foto

foto

środa, 4 listopada 2015

Notatki z podróży: Warszawa-Montricher-Genewa

"Źródłem życia jest ruch. Nie może się więc ono znaleźć się w stanie bezruchu, gdyż jeśli życie stałoby się bezruchem, to powróciłoby  do swojego pierwotnego stanu, do Nicości. Dlatego podróż nigdy nie ustaje, ani w świecie na górze, ani na dole"-pisał arabski filozof Ibn 'Arabi w XII wieku.  Ostatnio trochę podróżowałam, z północy na południe Europy. Najpierw Warszawa, trzydniowy pobyt z okazji obchodów 40-lecia wydziału, który ukończyłam przed laty. Wydziału elitarnego, było nas na roku zaledwie dziesiątka, w elitarnej artystycznej szkole, wśród ludzi, których oglądało się wówczas w telewizji i na scenach warszawskich teatrów. Wielu z moich kolegów doskonale odnalazło się w nowej, demokratycznej rzeczywistości-prowadzą programy telewizyjne, piszą książki, pracują w prasie. Ale generalnie, chyba nie jest tak różowo. Jestem nikim-powiedział mi jeden z kolegów ze studiów, co przyznam się szczerze, mnie zmroziło. To znaczy co? Że jeśli nie jest się już na topie popularności, to można swoje życie uważać za przegrane? Inni, jak to się mówi, „cienko przędą”. Koleżanka z roku pracuje jako zastępca naczelnego w jednej z gazet teatralnych, zarabia 2,5 tysiąca i ma na utrzymaniu dzieci- nie starcza. Przyznała się, że szukała już nawet pracy w sklepie, żeby dorobić. Innemu koledze, doskonałemu reżyserowi, ale który nie potrafi robić komercyjnych produkcyjniaków, nie starcza na czynsz, wiele osób pracuje w różnych placówkach kulturalnych dosłownie za grosze, na pół czy ćwierć etatu.  

Dla intelektualistów i artystów nastały ciężkie czasy. Wydaje się w Polsce miliardy na autostrady, na stadiony, na kościół, na nauczanie religii w szkołach, ale mam wrażenie, mało kto myśli o kulturze. Bo komu ona jest potrzebna? Najważniejsze stało się morale narodu i wzrost gospodarczy, reszta przestała się liczyć. I jeszcze jedno, ta podróż w czasie, uświadomiła mi, że odeszło całe pokolenie laickich, lewicowych intelektualistów, którzy mnie uformowali czyli Marta Fik, Stefan Meller, Jerzy Adamski czy Andrzej Wanat ale także wielu innych, niezastąpionych takich jak Leszek Kołakowski czy Jacek Kuroń. W wyborach, chyba tylko partia Razem reprezentowała ten typ myślenia-społecznego, lewicowego, neutralnego religijnie i może koalicyjna Lewica, która przepadła z kretesem. Warto zajrzeć na warszawskie wojskowe Powązki, żeby przypomnieć sobie ludzi pokolenia, które odeszło, ale nie zostawiło po sobie zbyt wielu spadkobierców.

Na grobie mojego rektora

W Warszawie udało mi się zajrzeć do dwóch miejsc. Pierwsze, to Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Emilii Plater, mieszczące się w byłym sklepie meblowym. Jak pewnie wiecie, od kilkunastu lat istnieje projekt zbudowania muzeum sztuki godnego stolicy, tylko...jakoś nie wychodzi. Ostatni projekt spalił na panewce-z projektantem ze Szwajcarii zerwano umowę. Ale „Emilka” pokazuje obecnie dwie ciekawe wystawy-pierwsza z nich dotyczy pracy słowackiego, awangardowego artysty Juliusa Kollera, a widziałam ją już i nawet o niej pisałam – w Centrum Pompidou. Wersja warszawska jest zdecydowanie lepiej udokumentowana, ale może zabrakło w niej tego, co stanowiło atrakcję w Paryżu, pewnego rodzaju zabawy, bowiem w Pompidou rozstawionych zostało kilka, przekształconych przez artystę stołów pingpongowych i zwiedzający wystawę doskonale się bawili, dowiadując się jednocześnie, że gra w ping-ponga czy tenisa jest rodzajem metafory demokracji, bowiem podobnie jak w grze, obowiązuje nas przestrzeganie zasad fair-playu. 

