foto

foto

niedziela, 10 czerwca 2012

Sezamie, otwórz się!



Solidna, beżowo-brudnawa bryła budynku kojarzyła mi się zawsze z bunkrem, albo z jakimś starym młynem, kiedy przemierzałam ulicę nowy Tolbiac idąc od stacji metra "Biblioteque François Mitterand" w stronę Sekwany, w stronę barów i restauracji ulokowanych na kolorowych  karawelach przycumowanych do nabrzeża rzeki.

nigdy nie zainteresowałam się nim bliżej. Może dlatego, że zerkałam bardziej na lewą stronę ulicy,  gdzie wzrok przyciągały oszklone wysokie mury Biblioteki Narodowej, zmieniające kolor fasady w zależności od pogody czasem zachwycając lazurem, gdy w szklanych szybach odbijało się błękitne niebo, a czasem zaskakując jedynie szaro-burymi barwami, gdy niebo przykrywała stalowa tafla chmur.

Ten nieodnowiony, opuszczony na pierwszy rzut oka budynek nie przyciągał wzroku, wręcz przeciwnie, raczej straszył chaotycznie rozrzuconymi na ścianie oknami, pokryty bohomazami, brudny, nieodnowiony, nieparyski jakiś taki. Ni to bunkier, ni to sezam. A do tego ta dziwna wieża ciśnień…


Kilka dni temu w jednej z gazet paryskich ukazała się informacja, że w jeden jedyny weekend, otwarte będą „Les Frigos”, czyli „Lodówki”-w których mieści się nie mniej niż dwieście pracowni artystycznych zainstalowanych w byłym squacie. Możliwość obejrzenia artystycznej alternatywy wydała mi się godna uwagi.

Gdy wysiadłam więc z 14-tki, najszybszego numeru paryskiego metra, na stacji „Biblioteques…” i zrobiłam kilka kroków w stronę Sekwany, zrozumiałam, że owe słynne „Lodówki”, to właśnie… mój tajemniczy bunkier. Wystarczyło skądinąd jedynie rzucić okiem z mostu na dół, aby zobaczyć, że cały budynek obmalowany jest potężnymi graffiti, a wokół krąży już niemały tłumek zwiedzających.


Miejsce to znane było właściwie już wieków, ale jego historia zaczyna się dopiero po I wojnie światowej. Spółka kolejowa Paryż-Orlean podejmuje decyzję o budowie "Lodówek" dla paryskich Hal. W 1921 roku zaczyna już działać  dworzec Paryż-Ivry, pod adresem 91 quai de la gare, do którego trafiają towary dowożone  koleją do rampy, (przed wejściem widać jeszcze ślady szyn), pociąg wjeżdża  do samego budynku. Pomieszczenia są obszerne, panuje w nich bardzo niska, utrzymywana przy pomocy pracujących bez przerwy urządzeń chłodniczych i nieprzerwanej produkcji lodu temperatura. Magazyny były wykorzystywane do roku 1971, czyli do zburzenia paryskich Hal. Przez ponad 15 lat budynek stoi opuszczony. Dopiero w połowie lat 70-tych tych to opuszczone  miejsce, zaczynają stopniowo zajmować artyści. Na początku nielegalnie, bez żadnej umowy, ale odważnie. Budynku nie ma okien,  ani sanitariatów, ani kanalizacji, ani ogrzewania, wszystko trzeba instalować. Nie było łatwo, z wielu względów, ale  artyści nie dawali za wygraną, mieli motywację. Właścicielem „Lodówek” od 1945 roku były koleje francuskie SNCF, to one w latach 80-tych podpisały z artystami pierwsze kontrakty o najem.

Jak wspominają ci, którzy zainstalowali się tu na samym początku, najtrudniejsze było założenie kanalizacji. Ściany „Lodówek”, o murach grubości 70 cm miały swoją ogromną zaletę-znakomitą izolację termiczną i foniczną, ale miały też ogromne wady, gdy trzeba było kuć w nich okna, zakładać ogrzewanie czy też instalację…Obecna sytuacja artystów też nie jest do końca zabezpieczona, umowy o najem podpisane były z kolejami przed dwudziestoma laty, czy będą one uznawane przez miasto?

Jak wyglądają dziś owe słynne „Lodówki”, o których mówi się, że są obecnie najbardziej dynamiczynm centrum artystycznym stolicy. To, co się natychmiast rzuca w oczy to graffiti. Wszystkie ściany korytarzy prowadzących do pracowni są pokryte najbardziej szalonymi rysunkami. Można dostać oczopląsu. Artyści o niezwykłej wyobraźni udekorowali również potężne, masywne drzwi prowadzące do pomieszczeń. Oto kilka najbardziej zwariowanych i pomysłowych dekoracji.










I wreszcie same pracownie. Dobrze zamieszkane, dobrze zagracone-mimo, iż wyraźnie na ten jeden weekend w roku zrobiono w nich porządek...









