foto

foto

sobota, 30 kwietnia 2011

W zaułkach Montmartru




Wyrwałam się dzisiaj rano na spacer po Montmartrze, złakniona jak nigdy światła, ludzi, wiosny…Przed kilkoma miesiącami podjęłam się nowych obowiązków i nagle czas poświęcany na włóczenie się po Paryżu strasznie się skurczył.  Po Paryżu nigdy nie spaceruje się bez aparatu, o tym wiedza wszyscy. Niedawno, jakis spec od fotografiki zdradził mi tajemnicę, że najlepsze zdjęcia wychodzą, gdy nie ma zbyt ostrego słońca czyli o wschodzie i zachodzie- tylko wtedy fotografują ponoć profesjonaliści. Nigdy jednak chyba nie zostanę profesjonalistką-pomyślałam sobie słysząc nastawiony ambitnie na szóstą rano dźwięk budzika. Po pracowitym tygodniu, nawet perspektywa znalezienia się jako pierwsza na pustym Montmartrze nie wystarczyła, abym była skłonna  zrywać się  w środku nocy.


Ze stacji metra Blanche, droga prowadzi mnie w stronę pasażu, w którym  znajduje się prywatne muzeum Borysa Viana, tajemniczego pasażu z którego podwórka widać slynne ramiona czerwonego wiatraka.   Przed Moulin Rouge stoją już autokary, około dziewiątej  ruszają na szlak turysci…Troszkę dalej skręca się w prawo i wchodzi się w malutka uliczkę, która prowadzi na cmentarz Montmartre, ale można go ominąć, wejść po schodkach na górę i przejść przez zbudowany z metalowych przęseł wiadukt  Coulaincourt w stylu wieży Eiffla. Dochodząc do samego końca wiaduktu, lepiej jednak nie skręcać w prawo, ale pójść dalej. Dzisiaj cala ulica zastawiona jest pchlim targiem a raczej rupieciami wyniesionymi ze strychu wystawionymi na setkach małych stoliczków.  Najczęściej zupełnie niepotrzebne   przedmioty. Bardzo mało książek.


Skręcając w prawo, w jedna z małych uliczek, z ruchliwego bulwaru przenosimy się w strefę ciszy, pięknej, rezydencyjnej części Montmartre, mało uczęszczanej przez turystów. Poranek był dziś wyjątkowo piękny, słoneczny. Ludzie siedzieli na tarasach i popijali kawę zagryzając ja croissantami i wystawiając buzie do słońca.  Na moment zapomniano wojnę w Libii, kryzys w Grecji…Gdzieś w oddali, staruszek bębni na gitarze elektrycznej  piosenkę Piaf „życie na różowo”. Wykonanie jest dalekie od perfekcji, ale piękne dźwięki wciskaja się w głowę... Chce sie zatrzymać czas...

Przechodząc koło dość pięknie zabudowanych pracowni artystów, wczytując się w pamiątkowe plakietki, natrafiłam na malutki, ukryty w głębi, ale przeuroczy o tej porze roku park im. Fredericka Darta. Taki uroczy zaułek pełen kalin, drzew czereśni i pochowanych po krzakach irysów.






Idąc w stronę bazyliki Sacre Coeur nie sposób nie zauważyć, że przybywa z każdym krokiem turystów, że Montmartre staje się też coraz bardziej malowniczy, na murkach czają się napisy, gdzie indziej wystają z nich rzeźbione główki, kawiarenki nabierają kolorów i jest coraz bardziej romantycznie…



Tuz za secesyjną Hala Sw. Piotra, świątynią Art Brut, gdzie zobaczyć można rysunki Nikifora, idąc w stronę Barbesu natrafiam na polska knajpkę, drzwi mocno zabarykadowane, jakies bardzo stare menu w witrynie. Moze juz zamknięta a może jeszcze nie czas?

Zbliża się południe, czas wracać. Pod Sacre Coeur mrowi się od turystów. Wszyscy chcą się  sfotografować z widokiem tej nienajpiękniejszej świątyni w tle,  tymczasem kilka metrów dalej, nieważne w która stronę byśmy się wybrali jest cicho, pusto i chyba ciekawiej.


