Jeszcze jedna kartka z życia Bieguna. Tym razem ze Szwajcarii. W ubiegłą
sobotę znalazłam się w Alpach. Sezon narciarski się już skończył, a letni
jeszcze nie zaczął. Lubię takie okresy w górach. Mało turystów, opustoszałe
stacje i rozpoczynająca nowy sezon, dopiero co budząca się do życia natura. Nie
ma jeszcze rwących strumyków, one pojawią się dopiero pod koniec maja i nie ma
jeszcze tej żywiołowej zieleni, która już niebawem pokryje łąki. Czas przełomu.
Paryż artystów i zakochanych, bukinistów i włóczykijów. Pieszo, metrem i z aparatem. O mieście, jego historii i mieszkańcach oraz o wszystkim tym, o czym nie przeczytacie w przewodnikach.
foto
czwartek, 30 kwietnia 2015
wtorek, 28 kwietnia 2015
Biegun na Manhattanie...
Moje dłuższe niż zazwyczaj
milczenie na blogu wymaga wyjaśnień. Przed dwoma tygodniami wsiadłam w Paryżu do samolotu amerykańskich linii lotniczych
Delta i po ośmiu godzinach bardzo przyjemnego lotu wylądowałam na lotnisku JFK
w Nowym Jorku. Ameryka to nie są moje klimaty ( i tu zmieniam ton na bardziej
osobisty), ale w Nowym Jorku mieszka kawałek mnie samej, ważny a może
nawet najważniejszy fragment mojego życia.
Jestem więc w stanie przelecieć osiem godzin nad Atlantykiem zapuszkowana do metalowej trumny, aby nacieszyć oczy, przytulić, przegadać noc. Ważne jest, żeby
być, nie stracić się z oczu i nadal tkać, niczym pająk, sieć więzi dbając o to, aby się ona nie urwała, mimo dzielącej nas przestrzeni 6 tys. kilometrów.
Przy tej okazji, jak
również poprzedzających tę podróż innych wojażach, doszłam do wniosku, że
jestem, że stałam się- współczesną Biegunką z powieści Olgi Tokarczuk,
nieustannie krążąc między miastami, aby spotkać się, a to z rodziną, a to przyjaciółmi. Plusem
jest to, jak wiadomo, że nie grozi mi, iż zostanę złapana przez szatana-w to wierzą Bieguni! Piszę więc
nadal „z drogi”, ale za pięć dni
osiadam, wsiąkam w Paryż. I będzie on już jedynym moim źródłem inspiracji, obiecuję!
Co więc widziałam, czego doświadczyłam w
Nowym Jorku? Mieszkałam po raz pierwszy w mniej turystycznej, ale legendarnej Greenwich Village, dzielnicy artystów i pisarzy i o niej więc chciałabym opowiedzieć. Po pierwsze, to dzielnica nie dla każdego, ceny najmu i sprzedaży mieszkań są tam astronomiczne. Ale
mieszkańcy bynajmniej na milionerów nie wyglądają. Sporo młodych
ludzi z dziećmi, bardzo dużo młodzieży, dziwaków wszelkiego rodzaju i chyba
jedynym widocznym świadectwem zamożności jest posiadanie, koniecznie rasowego,
psa. My też takiego mieliśmy i prawie codziennie rano wyprowadzałam go na
spacer, co było przejawem dużego zaufania jego właścicieli do mojej osoby. Pies
rasy chart włoski wzbudzał ogromne zainteresowanie i gdybym była nastawiona na
poznanie kogoś interesującego, to chyba miałabym duże szanse...Pies socjalizuje! Na wszystkich kontynentach!
A propos psów, to byłam też
w sklepie z odzieżą dla czworonożnych przyjaciół w Greenwich Village i kubraczki,
wdzianka, sweterki nie schodzą tam poniżej
300 dolarów. Szaleństwo! Zdarza się jednak, że pies ma ekstrawaganckiego przyjaciela
i wychodzi na spacer... w starej podkoszulce pana.