Jedna z fotografii Zofii Ryder
Druga wystawa, nadzwyczaj oryginalna, prekursorska, to prace fotograficzne Zofii Rydet, która przez dwadzieścia lat portretowała ludzi w ich wnętrzach na południu Polski. Gdyby to ode mnie zależało, to stanęłabym na głowie, aby tę wystawę ściągnąć do Paryża-do Jeu de Paume, gdzie od lat prezentowane są prace artystek fotografów-wystawa cieszyłaby się wielkim powodzeniem, jestem pewna! Tym bardziej, że prace Zofii Rydet, to nic innego niż zapowiedź jednego z ciekawszych zjawisk w  dzisiejszej fotografii-myślę tu o Humans of New York, pewnie już wiecie kogo mam na myśli. Amerykański fotograf od lat fotografuje ludzi na ulicy, ale także zadaje im kilka pytań. Zofia Rydet też zmuszona była do rozmów z ludźmi, aby Ci zgodzili się ją wpuścić do swoich wnętrz i dali się w nich sportretować. Warty poznania na świecie kawałek dobrej, polskiej fotografiki.

Z „Emilki” skierowano mnie pod inny adres na ulicy Emilii Plater, gdzie na tyłach hotelu Marriott, w byłym liceum Hoffmanowej przygotowano niezwykle ciekawą wystawę o powojennej odbudowie Warszawy, ilustrowaną setkami zdjęć, dokumentów, filmów. Ale to, co przykuło moją uwagę to same wnętrza, zaprojektowane przez powojennego architekta,  pełne światła, przestrzenne, dziś już zabytkowe, bo przecież powstałe tuż po wojnie.  Budynek nadawałby się idealnie na muzeum architektury powojennej, tymczasem  jak się dowiedziałam, działkę kupił już od miasta developer i zamierza zbudować na niej kolejny wieżowiec. Centrum Warszawy to chaotyczny zbiór przypadkowych budowli, bez pomysłu, ładu i harmonii. Tymczasem burzy się, jeden po drugim, to, co stanowiło o klimacie miasta i to, co jest świadectwem jego powojennej urody. Przecież to opuszczone liceum jest doskonałym miejscem na placówkę kulturalną, tym bardziej, że mamy armię doskonale wykształconych ludzi, absolwentów wydziałów humanistycznych szukających bezskutecznie zatrudnienia. Gdybyśmy mieli przytomniejszych ludzi u władzy, to w Warszawie wyrosłoby 10-15 nowych miejsc kultury, muzeów, ośrodków kultury, w których mogliby oni znaleźć zatrudnienie.
Spór o Warszawę w liceum Hoffmanowej
Wracałam z Warszawy do Paryża z Brazylijczykiem z San Paulo. Przypadek zrządził, że on też widział wystawę w liceum Hoffmanowej o powojennej odbudowie Warszawy i też dowiedział się, że budynek zostanie zburzony i bardzo nad tym ubolewał. Zwiedził Muzeum Powstania Warszawskiego i Auschwitz. Dobrze byłoby, gdyby do tych ważnych miejsc świadczących o naszej historii przybyły jeszcze te nowe-będące dowodem naszej aktywności artystycznej i społecznej. Pomysłowych ludzi nie brakuje-brakuje pomocy ze strony państwa, które wymawia się brakiem pieniędzy. Pieniądze są, gdy trzeba dofinansować lekcje religii, gorzej, gdy chodzi o teatry. Czy wiecie, że od czasu wojny, nie zbudowano w stolicy ani jednego teatru? Buduje się Nowy Teatr dla Krzysztofa Warlikowskiego, ale to wszystko!
Na spotkaniu z Cees Nooteboomem w Fundacji J. Michalskiego
Z Warszawy poniosło mnie na południe, do Genewy i okolic. Przede wszystkich, po raz kolejny odwiedziłam świątynię książki jaką stała się Fundacja Jana Michalskiego w Montricher, u stóp Jury, w okolicach Morges, w połowie drogi pomiędzy Genewą i Lozanną. Jest to monumentalny projekt, jaki pani Vera Michalski poświęciła zmarłemu przed laty mężowi,  z którym założyła wydawnictwo Noir sur Blanc. Budynki Fundacji to nowoczesna biblioteka w której na kilku piętrach zgromadzonych zostało ok. 50 tys. książek oraz stojący obok drugi, mieszczący niewielki amfiteatr budynek, w którym organizowane są spotkania z pisarzami ( ostatnio byłam na spotkaniu z Julianem Barnesem oraz na przyznaniu nagrody Kościelskich Szczepanowi Twardochowi za „Dracha”.) W ubiegłą sobotę do Montricher zaproszony został Cees Nooteboom, holenderski podróżnik, poeta, eseista i krytyk, uznawany za jednego z największych współczesnych pisarzy europejskich, chyba mniej znany u nas.

