Nasz słynny autor
kryminałów, Zygmunt Miłoszewski, stał się dość znany również we Francji. Zapraszany na festiwale, targi książki i spotkania literackie a to do
Nantes, a to do Lyonu, a to znowu do Paryża udzielił
ostatnio wywiadu „Libération”, w którym wyznał, że mógłby mieszkać we Francji, bo jest tam po
prostu cieplej, a ponadto, że kocha kulturę francuską, bo przecież to tu
narodziła się literatura. Kilka tygodni temu spotkałam w polskiej księgarni na
Saint Germain jego tłumacza, Kamila Barbarskiego i oczywiście nie omieszkałam zapytać,
jak to jest z tymi przenosinami mistrza polskiego kryminału do Francji, czy coś
z tego wyjdzie? „Początkowo myślał o Irlandii-zdradził mi sekret mistrza Kamil
Barbarski, ale tam jest bardzo słaba kuchnia”. A więc Francja? Pomysł, moim
zdaniem pyszny i zaraz wytłumaczę dlaczego!
Mam
nadzieję, że się ze mną zgodzicie, ale kuchnia francuska jest najlepsza na świecie. O jej
wyrafinowaniu, potrawach, wirtuozerii w dobieraniu odpowiednich win do dań,
kunszcie podawania do stołu, elegancji i manierach obowiązujących w trakcie
posiłku napisano tomy. Kuchnia francuska to nie jedzenie, to religia! Francuzi
celebrują każdy posiłek i pytanie gdzie, co i z kim będzie się jadło każdego
dnia jest głównym tematem konwersacji. Tak jak polski, prawdziwy katolik nie opuści
niedzielnej mszy, Francuz nie zrezygnuje z okazji zjedzenia dobrego obiadu. Krytycy gastronomiczni są tu szanowani
prawie tak samo jak literaci, a na pewno o wiele bardziej niż politycy, których
można przecież w każdej chwili wymienić, bo nie posiadają żadnej wiedzy o kwestii dla każdego Francuza najistotniejszej, a mianowicie o kuchni. Przegrana w wyborach
nigdy nie skończyła się we Francji samobójstwem, nieprzyznanie gwiazdki
Michelina - niestety tak. Cudzoziemcy dla francuskiego kucharza są w stanie
przepłynąć oceany i wieczór w paryskim Grand Vefour pozostanie niespełnionym
marzeniem niejednego śmiertelnika (czyli moim!). Wizyta w restauracji Alaina
Ducasse’a, Joëla Robuchona czy Jean Francois Piège’a to wspomnienia z raju
podniebienia na całe życie. Ale na co dzień, Francuz nie posiadający wypasionej
portmonetki też pojada sobie nie najgorzej...
Obserwuję
jak codziennie w porze lunchu, mniej więcej około godziny 13 na ulice miasta wylegają
tłumy zapełniając w ekspresowym tempie okoliczne bistra, bary i restauracje. Nawet
najbardziej pracowici pędzą chociaż na krwistego befsztyka z frytkami. We Francji, do wynagrodzenia
w firmach w których nie ma kantyny, dodaje się za pół darmo „bilety restauracyjne”.
Ale przecież w czasie przerwy Francuz nie ma zbyt wiele czasu-powiecie. Alain
Baraton, szef-ogrodnik w Wersalu i autor kilku znakomitych książek o zwyczajach
Francuzów napisał, że przerwa zależy od hierarchii
zajmowanej w firmie. Czym jest się wyżej-tym przerwa trwa dłużej!
Jeśli
będziecie kiedyś podróżować po Francji, to najlepiej w porze obiadu, nie ma
wtedy korków! Koło godz. 13. pustoszeje francuska autostrada. Kierowcy i
pasażerowie pędzą na podawane w autostradowych restauracyjkach dania: mięsa i
ryby w sosach, ciasta i sałatki, sery i desery: koniecznie trzydaniowo! Kiedyś podróżowałam
po Francji z Amerykanką i nie mogła się nadziwić, że Francuzi nie robią krótkiej
przerwy na hamburgera, ale instalują się całymi rodzinami przy stole i spędzają
przy nim co najmniej godzinę. Co za strata czasu- oburzała się! Wówczas kandydat na prezydenta, Emmanuel Macron podążając z całą swoją ekipą z oddalonego o dwie godziny od
Paryża Touquet na decydującą debatę z Marine le Pen zatrzymał się właśnie w
takiej restauracji i sfilmowano go, gdy niósł do stolika tacę z trzydaniowym
obiadem.
