foto

foto

wtorek, 28 czerwca 2011

Kilka refleksji po teatralnym maratonie...

Dwa dni, trzy przedstawienia. Był to naprawdę wspaniały, teatralny weekend. Pierwsze z nich grane było w malutkim, ale prestiżowym teatrzyku 19-stej dzielnicy nazwanego fikuśnie  „Spojrzenie  Łabędzia”. Był to „Król Edyp” Sofoklesa, który jest tekstem na tyle znanym, że nie chodziło o to, aby usłyszeć o czym będzie przedstawienie, ale zobaczyć jak je zrobiono, jakimi środkami. Najpierw sala, niewielka, może 150m2, a na niej ułożona wąskim paskiem w kształcie koła, brązowego koloru ziemia. Będzie ona grała ważną role w spektaklu. Gdy zapalają się światła, aktorzy wiją się  w najrozmaitszych pozycjach wewnątrz tego koła, a do naszych uszu dobiega odgłos płaczu, Nie, to nie płacz, to potworny jęk, zawodzenie, wycie. W mieście panuje zaraza i ludność Teb błaga dobrego króla Edypa o ratunek.

Od pierwszej chwili przedstawienia czujemy, że nie mamy do czynienia z przedstawieniem komercyjnym, które zostało zrobione w dwa tygodnie przed premierą. Czuje się, że każde wypowiedziane słowo, każdy ruchu poprzedził wielogodzinny techniczny, fizyczny trening i wielotygodniowa, zbiorowa praca. Słowa są zsynchronizowane do ułamka sekundy, aktorzy płynnie, znakomicie ustawionymi niskimi głosami wprowadzają w kolejne sceny, zwiastujące ciążące nad Edypem fatum. Rośnie napięcie, chociaż wiadomo, że królowi Teb nie uda się umknąć woli Bogów, że mimo wszystkich starań, jesteśmy bezsilni wobec nieodgadnionych kolei losu.

Nie ma w tym przedstawieniu ról pierwszo czy drugoplanowych, a chór składający się z pięciu kobiet ubranych w jednostajne, czarno-żółte suknie (tradycyjne, włoskie?, bałkańskie?) łączy poszczególne elementy przedstawienia śpiewem, potężnymi głosami pieśni, które wydawało mi się ze pochodzą z okolic Sycylii, ale nie są z Bułgarii, Mołdawii, Korsyki... Zastąpienie nimi chóru i śpiewanie w językach, w jakich powstały, wnoszą w przedstawienie atmosferę uniwersalności przesłania sofoklesowego.

Przedstawienie wyróżnia się  innością spośród francuskiej produkcji teatralnej, moim zdaniem, byłoby niewątpliwie wydarzeniem w Polsce, tak nam jest bliskie, ze szkoły Grotowskiego. Nie udało mi się dowiedzieć jaki jest „background” reżysera, ale chyba nie jest mu obcy świat Pontedery, gdzie pracował mistrz i gdzie ciągle jeszcze są aktywni jego uczniowie.

Reżyser nazywa się Luca Giacomoni a jego trupa teatralna, z którą pracuje w Paryżu- Trama. Myślę, że warto o nich pamiętać. Próbowałam się czegoś więcej o nich dowiedzieć, ale znalazłam tylko przepiękne zdjęcia z prób w plenerze, które zobaczyć można tu. Dają one niewielkie wyobrażenie o przedstawieniu ale potwierdziły moje przypuszczenia, że dochodzenie do spektaklu odbywało się bardziej poprzez ruch i głos niż poprzez tekst. Ale może się mylę?

Na drugie przedstawienie wybrałam się na drugi koniec Paryża czyli do słynnych Cartoucherie (siedziba Ariane Mnouchkine). Samo miejsce jest magiczne, choć jest to takie odludzie, że z ostatniej stacji metra (Chateau de Vincennes) dowozi nas do teatru autokar. Trwał festiwal szkół teatralnych a raczej przegląd spektakli dyplomowych, czyli rodzaj wizytówki kilkunastoosobowej grupy młodych aktorów, którzy pokazują swoje umiejętności reżyserom i dyrektorom teatrów. Spodziewałam się więc sporej dozy talentu, energii i pasji do zawodu.