A już tak na marginesie, to
nigdy nie byłam w mieście na świecie, gdzie byłoby tyle czworonogów: wszystkich
rozmiarów, maści i ras. Nowojorczycy kochają psy! Druga rzecz, która charakteryzuje
„Wioskę” to zabudowa. Zapomnijcie o
dotykających niebo wieżowcach, bo takich, po prostu w okolicy nie ma, natomiast
pełno jest eleganckich kamienic czyli townhousów, klimatycznych kafejek,
galerii ze sztuką nowoczesną i księgarń, w których można zatrzymać się na kawę
i croissanta, przeglądając jednocześnie nowojorskie magazyny i nowości
książkowe.
Okna kuchni i living
roomu wychodziły skrzyżowanie na 7-mej i
14-tej ulicy a więc z jednej strony miałam widok na nowy WTC a z drugiej w nocy błyskały się światła Times Square, ale, żeby dojść trzeba było maszerować około 20 minut. Na parterze, mieszkańców i gości witał, kłaniając się w pas i
pytając z wielkim uśmiechem „How are you today”- czarny concierge. To on
odbierał paczki i listy, ubranie z pralni a nawet wynosił śmieci, gdy stanęłam
bezradna z dyndającym koszem w ręku. Przed mieszkaniami, prawie wszystkimi, leżała codziennie papierowa edycja New York Timesa. Prawie wszyscy sąsiedzi mieli psy, po które przychodzili w południe "wyprowadzacze". Robiliśmy zakupy, choć najcześciej jedzenie się zamawia, albo je w restauracji, w rozmaitych "organicznych" czyli biologicznych sklepikach. W Nowym Jorku można się bardzo zdrowo odżywiać, choć w restauracjach dominują hamburgery, oczywiście w wersji "organicznej".
Każdy nowojorczyk
rozpoczyna dzień od picia kawy. Ten mój, zamawia specjalną, ponoć najlepszą w jakiejś spółdzielni, którą kupuje prosto od producentów i przyrządza sam, ale wszędzie, dosłownie na każdym kroku mamy
bary, kawiarnie i miejsca, w których zrobią nam wielki kubek pysznej Latte.
Kawę pije się cały dzień. Z kawą w wielkim kubkiem chodzi po ulicy, przy
kawie się pisze, myśli, spotyka. Greenwich Village kocha kawę i kawiarnie.
Miłośnicy tanga, śpiewa Kayah |
Tak więc rozpoczynałam
dzień wielkim kubkiem kawy i croissantem w barze, który mieścił się na parterze
domu, obserwując przechodzących ulicą mieszkańców. Nowojorczyk rano robi trzy
rzeczy-pije kawę w barze, biega i wyprowadza psa na spacer. Po czym pędzi do
metra do pracy. Zupełnie inaczej zachowuje się weekend, zwłaszcza w „wiosce”,
bo weekend to moment całkowitego zwolnienia rytmu-brunch z przyjaciółmi w
kafejce, spacer nabrzeżami Hudson River. Któregoś dnia dotarłam tam pod
wieczór- tuż przed zachodem słońca. Na molu tańczyli ludzie, a tłem
była...”Tabakiera” naszej Kayah, to przy dźwiękach polskiej muzyki tańczyła nowojorska
bohema...Miłe nieprawdaż?
Tłumy na High Line |
Nie starczyło mi czasu,
ale nie miałam też wielkiej ochoty, na wizyty w muzeach, byłam natomiast w
miejscu uważanym obecnie za wielką atrakcję Nowego Jorku -na High Line,
niezwykle popularnej trasie spacerowej mieszkańców. Nie jest to nic innego jak
tylko kopia paryskiej „Coulée verte” , ciągnącej się od dworca Lyońskiego do
Bastylii, długi, ponad dwukilometrowy pas zieleni, rodzaj zawieszonego ogrodu,
który powstał w miejscu, w którym niegdyś jeździły pociągi. Dziś pociągów już
tam nie ma, ale trasy postanowiono nie burzyć, ale oddać ją w użytkowanie
mieszkańcom. Wzdłuż tej trasy, nad samą rzeką Hudson buduje się właśnie
wielkie, nowoczesne osiedle Hudson Yards i za kilka lat, ten „podniebny ogród”
ciągnął się będzie wśród wyrastających na naszych oczach z ziemi drapaczy chmur.
