Są
książki, które naznaczają nas na całe życie, wstemplowują się w naszą pamięć i
trwają. Są też takie, które z niezwykłą dociekliwością opisują świat dobrze nam
znany, w których znajdujemy nasze myśli, emocje czy wrażenia, tak jakby
pisarz czytał w naszych myślach, wyławiał z nich to, co najciekawsze i
formułował na papierze.
Podróżując
codziennie paryskim metrem, przemierzając ulice miasta napotykamy śpiących na chodnikach i w sklepowych wnękach bezdomnych. Śpią na brudnych
materacach, przykryci zimą poliestrowymi kocami, skurczeni na
ciepłych wyziewach z metra czy żebrzą choćby o kawałek chleba:
głodni, zmarznięci, brudni. To
ludzie, którym w którymś momencie życia podwinęła się noga, stracili pracę, dach na głową, rodzinę, przyjaciół...Pozostał im jedynie
plastikowy worek, w którym skrzętnie ukrywają resztki swojej dawnej fortuny,
swojego człowieczeństwa. Patrząc
na nich, zastanawiamy się-jak to się stało, że znaleźli się tu, gdzie są? Kim są ludzie, na widok których spuszczamy wzrok?
Wydana
w ubiegłym roku książka Virginii Despentes „Vernon Subutex”, która ukazała się
po polsku w krakowskim Wydawnictwie Otwartym, opowiada właśnie o jednym z nich.
Tytułowa postać, Vernon Subutex to człowiek zbliżający się do 50-tki. Przez 25
lat prowadził sklep z płytami rockowymi, szło mu nieźle, zajęcie dostarczało mu
wiele satysfakcji, poznawał takich samych jak on pasjonatów, miał
znajomych w branży muzycznej i był członkiem małej społeczności swojej
dzielnicy. Ale nadszedł kryzys, pojawiły się płyty DVD, ludzie zaczęli kupować
muzykę na iTunes, ściągać z Internetu i przestali kupować jego płyty. Vernon
sprzedał sklep i pierwszy rok jakoś sobie radził, akumulując rozmaitego rodzaju
prace dorywcze. Później, z pomocą finansową przyszedł mu stary przyjaciel, ale
w dniu w którym skreślono go z listy osób, którym przysługuje prawo do zasiłku,
jego sytuacja stała się krytyczna. Poznajemy go, gdy do mieszkania wchodzą
komornicy i zajmują wszystko, co nadaje się do sprzedania i zapłacenia
zaległego czynszu. Cały swój dobytek Vernon pakuje do plastikowej torby i
jednej walizki.
DZIENNIK PARYSKI: SCENA Z METRA |
Początkowo
trzyma fason. Dzwoni do przyjaciół i opowiada im, że właśnie przyjechał z
Kanady i szuka noclegu na jedną, trzy noce. Czasem udaje mu się zostać u kogoś
dłużej. Ale nadchodzi taki dzień, gdy gościnność przyjaciół, byłych kochanek,
dalszych znajomych się kończy i Vernon zaczyna życie na ulicy.
Książka
Virginii Despentes to majstersztyk powieści. Przeczytałam ją dwukrotnie i
chętnie przeczytałabym jeszcze raz. Szukając schronienia, Vernon spotyka bardzo
rozmaitych ludzi z paryskiego półświatka. Są
wśród jego znajomych i przyjaciół artyści, bogate mieszczuchy ćpające kokainę,
samotne kobiety z uschniętym libido, nimfomanki od których musi uciekać,
trawestyci i podstarzałe gwiazdy porno. To świat ludzi pokiereszowanych przez
życie, ale prawdziwy, nie landrynkowy, świat potrzeby seksu i braku libido, wielkiej samotności, nudy rodzinnego życia i konformizmu żyjących w dżungli wielkiego miasta.
W tej powieści dzieje się niewiele, Despentes interesują ludzie, nie akcja. Ludzie połamani, pokiereszowani przez życie, niespełnieni, na swój sposób nieszczęśliwi. Gdzieś na jednej z pierwszych stron pisze " Życie rozgrywa się zazwyczaj w dwóch partiach: w pierwszej usypia cię każąc ci wierzyć, że je kontrolujesz i w drugiej, kiedy jesteś już zrelaksowany i nieuzbrojony, ono wówczas przejeżdża po tobie i cię rozwala."
Postaci Despentes posługują się często wulgarnym środowiskowym żargonem, ale jest on żywy, organiczny, pasujący do postaci. To język ulicy, język, którego nie usłyszymy
na lekcjach francuskiego, ale może w nocnym barze przy placu Clichy albo w
okolicach metra Gambetta- w popularnych, tańszych dzielnicach Paryża.
Gdybym
miała komuś polecić książkę o Paryżu, nie lukrowanym, nie turystyczny
przewodnik Pascala, ale książkę o podskórnym życiu miasta, o tym czymś
nieuchwytnym na pierwszy rzut oka, to byłaby to książka Despentes. Nie ma
strony, na której nie pojawiłoby się interesujące spostrzeżenie dotyczące na
przykład wielokulturowego
społeczeństwa i tego jak je postrzegają jego mieszkańcy albo jakiejś
interesującej obserwacji. Na przykład, gdy bezdomni rozmawiają o psach i jeden
z nich mówi, że jeśli pan jakiegoś psa jest bezdomny, żyje na ulicy, to zwierzę
jest najszczęśliwsze pod słońcem, bo pan ma tylko jego i nigdy go nie opuszcza,
razem z nim śpi, razem z nim je...Wielu bezdomnych żyjących na ulicach
paryskich ma psa. Na pierwszy rzut oka, litujemy się nad losem zwierzęcia, ale Despentes
prawie zawsze chce, abyśmy patrzyli na nich z innej perspektywy. Bo może dla psa i
człowieka najgorsze co może go spotkać to samotność albo porzucenie?
Nie
jest to książka smutna, a na pewno wzruszająca. Postaci opisywane
przez Despentes są poturbowane przez życie, ale nawet w żyjąc na ulicy gdzieś w głębi duszy pogodzone z losem, niczym Olga czerpiący radości z kilku euro czy papierosów wsuniętych
do ręki przez przechodnia. Gdy nie ma się nic, nawet coś bardzo niewielkiego może
być źródłem szczęścia. I tak naprawdę to nie wiadomo czyj świat jest lepszy-tych zmagających się codziennie z dżunglą przetrwania na powierzchni, czy też ci, którzy już nie muszą o nic walczyć, bo ich walka i tak jest pozbawiona sensu.
Jestem
natomiast bardzo ciekawa jak poradził sobie ze środowiskowym slangiem autor
polskiej wersji „Vernona”. Nie wiem, jak można na przykład przełożyć słowo
„rebeus ” czy „bougnole” używane wobec ludności pochodzącej z krajów Maghrebu.
Ale ponieważ przekonywał mnie ktoś z wydawnictwa spotkany na targach książki w Warszawie, że tłumacz poradził sobie znakomicie, toteż książkę miłośnikom Paryża ją polecam. O ile mi wiadomo, tłumaczenie
II tomu „Vernona Subutexa” ukaże się w wrześniu tego roku. Natomiast władającym
dobrze francuskim, oczywiście rekomenduję wersję w oryginale, nie będziecie
rozczarowani.