Powrót do Genewy. Jej pragmatyczni i oszczędni mieszkańcy nie uważają kultury za priorytet, ale jak już się zdecydują na jakiś projekt w tej dziedzinie, to jest on porządnie wykonany. I tak po latach prac, oddane zostało do użytku muzeum etnograficzne i przyznam się szczerze, olśniło mnie jakością wykonania architektonicznego oraz zbiorów. Jako osoba kochająca wszystko to, co wiąże się z książką, oczywiście moją uwagę przykuły pierwsze świadectwa cywilizacji  pisma i tak odkryłam na przykład  XIX -wieczny manuskrypt Mahabharaty.

XIX-wieczny manuskrypt Mahabharaty

Nowoczesne muzeum etnograficzne w Genewie



Ale od kilku dni znów jestem w Paryżu, rzucając się w wir życia kulturalnego. Jutro wystawa „Blaski i cienie. Obrazy prostytucji” w muzeum Orsay. Jedna z kilkunastu wartych uwagi wystaw tej jesieni w Paryżu. W teatrze La Colline, Christophe Honoré prawie do końca listopada wystawia Gombrowicza- trzeba koniecznie zobaczyć, w Filharmonii wielka wystawa poświęcona Chagallowi...
Lubię Francję i Francuzów. Bo mimo kryzysu, potężnego zadłużenia i wielu problemów z emigrantami(którymi tu, mam wrażenie-nikt się za bardzo nie przejmuje) jest to kraj szczęśliwych ludzi. Na co dzień się z nimi spotykam i nikt jakoś nie narzeka, natomiast wszyscy gdzieś biegają, czytają, piszą, uczą się języków i cieszą życiem. Najwyższy jest przyrost naturalny w Europie, mimo iż aborcja jest ogólnodostępna a kobiety, w większości, to doskonale wykształcone feministki. W czym tkwi więc sekret szczęścia społecznego?
Dochód narodowy czyli PKB wypływający z aktywności kulturalnej stanowi we Francji 3,2 proc. i wynosi 58 mld euro, dając zatrudnienie 670 tys. ludzi. Francja wydaje rocznie na kulturę 13,9 mld, ale więcej na niej zarabia niż wydaje.  A jeśli aktywność kulturalna społeczeństwa jest miernikiem szczęśliwości? 

Lubię wracać do Paryża. Gdy wchodzę do domu, zapalam prawie mechanicznie radio, nastawione na France Culture, wsłuchując się w debatę czy recenzję z nowo wydanej książki. Cieszy uszy poziom dyskusji, piękno języka używanego przez dziennikarzy, szacunek dla oponentów. Dobrze jest wrócić do domu.