W parku Monceau, przez który wracam do domu, kilka młodych par fotografuje się przed starymi ruinami romantycznego ogrodu …czar wczorajszych londyńskich uroczystości trwa. Na paryskich ulicach sprzedają się konwalie, jak zawsze tradycyjnie pierwszego maja, moje ulubione kwiaty. Mam wrażenie, że każdy dzień w tym mieście to kolejny darowany dzień życia. "Ani Boga, ani pana, ani krokietów" płacze na murze zagubiony kot. A więc co w takim razie proszę kota?  



sobota, 23 kwietnia 2011

Wielkanoc pod znakiem Miłosza





Spacer ulicami Krakowskiego Przedmieścia. Sobotni, przedświąteczny poranek. Przed drzwiami galerii sztuki Stara Kordegarda podchodzi do mnie Pani z wielkim koszem w ręku. „Czy chciałaby się Pani podzielić się z nami jajkie­m?” Biorę jedno z nich do rąk, przypadkowe. Czytam: „Pisanie było dla mnie ochronną strategią. Zacierania śladów”. A na innym„The poet: one who constantly thinks of something else”…Każde jajko to inny wers, inna myśl poety, któremu poświęcona została wystawa Czesława Miłosza.




Nie, nie spodziewałam się, że Warszawa przywita mnie słowami poety. Od kilku dni jajka kojarzą mi się tylko z kolorowymi ozdobami na stół, całym tym jarmarcznym folklorem. Wchodzę do galerii, stoję przez murem z kartek. Na podłodze rozrzucone kostki ze zdjęciami i fragmentami jego wierszy. Ta Wielkanoc niech będzie więc pod znakiem Miłosza „jedno zdanie, ale takie które by naprawdę ważyło, to byłoby dosyć jako wynik jednego życia”. Wesołych Świąt!



wtorek, 19 kwietnia 2011

Jean Louis Forain i tancerki z Opery Garnier


Jakiś wielbiciel zapytał kiedyś Toulouse-Lautreca o styl, na co ten odpowiedział mu lakonicznie -„Nie należę do żadnej szkoły, pracuję w moim kąciku. Podziwiam Foraina i Degas’a.” Degasa wszyscy znamy a Foraina? Mało kto o nim słyszał. Tymczasem ten genialny malarz i i karykaturzysta, któremu paryski Petit Palais poświęcił ogromną retrospektywę należał do ścisłej elity artystycznego Monmartru. Był przyjacielem Rimbauda i Verlaine’a ( z którymi skądinąd  nawet przemieszkiwal przez trzy miesiące na jakimś obskurnym  poddaszu) ale co dziwne, mimo genialnej kreski i naprawde wielkiego talentu,tak wielkiej slawy jak jego koledzy nie zdobył. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna, może po prostu  za bardzo drażnil, prowokował czy wręcz krytykował praktyki, które w okresie „belle epoque”uznawano za powszechne, pokazując świat nie tyle od strony fasady, pięknej hausmanowskiej fasady pod rządami Napoleona III, ale raczej jego kulisy- ludzki upadek i biedę. Moze dlatego, ze jego obrazy robia czesto wrazenie niedokonczonych?

Najlepsze moim zdaniem prace Foraina powstały wokół tematu młodocianych tancerek Opery Garnier, tych małych szczurków, które swoją pracą utrzymywały często całe rodziny, ale które były również ofiarami bogatych,  „sponsorów”, którzy po spektaklu odwiedzali je w lożach, kusząc wyglodniale mlode dziewczyny pieniędzmi. W owym czasie, posiadanie kochanki, która tańczyła w Operze bylo swego rodzaju towarzyskim obowiązkiem. Gdy zwiedzamy Operę Garnier, oślepia nas blask dekoracji, wielkość udekorowanych czerwonym pluszem loży i cały ten splendor, który towarzyszył życiu towarzyskiemu tej epoki. Spacerujemy po schodach z białego marmuru, słynnych schodach, które zostały skonstruowane w sposób pozwalajacy wszystkim podziwiać toalety, biżuterię i cały przepych życia nowej paryskiej burżuazji. 



Ale Opera, do której wypadało mieć roczny abonament, i w której wiekszość mężczyzn  epoki kończyła wieczór, miała rownież swoje kulisy, gdzie młodziutkie tancerki stawały sie łupem, podstarzalych, sprośnych, brzuchatych panów. Foraina interesowały nie tylko loże, którym także poswięcił wiele prac, ale przede wszystkim to, co działo się za kulisami, za sceną teatru. Świat, którego pokazanie naraziło Edgara Degasa w 1881 roku na skandal, gdy wystawił  rzezbę 14-stoletniej tancerki, ktorą matka, jak nie tak dawno ujawniono, zmuszała do prostytucji.

