Ile
dni potrzeba, żeby otrząsnąć się z koszmaru? Odkleić oczy od radia i telewizora? Nie
reagować podskokiem na hałas? Przestać śledzić na Internecie, jak postępuje policyjne śledztwo, wycierać oczy chusteczką patrząc na zdjęcia młodych, zabitych przez
terrorystów ludzi? Zza okien słychać co jakiś czas odgłosy pędzących karetek
albo wozów policyjnych. Dziś w środku nocy obudziła nas informacja o ataku na
siedzibę terrorystów w Saint-Denis, pościg za tym, który był „mózgiem” zamachów trwa.
Paryż
przeżywa jedną z najtrudniejszych chwil w swojej historii. Zginęli zupełnie
przypadkowi, niewinni ludzie. Gdy patrzyłam wczoraj na zdjęcia ich młodych twarzy, to nie mogłam się oprzeć skojarzeniu z
warszawskimi powstańcami-taka sama bezsensowna śmierć. Wiem, to była inna wojna i ofiary w Paryżu tej śmierci nie wybierały. Francja od kilku dni płacze, ale nie jest na szczęście sama, solidaryzuje się z nią cały świat przesyłając
słowa pociechy, miłości i współczucia rodzinom. Francja w żałobie, flagi spuszczone do
połowy masztu.
Wracam pamięcią do piątkowego wieczoru, planowałam wyprawę na wieczór poezji do Montreuil, ale miałam bilety na sobotni wieczór
do teatru la Colline, na Gobrowicza oraz gości, więc zostałam w domu. Moimi pensjonariuszami byli
młodzi ludzie, którzy w czwartek
przyjechali na długi weekend, aby nacieszyć oczy magicznym Paryżem, zrealizować marzenie życia. W piątek mieli być w Luwrze a wieczorem w teatrze Odeon. Po 21.
otrzymałam pierwszą informację o zamachu w Paryżu. Włączyłam telewizor, z minuty na minutę sytuacja stawała się coraz bardziej groźna, odnotowywano kolejne zamachy. Gdy usłyszałam, że terroryści weszli do wypełnionego ludźmi Bataclanu, przeraziłam się. To modny klub rockowy, bardzo chętnie
uczęszczany przez młodych ludzi. Nie spałam, jak chyba większość paryżan, do rana. Bilans tragedii okazał się niewyobrażalny.
Nawet trudno znaleźć słowa, żeby opisać to, co się wydarzyło. Szok, emocje,
rozpacz.
Moi
goście nie wybrali się do teatru Odeon, tak jak przewidywaliśmy, ale znaleźli się 50
metrów od wydarzeń. Na szczęście przygarnęła ich para Francuzów i zatrzymała na noc. Nikomu nie wolno było wychodzić z
domu w piątkowy wieczór, niebezpieczeństwo nie zostało zażegnane. Wrócili w
sobotę rano, zszokowani tym co się stało. Na miasto wyszliśmy dopiero w sobotę wieczorem, pojechaliśmy na
plac Republiki, gdzie od soboty gromadzą się ludzie składając kwiaty i paląc
świece, w takich chwilach lepiej być razem. Ale podczas czterogodzinnego wieczornego
spaceru miasto było puste, prawie nikogo w metrze, ludzie pochowali się pod
domach, nie ryzykując dalszych wypraw.
Życie
zaczyna powolutku wracać dopiero od poniedziałku. Ostrożnie otwierają się
pierwsze muzea, teatry, kina...Na tarasach kawiarń pojawiają się klienci,
restauracje zaczynają się powoli wypełniać. Ale to, co mnie może najbardziej
wzrusza i daje nadzieję, to niezwykła solidarność, jedność mieszkańców Paryża. Nie ma oskarżeń
pod adresem muzułmanów ani w radiu, ani w telewizji, prasie czy na ulicy. Gdy
usiedliśmy na moment w kawiarni, młody mężczyzna powiedział do kelnera „Wiesz,
ja jestem muzułmaninem, ale dziś płakałem razem z wami”. Jak ognia ludzie
wystrzegają się łączenia terroryzmu z islamem. Przed Bataclanem przedwczoraj
spotkali się przedstawiciele wszystkich religii: muzułmanie, żydzi, buddyści,
katolicy i odmawiali wspólnie modlitwy.
