foto

foto

piątek, 27 lipca 2012

Czas artystów i wizjonerów- Festiwal Teatralny w Awinionie-oficjalny "In"



Po lewej stronie: Scena podwórza pałacu papieży na kilka minut przed przedstawieniem "Mistrza i Małgorzaty"

Nie ma teatru bez aktora- powtarzali na moich studiach teatrologicznych profesorowie, no i oczywiście bez widza. Wystarczy jeden aktor i jeden słuchacz i już mamy teatr-tak brzmiało pierwsze przykazanie teatralnego dekalogu. A później szybko poprawiali się - to prawda, ale tak było dopóki gdzieś na początku ubiegłego wieku nie pojawił się reżyser- inscenizator i wizjoner, który nie tylko podporządkował sobie aktora, ale  otworzył scenę na inne dziedziny sztuki i na nowo ukształtował przestrzeń teatralną.  I ta dominująca pozycja reżysera nad pozostałymi  elementami teatru była znakomicie widoczna na tegorocznym festiwalu teatralnym w Awionionie w jego części oficjalnej nazywanej potocznie "In"(w przeciwieństwie to całkowicie niezależnego "offu". Pojawiły się wielkie nazwiska nie aktorów, ale reżysrów, Ostermaiera, Marthalera, Simona McBurneya, czy Romana Castelucciego. Aktorzy przeszli tak jakby na drugi plan, albo zredukowani zostali do funkcji "interpetatorów" albo zastąpieni tancerzami, amatorami... Były też przedstawienia, w których aktora wyeliminowano całkowicie (tak, tak!),  a jego funkcję, opowiadacza historii, przejął telewizor, ekran facebooka czy też automatyczna sekretarka.

Zacznę może od Simona McBurney’a, Brytyjczyka,  i jego „Mistrza i Małgorzaty” które miało być i chyba było hitem tegorocznej edycji, jako, że reżyser przedstawienia był artystą stowarzyszonym tegorocznego wydania tego największego w Europie Festiwalu Teatralnego. Przedstawienie zostało stworzone na potrzeby dziedzińca Pałacu papieskiego, najbardziej prestiżowej, największej i okrytej pięknymi tradycjami teatralnymi sceny Awinionu. Spektakle na tej scenie rozpoczynają się o dziesiątej wieczorem, pod gołym niebem, już po zapadnięciu zmroku w ciepłe lipcowe wieczory, przy odległych dźwiękach szerszeni.  I od pierwszej chwili wiemy, że weźmiemy udział w potężnej, gdzieś pomiędzy Brechtem czy Piscatorem inscenizacji.



Le Maitre et Marguerite au Festival d'Avignon... par france3provencealpes

W „Mistrzu i Małgorzacie” McBurney użył bardzo ograniczonej scenografii, zaledwie kilku krzeseł , łóżka, budki przesuwanej po scenie pełniącej funkcję tramwaju i sklepiku. Genialni są aktorzy, precyzyjni w gestach, o mocnych, perfekcyjnych głosach i dekoracje  w postaci wyświetlanych przy pomocy projektorów obrazów 3D na ścianie papieskiego pałacu. Defilują na naszych oczach tłumy na placu Czerwonym, a gdzieś w dole toczy się walka o ludzką duszę, o duszę Mistrza. Simon McBurney korzysta pełną parą z wszystkich dostępnych mu technologii-lasera, wideo, światła, muzyki i trzy przeplatające się między sobą wątki powieści Bułhakowa są pretekstem do opowiedzenia naszej historii, historii naszej cywilizacji-od Chrystusa do Stalina, Dlaczego wybrał Bułhakowa? Żartował, że skusiła go możliwość rozprawiania o diable w Pałacu Papieży . A tak naprawdę, chciał zrobić przedstawienie o współczuciu, zadać pytanie, czy zmieniając świat, zmieniliśmy się również my sami? Ale na to pytanie muszą już sobie odpowiedzieć widzowie.


