foto

foto

czwartek, 6 lutego 2014

YSL-Pierre Bergé: geniusz i jego anioł stróż

Mimo iż wolę kino autorskie, a z modą mi nie po drodze, to jednak wyszłam z filmu o Yves Saint Laurencie odurzona. Spędziłam cudowną, i  inspirującą godzinę oglądając obrazy pod każdym względem piękne a film - doskonale zrobiony i zagrany.

Charlotte Le Bon w roli Victorii (Crédit: SND)
Pierwsze klatki: dom w Oranie, w Algierii, pod koniec lat 50-tych.  Młody, bardzo subtelny Yves (Pierre Niney), zamknięty w swoim pokoiku rysuje, podczas gdy jego elegancka, piękna mama podejmuje w salonie koleżanki-równie piękne i eleganckie. Młody mężczyzna schodzi do salonu, padają jego pierwsze słowa, wypowiedziane z pewną dozą nonszalancji, a gdy to tego dochodzą gesty, trochę niezgrabne, jak u zbyt szybko wyrośniętego nastolatka-wiemy już, że to jest on!
Zacznę może od aktora grającego YSL. To najnowsza zdobycz Comédie Francaise, młodziusieńka perła, ma zaledwie 24 lat ogromny talent i urodę. Wszystko jest w nim piękne : dłonie,  głos i sposób mówienia. Dawno już nie słyszałam takiej elegancji w wyrażaniu się. Dla aktora to było ogromne wyzwanie, ale odniosłam wrażenie, że „przeistoczył” się w wielkiego mistrza znakomicie, że Stanisławski byłby z niego dumny. On nie grał, on po prostu był Yves Saint Laurentem! Ta sama maniera mówienia, ta sama gestykulacja idealnie oddająca nerwowość i nieśmiałość kreatora mody.

Charlotte Le Bon gra Victorię, muzę Diora a później  Saint Laurenta. (Crédit: SND)

YSL jest rozdarty, Oran i rodzinny dom to miejsca, które kocha, ale Paryż kusi.... Zwłaszcza, gdy ówczesny wielki mistrz mody, Christian Dior, przyjmuje go do pracy. I to jest pierwsza scena w której widzimy esencję francuskiej elegancji: modelki o nogach i szyjach do sufitu, we fryzurach wypracowanych rękoma mistrzów, w kreacjach zaprojektowanych przez Yvesa! Pokazy mody, a na nich modelki oraz goście z całego świata-szczyty finezji, klasy i elegancji! Dodam tylko, że pokazy mody zostały w filmie odtworzone z najwyższą precyzją oraz, że modelki były ubrane w autentyczne, zaprojektowane wówczas kreacje oraz, że żadnego stroju nie wolno im było nosić dłużej niż przez dwie godziny! Widzimy, jak YSL poznaje swojego przyjaciela i kochanka Pierre’a Bergé (Guillaume Gallienne-znakomity!), oglądamy ich pierwszy namiętny pocałunek gdzieś nad brzegami Sekwany i życie-piękne i spełnione, ale jakżeż trudne.
Nie jest to jednak tylko film o projektancie, który potrafił robić tylko jedną, jedyną rzecz na świecie- projektować, ale również o ludzkim geniuszu, geniuszu absolutnym, który jeśli nie trafi na takiego anioła stróża jakim był dla niego przez całe życie Pierre, to pewnie sczeźnie, nie rozwinie się. Pierre bronił go przed nim samym, przed szkodliwymi ludźmi, leczył z depresji, narkotyków, fobii oraz załatwiał za niego wszystkie sprawy życiowe.

Pierre Niney i Guillaume Gallienne w filmie "Yves Saint Laurent" Jalila Lesperta. (Crédit: SND)


Nie wiem, czy film zostanie zakupiony przez polskich dystrybutorów, trochę tam jednak scen niecenzuralnych…w każdym bądź razie, jeśli trafi do kin, to warto go zobaczyć. Znakomity! 


5 komentarzy:

  1. Mam w planach obejrzenie tego filmu, wiec z góry już się cieszę , ze tak właśnie go można odebrać jak ty:)

    OdpowiedzUsuń
  2. będę na niego polować :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też zapoluję, jeśli... tak smacznie zachęcasz.
    Mówisz, że Stanisławski byłby dumny z P.N. w roli YSL. Pewnie tak, Stanisławski osią pracy nad rolą uczynił spontaniczność dnia codziennego. W filmie widać to (wedle twojej relacji) znakomicie. Bo gdyby to Meyerhold miał go 'wziąć w obroty' wymusiłby na nim dyscyplinę i jedynie zewnętrzne ukształtowanie postaci. Najlepiej natomiast, pracowałoby mu się z Grotowskim, który pragnął odjąć, wręcz ukraść aktorowi to, co go kłopocze; by pozostało w nim to tylko, co twórcze. Byłby dla niego Pierre'em :)

    OdpowiedzUsuń
  4. to straszne, ze idole z lat mlodzienczych maja JUZ tak dorosle dzieci(Charlotte Le Bon)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie również film bardzo się podobał. Rewelacyjna gra aktorów i piękny wizualnie, tak, jak piszesz. Zdecydowanie warto go obejrzeć!

    OdpowiedzUsuń