13 komentarzy:

  1. słodko-gorzki post, ale jak zawsze przeczytałam z przyjemnością, trudno się w wielu kwestiach z Tobą nie zgodzić, choć wydaje mi się, że mimo wszystko sporo się w kulturze dzieje. Pozdrawiam ciepło ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, zwłaszcza z wrocławskiej perspektywy:) Warszawa mnie zawsze rozczarowuje, cudownie się rozwija jako miasto, ale brakuje mi oryginalności, szaleństwa, fantazji w życiu kulturalnym. Owszem, teatry są, dają premiery, ale wszystko jakieś takie grzeczne, mało szalone. Chociażby fotografia, nie wiem, czy na mapie Warszawy są jakieś porządne galerie fotograficzne, poza ZPAF-em, chyba nie...Ale już nie narzekam, rozpaskudzona jestem tym Paryżem i tyle!

      Usuń
  2. Uchyl rąbka tajemnicy, czyżbyś studiowała na wydziale aktorskim?
    Twardochowi wręczano nagrodę Kościeliskich za granicą? Jestem zaskoczona.O ile dobrze zrozumiałam...
    Debata publiczna w Polsce jest nudna- tylko polityka, a jak już tematy społeczne to in vitro, aborcja- żeby robić afery, rozdmuchiwać i mieć się o co spierać. O kulturze tylko w kontekście nagród: Oskar dla Idy, Nike dla Tokarczuk, Nagroda Nobla...Brakuje mi rozmów o bebechach książki, filmu. Jeśli np. Hala odlotów ma być takim miejscem, to to nie wychodzi, bo zaproszeni goście głównie robi autoprezentację i reklamę swoich osiągnięć, a nie prowadzą ciekawej dyskusji. Mam wrażenie, że ludzie się wzajemnie nie słuchają, a może nie chcą się usłyszeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktorskim? Nie! Studiowałam na takim bardzo dziwnym wydziale, coś pomiędzy przedwojennym gimnazjum a powojenną szkołą dla żon dyplomatów-tak w nas wmawiali profesorowie. Teoretycznie mieliśmy się uczyć o teatrze a było o wszystkim-od historii sztuki, przez muzykę, literaturę i historię. Pasjonujące studia w trybie bardzo bezpośredniego kontaktu z wykładowcami-vide liczna studentów. Piękny bagaż na życie:)
      A propos debaty-to chyba trafiłaś w dziesiątkę-nie dyskutuje się o książce Olgi Tokarczuk, o Księgach Jakubowych, ale aż huczy od komentarzy do jednego zdania w wywiadzie. Marzy mi się, tak jak Tobie debata literacka, teatralna, ale może i artyście powinni bardziej prowokować? Nie wiem...
      Nagroda Kościelskich była w tym roku po raz pierwszy wręczana w tym cudownym miejscu jakim jest Fundacja Jana Michalskiego w Montricher, w Szwajcarii. I pewnie tak też będzie w następnych latach. Nic dziwnego skądinad, Fundacja ma swoją siedzibę w Genewie...

      Usuń
  3. Mysle, ze podejscie Francuzow do kultury to efekt wieloletniej tradycji laickiego nauczania. W dalszym ciagu dominuje muzyka, kino i literatura, o ktorej rozmawia sie w radio i wyspecjalizowanych programach telewizyjnych , nie mniej jednak obserwuje sie systematyczne zastapienie modelu bezinteresownej sztuki przez model komercyjno-konsumpcyjny. Wystarczy tylko obejrzec co sie wystawialo w tym roku na FIAC-u (http://www.fiac.com/paris/infos-pratiques/horaires-et-tarifs) albo rzucic okiem na officiel paryskich spektakli teatralnych (http://www.offi.fr/theatre) - dominuja sztuki bulwarowe i one-man show (niektore zreszta doskonale). Oczywiscie nie kazdy musi lubiec Petera Brooka czy Adriane Mnouchkine, ale glownie dominuje rozrywka. Duzo ciekawszych zjawisk mozna znalezc natomiast w balecie i tancu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Francja jest ojczyzną teatru bulwarowego, nic dziwnego, że nadal go pełno. Jest rozmaitość-te najlepsze są z dala od centrum, często na przedmieściach. Ja uwielbiam wszystko co jest grane w La Colline, ten teatr ma doskonałego dyrektora! Ale jest też kilka innych znakomitych scen-Odeon-Berthier, Nanterre, Bobigny, często można tam zobaczyć perełki w reżyserii zapraszanych gości z zagranicy. Słabo się znam na balecie i tańcu, może możesz coś polecić?