Nie,
Francuz nie traci czasu przy stole. Jedzenie jest nie tylko zaspakajaniem głodu,
ale ceremonią, której nie wolno zakłócać, rytuałem zarezerwowanym nie tylko na jedzenie,
ale także na przyjemną konwersację, nie tylko na kosztowanie specjałów, ale
smakowanie życia w dobrym towarzystwie. Przy stole francuskim nie porusza się
trudnych tematów, nie rozmawia o polityce, chorobach, dzieciach i tym podobnych
mało przyjemnych czy nudnych tematach. Najchętniej o sztuce, ostatnio
obejrzanych filmach, przestawieniu w Comédie Française czy Odéonie, ostatniej
powieści Houellebecque’a czy weekendzie
w Bretanii. Taka zasady obowiązują gości „dobrego stołu”. Taka jest etykieta.
Nic
więc dziwnego, że kuchnia francuska jako całość a więc także sztuka dekorowania stołu, wyrafinowanie, elegancja,
uzgadnianie win z daniami, kolejność ich podawania i obyczaje panujące przy
stole czyli krótko mówiąc francuskie „biesiadowanie”, zostało przed kilkoma
laty wpisane na listę niematerialnego dziedzictwa ludzkości przez UNESCO.
Francuską
kuchnię uczynił sławną Brillat-Savarin pisząc pełną anegdot opowieść o kulturze
kulinarnej „Fizjologia smaku” skąd wywodzi się słynny cytat - „powiedz mi co
jesz a powiem ci kim jesteś”. Francuzi są smakoszami-o tym wiemy wszyscy i
gustują nie tylko w żabach, ślimakach i ostrygach, ale mają tysiące przepisów i
dań o których nawet nam się nie śniło. Do ich kreowania potrzeba sporej dozy
wyobraźni, talentu do mieszania ze sobą różnych składników, aby powstało coś
całkowicie nowego, oryginalnego, budzącego zachwyt i zaskoczenie. Ponoć, tego
samego rodzaju wrażliwości wymaga się od pisarza. Bo czyż składanie słów,
szukanie ich nowego brzemienia i znaczenia nie jest tym samym czym jest
kreowanie nowego dania?
Nic
nie jest ponoć ze sobą bardziej powiązane niż pisanie i jedzenie, słowa i
dania. Toteż francuscy pisarze byli od zawsze doskonałymi kucharzami i
smakoszami. Papież francuskiej kuchni i literatury, Aleksander Dumas zbudował w
podparyskiej miejscowości Le Pont-Marly dwa budynki. Małą wieżę, prawie jednoosobową
w której zamykał się, aby pisać i zameczek, który nazwał pałacem Monte Christo
ze wspaniałą, doskonale wyposażoną kuchnią, aby podejmować na kolacjach
przyjaciół. Do dziś wisi na ścianie salonu jego przepis na...nóżki słonia w
potrawce. Jest też autorem solidnego dzieła-wielkiego słownika kuchni, w którym
zamieścił, na wzór encyklopedystów, całą ówczesną wiedzę jaką o kuchni
posiadał-a była ona niemała!..
Którejś
wielkanocnej niedzieli 1880 roku-pisze Goncourt- kwiat francuskiej literatury, Daudet,
Zola, Charpentier wybrali się na biesiadowanie i nocleg do Flauberta, do Rouen.
Z dworca odbierał ich konnym zaprzęgiem sam Maupassant. Dostojni panowie, przewidziany
wcześniej spacer po mieście uznali za zbędny i natychmiast zasiedli do stołu,
suto zastawionego przez Flauberta. Spośród wielu wykwintnych dań, najbardziej
smakowała Goncourtowi wykwintna ryba w kremowym sosie. Wypito przy tym kilka
butelek wyszukanych win. Teofil Gautier wyszydził apetyt (i tuszę!) pisarzy w
eseju zatytułowanym „Otyłość w literaturze” stawiając pytanie, czy geniusz
literacki powinien być chudy czy też gruby a sądząc po tuszach wielkich mu
współczesnych, uznał, że jednak powinien mieć sporą nadwagę. W wyjątkowo
złośliwy sposób opisał Victora Hugo: „ świat i płaszcz pana Hugo nie są w
stanie ogarnąć ni jego sławy ni jego brzucha, każdego dnia odpada jakiś guzik, rozpruwa się
butonierka. Nie oszczędził też Balzaka, o którym napisał, że „przypomina
bardziej beczkę niż ludzką kreaturę”.
Wielu
pisarzy wydało też swoje własne książki kucharskie. Na przykład Marguerite Duras zatytułowała ją- „Kuchnią Marguerite”.
