foto

foto

piątek, 17 września 2010

Kobieta w Berlinie


Teatr « Rond Point » wystawil « Kobiete w Berlinie”, anonimowy dziennik  pisany przez kobiete miedzy  kwietniem i  czerwcem 1945 roku. Kupilam bilety, ale tego samego dnia przeczytalam recenzje w "Liberation", ze ksiazka wspaniala, ale dzielko teatralane dosc mialkie. Nie wytrzymuje, siegam po ksiazke. Dzis skonczylam. Prawie czterysta stron odtworzonych z drobnych karteczek, zapiskow  w szkolnych zeszytach, notatek pisanych kazdego dnia, kazdej nocy.

Ksiazka zaczyna sie, gdy Rosjanie sa dopiero na przedmiesciach Berlina, rozpoczynaja sie bombardowania wymagajace od mieszkancow miasta chowania sie nocami do schronow. Schodzi tam cala kamienica, w wiekszosci kobiety, mlode dziewczyny, dzieci, czasem jakis starzec. Od poczatku w atmosferze podziemnego bunkra pojawia sie strach, strach przez hordami ruskich zolnierzy, strach o zycie, o godnosc kobiet, ktorych nie ma kto bronic przed hanba.

Wreszcie sa, zajmuja miasto. Autorka, ktora jako swietnie wyksztalcona 30-letnia kobieta sporo podrozowala i zna troche jezyk rosyjski potrafi sie nawet z nimi porozumiec. Ale bynajmniej nie obroni ja to przed najgorszym. Na poczatku nie biora kobiet sila, pytaja, prosza, mowia o milosci, o zonie, proponuja ponczochy, jedzenie, ale w wypadku odmowy staja sie natretni i domagaja sie swojego.Rzadko rezygnuja, chyba, ze kobieta jest w ciazy, albo ze w malym lozeczku spia malutkie dzieci, wtedy odchodza, jak psy ida dalej weszyc, szukac nastepnej ofiary. Ich ulubionym celem staja sa kobiety grube, ale w Berlinie, w 1945 roku panuje glod. Kobiety karmia sie gotowanymi pokrzywami, luksusem sa chleb i ziemniaki, ale brakuje nawet tego.

Autorka dziennikow, brutalizowana przez dwoch zoldakow postanawia sie bronic, znalezc kogos, kto moglby   zabezpieczyc ja przed innymi, gwarantowal jako takie traktowanie. Tym pierwszym staje sie Anatol,   pozniej zastapi go major, zawodowy zolnierz. I jeden i drugi daja jej jako taka ochrone a co najwazniejsze, przynosza jedzenie, o ktore Niemcom wowczas bardzo trudno. 

Rosjanie czyli jak nazywaja ich Niemki „Iwany” kochaja zegarki, chlubia sie noszac  je na obu rekach, czasem po szesc, siedem. Pija a wtedy staja sie brutalni i nieobliczalni, traca nad soba kontrole, ale szanuja kobiety wyksztacone. Wiedza im imponuje, wzbudza podziw.  Nie tak jak u Niemcow, ktorzy cenia sobie kobiety glupie, latwiejsze do dominacji.

Portrety Rosjan nie sa jednorodne. „zaczelam ich rozrozniac”-pisze. Tych, ktorych trzeba sie bac i ich unikac i innych, czesto dzieci, wrazliwych i szukajacych przede wszystkim kontaktu z innymi ludzmi.
Autorka opisuje dzien po dniu zycie codzienne w kamienicy, walke o zywnosc, ktora staje sie codziennym, najwazniejszym zajeciem mieszkancow Berlina, chodzenie po wode, o ktora bardzo trudno i strach przez „Iwanami”, koniecznosc nieustannego czuwania, we dnie i nocy, aby nie stac sie ofiara meskiej zadzy.
Nie ma  w tej ksiazce zadnych emocji, nie ma nienawisci, milosci, nie ma szczescia ani rozpaczy. Jest jedynie zimna, racjonalna analiza sytuacji, w ktorej trzeba umiec sie znalezc, zeby przezyc. A wowczas wszystkie metody sa dozwolone. Gdy doskwiera glod, godnosc i moralnosc staja sie wartosciami wzglednymi.

Czyta sie ze ksiazke znakomicie, az czasem trudno uwierzyc, ze napisala ja mloda, zaledwie trzdziestoletnia dziennikarka, robi wrazenie dojrzalosc i tolerancja wobec czesto okrutnych i bezwzglednych  okupantow. Oni sa tacy sami jak my, pisze w ktoryms momencie, tylko na nizszym poziomie, tak samo bylo gdy Teutonczycy zaatakowali Rzym, oni tez nie mogli sie oprzec  zadzom jakie wywolywaly w nich pachnace perfumami i zadbane kobiety podbitego kraju. Wojna, kazda wojna oznacza przemoc wobec kobiet. W Berlinie w tym okresie, rosyjscy zolnierze dokonali okolo 100 tys. gwaltow.
W niedziele zobacze, co z dziennika, tej literatury faktu, udalo sie przeniesc na scene. Szczerze, nie spodziewam sie zbyt wiele.

4 komentarze:

  1. Wstrzasajace. Szykowalam sie kiedys na angielskie wydanie tej ksiazki - dzieki za przypomnienie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba istnieje juz tez od niedawna tlumaczenie polskie. Z wiadomych wzgledow tekst ten nie mogl sie ukazac przed 1989 rokiem u nas. Skadinad byl tez bardzo zle przyjety w Niemczech i wlasciwie dopiero od kilku lat o tej historii zaczyna sie mowic glosniej. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ksiazka brzmi bardzo ciekawie. Ta zimna analiza sytuacji przypomina mi troche reportaze Hanny Krall o tym, co dzialo sie z Zydowkami podczas wojny (a zwlaszcza jedna historia, ktora dzieje sie juz na koncu wojny o dziewczynie, ktorej wydaje sie, ze udalo sie wyjsc calo, dopoki nie przyuwaza jej Polak i nie zawleka do pokoju hotelowego...)

    Nie wiem, na ile przenoszalne sa opisywane przez Ciebie dzienniki na scene. Daj znac, jak udalo sie przedstawienie. Moze wcale nie bedzie takie kiepskie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Magamaro,
    Otoz ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, przedstawienie bylo zupelnie przyzwoite: dobra adaptacja sceniczna no i tekst na scenie brzmi. Przekonalam sie po raz kolejny, ze jest to po prostu znakomicie napisany dziennik, az trudno uwierzyc, ze pisany "na goraco" przez mloda kobiete, choc prawda jest, ze byla zawodowa dziennikarka, znala kilka jezykow. Mysle, ze ktorys z prywatnych teatrow w Polsce powienien koniecznie ten tekst wystawic.
    Masz absolutna racje, ze jest to literatura faktu bardzo podobna do tego co pisze Hanna Krall (czytalam ja ostatnio przy okazji "Apollonii" Warlikowskiego).
    A tak na marginesie, to naprawde chyba nie warto wierzyc krytykom teatralnym. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń