foto

foto

czwartek, 17 października 2013

Zygmunt Miłoszewski w Paryżu i "Bezcenny"


Przed kilkoma dniami paryską Księgarnię Polską odwiedził doskonale znany w Polsce autor Zygmunt Miłoszewski. Prezentował francuskie tłumaczenie powieści "Uwikłanie", która w wersji francuskiej nosi tytuł "Les impliqués". Autorem tłumaczenia jest Kamil Barbarski i jest to jego pierwsze tłumaczeniowe wyzwanie. Ocenię je po lekturze, ale nie mogę nie skusić się przed napisaniem kilku słów o ostatniej książce Miłoszewskiego "Bezcenny", którą udało mi się przy tej okazji nabyć i błyskawicznie przeczytać.

Zygmunt Miłoszewski miał zamiar napisać powieść sensacyjną i  ten cel zrealizował znakomicie.  Ale powstało jeszcze coś więcej. Powieść Miłoszewskiego o szukaniu zrabowanego „Portretu młodzieńca” Rafaela Santiego, czytając między wierszami, to także bardzo subtelny obraz naszej przaśnej, polskiej rzeczywistości. I miejscami zastanawiałam się- w czym celuje autor lepiej-w fabule czy w reportażu?

Rzecz bowiem dzieje się współcześnie, prawie na naszych oczach, czasem ma się wrażenie, że wczoraj gdzieś na ulicy widziało się któregoś z bohaterów. Rozpoczyna-w polskich Tatrach, w Zakopanem, na Kalatówkach- czyli w miejscach, które większość z nas dobrze zna, ale bieg wydarzeń przenosi się później dalej: do Warszawy, Berlina, Chorwacji, Stanów Zjednoczonych, Szwecji... Czwórka dobranych specjalnie do tego celu fachowców ma zdobyć, bez względu na środki jakie trzeba będzie użyć, zagrabionego podczas wojny „ Młodzieńca”. Zadanie to jest okryte tajemnicą państwową, a o odzyskanie obrazu będą się starać- Zofia Lorentz-urzędniczka MSZ odpowiedzialna za odzyskiwanie skradzionych dzieł sztuki, marszand o nazwisku Boznański, emerytowany oficer służb specjalnych oraz szwedzka złodziejka dzieł sztuki. W takim doborowym składzie, misja musi zakończyć się sukcesem. Ale czy zakończy?

 Powieść czyta się jednym tchem, jak to się mówi- nie wychodząc z wanny, ale nie tylko dlatego, że jest znakomicie skonstruowana, ale ponieważ pasjonujący jest również temat jaki autor wziął sobie na warsztat:  grabież dzieł sztuki w Polsce w okresie wojny. Temat-rzeka, bowiem wiadomo, że poszukuje się nadal 60 tys. dzieł skradzionych Polsce wartych miliardy dolarów. „Portret młodzieńca” Rafaela Santi jest obrazem najbardziej znanym, jest symbolem tej grabieży. Fabuła trzyma więc w napięciu, nie sposób zrobić przerwę w czytaniu 500-stronnicowego tomiska.  Autor uwiódł jeszcze jednym- wspaniałym poczuciem humoru i ironią, dając prztyczki „jednej formacji politycznej w Polsce”. O jaką chodzi formację chodzi, nie powiem, domyślcie się sami.


Nie będę zdradzała jak rozwija się fabuła, ale podzielę się kilkoma  cytatami, które obrazują narrację i spostrzegawczość Miłoszewskiego. Dodam tylko, że jak powiedział autor, zbyt wielu rzeczy nie musiał wymyślać-większość opisanych sytuacji naprawdę miała miejsce. Na przykład, pociąg ze skradzionymi Polsce dziełami sztuki, wjeżdża  (w 1946 roku)na jedną ze stacji w Polsce. Ktoś wyciąga w kierunku, „wybawicieli” uszytą ręcznie amerykańską flagę…” Wzruszony tym gestem Amerykanin, patrzy na polskich chłopów: „ pomyślał, że szkoda tych sympatycznych ludzi. Szkoda, że urodzili się w tym kraju, który ma ciągle pod górkę. Naprawdę wierzyć się nie chce, że tyle lat mieszkali tu razem z Żydami. Dwa najbardziej przegrane narody świata obok siebie, jak w jakimś rezerwacie pechowców. Jeśli Bóg istnieje, to ma specyficzne poczucie humoru”-rozmyśla Amerykanin w "Bezcennym". Może to i czarna konstatacja, ale czy nie ma w niej trochę prawdy?

W innej scenie spotykają się dwaj doskonale się znający od lat szpiedzy: Amerykanin i Polak. Amerykanin, świadomy dokonań Polaka mówi- ujawnij się-przecież „ludzie potrzebują takich symboli. Prawdziwych bohaterów, aniołów stojących na straży ich spokojnego snu”-zachęca.
„To dziwny kraj-odpowiada mu Gmitriuk (polski oficer służb specjalnych)-pierwszego dnia byłbym bohaterem, którego imieniem chcą nazywać ulice. Drugiego ktoś by zauważył, że to dziwny zbieg okoliczności, że akurat w momencie bezprecedensowego ataku oficer służb siedział sobie w górach obok. Trzeciego byłbym bohaterem, ale teorii spiskowych, elementem tajnego porozumienia naszej władzy z Rosjanami. Czwartego, jakby chcieli mnie zaprosić do gminnej szkoły, to przez wieś przemaszerowałyby dwie demonstracje: za bohaterem i przeciwko zdrajcy. Nie, dzięki.” Sytuacja wydaje się być żywcem wzięta z moich warszawskich Włoch, gdzie mieszkańcy sprzeczają się czy nową arterię komunikacyjną można nazwać imieniem pułkownika Kuklińskiego-jedni uważają go za zdrajcę-inni za bohatera. Prawdopodobnie przyjęta zostanie opcja pośrednia-ulica zostanie nazwana imieniem biskupa Lwowa- Teodorowicza!