Nie ma tam precyzyjnie odliczonych dekagramów, ale uczucia, wrażenia, rozmyślania
w ciszy i samotności, bo tylko w takich warunkach lubiła pracować. Opisy
francuskiej sztuki kulinarnej weszły też do słynnej oświeceniowej Encyklopedii Alemberta i Diderota, Balzac całe
strony poświęcił opisom jak przyrządzać kawę, Zola zasłynął powieścią „Brzuch
Paryża”- gdzie wszystko dotyczy jedzenia oraz opisami sztuki prezentowania serów. Molier kochał pet
de nonne - bąki zakonnicy czyli po prostu nasze pączki, Proust - magdalenki, bo
wywoływały w nim wspomnienia, Hugo -ciastka ponczowe, które skądinąd podobnie
jak proustowskie magdalenki zaimportował do Francji osobisty kucharz Stanisława
Leszczyńskiego.
Słowo felieton też wywodzi się z
gastronomii francuskiej. Polski "felieton" to francuski „feuilleton”, czyli tekst
ukazujący się codziennie w prasie, komentujący bieżące wydarzenia. Otóż
„feuille” oznacza również kartkę a fruwające kartki francuscy restauratorzy
wkładali codziennie do drukowanego menu i widniało na nim „danie dnia”. Dziennikarze
piszący do prasy codziennej zaczęli tym samym słowem określać swoje codzienne
teksty- „felietony”, co tylko po raz kolejny potwierdza bliskie związki gastronomii
i literatury.
Interesująca notka. Bardzo lubię kuchnię francuską! Nie znoszę natomiast faktu, że we francuskich restauracjach zazwyczaj trzeba bardzo długo czekać na obsługę i jedzenie... a także ograniczeń godzinowych na spożywanie posiłków (o 15:00 czy 16:00 trzeba się naprawdę natrudzić, żeby znaleźć otwartą restaurację, która serwuje cokolwiek ponad przekąski). Domniemywam jednak, że po jakimś czasie życia tam człowiek się do tego przyzwyczaja. (Mnie wiele razy zdarzyło się o tym po prostu zapomnieć, jako że we FR i we franc. jęz. części CH bywam dość nieregularnie).
OdpowiedzUsuńTym, czego mi z Francji najbardziej na co dzień brakuje, są eklery - nie widziałam ich nigdzie poza Francją właśnie (i Polską). Sery francuskie na szczęście są u mnie dostępne w ogromnym wyborze; jestem wielką fanką :-)
Po "Brzuch Paryża" na pewno sięgnę, brzmi ciekawie! (Oraz pewnie powinno się najeść przed rozpoczęciem lektury ;-)
Jeszcze gorzej z godzinami posiłków jest poza miastem. Kilkakrotnie wybrałam się na zwiedzanie jakiegoś zamku czy pałacu poza Paryżem a ponieważ wizyta kończyła się ok. 14-15 to już właściwie nie było szans na znalezienie jakiejś restauracji. Francuzi jedzą bardzo regularnie, może to jest właśnie sekretem Francuzek, że są takie strasznie chude?
UsuńZgadzam się. Trudno o lepsze spotkanie z Francuzami niż przy posiłku.
OdpowiedzUsuńAle .. dyskusja przy posiłku o książce Houellebecque’a? Tu już mam wątpliwości - ciężkostrawna.
Może być Houellebecque, może być każdy inny znany autor Mabanckou, Despentes czy ktoś kogo się właśnie czyta. Chodziło mi raczej o pokazanie, że unika się drażliwych tematów, literatura, kino czy teatr to doskonałe tematy, neutralne, do rozmów przy kolacji. I jeszcze jedno-wspomniałam o Houllebecque'u ponieważ w Polsce jest chyba ostatnio najbardziej znanym francuskim pisarzem. Ale może się mylę...
UsuńHolly, bardzo trafna notka. Zeby zrozumiec istote wspolnego posilku w kulturze francuskiej, wystarczy przeanalizowac filmoteke - nie znam jednego francuskiego filmu bez sceny przy stole ! Przy swietosci wieczornego posilku (lub niedzielnego obiadu), ktory potrafi trwac kilka godzin , najwiekszym zaskoczeniem dla mnie jest powszechna akceptacja uczestnictwa dzieci w tym obrzadku i genetycznie chyba przekazana latorosli dyscyplina ("Czy moge odejsc od stolu?"). Co do drazliwych tematow, to chyba tendencja sie zmienia, przynajmniej w regionie alpejskim , bo tutaj rozmawia sie o wszystkim, no moze poza wysokoscia zarobkow, ktore pozostaja tematem tabu w kazdych okolicznosciach.
OdpowiedzUsuń