foto

foto

środa, 22 lutego 2012

Weekend w zielonym Berlinie




„Proszę spojrzeć, w tamtym domu mieszka Angela Merkel”-odezwał się de mnie niespodziewanie starszy pan, gdy w ubiegłą sobotę spacerowałam nad brzegiem Sprewy- prawdopodobnie słysząc język francuski. „U was jest ona przecież ostatnio dość popularna, nieprawdaż?”-zapytał, czyniąc aluzję do popularności Angeli Merkel nad Sekwaną,  gdy ostatnio dzielnie stanęła obok swego francuskiego sojusznika w wyborczym programie telewizyjnym.

Pod domem  pani kanclerz, (to skromne mieszkanie-na zdjęciu z balkonem) nie dostrzegłam żadnej nadzwyczajnej ochrony, żadnych metalowych barier, a jedynie dwóch bardzo dyskretnie przechadzających się policjantów. Można było odnieść wrażenie, że pani Merkel niepotrzebna jest do życia i rządzenia pompa towarzysząca francuskim politykom. „Francja –to monarchia, republikańska, ale monarchia” –podkreślił nasz znajomy francuski dyplomata, który gościł nas w ten weekend nad Sprewą. Monarchia jednak od jakiegoś czasu przygląda się uważnie dokonaniom swoich północno-wschodnich sąsiadów: zazdrości, idealizuje, chce naśladować. 

Jacy więc są ci wyidealizowani z paryskiej perspektywy sąsiedzi Francji? Próbowałam tego dociec obserwując uważnie życie toczące się na berlińskich bulwarach i wygląda na to, że Berlińczycy przywiązują znacznie większaą wagę do ekologii, alternatywy, zdrowego życia. I nie myślę tu tylko o elektrowniach jądrowych, które pani Merkel zamyka a pan Sarkozy rozwija, ale o takim codziennym, widocznym nawet gołym okiem codziennym życiu..



 Nie trzeba się zbyt długo przyglądać berlińskiej ulicy, aby dostrzec niezliczoną ilość rowerów, wszechobecność dwu- i trzykołowych pojazdów, przemieszczających się nimi całych rodzin, przyczepionych do nich wózków z dziećmi. Rowery są wszędzie, na ulicach, skwerach i w parkach,  jest to bardzo popularny środek transportu. 


Nie przypadkowo trafiłam również na sporych rozmiarów  biologiczny targ (w Prenzlauer Berg), gdzie bez ograniczeń promowane było zdrowe, ekologiczne ubieranie dzieci( pełno odzieży wyprodukowanej własnym sumptem, kolorowych skarpetek, fartuszków), ale i żywności, począwszy od ciemnego chleba przez najrozmaitsze gatunki miodów konfitur i dań. 



Natknęłam się również na sklepy z przedmiotami z recyklingu i nawet skusiłam się na tę oto torebkę, zrobioną ze ….sprzętu strażackiego. Pokazuję ją ze względów li tylko ilustracyjnych(nie  promocyjnych) Torebka nie była może najtańsza, ale za to... żaroodporna. To tylko jeden z tysięcy pochodzących z recyklingu przedmiotów sprzedawanych w Berlinie.


Dotarliśmy również poza miasto na sporych rozmiarów i chyba dość chętnie uczęszczany pchli trag. Raj dla wszystkich zbieraczy staroci, a szczególnie starych winyli(po 2 euro).  Nie był to ten pchli targ jaki znam z paryskiego St. Ouen z astronomicznymi cenami wywindowanymi na pożytek turystów, ale bardzo tani i dobrze zaopatrzony second hand, dla wszystkich.


 Miasto jest  zielone i bardzo kolorowe. Berlińczycy chyba kochają  alternatywę, bo już na pierwszy rzut oka widać  sprayowane  ulice,  domy...  Na kilku kilometrach ciągnie się udekorowany przez artystów street artu mur, ale nie jest to jedyne miejsce, w którym sztuka uliczna jest widoczna. Jest jej także pełno w najbardziej znanych miejscach Berlina, na przykład w  Hackesche Hofe, gdzie znalazłam niezliczoną ilość śladów kreatywności berlińskich artystów.



Stołowałam się przez te dwa dni w uroczych, nastrojowych barach i restauracyjkach, podjadając miejscowe specjały (kiełbasa z curry), golonkę i wątróbki. Berlińska  kuchnia chyba trochę zbliżona jest do naszej, nawet w jakiejś karcie znalazłam coś, co się nazywa swojsko „klopsy (wiem, wiem, to pewnie słowo niemieckie...).


W niedzielny poranek na berlińskiej ulicy odczuwało się jakiś nieznany mi spokój, tak jakby miasto się nie spieszyło, żyjąc bez tego biegu  typowego dla  wielkich miast Europy. Potwierdzam wszystkie dobre słowa, które na temat tego miasta usłyszałam. Chyba pięknie się tam żyje i zielono. Przynajmniej z perspektywy jednego, uroczego weekendu. Good bye Berlin!





