foto

foto

piątek, 1 kwietnia 2011

Z Trypolisem, po francusku, o wojnie


Codziennie rano budzę sie słuchając wieści z Libii. W Trypolisie mieszka bliska mi osoba. Dziś wieczorem dzwonię.Odbiera słuchawkę. Uff! Długa, ponad godzinna rozmowa. Poznałysmy się wiele lat temu zmagając sie z francuskimi rodzajnikami i rozszyfrowywujac Stendhala. Przez dwa lata w tej samej genewskiej, uniwersyteckiej ławie. Pamiętam jeden z ostatnich egzaminów.  Chciałyśmy mieć jak najlepsze oceny. Ja wynosiłam pod spódnica testy, a ona je wnosiła. Znajomy francuskojęzyczny siedział w toalecie i je rozwiązywal-chciałysmy mieć 6, dostałyśmy tylko 5.5. Ponoć miał za mało czasu, a my byłyśmy rozżalone, że jednak zrobił kilka błędów. Pewnie robiąc je same, dostałybyśmy taką samą ocenę.
Bardzo chciałam,  żeby zostala w Genewie. W połowie Egipcjanka, po ojcu profesorze matematyki a w połowie Rosjanka ,po matce. Spędzałysmy razem długie godziny na trawie, w miejskich parkach, ale przede wszystkim nad jeziorem, wystawiajac buzie do slonca. Gdy przyjeżdzala jej mama, chodziłysmy do rosyjskich restauracji, gdzie przy samowarze grały do tańca cygańskie orkiestry. Kiedyś skusiła się, aby wykonać taniec brzucha, goście oszaleli.  Bili bez opamietania brawo. Filigranowa, o wielkich czarnych skośnych oczach i ciemnej karnacji.  Kiedyś spędzałysmy razem Wigilię i wytłumaczyłam jej, że my jemy w ten dzień tylko ryby, przyniosla pudełko kawioru i szampana, ja zrobiłam karpia. Taka była nasza wspólna Wigilia. Zakochała się. Wróciła do Trypolisu i widywałyśmy się od czasu do czasu w wakacje. Uwielbiala genewskie jezioro. Podczas ostatniego pobytu wysłala mnie ze swoim synkiem nad jezioro. Mały Jasser mówi po włosku, arabsku i rosyjsku. I jak ja miałam  sie z nim porozumiec? Gdzieś z głebi pamięci, zaczeły wydostawać  mi się pojedyncze  rosyjskie slowa „razdziewajsia”-powiedziałam wreszcie do przelęknionego małego chłopczyka. Popatrzyl na mnie wielkimi pięknymi oczami. Na szczęście zrozumial.
Gdy dzwonię dziś z Paryża do Trypolisu  to boję się,  żeby za dużo nie powiedzieć, bo podsłuchuja, bo nagrywaja, słyszalam nawet, że może jej grozić więzienie, jeśli powie za dużo. Przypomina mi się Warszawa w stanie wojennym. Rozmawiamy więc o wszystkim, o marzeniach, o wakacjach. Opowiadam jej o Paryżu, o życiu codziennym, o tłumaczeniach, którymi ostatnio sie zajmuję. Ona, o językach, które były zawsze  jej pasją i wieży babel jaką ma w domu. Z mężem rozmawia po arabsku, z dziećmi po rosyjsku, dzieci z ojcem po włosku, gdyż kończą włoskie szkoły i jest to dla nich najmocniejszy jezyk. A ponadto, przynajmniej do córki, arabski jakoś nie przylgnąl, woli wloski. Trzy języki, trzy kultury pod jednym dachem.
Zaczęłysmy snuć marzenia o wakacjach, że jak skończy się wojna, to spotkamy się gdzieś na granicy z Tunezją, albo może nawet w Trypolisie-tam są takie piekne plaże. A może nawet, gdy będzie można opuszczac kraj to przyleci do Paryza? Między słowami próbuję się czegoś dowiedzieć o codziennym życiu. Nie, nie ma trudnosci z zaopatrzeniem, jedynie po benzynę trzeba stać czasami dwie godziny. Ale niczego nie brakuje. Na razie. A poza tym? Nie ma szkoły, wyjechali nauczyciele. Nie ma pracy, wyjechali cudzoziemcy. Trypolis opustoszał. A ona ma przymusowe wakacje. Czeka, aż skończy się wojna. Zegnamy się. Jutro rano uslyszę nowy biuletyn informacyjny wiadomosci z Libii.

2 komentarze:

  1. Piękne wspomnienia i urocza notka, choć sam temat w tle jest taki ciężki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziekuje, niestety wojna jeszcze trwa i jakos konca nie widac...

    OdpowiedzUsuń