William Kentridge. Crédits photo : Pascal Victor/Pascal Victor/ArtComArt

Inną tegoroczną gwiazdą był południowoafrykański artysta, grafik, performer i reżyser Wiliama Kentridge, który postanowił zmaterializować na scenie czas. Jak? Cała scena wypełniona jest rozmaitego rodzaju instrumentami, maszynami o najdziwniejszych kształtach a sam mistrz czyta teksty Newtona, Einsteina i innych wielkich. Kentridge otoczył się całą bandą myślicieli, fizyków, profesorów, ale również muzyków, choreografów i wideo artystów  i tak powstał scenariusz jego przedstawienia. Jest to teatr-hybryda w którym dźwięki, śpiewy, wszelkiego rodzaju obrazy, rysunki, fotografie  i filmy mają ze sobą współgrać w trzech czasach-absolutnym Newtona, relatywnym Einsteina oraz pokazać zakłócenia  w czaso-przestrzeni. Na przedstawieniu Kentridge’a jesteśmy bombardowani obrazami i dźwiękami, chaotycznie i nieregularnie. Musimy wydobyć z siebie sporo dobrej woli i wyobraźni, aby ten chaos jakoś uporządkować. Jak miałam okazję się przekonać, niektórzy dość szybko rezygnowali, podsypiając sobie dyskretnie  w wygodnych fotelach operowego gmachu. Ale Kentridge'a to chyba nie zniechęcało…odmierzał skrupulatnie czas!


Katie Michell i "Pieścień Saturna na scenie w Avignonie

Katie Michell, która w „ Pierścieniach Saturna” przedstawieniu opartym na prozie Sebalda ograniczyła się do lektury tekstu, ilustrowanego dźwiękami wytwarzanymi przez nic nie mówiących aktorów oraz wyświetlanymi na ścianie obrazami ilustrującymi prozę, też  potwornie wymęczyła widownię. Wyobraźmy sobie scenę, na której czytane jest do mikrofonu nad Niemnem, aktorzy „wytwarzają” hałas opisywany w powieści-drżenie traw, odgłos strumyka a na ścianie wyświetlane są obrazy pól litewskich -tak właśnie dokładnie wyglądało przedstawienie. Długie, bardzo nużące przedstawienie…


 Scena w spektaklu "33 tours" Liny Saneh i Rabiha Mroue

Czy teatr może istnieć bez aktorów? Para libańskich reżyserów, Lina Saneh i Rabiha Mroue postanowili udowodnić, że tak. Na scenie stoi puste biurko zagracone papierami, otwartym komputerem, telefonem, automatyczną sekretarką. To biurko libańskiego polityka, który właśnie popełnił samobójstwo. A dowiadujemy się o tym z komentarzy pozostawionych na wyświetlanych na ekranie Facebooku,  pozostawianych na sekretarce wiadomości, z ekranu włączającego się telewizora nadającego wiadomości. Początkowo wydaje nam się, że za jeszcze moment ktoś wejdzie na scenę, że jeszcze chwila…Ale spektakl dobiega końca i nikt się nie pojawia. Przyznam szczerze, że czujemy się w takim teatrze dobrze. Może już przyzwyczailiśmy się przebywać w świecie wirtualnym? Może aktor nie jest już w teatrze potrzebny?

Niezwykły spektakl przywiózł natomiast  do Avignonu Jerome Bel i teatr Hora z Zurychu. Grają w nim zawodowi aktorzy z zespołem Downa, jeżdżąc po Europie i pokazując przedstawiania oparte na klasyce. Przedstawienie jest odtworzeniem spotkania Bela z aktorami, każdy z jedenastu artystów po minucie ciszy się przedstawia, i prezentuje krótką, opartą na dowolnej muzyce choreografię. Nie podlega tu ocenie artystyczna strona przedstawienia, ważni jesteśmy my, widzowie i nasza reakcja na inność.


