foto

foto

czwartek, 6 stycznia 2011

Kolory Marakeszu

Czy mozna cos sensownego napisac o miescie, w ktorym spedzilo sie zaledwie dziewiec dni? Czy nie bedzie to jedynie spojrzenie bardzo naskorkowe, europejskiego turysty, ktory probuje sie jakos odnalezc w zupelnie obcej dla siebie cywilizacji. Ale moze wlasnie takie spojrzenie kilkudniowego podgladacza tez sie liczy,  nieskazone czesto bardzo subiektywnymi wizjami pisarzy czy zabiegami politykow?

Spedzilam wiec dziewiec dni szeroko otwierajac oczy, nadsluchujac dochodzacych do mnie glosow ulicy, dzwiekow, spiewow i glosow tamburow. Rozmawialam z ludzmi, pytalam o wszystko, o system polityczny, o kobiety, o szczescie. Obserwowalam. Magiczny Marakesz. Co to takiego?

Pierwsze godziny wywoluja w nas uczucie zdumienia i oczarowania, podobnego do dnia w ktorym po raz pierwszy w zyciu sluchalam bajek.  Stare miasto Marakeszu- Medyna. Waskie, obstawione po obu stronach kramami i pracowniami rzemieslnikow uliczki. Wszedzie na murach wywieszone dywany. Ktos nas przestrzega, zeby poruszac sie tylko po prawej stronie. Pomiedzy nami przepychaja sie wozki zaprzezone w osly, pedza, jak na zlamanie karku pogruchotane, rozpedzone motorynki,  wiozac na swoich waskich siodelkach czasem dwie, czasem trzy osoby. Ze wszystkich stron zaczepiaja nas sprzedawcy kramikow. No, merci...bronimy sie na poczatku. Dochodzimy do placu Jemaa El-Fna. Punkt centralny miasta.

Mimo, ze miejsce to nabierze rytmu i zycia dopiero wieczorem i pozna noca, wlasnie teraz, za dnia, latwiej przygladac  sie ludziom, ich twarzom, kolorowym sukniom, lapac spojrzenia.  Ludzkie mrowisko nie przypomina tlumu wychodzacego z paryskiego metra. Inny jest tez pospiech-ludzie przemieszczaja sie z wysoko podniesiona glowa, moze po to, zeby nie zgubic turbanu, nakrycia glowy,  bawelnianej czapeczki. Na rowerze przejezdza mezczyzna ubrany w mocnoniebieska suknie, z  turbanem na glowie. To Tuareg. Niebieski jest kolorem Tuaregow, ludzi pustyni . Sahary odleglej o zaledwie piecset kilometrow.

Wchodzimy do pierwszego tunelu sklepow zwanych tu soukami. Przypominaja jaskinie Ali Baby, ciagnace sie kilometrami tysiace malusienkich sklepikow ze wszystkim-perfumami, przedmiotami ze skory, drewna, metalu, przypraw, wiruja przed oczami tysiace kolorowych bucikow-babusz. Nie ma zadnych wywieszonych cen. I nikt nam ceny nie poda, zanim nie wejdziemy do sklepiku, nie zachwycimy sie calym tym kolorowym jarmarkiem, z ktorego jest dumny, ktory jest calym jego swiatem. Mlody, uroczy Mauretanczyk robi nam na glowach turbany, opowiada o swoim kraju, ale za nic w swiecie nie chce podac ceny kolorowego szalika. W nastepnym sklepiku pijemy mocna, mietowa herbate, urastamy do rangi przyjaciol, braci...wszyscy wokol nas mowia, zapraszaja, usmiechaja sie, nie daja chwili spokoju...Pytamy o ceny, ale nasi rozmowcy przekonuja nas, ze ceny nie maja znaczenia, ze najpierw trzeba wejsc, powiedziec skad sie jest, powachac przypraw, przymierzyc kolorowa, haftowana suknie siegajaca do samej ziemi,  pracochlonnie wyszywana cekinami i kolorowymi nicmi.Nie sposob nie dzielic z nimi dumy.