      Usuń
    2. No wlasnie, zapraszani rezyserzy ratuja francuski teatr.
      Co do tanca mam swojego ulubienca , to Angelin Preljocaj, ktory pracuje w Aix-en-Provence (http://www.preljocaj.org) i zrywa zupelnie z tradycyjnym zrozumiem tej sztuki, idac troche sladami Piny Bausch. Chociaz jego ostatnia premiera "Retour à Berratham" nie spodobala sie specjalnie ani publicznosci ani krytyce.
      Jest Akram Khan, bengalski tancerz, ktory miesza styl wspolczeny z tradycja Kathak,
      jest tancerz flamenco Israel Galvan, i inni, ktorzy zyja i pracuja we Francji.
      Oczywiscie jest Balet Bejarta, chociaz brakuje im wizjonerstwa spektakli po smierci Mistrza.
      Pomimo to, od dluzszego juz czasu wlasnie taniec inspiruje mnie bardziej niz teatr.

      Usuń
    3. Chyba masz rację z tymi zaproszeniami. Wczoraj dyskutowałam z aktorami o teatrze francuskim i padały co chwila nazwiska zagranicznych reżyserów : Dodin, Marthaler, Ostermaier, Wilson, Castelluci... Ale czy nie uważasz, że dobrze jest, że teatr się "żywi"artystami spoza kraju? A gdyby tych wszystkich reżyserów zaprosić do Polski? Byłaby to chyba rewolucja! Może nie powinniśmy się zamykać na sobie.
      Wielkie dzięki za sugestie dotyczące tańca i baletu, zwrócę uwagę następnym razem i na pewno obejrzę.

      Usuń
  4. :) Narzekasz na poziom życia kulturalnego w stolicy, a pomyśl sobie, co dzieje się w innych miastach. A poza ich granicami w mniejszych ośrodkach. Z punktu widzenia gdańszczanki wizyta w stolicy to dla mnie święto, zawsze mogę nacieszyć oczy jakąś wystawą, obejrzeć teatralne przedstawienie, pójść na koncert, odwiedzić muzeum (ostatnio muzeum żydów polskich- uważam, że bardzo ciekawe). Ja co prawda nie jestem, ani taką znawczynią, ani taką nowatorką, jak Ty, ale lubię te moje podróże do stolicy, kiedy mam możliwość wyboru spomiędzy kilkunastu teatrów (nawet, jeśli od czasów powojennych nie powstał żaden nowy), z kilkunastu muzeów, czy wydarzeń (jak choćby koncerty chopinowskie w Łazienkach). To oczywiście ma się do Paryża, jak .... (ma się nijak- to prawda), ale jak porównuję Gdańsk do Warszawy (a to w końcu całkiem spore miasto, z ambicjami, pretendowało do roli europejskiej stolicy kultury) to wygląda to mizernie. Choć uczciwie trzeba przyznać, że coś drgnęło; powstał nowy teatr szekspirowski (nie szkodzi, że wizualnie koszmarny) jako teatr impresaryjny zapraszający teatry z całej Polski i spoza kraju (co na pewno jest nie lada gratką dla koneserów), wyremontowano pięknie teatr muzyczny w Gdyni. Tak wygląda tak, że wiele ośrodków mogłoby pozazdrość, bo i wizualnie nie najgorszy i funkcjonalny i nowoczesny technologicznie. Ale to, że kultura jest w naszym kraju Kopciuszkiem to też prawda. Podobnie, jak to, że ciężko żyje się tutaj i ludziom kultury, którzy nie potrafią przestawić się na komercję, jak i przedstawicielom innych profesji, którzy nie potrafią się "sprzedawać".. No i my Polacy chyba lubimy być nieszczęśliwi, bo szczęście jest takie niekatolickie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Narzekam na prowincjonalność, na brak fantazji, na wchodzenie w utarte ścieżki. Ale może się mylę, nie wystarczą bowiem te kilka, kilkanaście dni w roku, aby poznać życie kulturalne miasta od podszewki. Mój wpis to tylko rejestracja pewnego klimatu, narzekam raczej na pasywność, na niezdolność tworzenia czegoś nowego, zaskakującego, na ciągle odwoływanie się do przeszłości. Teatry są-ale co z tego? Brakuje intelektualnej burzy, prowokacji, nic mnie nie zaskakuje w Warszawie poza kolejnymi, wyrastającymi jak grzyby po deszczu centrami handlowymi. O tak, tych nie brakuje! Ale nie słyszałam o ani jednej inicjatywie powstania choćby małego kameralnego teatru w nowych dzielnicach-buduje się domy i nic wokół nich. Ktoś znajomy, gdy zapytałam o dobry teatr podszepnął mi-Kapitol-zajrzałam na stronę i o zgrozo-durne, ogłupiające komedie dla publiczności seriali telewizyjnych, tania, masowa rozrywka...Ale może klimat polityczny nie sprzyja artystom? Nie wiem! W grudniu będę dwa tygodnie-przyjrzę się lepiej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, co do repertuaru owych istniejących teatrów- muszę przyznać, że ponad 70-a może 80 % to owa papka dla niemyślącego widza, ale przy dużej ilości teatrów łatwiej jest trafić na coś ciekawego, niż przy dwóch teatrach. No i fakt, że Twoje oczekiwania mogą różnić się od moich. Bo ja nie za bardzo lubię awangardę.Myślę, że pewnie spodobałoby ci się przedstawienie Klaty Król Lear (grają w Starym w Krakowie). Życzę, abyś w grudniu miała w czym wybierać i aby ten wybór cię usatysfakcjonował.