"Disabled theater"  de Jerome Bell Photo: Christophe Reynaud


Na koniec dodam może tylko, że ten festiwal zadedykowany był Europie i jej teatrowi, do Avignonu zjechali artyści z całej praktycznie Europy. Skądinąd dyrekcja festiwalu została za to mocno skrytykowana-za dużo cudzoziemców, za mało Francji...Na "In"nie było nawet śladu polskiej obecności, na "Offie"-tak, ale o tym dopiero w następnym tekście...




12 komentarzy:

  1. Dobrze, że rezygnacja z uczestniczenia w wydarzeniu teatralnym manifestowała się 'tylko' podsypianiem w fotelu. Takie "Pierścienie..." wymagałyby pewnie bardziej zdecydowanych reakcji.
    Spektakl 'tych' niepełnosprawnych artystów widziałam kiedyś w TV, postrzegałam go raczej w kategorii terapii dla zainteresowanych.
    Szkoda, że eksperymenty w teatrze (od lat) polegają głównie na poddawaniu próbie cierpliwości i tolerancji - widzów...
    Tak czy siak - widz jest i będzie (?) potrzebny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem ze wszystkimi tymi spektaklami, które opisałam polegał na tym, że grane były w obcych językach, a widz zmuszony czytać na malutkich ekranikach wersję francuską. Taki Sebald, ze swoją piękną prozą, czytany był po niemiecku, Kentridge i Mc Burney grany po angielsku…widz nie jest w stanie skupić się na grze aktora i na czytaniu prze dwie-trzy godziny napisów. Tym bardziej, że „reżyserzy-artyści” uciekają od opowiadania (z wyjątkiem Mistrza i Małgorzaty).
      Potrzebna była więc spora doza wytrwałości ze strony widowni…I generalnie spisywała się wspaniale-była dzielna i cierpliwa! Nie wspomniałam o jeszcze innych „perełkach” innowatorów sceny!
      A widz wierny, wszystkie bilety wyprzedane na trzy miesiące z góry!

      Usuń
    2. Aleś mnie zaskoczyła! Wpis jest jeszcze lepszy!
      Tłumaczenia są męczące, doświadczyliśmy tego na niedawnym Brave.
      Nim usłyszymy tekst w 3 językach, prawie zapominamy o czym rozmawiamy :)
      Kupowanie 'z góry' świadczy o wierności - na pewno; łatwo można kupić kota w worku a mimo to 'ryzykantów' nie brak - to piękne!

      Czy zmieniając świat zmieniliśmy się? (ze smutkiem) wątpię, (z nadzieją) wierzę.
      Może dlatego, że u nas w cieniu ok. 40 Celsjusza, a takie temperatury ścinają białko,
      więc nie mam pewności, że i moje się nie ścięło.

      Usuń
    3. Przy takiej ilości sztuk obcojęzycznych jak w tym roku w Awinionie, to nie był festiwal teatralny, ale festiwal czytania...przez widownię tekstu na chropowatych ścianach...na wszystkich czterech pierwszych spektaklach o których pisałam tak właśnie było..."In" nie jest komercyjny-czegokolwiek pod tym słowem byśmy nie rozumieli...raczej promuje wszystko to, co dziwne, inne, odstające, niesprzedawalne w innych warunkach, albo wymagające tak wielkich środków, że żaden prywatny teatr nie mógłby sobie na to pozwolić. Co się wysiedziałam, to się wysiedziałam, ale przynajmniej, w nagrodę, czuję, że jestem na bieżąco we wszystkim, co w świecie teatralnym w Europie jest obecnie "trendy"...To też się liczy, nieprawdaż?

      Usuń
  2. Uwielbiam "Mistrza i Małgorzatę" i piękna sceneria, nie wiem czy przedstawienie by mi się podobało, bo często nasza wyobraźnia i wizja artysty nie idzie w parze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mc Burney to genialny wizjoner, z pewnością przedstawienie by Ci się spodobało...