Kilka godzin pozniej na placu, wraz z nastaniem mroku poprzedzonego glosnymi nawolywaniami muezinow do modlitwy, pojawiaja sie zaklinacze wezy, zespoly grajace na starodawnych tamburach i spiewacy. Klimat sredniowiecznego miasta. Gdy kiedys szukalam opisow zycia teatralnego Genewy z okresu przed Kalwinem, trafialam wlasnie na takie obrazy, podrozujacych z dzikimi zwierzetami treserow i akrobatow. Natrafilam tez na takie opisy czytajac o historii X-wiecznego Paryza i targu Lendit. Tak jakby tysiace handlarzy i chlopow sciagnelo tu z calego kraju proponujac materialy, skory z wezy i baranow, przyprawy, ziola, perfumy i instrumenty muzyczne. Paryski  sredniowieczny targ Lendit slynal rowniez ze znakomitej jakosci pergaminu. W Marakeszu nie sprzedaje sie pergaminu.


I tego pergaminu nam brakuje. Szukamy obsesyjnie ksiazek i ksiegarni.  Nie ma. Nie ma tu ksiegarni? Czytam w przewodniku, ze plac Jemaa el- Fna zostal wpisany do swiatowego dziedzictwa kultury oralnej. Dlaczego i co to znaczy oralnej zaczynam powoli, coraz lepiej rozumiec.  

Wyprawa do dzielnicy wyprawiaczy skor. Bladzimy wsrod biednych, bardzo biednych uliczek. Ktos chce nam pomoc, pokazuje droge, ale nie wierzymy. Podazamy przed siebie. Obrazy bardzo mocne, czesto szokujace. Widzialam je na zdjeciach, ale czym innym sa zdjecia a czym innym trwajace dwie-trzy godziny ocieranie sie o ulice, spotykanie ze wzrokiem obserwujacych nasz kazdy krok ludzi. Nie mam nawet odwagi na wyjecie aparatu.  Jakis pseudoprzewodnik proponuje nam odwiedzenie ukrytych we wnetrzach ciasnych podworzy fos ze skorami. Napredce opowiada o procedurze uzdatniania smierdzacych baranich, kozich powlok ktore pozniej przerobi sie na torby i paski. Nie, nie ma zadnego zapachu przed ktorym nas przestrzegano. Ale technologia, co wyraznie widac, chyba sie nie zmienila od sredniowiecza. Po francusku na skore mowi  sie „maroquinerie”-to od Maroka.



Hammam na placu Jemma el fna, tylko dla kobiet. Wita mnie ubrana w szarobury stroj, przypominajca siostre szarytke, w podeszlym juz wieku  kobieta. W niczym nie przypomina wlascicielki salonu kosmetycznego. Rozpoczyna sie poltorej godziny szorowania, pucowania, oblucji zdejmowania skory az do krwi, do kosci i powolnych ruchow dloni masujacych olejkiem arganu. Z ciala wyparowuja napiecia i stres, zle duchy i zle mysli. Rodzimy sie na nowo. Hammamy majace swoje zrodlo w starozytnych termach z Europy wytrzebili skutecznie chrzescijanie. Orient je zachowal. Stanowia chyba jeden z fundamentow kultury i piekna zycia Orientu.
Karmimy sie ziarnami kuskusu, gotowanym jagniecym miesem i warzywami. Pijemy litry herbaty mietowej, ktora nalewa sie z rozmachem, z wysoka, zeby utworzyla sie pianka. Aby ja w ten sposob schlodzic? Nie, to dla smaku. Wykwintnego smaku miety.

I nagle przychodzi mi do glowy, ze rozmawialam z wieloma mezczyznami, ale z zadna kobieta. W restauracjach i kawiarniach kelnerami sa tylko mezczyzni, w sklepikach i warsztatach mezczyzni. Nie ma salonow fryzjerskich dla kobiet. Nie, jest, jeden, ale ukryty za kotarami. Gdzie sa kobiety, co robia, czym sie w tym miescie zajmuja. Oczywiscie spotyka sie je na ulicy, ukryte pod bezksztaltnymi sukniami do samej ziemi, z zakrytymi glowami, z dziecmi na rekach, rzadko a moze nawet nigdy samotne.