Nigdy
nie widziałam Francji tak zjednoczonej, dumnej, zwartej w przekonaniu, że
uderzono w jej największe wartości: w młodość, w wolność, w radość, w życie. W miejscach w których
zginęli ludzie, paryżanie składają kwiaty, ale wśród kwiatów widziałam również
wieżę Eiffla i butelkę czerwonego wina. „Wy macie pistolety a my mamy szampana”-ktoś
napisał na położonej na trotuarze kartce. Na placu Republiki ktoś inny namalował kredą: "Tam, gdzie jest nienawiść, wkładam miłość" a dalej widać cytat z Victora
Hugo „Pierwsza prawda jest następująca: nie zabijaj i to słowo jest absolutem,
dotyczy zarówno prawa jak i jednostki”.
Podziwiam od kilku dni dojrzałość i mądrość społeczeństwa francuskiego. Ale także sprawnych, mądrych i
kompetentnych dziennikarzy, którzy potrafią doskonale informować a jednocześnie
uspakajać społeczeństwo, lekarzy, którzy od kilku dni dokonują cudów, do
których nie byli przygotowani, policję-oddziały specjalne, które mają do
czynienia z samobójcami wysadzającymi się po to, aby zabić jak największą ilość
osób oraz społeczeństwo francuskie, które potrafi tak godnie uczcić pamięć
swoich ofiar. Ma się wrażenie, że każda osoba, która zginęła była ważnym,
bardzo ważnym ogniwem w społecznym łańcuchu i ten łańcuch przerwano i
krwawi. Zginęli ludzie kilkunastu narodowości, muzycy, studenci, dziennikarze, profesorzy
wyższych uczelni, ludzie pracujący w wydawnictwach.
Okaleczony
Paryż leczy rany, ale jestem przekonana, że miasto podniesie się, że
odbuduje, wyjdzie z tych strasznych doświadczeń wzmocnione, jeszcze
bardziej zintegrowane i świadome wartości jakie niesie sobą życie w miłości i bez wzajemnej
nienawiści. Paryż będzie jeszcze piękniejszy, bardziej szlachetny, mądry i
pełen miłości!
Dwa dni temu natrafiłam na list
napisany przez męża jednej z ofiar piątkowego terroru. Przetłumaczyłam ten list
na polski, bo wydaje mi się, że powinna się z nim zapoznać jak największa
liczba osób. Jego autorem jest Antoine Leiris i nosi on tytuł „Nie będziecie
mieli mojej nienawiści”
„W piątkowy wieczór zabraliście
życie osobie wyjątkowej, miłości mojego życia, matce mojego syna, ale nie
będziecie mieli mojej nienawiści. Nie wiem kim jesteście, i nie chcę wiedzieć,
jesteście martwymi duszami. Jeśli ten Bóg dla którego ślepo zabijacie stworzył
nas na swój obraz, każda kula w ciele mojej żony będzie raną w jego sercu.
Nie dam wam prezentu w postaci
mojej nienawiści. Pewnie tego chcieliście, ale odpowiedzieć na nienawiść gniewem
będzie oznaczała ten sam rodzaj nieświadomości, która uczyniła z was tych, którymi
jesteście. Chcecie, abym się bał, abym spoglądał na moich współobywateli
podejrzanym wzrokiem, że poświęcę moją wolność dla bezpieczeństwa. Przegraliście.
Ten sam gracz gra nadal.
Widziałem ją tego ranka.
Nareszcie, po dniach i nocach oczekiwania. Była tak samo piękna jak gdy
wychodziła w piątkowy wieczór, tak samo piękna gdy się w niej do szaleństwa
zakochałem ponad 12 lat temu. Oczywiście jestem zdruzgotany rozpaczą, przyznaję
wam to małe zwycięstwo, ale będzie ono trwało krótko. Wiem, że będzie nam ona towarzyszyła
każdego dnia oraz, że odnajdziemy się w tym raju wolnych dusz do którego wy nie
macie dostępu.
Jest nas dwóch, mój syn i ja, ale
jesteśmy silniejsi niż wszystkie armie świata. Skądinąd nie mam, nie mogę wam
poświęcić więcej czasu, muszę pójść do Melvila, który obudzi się po
popołudniowej drzemce. Ma prawie 17 miesięcy, zje swój podwieczorek jak każdego
dnia a następnie pójdziemy się bawić jak co dzień i całe życie tego małego
chłopca w szczęściu i wolności- będzie dla was policzkiem. Gdyż jego nienawiści
też nie będziecie mieli.”
W różnych punktach Paryża artyści
street artu zabrali się do pracy, na czarnym tle piszą
Fluctuat nec mergitur-Mimo
zawieruch, nie zatonął. To o Paryżu.