      Usuń
  3. Ja również mam sentyment do Mistrza i Małgorzaty, a sceneria papieskiego pałacu wydaje się idealnym tłem do teatralnego przedstawienia. I myślę, że nawet nie znając języka chętnie bym obejrzała. I spodobała mi się żartobliwa chęć wprowadzenia diabła do siedziby papieża (cóż z tego, że "nieczynnej"). Czekam na dalszą relację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klimat, jaki stwarza podwórze Pałacu Papieskiego sprzyja każdej produkcji teatralnej, ale McBurney jest chyba największym spośród oglądanych przeze mnie jak dotąd mistrzów. Przeczytałam sporo wywiadów z reżyserem przedstawienia, i wiem, że nie taka była jego intencja, ale wyświetlane na monumentalnych murach widea Moskwy lat 30- tych, masowe marsze, te dzikie tłumy, które wyprowadzano na ulice Moskwy i które skandowały w tym okresie chwałę Stalina z jednej strony a z drugiej, problemy jednostek, zwykłych ludzi, którzy chcą żyć, kochać się, nadały powieści Bułhakowa zupełnie nowy wymiar…Zresztą skusiłam się i dołączyłam jedyne dostępne wideo z przedstawienia…jeśli masz ochotę to zajrzyj!

      Usuń
    2. No tak, teraz widzę, że to tylko taki niewinny żarcik, a przesłanie oczywiście było o wiele istotniejsze. Już ten malutki fragmencik daje pojęcie o skali i wadze przedstawienia. Chciałabym- życzyłabym sobie, aby dzisiejszy Makbet choć w małej cząstce wywołał we mnie dawne emocje związane z wizytami w tej świątyni sztuki.

      Usuń
  4. Tez bym chętnie obejrzała Mistrza i Małgorzatę. Tu, ciagle z moimi Anglosasami muszę wspominać czasy komunizmu i już mi konceptu brakuje na opowiadania i absurdy tamtej epoki.Dzisiaj np mowiłam o radiostacjach, jak na wojnie.
    Z Girony z przesiadkami jechałam pociągiem w kierunku na Avinion.I tak myślałam, żeby kontynuować jazdę, ale mialam juz dosyc wrazeń podróżniczych.Podziwiam,ze tyle kilometrow przebyłaś, żeby w tym uczestniczyć. Ja , mozna by powiedziec, mam obok w Carcassonne letni festiwal z różnymi atrakcjami, a trudno nam się wybrać.Jedziemy tam, gdy chcemy jakimś gościom coś pokazać. Jedna z córek się wkrotce do mnie wybiera z kolezanką, to cos obejrzymy. Ja bym chciała zobaczyc słynnego Johnny Holiday`a, chociaz nie moja generacja, ale bardziej by mnie interesowała reakcja Francuzów.Ten upał mnie osłabia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy28.7.12

    Och, Carcassone…widziałam z oddali przejeżdżając autostradą z Barcelony do Sarlat la Caneda-przepiękne, niezwykłe, monumentalne… jest jeszcze jedna impreza w Twojej okolicy na którą wybrałam się w tym roku z Avignonu po raz pierwszy-letni festiwal Opery w Aix en Provence-wysłuchałam cudownego „Wesela Figara”! Polecam, tym bardziej, że jest to bardziej eleganckie miejsce niż Avignon…Ale rozumiem, że mieszkasz chyba w tak pięknie okolicy, że nie musisz się stamtąd ruszać-z Paryża może bliżej…

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy teatr jest już skazany na te wszystkie nowoczesne technologie, czy to po prostu moda? Te lasery, filmy wyświetlane w tle itp? Ja lubię kameralne spektakle, gdzie aktorzy z zaledwie dwoma krzesłami są w stanie otworzyć dla widza jakąś szparę we wszechświecie. Jestem wciąż pod ogromnym wrażeniem spektaklu Petera Brooke'a, który zobaczyłam zresztą dzięki Tobie, myślę, że to dla mnie sceniczny ideał. Prosta forma ale przy tym niesamowicie głęboka i pojemna.
    Choć przyznam, że ten spektakl z "facebookiem" też bym chętnie zobaczyła, jedynie po to, żeby przekonać się, czy naprawdę tak dobrze bym się poczuła ;)

    OdpowiedzUsuń