 Na wystawie w Petit Palais, znalazł sie rysunek Foraina z kartka podzieloną na dwie części. Jedna połowa, to rysunek młodej dziewczynki myjącej naczynia na poddaszu, druga, tej samej dziewczynki po spektaklu w operze. Takich kontrastow w pracach Forain’a jest duzo.

Forain to takze fotografia życia paryskiego w plenerze. Jest nie tylko znakomitym kronikarzem, który portretuje ulice i spektakl codziennego zycia, ale podąża śladami swoich bohaterow poza miasto, na wyścigi, nad morze do modnego wówczas Deauville. Ogladając wystawę odnoslam wrażenie, że nie oglądam wystawy malarstwa, ale wystawę fotografiki, tak bardzo jego obrazy są skupione na szczegółach, na twarzach, na emocjach, złościach, i tęsknotach. Natura jest zawsze na drugim planie, przymglona, zamazana, tworząca jedynie niewyraźne tło, podczas gdy ekspresje twarzy widać bardzo wyraźnie.



Forain jest też mistrzem karykatury. Publikuje swoje rysunki w wielu ówczesnych gazetach m.in w Le Figaro, Echo de Paris, New York Herald a nawet zakłada swój własny dziennik „Piszczalka”, którego tematem staje się polityka i satyra obyczajów. Ktoś go wówczas pyta, gdzie odbędzie się jego przyszła wystawa, na co on odpowiada – „w kioskach!”. Guillaume Appolinaire w sposobie portretowania społeczenstwa porównal go do Moliera, gorzkiego i cynicznego prześmiewcy społeczeństwa. Słynna jest też seria 248 rysunkow Foraine’a, które zostały wydane jako litografie pod tytułem „La Comedie Parisienne”, taki też tytuł nosi niezwykła wystawa w Petit Palais. 


I to wszystko, co dzisiaj zrobiles? Nawet nie dotknales nieba /Seria-zony artystow/

Około 1900 roku Forain staje sie zaangażowanym katolikiem i rysuje całą serię obrazów bilijnych na tematy, jak sam mawiał ” godniejsze artysty”. W okresie pierwszej wojny światowej staje się korespondentem wojennym, przysyła rysunki z obrazami wojny, które są publikowane w prasie. Były niezwykle cenione przez samych żolnierzy a nawet uprawia propagande wojenna skierowana do obozu wrogów, produkując ulotki destabilizujace przeciwnika, tworca pierwszej w historii propagandy?

Abstrachujac od pasjonującej problematyki prac Foraine’a, stałam się po tej wystawie fanatykiem jego „kreski” i kolorystyki. Jest  w nim trochę z Renoire’a, trochę z Degas, trochę z Redona. Ale unikalna jest jego fotograficzna wrażliwość, spojrzenie i satyra wymieszana z okrucieństwem w portretowaniu złych ludzi.

Petit Palais, Wystawa jest otwarta od 10 marca do 5 czerwca 2011 roku. 

wtorek, 12 kwietnia 2011

Inès de Fressange czyli lekcja paryskiego stylu



Nie wiem czy jest ktos inny we Francji, kto uosabia bardziej niz Inès de Fressange francuski szyk i elegancje. Jest jedna z najslynniejszych modelek w historii mody, swego czasu byla egeria Karla Lagerfelda i „twarza” Chanela, to wlasnie na niej  wzorowano rzezbe nowoczesnej „Marianny”-symbolu Francji zdobiacego kazde merostwo. A ostatnio modelka siegnela po pioro. "La Parisienne", to znakomity podrecznik francuskiego stylu i kompedium wiedzy o Paryzu jakiego nie znalam. Tak wiec, choc nie jestem  fanatykiem mody, „Paryzanke” polknelam w jeden wieczor, niczym pasjonujaca lekture, moim zdaniem niezbedna do zrozumienia francuskiej ulicy, wydluzonych sylwetek pieknych paryzanek odzianych zawsze z elegancja. Ksiazka odkrywa rabka owej  wiedzy tajemnej. Jak one to robia? Okazuje sie, ze nie jest to wcale takie trudne, wystarczy sie trzymac kilku bardzo prostych zasad.

