foto

foto

czwartek, 27 września 2012

"Lotem gęsi" Mariusza Wilka


„Wiecie czym się rożni wojażer od włóczęgi?"-pyta w swojej ostatniej książce  prezentowanej przed kilkoma dniami w Polskiej Księgarni w Paryżu jej autor, Mariusz Wilk - „ano tym, że drogi wojażera zawsze wiodą do jakiegoś celu, wszystko jedno, czy chodzi o odkrycie źródeł Amazonki, „pojedynek z Syberią”, zebranie danych o plemieniu Hutu, czy tajski seks. Natomiast dla włóczęgi sama Droga jest celem. Dlatego wojażer prędzej czy później powraca ze swoich wojaży, a włóczęga wytrwale podąża dalej…I jeśli nawet zatrzymuje się gdzieś na chwilę, oczarowany krasotą ustronia (chwile oczarowań mogą być rozciągliwe), to wcale nie oznacza, że zaprzestał się włóczyć. Włóczęga bowiem jest stanem ducha, a nie czynnością-profesją lub hobby-jak wojażowanie. Wybitnym wojażerem XX stulecia był Ryszard Kapuściński. Wzorem współczesnego włóczęgi jest dla mnie Kenneth White”…

 I od spotkania z tym duchowym ojcem włóczykijów-Kennethem White’m, we francuskim Saint Malo na festiwalu „Etonnants Voyageurs” (dziwni podróżnicy), Mariusz Wilk rozpoczyna swoją najnowszą opowieść „Lotem gęsi”-kolejną, już czwartą opowieść o Północy, o domu w Karelii, o jeziorze Oniego, wyprawie z przyjaciółmi na Labrador, powieściach Paustowskiego, Pietropawłowsku, o gościach odwiedzających go w opuszczonej przez świat i ludzi wiosce, do której nie dochodzi ani poczta, ani asfaltowa droga. I gdzie czas płynie inaczej, wolno. Ale przede wszystkich o córce Martuszy, która przyszła na świat w tej odległej Północy przed trzema laty...

Jeśli ktoś nie czytał jeszcze książek Mariusza Wilka to serdecznie polecam. Autor „Wilczego notesu” jest człowiekiem o niezwykłej biografii. Ktoś z obecnych na sali podczas spotkania w z autorem zasugerował, że on też jest „chuliganem wolności”- czyniąc aluzję do Andrzeja Bobkowskiego.

Kilka słów o nim. Opozycjonista, działacz w czasach Solidarności, Wrocławianin, więzień polityczny, dziennikarz z kilkunastoletnim stażem, korespondent wojenny…i tu jakby ta tradycyjna droga kariery się urywa. Podczas reportażu w Abchazji staje się świadkiem scen okrucieństwa, wobec których czuje się bezradny, jest tylko dziennikarzem. Rozstaje się z uprawianym zawodem i osiada na Wyspach Sołowieckich. Po pięciu latach odnajduje go tam Jerzy Giedroyć i namawia, aby został korespondentem „Kultury”. „To Jerzy Giedroyć zrobił ze mnie pisarza."-mówi. "Akredytacja na Wyspach Sołowieckich była dla niego rodzajem rewanżu”-wspomina podczas spotkania autor „ Lotem gęsi”. Współpracę z Mariuszem Wilkiem nawiązuje również Wera Michalska, właścicielka wydawnictwa Noir sur Blanc i decyduje się na wydanie jego powieści, jest  mu wierna do dziś, została nawet matką chrzestną trzyletniej Martuszy. Już osiemnaście lat trwa wielka włóczęga Mariusza Wilka po Północy, wyspach Sołowieckich, Karelii, tropami Rena i tajemniczego ludu Saamów. Z tej włóczęgi narodziły się cztery książki, ta ostatnia „Lotem gęsi” została zadedykowana córce pisarza, Martuszy-ma jej kiedyś w przyszłości, gdy go zabraknie, pomóc w zachowaniu pamięci o ojcu.

