Moja
ostatnia wyprawa na przedmieścia Paryża pozwoliła mi zobaczyć na własne oczy
troszkę inny Paryż niż ten oglądany na co dzień. Trasa autobusu PC3, którym
podróżowałam, prowadzi przez obrzeża północnych dzielnic i zatrzymuje się przy
„bramach”, którymi wjeżdża się do miasta : Porte d’Asnière, Clichy, Champerret,
de la Chapelle, Clignancourt i jeszcze kilka innych. Aby przesiąść się do autobusu 302, wysiadłam na przystanku Porte des Poissonniers. Był to
zimny jesienny już poranek, temperatura schodziła do 5 stopni, wiał wiatr.
Czekając na kolejny autobus przeszłam kilka kroków do przodu i zobaczyłam w
dole, w opuszczonym rowie, po którym kursowała niegdyś kolej przed wybudowaniem
metra, dzikie miasteczko, zbudowane z dykty i desek. Kręcili się po
nim mężczyźni, słychać było stukania młotka, pośrodku pasu bawiły się dzieci,
kobiety gotowały posiłki w prowizorycznie skleconych kuchenkach. To miasteczko
istnieje od kilku miesięcy, rozbudowuje się, najwidoczniej przy całkowitej
obojętności okolicznych mieszkańców, w Paryżu, w XVIII dzielnicy-bez dostępu do
wody, ogrzewania, światła, dwa kroki od Sacré Coeur...
Stoję
na przystanku, obok mnie starsza kobieta w rumuńskiej chuście odruchowo zagląda
do śmietnika, ktoś targa kawałek drewnianej palety-wszystko się przyda. Gdy
widać takie obrazy, próbujemy je jakoś zracjonalizować, wytłumaczyć, zrozumieć.
Mamy XXI wiek, jesteśmy w zamożnym państwie zachodniej Europy. A jednak...
Paryż
jest coraz bardziej brudny, zapuszczony, pachnie źle. Nie wszędzie, ale są też
ulice w tak zwanych « pięknych dzielnicach”, które nie są sprzątane. Na
trotuarach i przystankach autobusowych żyją ludzie, bezdomni. Na mojej ulicy, od lat, jakiś
człowiek mieszka na przystanku, od świtu pije piwo, po wypiciu kilkunastu butelek krzyczy, czasem wymyśla przechodniom,
ale nikt na to nie reaguje. Na avenue Wagram, jednej z ulic odchodzących od
Łuku Triumfalnego, w odstępie kilku metrów śpią co roku przez całą zimę na kratach, z których wydobywa się ciepłe powietrze z metra, bezdomni ludzie. Trochę dalej mieszka
ktoś w namiocie, ostatnio przybył drugi. Też nikt
na to nie reaguje. Zgodnie z zasadą, ulica należy do wszystkich, każdy może na
niej zamieszkać pod warunkiem, że robi to dyskretnie i nikomu nie zawadza. Gdybym miała w Paryżu wystawić sztukę teatralną, to byłaby to „Antygona w Nowym
Jorku” Janusza Głowackiego. O trzech kloszardach i życiu. Ale nie wiem, czy
kiedykolwiek gościła ona na scenach paryskich, nawet, czy była przetłumaczona.
Świat bezdomnych jest tu ukryty jakby za jakąś niewidzialną szybą, tych ludzi
tak jakby nie było. Są, widać ich, ale tak jakby byli przezroczyści.
Ale
wystarczy wsiąść w metro czy autobus, aby w kilkanaście minut znaleźć się w
miejscach i dzielnicach wyrafinowania i luksusu-mijać wyperfumowane od rana
kobiety i mężczyzn z zawiązanymi modnie szalikami z jedwabiu, mijać
eleganckie restauracje i sklepy. Jeśli ktoś mieszka w takiej „dobrej” dzielnicy
i nigdy nie wsiądzie w autobus PC3, to nigdy nie zobaczy tej drugiej twarzy
miasta. Większość nie chce jej nawet oglądać, bo po co?
Nazywam
to paryską sinusoidą: skoki emocji wywołanych widokami piękna i brzydoty, elegancji i ubóstwa, Doskonale widać to w metrze, jeszcze lepiej podczas
podróżowania po podparyskich dzielnicach. Miasto wielokulturowe, społecznie
rozdarte, pełne kontrastów.