Wynajety do spaceru wokol murow miasta szofer zielonego powozu zawozi nas do panstwowego souku. A tam trafiamy do kooperatywy kobiet. Ta najbardziej wygadana, trajkocze jak nakrecona o zaletach sprzedawanych produktow farmaceutycznych. Wychodzimy z jakims mydlem o niezidentyfikowanym, ale bardzo mocnym zapachu i przyprawami. Dochody maja trafic do kooperatywy. Czym sa i jakie maja znaczenie takie feministyczne inicjatywy. Czy jest ich wiele? Chcialabym dowiedziec  sie wiecej i wiecej o kobietach zyjacych w krajach Orientu. Z pewnoscia cos znajde na znajomych literackich blogach.




Yves Saint Laurent, ktorego wystawe obejrzymy pozniej w Ogrodzie Majorelle i ktory byl  zafascynowalny Marakeszem powiedzial, ze to miasto pozwolilo mu odkryc kolory i bylo  cudownym wprowadzeniem do Afryki. Do Maroka trzeba powrocic. Jak najszybciej.





Jesli ktos chcialby obejrzec wiecej zdjec  z Marakeszu to znajdzie je tu

10 komentarzy:

  1. Piękne te kolory Marakeszu, chciałabym się tam natychmiast znaleźć. Najlepiej z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czaro, moze kiedys wybierzemy sie razem? Jest jeszcze tyle do zobaczenia w Maroku...moim marzeniem sa teraz polozone w gorach berberskie wioski doliny Ourika...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjecia super! Jak sie tu mieszka to pewne obrazy staja sie takie codzinne. Lubie popatrzec na Medyne widzina oczami turysty. Co do kobiet to one maja wiele do powiedzenia ale niekoniecznie turystom:) Fryzjerzy sa ale fakt, ze nie dla wszystkich jesli chodzi o Medyne. Wiekszosc z nich jest w dzielnicy Gueliz i tam przesiaduja panie i pogaduszki nie maja konca. Pieknie opisalas Marakesz!!!
    Zapraszam ponownie aby odkryc jeszcze inne oblicze miasta:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moniko, Dziekuje za mile slowa! Moja dalsza podroz po Marakeszu bedzie sie odbywala juz na Twoim blogu...z czego sie naprawde bardzo ciesze. Opisuj ten piekny magiczny swiat, naprawde warto! Pozdrawiam Serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawy opis :) Przypuszczam ze niebieski chlopak na rowerze nosi typowa gandore z Sahary Zachodniej.
    Fakt, trudno o kontakt z kobietami jesli jest sie w Maroku kilkudniowym turysta.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Holly ciekawie opisujesz czas tam spędzony, spójrz jakie podobne zdjęcie zrobiłysmy http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/pelny/8602f8da02d21115.html
    Jakby to był ten sam mężczyzna,tylko dorobił się wozu;-)
    Spędziłam w Maroku prawie trzy tygodnie, jeździłam stopem, pociągiem, na jakiś wozach z kozami na dachu, ale wakacje są niezapomniane.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ana,
    Dziekuje z dodatkowe informacje o Tauregu! Moze moze nastepnym razem uda mi sie dojechac rowniez takze do stolicy...

    OdpowiedzUsuń
  8. Lafumo,
    Zdjecie naprawde piekne, jednak z przerazeniem patrzylam na te butle, prawdopodobnie z gazem, przyczepione do siodla! A jezdzenia stopem po Maroku naprawde zazdroszcze! Czy masz jeszcze jakies zdjecia do obejrzenia na necie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam na Picasa, tam można znaleźć zdjęcia z mojej bardzo spontanicznej wyprawy do Maroka, może dlatego było tak super:;-)
    http://picasaweb.google.com/annabalcerzyk/Maroko2008#

    OdpowiedzUsuń
  10. Lafuma, zdjecia niesamowite! Bylam rowniez w Essaouirze i zwiedzalam tez ten bajkowy port...A Swoja droga, to jestecie dziewczyny niezwykle odwazne, zeby wypuscic sie same na taka espedycje...Brawo! Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń