foto

foto

piątek, 12 czerwca 2015

Dzień, nie jak co dzień...



Są takie dni, które rozpoczynają się banalnie i nic nie zwiastuje fajerwerku wydarzeń, które nastąpią. Wczorajszy, jest tego przykładem...

Jak w każdy czwartek, już od blisko dwóch lat, spotkałam się rano w kawiarence w Marais, aby z grupą pasjonatów literatury przed dwie godziny czytać przede wszystkim literaturę francuską, ale nie tylko.  Od kilku tygodni mamy na warsztacie Roberta Desnosa, poetę okresu przedwojennego, zmarłego przedwcześnie na tyfus w obozie w Terezinie. W drugiej części spotkania, każdy przynosi to, co aktualnie czyta. Jest to prawdziwa uczta literacka. Wczoraj, dziwnym zbiegiem okoliczności, aż dwie osoby przyniosły Marinę Cwietajewą, która we Francji nie przestaje fascynować biografią i talentem literackim. Ja tkwię od kilku tygodni po uszy w Desnosie i dzięki jego biografii napisanej przez Dominique Desanti, natrafiłam na jedną z najciekawszych francuskich powojennych dziennikarek i eseistek, o której pewnie mało kto słyszał, tymczasem przez cały okres powojenny, jako przekonana komunistka, jeździła do Polski, skąd przywoziła reportaże na przykład o budującej się Nowej Hucie. Właśnie kończę jej książkę „Stalinowcy”-o pokoleniu powojennym francuskich komunistów i chętnie bym o niej napisała. Tylko czy to kogoś zainteresuje?

Ale wracam do Cwietajewej. Po pasjonującym jak zawsze spotkaniu, wpadłam na obiad z koleżanką do jednej z restauracyjek w V dzielnicy, a ponieważ kocha ona książki tak samo jak ja,  więc ruszyłyśmy na spacer po antykwariatach, których niezliczoną ilość kryje dzielnica wokół Sorbony a znaleźć w nich można cudeńka! Gdy przeglądałam półkę z literaturą Europy wschodniej w antykwariacie na ulicy Saint Jacques, nawiązała się dyskusja z jednym z klientów. I co za dyskusja! Mój rozmówca okazał się kolekcjonerem starych książek, ale przede wszystkim doskonałym znawcą literatury europejskiej, a więc także naszej! Wysłuchałam peanów na temat Witkacego- ku mojemu zaskoczeniu doskonale znał Aleksandra Wata i jego „Mój Wiek”. Przejrzeliśmy wspólnie „wschodnią” półkę, na której był i Pasternak i nasz Reymont( tak na marginesie-nikt go niestety nie kupuje). Przegadaliśmy chyba z godzinę na temat rosyjskich samizdatów, Cwietajewej, o której w „Moim wieku” wspomina Wat, ale także o Desnosie i wspomnienach jego żony Yuki, która była muzą całego Montparnassu w latach 30. Poleciłam mu naszego Miłoszewskiego. Mój rozmówca-niezwykły erudyta, człowiek, który-jak wyznał-jest w stanie wydać wszystkie pieniądze na książki-to był mój pierwszy prezent tego dnia.

Drugim okazał się dwuczęściowy film Denisa Bableta, jednego z najlepszych teatrologów francuskich, o Tadeuszu Kantorze wyświetlany o godz. 18 w ramach trwającego festiwalu „Chantiers d’Europe” i z okazji 100-lecia urodzin artysty. Na ten film nie przyszły tłumy, ale zjawiło się, mimo wczesnej godziny, około trzydziestu osób, zainteresowanych awangardowymi kreacjami  jednego z największych reformatorów teatru XX wieku.

Z filmu o Kantorze popędziłam do księgarni i zarazem wydawnictwa „Le bruit du temps” w V dzielnicy, na ulicy Cardinal Lemoine, gdzie trwało spotkanie wokół poezji Zbigniewa Herberta. Czytał ją aktor Komedii Francuskiej, obecna była również tłumaczka promowanego zbioru -„Studium przedmiotu”- pani Brigitte Gautier. Sala była wypełniona po brzegi.

Thierry Hancisse czyta poezję Zbigniewa Herberta

Samo w sobie, jest to miejsce niezwykłe. Dzielnica jest zamieszkana przez francuskich intelektualistów, artystów, wydawców, pisarzy i właśnie takie osoby pojawiły się na czytaniu poezji Zbigniewa Herberta. Czytanej przepięknie...
Po spotkaniu wyszłam z lampką wina przed księgarnię i pogratulowałam aktorowi pięknej lektury. Podziękował
-Jest pan więc aktorem Komedii Francuskiej?-zapytałam. Widziałam tam w niedzielę „Lukrecję Borgię”...
-Ja w tym przedstawieniu grałem, króla...-odpowiedział.Tak, poznałam go teraz, to był Thierry Hancisse...