A wiec do rzeczy! Jak nalezy sie „po parysku” ubierac, meblowac, zyc, jesc,  wygladac... Nie jestem w stanie strescic 250 stron ksiazki, ale ujawnie kilka absolutnie rewelacyjnych porad i sekretow ktore moga sie przydac bez wzgledu na to gdzie sie znajdujemy, w Warszawie, Pciumiu Dolnym czy w Nowym Jorku. Gdyz  nie trzeba miec wielkiego budzetu, zeby z porad speca od mody skorzystac. Gwaratuje tez, ze dostosowanie sie do jej porad, to milowy krok w strone prawdziwej elegancji i wlasnego stylu. Niekoniecznie trzeba sie urodzic w okolicach wiezy Eiffla, aby miec paryski styl -twierdzi Ines de Fressange, ktora pochodzi z poludnia Francji.-


 Tak czy inaczej, trzeba czuc sie „rocky” to znaczy, na luzie i nikogo nie udawac, ani  nowobogackiej mieszczki ani  biurowej sekretarki ani tym bardziej jakiejkolwiek celebrytki. Trzeba sie po prostu moda bawic!

A wiec jak zostac prawdziwa Paryzanka? Zaczne chyba od porady, ktora wydaje mi sie najwazniejsza, choc moze nie najlatwiejasza do zrozumienia a wiec - unikanie  schematow i latwych rozwiazan,  stereotypow, ze cos pasuje z czyms, a cos nie pasuje, zadnych garniturkow i  kostiumikow -trzeba mieszac! Laczyc ze soba style , rzeczy tanie i drogie, proste i ekstrawaganckie i tak na przyklad elegancka torbe i zwykly t-shirt. Nigdy nie kupowac bluzki w tym samym sklepie co spodnicy. Szukac zestawien zaskakujacych. Druga wazna zasada prawdziwej paryzanki to zrezygnowanie ze wszystkiego, co sie swieci, czyli jak to sie mowi po francusku tzw.„bling-blingu” wystawnej, swiecacej bizuterii czy tez krzykliwych t-shirtow z napisami etc..

Prawdziwa Paryzanka, wbrew stereotypom nie ubiera sie u Diora, i to nie tylko dlatego, ze nie ma na to pieniedzy, ale przede wszystkim dlatego, ze szuka nowych, oryginalnych, tanich egzemplarzy pochodzacych od dopiero co wschodzacych projektantow. Kupuje zawsze rzeczy o dobrej jakosci, niekoniecznie drogie , raczej tanie. W Paryzu zdaniem Paryzanki mozna znalezc mnostwo fajnych rzeczy w takich sklepach jak  Monoprix czy Uniqlo (potwierdzam!)  Tylko od czasu do czasu, szaleje i kupuje jakis drozszy, modny dodatek: torbe, buty, pasek...

To, co na sobie nosi musi byc wygodne, nie za obcisle, nie  za krotkie, nie za ciasne, nie za wysokie-ma sie w tym po prostu dobrze czuc! Paryzanka ma w nosie dyktature mody-ubiera sie tak jak jej sie podoba.

Wazna zasada przestrzegana przez Paryzanke: nigdy nie kupuje czegos, czego nie ma zamiaru natychmiast zalozyc, nie kupuje ubran zachwycajac sie nimi tak jak dzielami sztuki (ale piekne!), majac swiadomosc, ze akurat ona  bedzie w tym czyms bedzie wygladala chyba nie najlepiej!
Przechodze teraz do „dziesieciu przykazan” (nie bierzcie ich do konca na powaznie!) na temat jak stworzyc paryski styl ubierania sie. A wiec w kolejnosci:

- do dzinsow tylko piekne, ozdobne sandalki-nigdy trampki!
-do waskiej spodniczki, tylko balerinki (plaskie buciki), nigdy na obcasie (caly Paryz chodzi w takich balerinkach-absolutne szalenstwo)
-sweterek z ozdobkami-tylko do meskich spodni
-diamentowy naszyjnik najlepiej do szortow!
-wieczorna sukienke i najskromniejsze na swiecie buciki (znow balerynki?)
-perlowy naszyjnik i rockowy t-shirt
-muslinowana sukienke i kozaczki w stylu Harley Davidsona
-smokingowa marynarke i trampki
-wieczorowa sukienke i wiklinowy koszyk...

I to jest wlasnie paryski styl! Obserwowalam dzis paryska ulice i zauwazylam, ze dziewczyny wlasnie tak sie ubieraja. Eleganckie buciki do dzinsow wygladaly rzeczywiscie duzo lepiej niz zwykle trampki, nawet Conversy!
Oczywiscie wszystkich tych rad nie nalezy traktowac w sensie doslownym, Paryzance chodzi raczej o pokazanie jak lamac konwencje, zbijac z tropu, szokowac, mieszac w glowach, zaskakiwac nasze otoczenie wygladem. A jednoczesnie stwarzac cos indywidualnego, niepowtarzalnego...

Inès de Fressange podaje rowniez z czego sklada sie garderoba prawdziwej Paryzanki, wiec chyba wymienie te obowiazkowe szesc elementow ktore znajduja sie w jej szafie.

Pierwszy z nich to meska marynarka, zdaje sie, ze wprowadzona do damskiej garderoby po raz pierwszy przez Yves Saint Laurenta, najlepiej rodzaj smokingu, ale zwiazanego w pasie waskim paskiem, z podniesionymi  mankietami. A co nosi sie pod spodem? Na przyklad biala koszule, albo koronkowy top, koniecznie dopasowany.
Na drugim miejscu znalazl sie slynny „barberry” czyli plaszcz-trencz, podrabiany wlasciwie przez wszystkie juz dzisiaj marki. Na trzecim-granatowy sweterek w V, niby banalny, klasyczny ale noszony z bialymi dzinsami bedzie elegancki a z czarnymi...to styl Yves Saint Laurenta, jesli dorzuci sie bransoletki, buciki z obcasami...
Wreszcie t-shirt, podkoszulek najbardziej banalny z mozliwych, ale uwaga-dobrej jakosci i w spokojnych, stonowanych kolorach, zadnych czerwieni, pomaranczy etc. najlepiej nosi sie go do smokingowej marynarki. I wrescie, niezwykle wazna „mala czarna” seksowna i elegancka, ktora  bedzie nam przypominac  Edith Piaf i Annie Magnani. I wreszcie dzinsy, ktorych w szafie paryzanka ma kilka par, na kazda okazje, oczywiscie „rurkowate”. I ostatni rekwizyt, krotka skorzana kurteczka, aby zlamac troszke zbyt konwencjonalny wyglad, elegancka i rockowa noszona z perelkami, obcisla, przylegajaca do ciala...

Wiecej sekretow paryskiej elegancji nie bede zdradzac, zainteresowanych odsylam do ksiazki powiem tylko o czym jeszcze mozna przeczytac a wiec:  o kupowaniu butow i jakich, bizuterii, torebek i setki  rewelacyjnych adresow, pod ktorymi mozna wyszperac niedroga sukienke, ale takze urzadzic wnetrze (z paryska elegancja) , dobrze zjesc, potanczyc i posluchac muzyki. Przyznam sie, ze spedzilam weekend, bladzac po miescie i szukajac podanych przez nia adresow, w wiekszosci, zupelnie mi nieznanych. Ale prosze sie nie smucic, beda one tematami moich kolejnych wpisow...I jeszcze jedno, pierwszy raz w zyciu przeczytalam ksiazke o modzie, wiec z gory prosze o wybaczenie tych, ktorym moj entuzjazm wydaje sie naiwny. Inès de fressange to nie tylko modelka, i dlatego poswiecilam jej ten wpis.

sobota, 9 kwietnia 2011

Ben l'Oncle Soul czyli francuski Steve Wonder na niedzielę

Tym, którzy interesują się francuską piosenką polecam wschodzacą gwiazdę soula- Benjamina Duterde i jego  zespól Ben l'Oncle Soul: energizujacy, barwny, sceniczny dynamit.  Jeśli zajrzycie na you tube'a nagranego w programie Acoustic TV5 Monde, to będziecie go mogli również posluchać w wersji bardziej ugrzecznionej.
 Ja proponuję  wersję  pochodzącą z koncertu w podparyskim Aulnay sou Bois.W tym roku zdobył całe mnóstwo nominacji i nagród, min. okazał sie najwiekszą rewelacją sceniczną roku. I jak sie podoba?

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Montmartre i Montparnasse fowisty Van Dongena



Dzisiejszy Monmartre przypomina trupa, z którego uszło niegdysiejsze, artystowskie zycie. Turyści pokonujący  tysiące kilometrów, aby  dotknąć palcem  Paryża artystycznej bohemy, napotkają tu jedynie na kilku artystycznych oszustów, którzy zaproponują im  „portrecik na pamiątkę”. Nic niestety nie pozostało z atmosfery kabaretów,  burdeli i malowniczych ruder. Zaś zajmowane niegdyś przez te instytucje lokale, służą dziś do sprzedaży  szaliczków, stringow i innej tandetnej produkcji z napisem „I love Paris” zaś kilku komercyjnym galeriom - obrazków z nieśmiertelnym widokiem na Czerwony młyn. Gdzie wiec szukać legendarnego Montmartru? A może w pracach tych, którzy ten mityczny Montmartre niegdyś tworzyli?

