czy żywność.

I dziwić się później, że byli tacy produktywni? (Renoir namalował przez 60 lat 6 tys. obrazów!) Stąd też może u impresjonistów tak wiele portretów dzieci. Narzekali na nie jedynie Ci, którym przyszło opuszczać ukochaną Normandię, tylko dlatego, że dzieci musiały wracać do szkoły... 

niedziela, 4 sierpnia 2013

Śladami Van Gogha i bukinisty w kolejowym wagonie


28 kilometrów z Paryża do Auvers-sur-Oise, położonego na północ od stolicy miasteczka, pokonaliśmy w zaledwie pół godziny. Pewnie ta senna mieścina nie wzbudziłoby nigdy niczyjego zainteresowania, gdyby nie fakt, że pod sam koniec życia, na ostatnie 70 dni, przeprowadził się tam słynny impresjonista Wincenty Van Gogh. I gdyby właśnie w tym małym,  uroczym miasteczku, nie został pochowany na pobliskim cmentarzu, tuż za kościołem.

Ale dowiedziałam się o tym dopiero po wjeździe do Auvers. Na ślady van Gogha trafiłam bowiem zupełnie przypadkiem. Otóż od moich przyjaciół bukinistów dowiedziałam się, że w Auvers sur Oise znajduje się od lat niezwykły antykwariat. Mieści się on bowiem… na rampie kolejowej, w wagonach!

„Jaskinię z książkami”, bo taką nazwę nosi antykwariat, znalazłam  dość łatwo, rozlokowana jest ona bowiem tuż koło maciupeńskiego, niezwykle urokliwego dworca. Weszłam do środka... i wsiąknęłam w nią na dobre dwie godziny, próbując ogarnąć, liczące na moje oko, kilkudziesięciotysięczne zbiory. Sam antykwariat nie mieści się jednak jedynie w wagonach,  główna sala antykwariatu została przekształcona  z wielkiej hali starego dworca towarowego. Ale właśnie z niej wchodzi się w głąb wagonów.

Wagon-antykwariat

Tak wygląda wnętrze wagonu pocztowego

Fragment pomieszczenia głównego


Całość zajmuje powierzchnię ok. 250 m2. Pomysł utworzenia tego bibliofilskiego raju zrodził się w głowie byłego pracownika wydawnictwa Bayard. Philippe Ferry, erudyta i bibliofil, którego dziś zastępuje jego przesympatyczny syn Antoine, postanowił na początku lat 90-tych wykorzystać to miejsce do przechowywania 5 tys. zebranych na rozmaitych pchlich targach paperbacków. Władze miasta uznały, że wybrany przez niego teren i tak nie nadaje się budowy, postanowił więc zwrócić się do działającego w miasteczku stowarzyszenia fanów kolejnictwa, aby zainstalować fragmenty szyn. Stare wagony zostały natomiast zakupione od poczty francuskiej. Wagony, poza książkami, zapełniono rozmaitego rodzaju bibelotami. I co tu dużo mówić, dla takich moli książkowych jak ja, to raj na ziemi… Znajdują się tam książki właściwie na każdy temat: sztuki, poezji, historii, filozofii, ale także słowniki, stare podręczniki szkolne, sporo bibliofilskich wydań- na przykład dzieła Kafki, Prousta…Kupiłam sporo, może kiedyś zdradzę tytuły. Na zdjęciu, Antoine pakuje  zakupione przez mnie książki do kartonu…


Antoine pakuje moje skarby
Dalsza część popołudnia upłynęła już pod znakiem Van Gogha. Przede wszystkim udało nam się dotrzeć do oberży, w której zmarł malarz. Następnie zwiedziliśmy pałac w Auvers, gdzie została zrekonstruowana trasa Paryża impresjonistów, znakomicie udokumentowana, z makietami, fragmentami filmów, fotografiami z epoki. I wreszcie, wraz z kilkoma cudzoziemcami podążającymi w tym samym kierunku, wyruszyliśmy na cmentarz. Spodziewałam się pięknego grobu, kwiatów, słoneczników lub irysów a zastaliśmy grób porośnięty jedynie zielonym bluszczem. Grób dwóch braci Van Gogh. Nie wiem dlaczego jest aż tak skromny, ale chyba wszyscy byli odrobinę zażenowani, że grób być może najsłynniejszego malarza na świecie wygląda tak ubogo.



Urzekł mnie natomiast kościół Notre-Dame d’Auvers, malowany pod koniec życia przez Van Gogha. I to, że stałam dokładnie w tym samym miejscu z którego malował on.


Miasteczko żyje nadal tymi kilkudziesięcioma dniami spędzonymi tu przez genialnego artystę. W oknach, na wystawach, zobaczyć można obrazy słynnego artysty. W malutkim parku tuż obok dworca stoi rzeźba  van Gogha wyrzeźbiona przez Ossipa Zadkina.




Miasto leży na niewielkim wzgórzu, wokół roztaczają się widoki na pola zarośnięte zbożem.
Pewnie tam jeszcze powrócę. Okolice Paryża to ukochane miejsca impresjonistów a ponadto, dowiedziałam się, że gdzieś w okolicach Roissy jest jeszcze jedna wioska książek...