11 komentarzy:

  1. Twoje opowieści holly, nieodmiennie budzą moją nostalgię i radość 'ze znalezienia się' w miejscach, które kochałam. Berlin to jedno z moich ulubionych miejsc - z powodów, które podajesz. Metropolia, a żyje się nie spiesznie. Organizacja miasta nastawiona jest na człowieka. Wzorowa komunikacja, czysto, masa zieleni. W rejonie w którym mieszkałaś ('odzyskana' część Berlina po zjednoczeniu) są np. knajpki z miejscami zabaw dla dzieci - rodzinom żyje się tam łatwiej. Hackesche Hofe, które wspomniałaś to bajkowa dla mnie kraina. Te jadłodajnie i knajpki tuż przy tramwajowych torach, przestrzenie dla 'alternatywy', tajemnicze podwórka z galeriami i wystawami.
    Berlin to kilkanaście lat wspomnień, powinnam tam wrócić, choć - jak ty - na chwilę.
    Ciekawa jestem wrażeń z Festiwalu Filmowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewo,
    Jest dokładnie tak jak piszesz. Ostatniego wieczoru weszliśmy do przydomowej indyjskiej knajpki i odkryłam, że jedno pomieszczenie jest całkowicie przeznaczone na miejsce zabaw dla dzieci. Nie do pomyślenia w Paryżu, gdzie nawet klientela musi sie mocno sciskać! To był mój drugi już pobyt w Berlinie, ale wróciłam chyba jeszcze bardziej oczarowana niż za pierwszym razem. Trzeba tam pojechać jeszcze raz, może wybierzemy się razem?

    OdpowiedzUsuń
  3. holly, pomysł nie zgorszy z tym wyjazdem. Trzeba pomyśleć i skontaktować się ze starymi znajomymi żeby mieć się gdzie przytulić :)
    A w knajpkach są nawet piaskownice dla dzieci, mamy mogą spokojnie dziergać i plotkować.
    P.S. na inny temat. Publikacja bardzo się u ciebie skomplikowała. 2 hasła i na dodatek liternictwo trudne do rozgryzienia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za informację, ale to już chyba wszędzie tak na blogerze, dwa i to trudne do rozszyfrowania hasła...może wyganiają nas na inne wody?

    OdpowiedzUsuń
  5. Niemcy zawsze byly moją ulubioną destynacją. Mój pierwszy mąż był germanistą, mielismy tam duzo przyjaciół od czasów studenckich, i nie tylko w byłym NRD.I w przeciwieństwie do wielu Polaków, dla nas język niemiecki brzmiał jak poezja Schillera,nie krzyki nazisstów.
    A w zeszłym roku byłam w Berlinie z moim Kimem i w taksowce przedstawiał się " Ich bin ein Berliner", dla niego ta pierwsza wizyta byla historyczna i ogromnie emocjonalna.Pamiątki z Muru to oczywiscie relikwia dla niego. W elegancki hotelu Kempinski z widokiem na Bramę Branderburską, nieodległy Reichstag doznawalismy wielu głebokich refleksji historycznych i osobistych. I chociaz to brzmi patetycznie, tak własnie było. Przejechalismy sie przez Niemcy samochodem, oczywiscie niemiecką limuzyną BMW z silnikiem 4.2 i bylismy zachwyceni funkcjonalnością tego kraju. Dla mnie to norma,ze Niemcy to doskonale zorganizowany kraj, w porównaniu z taką Francją np, nie mowiąc o naszym kraju. Ale on nie mógł się nachwalić, szczególnie darmowych autostrad i restauracji serwujacych niemieckie jedzenie. Wychowany w Milwaukee z Niemcami ma do nich szczególną słabość.Jak i do Polaków.
    A ja też nie mogę odczytac tych haseł, zeby wpisac komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oh, komentarz sie wpisal bez hasel. Czy to jakas zmiana?

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam Berlin i szczerze Ci zazdroszczę, że mogłaś spędzić weekend w tym mieście. To miasto, które oddycha - zielone, z szerokimi alejami i pięknymi bulwarami nad Szprewą. Co do ekologii, to wydaje mi się, że jest w Niemczech prawdziwą narodową obsesją - jeszcze pamiętam studentów, którzy nakrzyczeli na mnie, kiedy niechcący wrzuciłam papierowy kubek do niewłaściwego kosza ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ardiolo,
    Tylko pozazdrościć pięknych podróży po Niemczech, zwłaszcza w wypasionej limuzynie! Ja zupełnie nie znam tego kraju, bo Berlin to przecież nie Niemcy, nieprawdaż? Ale fascynuje mnie ich ogromne przywiązanie do ekologii, o której akurat Francuzi mają chyba mierne pojęcie. Czyli kuchnia niemiecka smakuje Amerykanom? Dobrze wiedzieć!

    OdpowiedzUsuń
  9. Katasiu,
    Troszkę te ekologiczne obyczaje znam ze Szwajcarii, ale niemieckojęzycznej. Tam też wrzucenie do niewłaściwego kosza butelki czy papieru jest czynem społecznie nagannym. A jeśli na plastikowym koszu ze śmieciami nie ma odpowiedniej naklejki, to nikt nam tego kosza nie zabierze...Pewnie podobnie w Niemczech.

    OdpowiedzUsuń
  10. Holly, znowu świetne fotografie!!! Po Twojej opowieści chce się spakować walizkę i popędzić do tego przyjaznego ludziom i rodzinom Berlina, coby pospacerować nieśpiesznie ulicami i posiedzieć w knajpce nad golonką (tak, tak, pyszna, tłusta golonka nie gorsza od foie gras :) To miasto może się też pochwalić bujnym życiem teatralnym i zamiłowaniem do sztuki współczesnej. Niemcom tylko pozazdrościć powagi i zaangażowania, z jakimi podchodzą do spraw ekologii.

    OdpowiedzUsuń
  11. Anonimowy7.6.13

    e, jeԁnakże a więc

    рrzyjechało żelаznoωie рociągnięсiе.
    temporary
    Zamknіęcie sznurka ωyskoczуł w dłоni, zniknął w
    zaroślасh. Trzask tratοwanych krzaków,


    skończony wielkim beκnięcіem. Poprzednio po wѕzelκim.

    OdpowiedzUsuń