Ta refleksja pojawiła się mi sie po obejrzeniu otwartej przed kilkoma dniami retrospektywy prac holenderskiego malarza Van Dongena w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Bo on akurat  taki Monmartre, jaki sobie wyobrażamy współtworzył, poznał i namalował. Przynajmniej na początku kariery, "wzgórze czerwonych młynów" było jego najważniejszym źródłem inspiracji.
Przyjechał ze swojego rodzinnego Rotterdamu, zakochał się sie w Paryżu i kobiecie i został. Miął dwadzieścia lat, w kieszeni dyplom królewskiej Akademii Sztuk Pięknych, na koncie pierwsze obrazy, których bohaterowie  byli rodem z rotterdamskiej „czerwonej dzielnicy”, marynarze i prostytutki. Mieszkał w budzie na kolkach (roulotte) zaparkowanej w lasku Montmartru i szukał pracy, żeby przeżyć. Wreszcie  znalazł posadę rysownika karykatur w gazetkach o mocno anarchistycznym klimacie „Talerzyk do masla”i „ Białym przeglądzie”. Ale przede wszystkim malował: kabarety i popularne bale, mieszkańców Monmartru,  tancerki, prostytutki, pijaków, wielbicieli absyntu i nocnego życia. Bardzo intensywnego życia! „Kochał wszystko to, co widział na ulicy, to bylo jego największą pasja”- napisala o nim po latach córka Dolly.


V. Dongen Pijana absyntem kobieta Montmartru

Nic tez dziwnego, ze Van Dongen w 1905 roku na Salonie jesiennym nie pokazuje grzecznego impresjonizmu, ale obrazy malowane wscieklymi kolorami i wibrujace energia. Historyk sztuki, Elie Faure pisze o nim jako o” poecie bizuterii i pudrow  do malowania, cial w ktorych smierc i okrucienstwo czuwaja w goracym cieniu ramion i karminowego bolu”.
Zostaje okrzykniety razem z Matissem, Vlaminckiem, Dufym, Derainem „dzikim” czyli fowista („Fowizm” -od francuskiego slowa „fauve” czyli dziki).  Van Dongen staje sie znany, zwlaszcza, ze zwiazuje sie z grupa artystow skupionych wokol „Bateau Lavoir”, Modiglianim, Picasso czy Rousseau. A wraz ze slawa, przychodza pieniadze, i artysta moze juz sobie pozwolic na podroze.  Wyrusza wiec na poludnie, do Hiszpanii, Maroka, Egiptu w poszukiwaniu swiatla i zmyslowych kobiet. Po powrocie do Paryza ilustruje slynne bajki z tysiaca i jednej nocy i maluje calkowicie nagie kobiety na czerwono.



Inspiracja Marokiem


Ilustracja do bajek z tysiac i jednej nocy

W 1911 roku opuszcza, razem z cala banda Picassa,  Monmartre, aby przeniesc sie do nowej modnej wowczas dzielnicy paryskiej w ktorej bedzie sie toczylo nowe zycie artystyczne, do Montparnassu. Bohaterkami jego obrazow nie sa juz upadle anioly Monmartru, ani tancerki z Moulin Rouge, ale damy z towarzystwa, secesyjne egerie, ktore marza, aby van Dongen i tylko on je  portretowal i za to zaplaca kazda sume. Van Dongen nie szanuje swojej klienteli „te burzujki sa glupie i bez znaczenia, nowobogaccy  sa nudni, ale moje obrazy sa, ich zdaniem, arcydzielami”-mawial .„Wystarczy je wydluzyc,  powiekszyc ich bizuterie i wtedy sa szczesliwe”,opisywal  swoje klientki. Na Montparnassie kobiety sa piekne i lekko ubrane. W nowej pracowni , 10x10 metrow i 5 m wysokosci przy ulicy 33 Denfer –Rochereau organizuje slynne bale. To byla, jak przyznal „epoka koktajlowa”. Bywaja u niego wszyscy liczacy sie wowczas sasiedzi, Braque, Matisse, Apollinaire, Mondrian, 