Tak więc najnowsza powieść Mariusza Wilka z „Północy”, zadedykowana jest córce,  a rozpoczyna się opowieścią o niezwykłym spotkaniu z Kennethem Whitem, twórcą pojęcia „intelektualnego nomadyzmu” . Jego sztandarowa powieść, „Niebieska Droga” została Mariuszowi Wilkowi podarowana przez nieznajomego czytelnika i pochłonęła go całkowicie. Do tego stopnia, że po latach jego śladami wyruszył z przyjaciółmi na Labrador. Kenneth White wyruszył na Labrador, bo miał już dosyć „Jehowiańskiej okupacji świata”, bo chciał „wydobyć się spod Pisma Swiętego i zamętu jakie ono stworzyło”. Na Labradorze szukał plemion, bo  miał powyżej uszu „narodów i państw”…Wilk idzie wraz z dwoma przyjaciółmi jego śladami, ale jak pisze, „ Nasza wyprawa potwierdziła zasadę, że włóczyć się trzeba samopas, a grupowo uprawia się turystykę”. „Niestety-pisze gdzie indziej-czasy nie sprzyjają włóczęgom(…)ja lubię się włóczyć. Wszystko jedno, w przestrzeni czy w czasie, po mieście czy po tundrze, od człowieka do książki lub na odwrót. Stąd moje stopy to istny meander. Bo następny zakręt otwiera nowe horyzonty, przygodne spotkanie- nowy krąg znajomych, przypadkowa książka-tuzin nowych lektur.(…)Włóczęga uczy cierpliwości”.

„Lotem gęsi” to książka napisana bez pośpiechu. Rozważania o czasie znajdziemy we wszystkich jego książkach. "Czas to mój konik"-mówi autor-zamierza mu poświęcić swoją kolejną powieść. "Znakiem czasu jest pośpiech i łatwizna. To one sprawiają, że prościej wystukać hasło na klawiaturze i zadowolić się pulpą informacyjną, która na ekranie się wyświetli, aniżeli samemu grzebać w katalogach, zamawiać stosy foliałów i wyłuskując z petitu przypisów coś, co być może się przyda, męczyć oczy, wdychać kurz”-pisze w "Lotem gęsi".

Tytuł książki nawiązuje do nowej sytuacji pisarza.  Jest to książka o nowym domu, o szczęściu narodzenia i obserwowania rozwoju córki Martuszy: „Chciałbym, aby Martuszka była jak ptak, by w każdej chwili mogła ulecieć! Na moich skrzydłach, które dla niej rosną” i kończy powieść tymi słowami „(…) podczas naszych codziennych spacerów do morza mijamy z Martuszą dwa stawy, na których pływają dwa łabędzie, oddzielnie. Za każdym razem, kiedy je widzę, zastanawiam się, czy dlatego nie latają, że podcięto im skrzydła, czy też na tyle oswoiły się z turystami, że wolą jeść z ich ręki niż samemu się żywić?” Ze względu na zdrowie córki, te najcięższe zimowe miesiące pisarz musi spędzać na Południu. Drugą zimę przebywał na Krymie, a w ubiegłym i w tym roku, w Kotlinie Kłodzkiej, blisko swego rodzinnego Wrocławia. Lotem gęsi.

15 komentarzy:

  1. Pięknie napisałaś o książce i o M. Wilku.
    Do informacji dodam, że od 1980 mieszkał już w Gdańsku. Działacz opozycyjny, redaktor pism i biuletynów 'podziemnych'; dwukrotnie aresztowany.

    http://www.gazetapetersburska.org/pl/node/100 - polecam wywiad z tym arcyciekawym człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń

  2. Ewo, Serdecznie dziękuję za linka, wywiad bardzo interesujący, sporo w nim myśli, które wykorzystał również w "Lotem gęsi". Mam do Ciebie pytanie. Odnoszę wrażenie, że Dolina Kłodzka to jakaś Dolina Krzemowa naszej literatury...co krok to ktoś się tam przenosi...to jest jakieś magiczne miejsce...czy znasz jego tajemnicę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero dziś trafiłam na zapytanie bez odpowiedzi :)
      Do Kotliny Kłodzkiej mam sentyment, bywam tam regularnie - różne rodzinne koneksje... Mamy tam (m.in.) rodzinny dom, z widokiem na tę właśnie Kotlinę. A wokół, tylko lasy i pola.
      Niedaleko cudne nasze uzdrowiska, Polanica, Duszniki. Kłodzko też ma szczególny klimat.
      Ludzie tam rzeczywiście niebywali, jak to swojscy przesiedleńcy powojenni ze wschodnich rubieży. Życzliwi, ciepli. I wciąż wiele jeszcze wolnych miejsc do zasiedlenia.
      Taka ilość połaci zielonych, rozległych i pustych, gdzie pomyśleć można w spokoju, to dla żyjących z pióra - raj.