 W powieści Miłoszewskiego jest pełno takich perełek. Autor ma spory dystans do polityki i wszystkiego co dzieje się wokół, analizuje na zimno, bez znieczulenia, nie ubarwia.

Pod pokrywką powieści sensacyjnej przemyca również swój świat wartości. Na przykład przekonanie, że o kulturę narodu należy walczyć wszystkimi możliwymi środkami, Gdzieś pada takie zdanie, że „ jedynie kultura i jej dobra mogą zagwarantować przetrwanie narodu” i nie odnosi się to tylko do przeszłości, ale do dzisiaj, do naszych czasów. W wywiadzie dla polskiego radia, którego udzielił przy okazji wydania ""Bezcennego" autor nie ukrywał rozczarowania obecną ekipą: „ jest we mnie wiele irytacji na obecną ekipę, która wydawałoby się, wyrasta z etosu inteligenckiego i mieliśmy nadzieję, że zmieni rodzaj pogardy wobec kultury-którą ja w sposób cyniczny rozumiem-żadna władza nie chce mieć obywateli myślących, a konsumowanie kultury to jest nauka myślenia, zadawanie pytań, buntowanie się, ale dziś ta pogarda wobec kultury przeszła dla mnie wszystkie możliwe rejestry, nie boję się powiedzieć, że obecna ekipa to mordercy kultury. Chodzi mi o zaniechanie kultury na podstawowym poziomie, bo ja nie wierzę w takie imprezy jak rok Lutosławskiego, rok Chopina, rok Miłosza-mówi- a gdzie indziej dodaje… przegapiliśmy całe pokolenie…”

I jeszcze jedno. Tematyka tej książki zbiegła się z moimi osobistymi doświadczeniami i zainteresowaniami rynkiem sztuki. O niewiarygodnej historii z obrazem Olgi Boznańskiej pisałam tu. Może nadarzy się jeszcze okazja, aby zapytać autora, dlaczego marszand w jego powieści ma na nazwisko Boznański…Karol Boznański. Miłej lektury życzę!

7 komentarzy:

  1. No faktycznie, tak jakby Karol i Olga... w jednym stali domu.
    Przypadek, czy niezawodny nos naszej najlepszej paryskiej reporterki? :)
    Ależ apetycznie wszystko to opisałaś, mniam, mniam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoja recenzja wręcz wymusza na mnie kupno tej książki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podpisuję się Justyna. Rano maszeruję do najbliższej księgarni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że książka Wam się tak spodoba jak mnie! I jeszcze jedno-temat jest bardzo na czasie. Ponoć w Warszawie bestsellerem jest wydana przez Ministerstwo Kultury książka "Straty wojenne. Malarstwo polskie." Anna Tyczyńska, Krystyna Znojewska. Będę próbowała ją zdobyć! I zabieram się do "Uwikłania"...

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawa zachęta-postaram się kupić książkę i oczywiście przeczytać.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dwie entuzjastyczne recenzje książki u dwóch zupełnie różnych blogerek (o różnych światopoglądach i myślę politycznych sympatiach i antypatiach) to chyba gwarancja, że książka powinna się spodobać, do tego odniesienia do świata sztuki - to coś co mnie do czytania zachęca. Pozdrawiam z Gdańska

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy3.11.13

    Dziękuję za polecenie bo mam teraz miły weekend z ciekawą książką:-) Na razie akcją jestem w Szwecji więc jeszcze wiele przyjemności przede mną, tak myślę:-) Fakt, autor wplata wiele trafnych uwag co do sytuacji bieżącej w sumie świata, bo nie ogranicza się tylko do kraju. Nie jestem osobą związaną ze sztuką zawodowo, nawet nie jestem humanistką, raczej tylko miłośniczką barw tym cenniejsza dla mnie książką bo wkraczam w zupełnie dla mnie nowe obszary.
    Jednej rzeczy mi zabrakło w scenie w rozmowie "co pański ojciec robił w czasie wojny". Zabrakło jasnego komunikatu, że Niemcy nie rozmawiają o wojnie, to ich temat tabu, co dla mnie było wielkim zaskoczeniem. Niemiec jak się wybierze do cudzego muzeum i widzi zabytkową niemiecką technikę z II wojny światowej to wpada w furię bo dziś mają lepszą technikę, którą chcą się pochwalić. A dlaczego nie rozmawiają o wojnach, bo im wstyd, że obie wojny przegrali.
    Dlatego też nikt nie chciał w Niemczech wydać książki "Cafe Auschwitz" niemieckiego pisarza Braunsa Dirka, bo to dla nich temat niewygodny. Do wojny jako tematu tabu nawiązuje też niemiecka dziennikarka Anke Richter "Czym zadziwi strefa kiwi. Nowa Zelandia - Zielony raj?", która z kolei w sposób humorystyczno-ironiczny opisuje jak jest traktowana w Nowej Zelandii właśnie przez pryzmat wojny. Muszę przyznać, że ironiczno-kpiarskie podejście Kiwi do Niemców bardzo przypadło mi do gustu:-)
    Choć może znajdę to w dalszej części książki:-)

    OdpowiedzUsuń