Van Dongenowi coraz bardziej podoba sie swiatowe zycie. Eleganckie kobiety, sposrod ktorych jedna z nich, Léa Jacob, stanie sie jego zona (juz trzecia!)  i zrodlem inspiracji „ elegancka, ani piersi ani bioder ani zadkow, w prostej sukience do lydek, z wygolonym karkiem, na szyi barokowe perly i naszyjnik z drewna, w ustach cygaretka dlugosci 30 centymentrow wydostaje sie z pomalowanych na karminowo ust i policzkow, ostry niebieski cien na powiekach...tak opisywano egerie van Donena. I wlasnie takie kobiety, o androgynicznych ksztaltach bedzie malowal-eleganckie, bogate zony przemyslowcow, aktorki, czyli swiat w ktorym przebywa malarz sukcesu taki jak on.
Sukces stal sie tez zrodlem klopotow . W 1941 roku minister propagandy Trzeciej Rzszy, w zajetej przez Niemcy Francji organizuje wyjazdy malarzy, muzykow i pisarzy do Niemec, aby dobrze pisali o faszystach. Van Dongen bierze w tej wyprawie udzial. Przez dlugie powojenne lata bedzie sie musial tego wstydzic...
Van Dongen, fowista, anarchista i swiatowiec.



Muzeum Sztuki Nowoczesnej, od 25 marca do 17 lipca 2011 roku. 

piątek, 1 kwietnia 2011

"To, co spadło z cieżarówki"... czyli brunch na pchlim targu w St. Ouen

Jeśli szukacie sympatycznych internetowych adresów o Paryżu, przeznaczonych bardziej dla mieszkańcow niz turystów i pod którymi można znaleźć informację o tym, gdzie można zrobić zakupy „vintage”,  zapisać się na ekskluzywne spotkanie z Claudem Lelouche’em czy też który paryski targ bio wybrać, to na pewno warto polecić stronę internetową „My little Paris” , którą założyła podajże przed dwoma laty grupa bardzo sympatycznych młodych ludzi.  Dwa razy w tygodniu, „My little Paris” wynajduje zupełnie niesamowite miejsca i proponuje je swoim czytelnikom- a to degustację win, a to wyprzedaż ciuchow znanych projektantów po niskich cenach. Nie jest to strona dla snobów, konserwatystów ani ludzi z tzw. kasą, ale dla młodej paryskiej inteligencji, kreatywnej i kreujacej, no i oczywiscie z chudą portmonetką. Autorzy strony bronią  niezależnosci a więc, nie daja sie ponoć „kupic”, płacącym za reklamę wielkim firmom. Gdy piszą o dobrej restauracji, to sami płacą rachunek, a gdy o teatrze, to bilety.  Nie ma na niej ani recenzji z wielkich wystaw, ani z bestsellerowych ksiazek. Po prostu informuje o ciekawych adresach i wydarzeniach. 
Tak czy inaczej, strona cieszy sie wielkim sukcesem i stala sie autentyczną instytucją, produkujacą na przykład własne filmy, a ilustracje do blogów to prawdziwa perelka. Firma „My little Paris” się rozrasta, o czym świadczy fakt, że przed kilkoma miesiacami „My little Paris” wydał własny przewodnik.

I tak na przyklad, w  ten weekend, „My little Paris” zaprasza na brunch do St. Ouen, gdzie znajduje sie najwiekszy w Paryzu pchli targ. Mlody i kreatywny (do tego przystojny!) wlasciciel trzech sklepikow noszacych oryginalna nazwe "Tombées du camion"(„To, co spadlo z ciezarowki”) z wszelkiego rodzaju „mydłem i powidłem”, stara pasmanterią, przedmiotami pochodzącymi z likwidacji fabryk, zbędnymi naklejkami i tysiącami innych gadżetow organizuje brunch dla swoich klientow. I tak „gwiazdą” jego butikow są... szklane oczy starych lalek! Kupił kilka tysiecy egzemplarzy pochodzacych z likwidacji starej fabryki.  Myślę, że jesli ktoś ma artystyczną duszę, to z tych wszystkich zbędnych, ale pokrytych patyną czasu drobiazgów, wyczaruje nowy swiat. Ja chyba sie tam w niedzielę wybiorę.
Niedziela , 3 kwietnia , od 10-14h, stoisko  Targ Vernaison, stoisko 126. Podaje rowniez strone internetowa trzech paryskich sklepikow „Tombées du camion”.