Każda z 200 pracowni to osobny świat, szalony, wolny, poszukujący. I nie są to tylko pracownie malarstwa czy rzeźby, ale również orkiestry muzyczne, jazzowe, grupy teatralne, pracownie projektujące ubrania. Najbardziej może fascynujący jest świat wnętrz, w których znajdują się też ich wzory, upodobania, źródła inspiracji…



Nie uda mi się napisać o wszystkich, których odwiedziłam, wspomnę chociaż o kilku z nich: Zacznę może od najbardziej szalonej grupy muzyczno-teatralnej, nowatorskiej i pasjonującej, - „Urban Sax” . Otóż twórca tej grupy, Gilbert Artman, który w „Lodówkach” urzęduje już od połowy lat 70-tych, doszedł do wniosku, że teatr trzeba wyprowadzić z murów instytucji i budynku i grać na ulicach. A co grać? Jazz, muzykę, na saksofonach! Na początku było ich około dwudziestu-aktorów-muzyków-dziś jest ich około pięćdziesiątki! Grali czy też występowali wszędzie-od Bilbao do Tokio, weneckiego karnawału do Vancouveru…Z szefem zespołu,  Gilbertem Artmanem udało mi się porozmawiać, jego ojciec był Polakiem, ale on sam nigdy nie występował w Polsce-tak…bardzo by kiedyś chciał…W tej wymyślonej przez niego formule mieści się wiele-muzyka, performance, miasto…Moim zdaniem, dziś jak nigdy stał się w swoich poszukiwaniach aktualny…


Oto fragement z występu Urban Saxu w Wersalu...


Poznałam jeszcze wielu innych ciekawych artystów, malującego miejskie gwasze Guillaume’a, szukającego sekretu ludzkiej duszy w naszym wnętrzu (dosłownie) Schneppa i pogodnego, dowcipnego, ironicznego Sachę, czy Paellę…Jest to moim zdaniem chyba najbardziej dynamicznie rozwijające się centrum artystyczne w Paryżu. We wszystkich dziedzinach- teatru, muzyki, rzeźby, fotografiki, malarstwa i designu-ogółem 200 pracowni artystów o niezwykłym potencjale, kreatywności, zaskakujących możliwościach. Szkoda tylko, że do „Lodówek” mamy wstęp jedynie raz do roku…





14 komentarzy:

  1. Koncert faktycznie piękny i niezwykle oryginalny. Warto Urban Sax propagować.

    W każdym mieście jest wiele miejsc na które nie zwracamy uwagi. A tu proszę, takie skarby. Dobrze, że zamieściłaś tyle zdjęć - prawdziwa uczta.

    Ilekroć oglądam te wszystkie piękne zdjęcia na twoim blogu, wyrzucam sobie, że nie przeszkoliłam się dotychczas na kursie fotograficzno-komputerowym :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewo,
    Była to niezwykle unikalna okazja, więc zrelacjonowałam ją "fotograficznie" dość szeroko. Jestem pewna podziwu, że dotrwałaś do filmu! Urban Sax jest zupełnie w Polsce nieznany-powiedział mi o tym twórca zespołu a występują rzeczywiście w najbardziej prestiżowych miejscach na świecie. Może kiedyś do nas też zawitają? Nie wiem tylko jak z kosztami, mam wrażenie, że ponieważ każdy spektakl jest przystosowany do miejsca, to koszty mogą być spore..
    Żadnego kursu nie potrzebujesz, kup sobie dobry aparat i baw się! Nawet chyba aparat nie jest ci potrzebny, wystarczy telefon...nawet profesjonalni fotografowie dokumentują już dziś wszystko przy pomocy komórek...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała relacja, Holly! Cieszy moje oczy (piękne zdjęcia) i duszę. Czytając o dawnej bohemie paryskiej łatwo można popaść w nostalgię, niczym bohater Woody'ego Allena i nie ma nic bardziej budującego niż świadomość, że miasto wciąż żyję i młodzi artyści są w nim aktywni. Dziękuję za ten wpis o Lodówkach i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowa i cieszę się, że mogłam pokazać coś, czego nie znałaś. Ja też byłam zaskoczona, że coś takiego istnieje, nie wolno przegapić otwartych dni w przyszłym roku!

      Usuń
  4. Anonimowy11.6.12

    Holly, znowu nie będąc w Paryżu, jestem w Paryżu... Dziękuję. Urbansax zjawiskowe; dla mnie- nowa ilustracja muzyczna do "Snu nocy letniej"... (KM)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak sobie pomyślę, że swoją "miejską" sztukę i muzykę uprawiają od blisko czterdziestu lat, a ja jakoś nigdy nie miałam okazji o nich wcześniej usłyszeć...rzeczywiście, fantastyczni!

      Usuń
  5. Robisz świetną robotę, Holly, z przybliżaniem Paryża. Dzięki Tobie, odkrywam wiele miejsc, których nie dane mi było poznać mimo wieloletniego życia w tym mieście. Poznaję też nowe oblicza moich starych kątów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ciekawam, gdzie teraz zarzuciłaś kotwicę...

      Usuń
    2. Kotwica zarzucona została w Polsce. Trochę Kraków i dużo Bieszczadów :)

      Usuń
  6. goraca12.6.12

    Cudowne zdjecia! A o Lodowkach nigdy nie slyszalam - dziekuje za ten wpis ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i reklamę na "fejsie"!

      Usuń
  7. Holly, zaprawdę wstąpiłaś do królestwa sztuki :) 200 pracowni!! Już ta liczba robi wrażenie, a przecież w całym Paryżu jest ich po wielokroć więcej. Imponująca liczba twórców żyje w Paryżu! Podoba mi się, że pracownie artystów parających się zupełnie różnymi dziedzinami znajdują się w jednym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetnie, że zamieściłaś tyle zdjęć, bo żadne słowa nie oddałyby tego klimatu, feerii kolorów i kształtów.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo berlińskie miejsce, prawda, Holly? Cieszę się, że mogłam dzięki Tobie zajrzeć do mieszkań artystów.

    OdpowiedzUsuń