Co uczyni to ulubione miejsce spacerów nowojorczyków jeszcze bardziej
atrakcyjnym. A więc zapamiętajcie i wpiszcie do kalendarza-podczas następnego
pobytu w Nowym Jorku koniecznie odwiedzić musicie High Line.
Francuskie Bruffinsy |
A teraz mały akcent
francuski, który mnie rozśmieszył. Otóż w jednym z barów na trasie High Line
sprzedają bruffinsy faszerowane specjałami kuchni włoskiej, portugalskiej hiszpańskiej
i innych a o ich zawartości świadczy flaga danego kraju. Otóż przy bruffinsach
francuskich była flaga gejów. Oto jak Amerykanie postrzegają kraj na
Sekwaną!
A teraz pochwalę się!
Byłam w nowojorskiej siedzibie Google’a! Ba,
nawet zjadłam tam obiad, w jednej
z darmowych stołówek jakie firma ta funduje swoim geekom. Potwierdzam, nie wiem,
czy jest pracodawca na świecie, który lepiej myśli o komforcie swoich
pracowników-darmowe stołowanie się, kawiarnie co 50 metrów, stoły pingpongowe,
masażyści do dyspozycji, pokoje, w których można uciąć sjestę, cudowne tarasy
widokowe a także-i to mnie najbardziej rozbawiło-pomieszczenie, gdzie mózgi
młodych naukowców mogą odpoczywać...układając klocki Lego. Zdjęć niestety nie
mam-absolutny zakaz fotografowania tych wszystkich atrakcji. Amerykański Google
jest uważany za najlepszego pracodawcę na świecie-nie dziwię się...
Nowojorska siedziba Google'a |
Nie sposób pisząc o Greenwich Village nie wspomnieć, że nader często można tam spotkać gejów. Nie tylko w licznych, nabrzeżnych barach, ale również podczas spacerów nad Hudson River. W zasadzie, to już nikt nawet nie reaguje widząc obejmujących się, tańczących czy też całujących się mężczyzn. Byłam też świadkiem i utrwaliłam moment podrywu...
Podrywanie "na pieska"- zwróćcie uwagę na różowy kubraczek! |
Emblematy Nowego Jorku |
I tak pełna wrażeń i z lżejszym
sercem wróciłam szczęśliwie do Europy...
czwartek, 2 kwietnia 2015
Rozpustny Rzym, kolory Bonnarda i Wiedeń Klimta: o paryskich wystawach słów kilka
Lanfranco, Akt męski |
Wszyscy znamy majestatyczny i religijny Rzym Berniniego i Michała Anioła, ale mniej znane jest nam malarstwo dotyczące życia niższych sfer, wręcz marginesu społecznego. W okresie baroku, gdy powstawały najpiękniejsze rzymskie kościoły i pałace, gdy trwała potężna kontrofensywa kościoła katolickiego skierowana przeciwko Reformie, życie toczyło się w tawernach i domach schadzek wiecznego miasta, w dzielnicach nędzy, w których królowała zbrodnia i prostytucja. I właśnie ten świat pokazany przez malarzy epoki zainteresował kuratorów wystawy w Petit Palais. Nosi ona tytuł – „Le bas-fonds du baroque » czyli margines albo podziemie baroku.
de Ribera, Portret żebraka |
Kim byli Ci malarze ? W zasadzie w Rzymie znaleźli się wówczas artyści z niemal całej Europy: Włosi-Caravaggio i Manfredi, Hiszpan-Jusepe de Ribera i Francuzi-Nicolas Tournier i Claude
Lorrain. Przybyli z całej Europy utworzyli w Rzymie coś w rodzaju
tajemnego stowarzyszenia a ich patronem stał się Bacchus - bóg wina i opiekun artystów. Była to epoka, gdy wszyscy spieszyli do Rzymu, aby przyjrzeć się arcydziełom antyku i Renesansu malując jednocześnie sceny picia, gier hazardowych i
prostytucji.