      Usuń
  3. Obowiązkowy kompan w podróżach po wschodzie i północy, z przyjemnością czytałem jego książki. Wołokę przebrnąłem kilka razy i do tej pory leży w zasięgu ręki, by choć na chwilę przywoływać zawsze ciekawą północ... A co do Doliny Kłodzkiej, pozwolę sobie odpowiedzieć, to chyba ma podobny urok i magię co po wschodniej stronie mają Bieszczady, poza sezonem czysto turystycznym, wręcz usypiający spokój, zwłaszcza w głębi gór, idealne miejsce dla wszystkich właśnie włóczykijów, by przeczekać nieprzystępny czas. We wrześniu, październiku wędrując po szlakach można spotkać co najwyżej ruiny zamków, nieistniejących wiosek i ich duchy, niż turystę. Idealne miejsce na odpoczynek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Wołoki” jeszcze nie czytałam, spróbuję znaleźć i dziękuję za wyjaśnienia dotyczące Kotliny Kłodzkiej, już chyba wiem, gdzie spędzę najbliższe wakacje, może jeszcze w październiku uda mi się wyrwać na kilka dni…

      Usuń
    2. Sam z chęcią wybrałbym się już dziś, ale pewnie z Paryża dotrzesz tam Holly szybciej, niż ja z Gdyni... Jeśli mogę polecić, to warto zatrzymać się w takich miejscowościach jak Radochów, Gierałtów albo Międzygórze. Bardzo przyjemnie wspominam wyprawy w tamte rejony i ludzi tam poznanych, którzy czasami na stałe uciekli w tą spokojną i urokliwą krainę.

      Piękne jest wprowadzanie przez Mariusza Wilka zapomnianych słów, i szkoda tylko, że nie mają one szans na przetrwanie... Bo jak choćby ma przetrwać "wołoka", kiedy nie tyle słowo zanikło, co sama czynność, którą opisuje?

      Usuń
    3. Dla tych, co nie mogą pojechać polecam wirtualną wycieczkę www.dolnyslask360.pl - zdjęć z Kotliny Kłodzkiej sporo... :)

      Usuń
    4. Dziękuję Makunko, piękne!

      Usuń
  4. "Krasota ustronia"? Hm, nie wiem czy te książki przemówiłyby też do mnie, ale pewnie jeśli nie spróbuję, to się nie dowiem. Co do Kotliny Kłodzkiej, to podpisuję się pod poprzednikiem. Sama uległam jej czarowi przed kilkoma laty i choć raczej na stałe bym się tam nie przeniosła, co roku, choćby na moment, staram się tam uciec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mariusz Wilk posługuje się bardzo pięknym, barwnym językiem, wprowadza do swojego słownictwa wiele starych, zapomnianych słów takich jak chociażby „um” czy „tropa”, ale tworzy także nowe. Przyznaje się, że pragnie ratować słowa, które jeszcze niedawno żyły w polszczyźnie. Nam też przecież zdarza się spolszczać słowa francuskie, chociażby takie „wojażowanie”, nieprawdaż? Mnie to nie razi, może nie jestem taką purystką jak Ty, lubię bogaty, kolorowy język…

      Usuń
    2. Może masz rację, trudno oceniać książkę, na podstawie jednego cytatu. Ale to nie chodzi o język, boję się, że raczej klimat tej pustki i natury może mnie nie pociągać... Chociaż chyba tym bardziej powinnam odrzucić uprzedzenia i po tę literaturę sięgnąć.
      PS A słowo krasota rzeczywiście mi się nie podoba, co ja mogę za to, kojarzy mi się z krasulą;) A wojażowanie to słowo, które jak najbardziej istnieje w języku polskim i choć rzeczywiście spolszczone z francuszczyzny, to chyba nie nasza zasługa ;)

      Usuń
  5. Cieszę się, że Ci się spodobała:) Bardzo chciałabym przeczytać pozostałe książki z cyklu:)Wilk świetnie pisze, tak prawdziwie i poetycko do tego:)
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, gdybym miała się określić, to zdecydowanie jestem wojażerem niż włóczęgą. Takie życie pociąga, ale wymaga pewnego rodzaju odwagi, której jeszcze nie nabyłam. Może kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja popijam herbatkę i myślę, co przeczytam przez pięć dni wychodzenia na prostą (jesień od razu rzuciła mnie na kolana). Tyle mam na półkach rzeczy niepoznanych, że nie wiem, czy Wilk się przebije. Ale jest pod ręką "Wilczy notes". Twoja notka zachęca. Podoba mi się pisanie dla córki. W świecie, gdy wielu pisze, nie mając pewności, czy ktokolwiek przeczyta i czy dotrze do czytelnika na miarę Rozmówcy (Słuchacza), myśl o córce nadaje temu sensu. Krasula na ustroniu jest warta zbadania. Przesądzi kontekst.

    OdpowiedzUsuń
  8. tamaryszku,
    Czytanie książek Wilka to przeniesienie się w inny świat. On często mówi, że żyje w innym rytmie i nie wiem, ale to się daje wyczuć podczas lektury, tak się zwalnia, zwalnia, serce zaczyna bić coraz wolniej i zapadamy się...w ciszę Północy...Mam ten sam problem co Ty, też "stosiki" czekają na półce i męczą sumienie...

    OdpowiedzUsuń