I to był mój trzeci niezwykły moment tego dnia. Bo rola Don Alphonse’a d’Este, męża Lukrecji, była moim zdaniem najlepszą rolą w tym przedstawieniu. Gdy aktor pojawił się na scenie i zaczął mówić, nie mogłam od niego oderwać wzroku. 
-Herberta czyta się wspaniale, bardzo łatwo, powiedział- nawet bez przygotowania-język jest cudownie skonstruowany. Ale to był już komplement także pod adresem tłumaczki, pani Brigitte Gautier, która jak się dowiedziałam, wykłada literaturę polską na Uniwersytecie w Lille, a Zbigniewa Herberta tłumaczy od 5 lat. Z Thierrym Hancisse umówiliśmy się, że zorganizujemy razem wieczór polskiej poezji, o co prosił mnie niegdyś znajomy z Montreuil.
Wracałam wieczorem pełną jak zazwyczaj ludzi i gwaru ulicą Mouffetard, ciesząc się, że odnajduję w tym mieście to, co wiele lat temu utraciłam w Warszawie-podskórne życie intelektualne miasta...

Oto wiersz Zbigniewa Herberta z tomiku "Studium przedmiotu" wydany właśnie w wersji dwujęzycznej przed wydawnictwo "Le bruit du temps" i przetłumaczony przez Brigitte Gautier. On se régale...

Pisanie

  

kiedy dosiadam krzesła                                         quand j’enfourche la chaise                                 
aby przyłapać stół                                                  pour saisir la table                                     
i podnoszę palec                                                     et lève le doigt
aby zatrzymać słońce                                             pour arrêter le soleil                                             
kiedy odgarniam skórę z twarzy                            quand j’écarte la peau de mon visage     
dom z ramion                                                         la maison de mes épaules
i ciężko uczepiony                                                 et lourdement agrippe
mojej przenośni                                                      a ma métaphore
gęsiego pióra                                                          en plume d’oie
z zębami wbitymi w powietrze                              les dents plantées dans l’air
próbuję stworzyć                                                    je tente de créer
nową                                                                       une nouvelle
samogłoskę-                                                           voyelle



na pustyni stołu                                                      sur le désert de la table
papierowe kwiaty                                                   des fleurs de papier
surdut ścian się zapina                                           la redingote des murs fermée
na guzik małej przestrzeni                                     par le bouton d’un petit espace
koniec koniec                                                         fini fini
nie udało się                                                           l’ascension
wniebowstąpienie                                                  n’a pas réussi

jeszcze chwilę                                                         encore un instant
pióro potyka się o kartkę                                        la plume affronte la page
i z nieba złośliwie żółtego                                      et du ciel hargneusement jaune
sączy się                                                                  s’écoule
stróżka                                                                     un filet
             piasku                                                                               de sable         

5 komentarzy:

  1. Cóż za cudowny dzień, jakie wspaniałe wiadomości. Serce rośnie.
    Poza tym cieszę się, że odkryłaś uroki V-ki. Czytając o niej te kilka zdań poczułam się jakbym... zatrzymała słońce. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo,
      V-tka to świat sam w sobie, niezwykły, tak jakby czas zatrzymał się tam w czasach Sartre'a i Simone de Beauvoir: intelektualiści w drucianych okularkach, księgarnie, antykwariaty-piękni ludzie i piękny świat:) Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  2. I gdy czytam takie opisy, prawdziwie żałuję, że w 1981 r. nie zostałam w Paryżu....
    Proszę o wpis o "Stalinowcach" - doprawdy, wielu jest takich, których to interesuje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wielką przyjemnością, tym bardziej, że dużo w niej ciekawych poloników. Desanti próbuje w tej książce zrozumieć fenomen fascynacji Francuzów komunizmem, sama rzuciła legitymację partyjną w 56 roku, po inwazji na Węgry, ale przez wiele powojennych lat podróżowała po budujących się młodych "demokracjach popularnych" i naprawdę wierzyła, że jest to najlepszy system na świecie. Dziękuję za motywujący komentarz:)

      Usuń
  3. Właśnie w owym, dla nas pamiętnym 1981, gdy socjalizm chwiał się u nas w posadach i pełna euforii w gronie francuskiej inteligencji ekscytowałam się naszą wiosną ludów, oni przekonywali mnie o urokach i mądrości Rosji, socjalizmu etc. To doświadczenie osobiste. Inne przejawy francuskiej filorosyjskości znane są powszechnie (pisałaś o Cerkwi u boku mostu Aleksandra!). Wyglądam więc postu a propos...

    OdpowiedzUsuń