      Usuń
  6. Dziękuję Guciu, ale obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie. W przeciwieństwie do teatrów na całym świecie, u nas, w Warszawie, teatry zamyka się 20 grudnia i otwiera 5 stycznia (sprawdzałam Narodowy i Rozmaitości ) Czy możesz mi wytłumaczyć dlaczego? Większość paryskich teatrów gra w okresie Swiąt i Nowego roku, nie raz spędzałam Sylwestra w teatrze. Z kolei u Jandy, w Polonii grają "50 twarzy Greya"...chyba trudno o "lepszy" i bardziej ogłupiający repertuar...Nie, nie jestem wielkim amatorem awangardy, po prostu lubię dobry teatr, dobrą dramaturgię, nie pogardzę nigdy ani Czechowem ani Ibsenem, kocham autorów współczesnych-Briana Friela czy Jelinek, ale w dobrej reżyserii i dobrym wykonaniu. Ale to prawda, że jestem zrzędliwa...Króla Leara pewnie jakoś upoluję, może wybiorę się do Krakowa? Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Tego nie umiem ci wytłumaczyć. Rok temu spędzałam święta w Krakowie i sama zapytywałam dlaczego tak się dzieje, choć mnie się udało w okresie około świątecznym obejrzeć właśnie Króla Leara. Pisałam o tym, że w święta cudzoziemiec, czy turysta w naszym kraju narażony jest na konieczność siedzenia w hotelu, bo ani za wielu atrakcji nie ma, ani zjeść nie ma gdzie. Ale i tak odnoszę, że z roku na rok jest (a może było- teraz nie wiadomo, czy to się nie zmieni) coraz lepiej. Dlatego święta wolę spędzać poza granicami. A co do zrzędzenia - to ja również zrzędzę na kondycję polskiego teatru i granie pod publiczkę, albo repertuaru zbyt lekkostrawnego, albo stawianie na skandal- zaszokowanie (choć ani golizna, ani wulgaryzmy, ani kopulacja na scenie) już chyba nikogo nie szokuje. A Stary w Krakowie - sprawdziłam- też zamknięty od 20 grudnia do sylwestra. :(

    OdpowiedzUsuń