Z Trypolisem, po francusku, o wojnie


Codziennie rano budzę sie słuchając wieści z Libii. W Trypolisie mieszka bliska mi osoba. Dziś wieczorem dzwonię.Odbiera słuchawkę. Uff! Długa, ponad godzinna rozmowa. Poznałysmy się wiele lat temu zmagając sie z francuskimi rodzajnikami i rozszyfrowywujac Stendhala. Przez dwa lata w tej samej genewskiej, uniwersyteckiej ławie. Pamiętam jeden z ostatnich egzaminów.  Chciałyśmy mieć jak najlepsze oceny. Ja wynosiłam pod spódnica testy, a ona je wnosiła. Znajomy francuskojęzyczny siedział w toalecie i je rozwiązywal-chciałysmy mieć 6, dostałyśmy tylko 5.5. Ponoć miał za mało czasu, a my byłyśmy rozżalone, że jednak zrobił kilka błędów. Pewnie robiąc je same, dostałybyśmy taką samą ocenę.
Bardzo chciałam,  żeby zostala w Genewie. W połowie Egipcjanka, po ojcu profesorze matematyki a w połowie Rosjanka ,po matce. Spędzałysmy razem długie godziny na trawie, w miejskich parkach, ale przede wszystkim nad jeziorem, wystawiajac buzie do slonca. Gdy przyjeżdzala jej mama, chodziłysmy do rosyjskich restauracji, gdzie przy samowarze grały do tańca cygańskie orkiestry. Kiedyś skusiła się, aby wykonać taniec brzucha, goście oszaleli.  Bili bez opamietania brawo. Filigranowa, o wielkich czarnych skośnych oczach i ciemnej karnacji.  Kiedyś spędzałysmy razem Wigilię i wytłumaczyłam jej, że my jemy w ten dzień tylko ryby, przyniosla pudełko kawioru i szampana, ja zrobiłam karpia. Taka była nasza wspólna Wigilia. Zakochała się. Wróciła do Trypolisu i widywałyśmy się od czasu do czasu w wakacje. Uwielbiala genewskie jezioro. Podczas ostatniego pobytu wysłala mnie ze swoim synkiem nad jezioro. Mały Jasser mówi po włosku, arabsku i rosyjsku. I jak ja miałam  sie z nim porozumiec? Gdzieś z głebi pamięci, zaczeły wydostawać  mi się pojedyncze  rosyjskie slowa „razdziewajsia”-powiedziałam wreszcie do przelęknionego małego chłopczyka. Popatrzyl na mnie wielkimi pięknymi oczami. Na szczęście zrozumial.
Gdy dzwonię dziś z Paryża do Trypolisu  to boję się,  żeby za dużo nie powiedzieć, bo podsłuchuja, bo nagrywaja, słyszalam nawet, że może jej grozić więzienie, jeśli powie za dużo. Przypomina mi się Warszawa w stanie wojennym. Rozmawiamy więc o wszystkim, o marzeniach, o wakacjach. Opowiadam jej o Paryżu, o życiu codziennym, o tłumaczeniach, którymi ostatnio sie zajmuję. Ona, o językach, które były zawsze  jej pasją i wieży babel jaką ma w domu. Z mężem rozmawia po arabsku, z dziećmi po rosyjsku, dzieci z ojcem po włosku, gdyż kończą włoskie szkoły i jest to dla nich najmocniejszy jezyk. A ponadto, przynajmniej do córki, arabski jakoś nie przylgnąl, woli wloski. Trzy języki, trzy kultury pod jednym dachem.
Zaczęłysmy snuć marzenia o wakacjach, że jak skończy się wojna, to spotkamy się gdzieś na granicy z Tunezją, albo może nawet w Trypolisie-tam są takie piekne plaże. A może nawet, gdy będzie można opuszczac kraj to przyleci do Paryza? Między słowami próbuję się czegoś dowiedzieć o codziennym życiu. Nie, nie ma trudnosci z zaopatrzeniem, jedynie po benzynę trzeba stać czasami dwie godziny. Ale niczego nie brakuje. Na razie. A poza tym? Nie ma szkoły, wyjechali nauczyciele. Nie ma pracy, wyjechali cudzoziemcy. Trypolis opustoszał. A ona ma przymusowe wakacje. Czeka, aż skończy się wojna. Zegnamy się. Jutro rano uslyszę nowy biuletyn informacyjny wiadomosci z Libii.