Co robi największe wrażenie ? Może sceny czarnej magii, może męski akt namalowany przez Giovanniego Lanfranco przypominający do złudzenia powstałą dwa wieki później Olimpię Maneta a może XVII-wieczny trawestyta. Innym obrazem, który zwraca uwagę, jest scena prostytucji autorstwa Francuza Lorraine’a, na której widzimy mężczyznę płacącemu stręczycielce za siedzącą obok młodą dziewczynę. Sporo jest też obrazów wróżących cyganek. Zachwycił mnie portret żebraka, który został zamówiony przez najbogatszego człowieka Rzymu-jest w nim coś z apostoła albo mędrca. Zresztą, niektóre sceny ówczesnego Rzymu przypominają widoki niektórych dzisiejszych paryskich ulic: brudno, biednie i kwitnie pijaństwo. Są też i obrazy wulgarne, ponoć chętnie kupowane przez bogatych kolekcjonerów, na przykład mężczyzna pokazujący środkowy palec...
Co robi największe wrażenie ? Może sceny czarnej magii, może męski akt namalowany przez Giovanniego Lanfranco przypominający do złudzenia powstałą dwa wieki później Olimpię Maneta a może XVII-wieczny trawestyta. Innym obrazem, który zwraca uwagę, jest scena prostytucji autorstwa Francuza Lorraine’a, na której widzimy mężczyznę płacącemu stręczycielce za siedzącą obok młodą dziewczynę. Sporo jest też obrazów wróżących cyganek. Zachwycił mnie portret żebraka, który został zamówiony przez najbogatszego człowieka Rzymu-jest w nim coś z apostoła albo mędrca. Zresztą, niektóre sceny ówczesnego Rzymu przypominają widoki niektórych dzisiejszych paryskich ulic: brudno, biednie i kwitnie pijaństwo. Są też i obrazy wulgarne, ponoć chętnie kupowane przez bogatych kolekcjonerów, na przykład mężczyzna pokazujący środkowy palec...
Nie znamy autora, nie miał odwagi podpisać... |
Pierre van Laer "Autoportret ze sceną magii" |
Pierre Bonnard, bukiet z maków |
Bonnard, Akt we wnętrzu |
To odczuwane przez artystę szczęście czuje się oglądając pełne energii i życia kolory jakich używa artysta. Żył we własnym świecie, odcięty od rzeczywistości, niektórzy mieli mu to za złe. Nie
dostrzegł horroru pierwszej wojny światowej, nie zauważył okupacji Francji w
okresie II wojny. Jest przeciwieństwem artysty zaangażowanego-
rzeczywistość realna go nie interesowała, co widać znakomicie na jego obrazach-czasem drzwi są niebieskie, stół zielony, a ściany w
odcieniach żółto-pomarańczowych. On widział świat po swojemu.
I dlatego polecam obejrzenie wystawy Bonnarda-dla relaksu,
dla zapomnienia o rzeczywistości i polityce, dla odpłynięcia daleko, daleko...tam, dokąd zaprowadzi nas wyobraźnia mistrza.
Gustaw Klimt "Fryz Bethovena" |
Szkic Egona Schiele |
To na razie tyle z moich spacerów po paryskich muzeach ostatnio odrobinę z doskoku, pomiędzy jedną podróżą a drugą. Kolejna relacja będzie pewnie z Nowego Jorku, ale
przede mną jeszcze trzy wielkanocne dni spędzone w Paryżu, a o ile mi wiadomo, będzie
się sporo w tych dniach działo...
Subskrybuj:
Posty (Atom)