Ni wiem, co skłoniło reżysera przedstawienia pokazanego przez Szkołę teatralna w Esonne do wyboru tekstu Hanokha Levina „Wymarzone dziecko”, gdyż jest on po prostu zły. Po pierwsze, to rodzaj sennej traumy ocalonego z Holocaustu Zyda, któremu mieszają się sceny przemocy, morderstw, gwałtu. Sceny są wiec bardzo mocne, wręcz szokujące a akcja dzieje się wszędzie czyli nigdzie. Owemu „wymarzonemu dziecku” ktoś na jego oczach, ale właściwie trudno ustalić kto, zabija ojca, później ktoś inny chce go ratować, ale pod warunkiem, że matka mu się odda a wreszcie tez na jego oczach porywają matkę jacyś potworni gwałciciele przebrani w wojskowe mundury. Tekst niezwykle trudny, powierzony młodzieży nic nie zyskuje, natomiast wyraźnie czuje się, ze młodzież dusi się, „nie  jest w stanie unieść tego tekstu”…Szkoda młodzieży…

Toteż przed następnym przedstawieniem, obawiałam się, ze czeka mnie takie samo rozczarowanie. Pomyłka! Tym razem był to dyplom ESAD-u czyli najlepszej i najpoważniejszej państwowej szkoły teatralnej w Paryżu, czegoś w rodzaju warszawskiej Akademii Teatralnej. I tym razem reżyser, Laurent Hatat wybrał rzadziej grany dramat Ibsena „Podpory Społeczeństwa” jednego z ostatnich dwunastu tekstów Norwega poświęconych dochodzącej do władzy i pieniędzy burżuazji zdobytych na drodze kłamstw, hipokryzji i kalomni. Świetnie napisany tekst, do którego warto zajrzeć, nie tylko przy okazji przedstawienia teatralnego, gdyż stawia pytania jak najbardziej aktualne, a dotyczące systemu, który zaskakująco niewiele zmienił od XIX wieku.

Na scenie piętnastka świetnie przygotowanych do zawodu aktorow, pod każdym względem: dykcji, gry, ruchu scenicznego…Wyszłam oczarowana, gdyż dawno już nie widziałam tak znakomicie zrobionego przedstawienia.

W przyszły czwartek planuje „Wesele u drobnomieszczan” Brechta i Fedrę Racine'a, jeśli nic nie pokrzyżuje mi planów. A w niedzielę teatralne Święto, czyli „Opera za trzy grosze” w przesławnej „Comedie Francaise ” na które chyba jakimś cudem udało mi się zdobyć bilety. 

3 komentarze:

  1. http://www.virusphotoblogs.com/trama/index.php?x=browse http://virginiechase.fr/ Bardzo zainteresowała mnie La Compagnie Trama z Lucą Giacomoni. Dołączam adresy, może sprawdzisz czy to te twarze. Może w grupie są studenci Z.M., prześledzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewo,
    Przepraszam. Obiecałam linka i nie dołączyłam. Tak, masz racje, to właśnie ten zespół grał Sofoklesa. Powiem Ci, ze od pierwszych minut spektaklu miałam wrażenie, że grali uczniowie Z. M.,o co oczywiście nie omieszkałam zapytać po przedstawieniu reżysera. Nie, on sam nie brał udziału w stażach, ale oczywiście zna jego prace. Jak dowiem się czegoś więcej to dam znać, gdyż sama jestem ich ciekawa.…Może Twoi znajomi coś o Luce Giacomoni wiedzą?

    OdpowiedzUsuń
  3. Interesująco brzmi, ten Twój maraton. Ibsen to mój ulubiony dramaturg, przyznam się, że w Oslo nie widziałam muzeum Wikingów, ale Dom Ibsena tak ;) Oglądałam kiedyś Podpory Społeczeństwa w Teatrze Telewizji. Świetna sztuka!

    OdpowiedzUsuń