foto

foto

niedziela, 30 maja 2010

O paryskich wystawach fotograficznych


Paryz jest bez watpienia najbardziej fotogenicznym miastem na swiecie. Umalowany, sloneczny albo bez makijazu- zachlapany deszczem zachwyca  nigdy nie starzejaca sie uroda. Wystarczy aparat, para oczu i Paryz jest nasz, w calym swoim splendorze...Fotografujmy wiec! Tak pewnie powiedzial swoim uczniom slynny amerykanski fotograf, Meredith Moulin i rezultaty ich wspolpracy, mistrza i dwudziestu czterech oczu jego uczniow mozna od wczoraj obejrzec w Greenlane Gallery, 29 rue des Deux Ponts,  na Wyspie sw. Ludwika. Na zdjeciach Paryz taki, jaki sobie mozemy wyobrazic, romantyczny, kolorowy, dynamiczny i po prostu piekny. Mysle, ze warto tam zajrzec.

O innej zblizonej tematycznie  wystawie, „Paris d’amour” bardzo pieknie napisala Plath, a wiec do niej odsylam po recenzje. Dodam tylko, ze wystawa odbywa sie wlasnie w Hôtel de Ville, 29, rue de Rivoli, Paris 4e. Métro : Hôtel de ville. strona: http://www.parisdamour.com/  Wystawa potrwa do 31 lipca.Wejscie jest bezplatne a wystawa jest otwarta codzienne, 10-19 heures, z wyjatkiem niedziel.

Trzecia wystawa, o ktorej chcialabym wspomniec i ktora odkrywalam dzis rano odbywa sie  poza Paryzem, ale tam rowniez mozna dojechac metrem-w Boulogne Billancourt, gdzie znalazlo swoja siedzibe  Muzeum Alberta Kahna. Miejsce jest tak piekne, ze nawet gdyby nie bylo tam nawet jednego zdjecia, to warto pojechac, ca to  ze wzgledu na ogrody otaczajace muzeum. Albert Kahn byl zafascynowany kultura japonska i ogros wlasnie w tym stylu jest najpieknieszy, tam tez mieszcza sie autentyczne, budowane z prawdziwego japonskiego drzewa domostwa.  Ale sa takze i inne, rownie warte obejrzenia - angielski, francuski , Wogezow. Na kazdy z nich skladaja sie rosliny charakterystyczne dla kraju , regionu lub tematu. Ogrody przeplataja fontanny, strumyki i sztuczne jeziorka, mostki i wzgorza.

Ale wracajac do najwiekszej na swiecie kolekcji starych zdjec i filmow Alberta Kahna. Otoz najpierw kilka slow o nim. Urodzony w Alzacji, w wieku szesnastu przybywa do Paryza i stopniowo wspina sie po rozmaitych szczeblach drabiny finansowej i spolecznej dochodzac do niebywalej fortuny na spekulacjach gieldowych. Warto dodac, ze ukonczyl studia filologiczne a jego profesorem i przyjacielem do smierci zostal filozof Henri Bergson.

Dochodzac do znacznego majatku, przeksztalca w konkret swoj pomysl na zaprowadzenie idealnego pokoju na swiecie i postanawia utworzyc „Archiwa planety”. Jego zdaniem, tylko poznawanie innych kultur moze nam pomoc we wzajemnym rozumieniu sie i nie wywolywaniu wojen. I tak rodzi sie najwieksza na swiecie instytucja produkujaca w latach 1909 - 1931 filmy i zdjecia robione na wszystkich kontynentach. Finansuje on ekipy fotograficzne i filmowe i rozsyla je po swiecie. Dokumentowane jest zycie gospodarcze i spoleczne, mieszkania, kostiumy, sztuka i kultura regionu oraz zycie codzienne kraju.

Zarejestrowano w ten sposob 72 tys. fotografii w kolorze i przywieziono 180 tys, metrow nagranej tasmy z piecdziesieciu krajow na swiecie. W latach 30-tych Kahn staje sie ofiara krachu ekonomicznego, jego zbiory odkupuje panstwo francuskie. Zwiedzajacy moga juz obejrzec wiekszosc kolekcji na miejscu dzieki zinformatyzowanemu systemowi FAKIR. I wspaniale zachowany sprzet fotograficzny z epoki.

Corocznie muzeum udostepnia czesc zbiorow zwiedzajacym i obecnie mozna obejrzec niezwykle zdjecia i filmy zrobione na poczatku wieku w Bretanii po raz pierwszy  w kolorze, w zwiazku z wynalezieniem w 1907 roku plyty autochromowej, ktora pozwalala na odtwarzanie barw. Dla kochajacych Bretanie-wystawa absolutnie do zobaczenia!




Wspomne jeszcze o dwoch paryskich wystawach fotograficznych. Jedna z najlepszych w Paryzu galerii fotograficznych , Azzedine Allaïa wystawia od dwoch dni zdjecia laureatow World Press Photo 2010. Dla amatorow najlepszych zdjec prasowych na swiecie, jest to niezla gratka.

Wystawa jest czynna codziennie od godz 11 do 19, 18, rue de la Verrerie w 4-tej dzielnicy (Marais). Wstep wolny.

Z wieksza wyprawa wiaze sie natomiast chec obejrzenia zdjec zrobionych podczas krecenia filmow w Hollywoodzie w latach 1910 i 1939, gdyz odbywa sie ona w Muzeum Kina Francuskiego Instytutu Filmowego. Wiecej informacji pod adresem: http://www.cinematheque.fr/fr/expositions-cinema/tournages.html

Trwa rowniez wystawa indywidualna Antoine’a Poupela, w Europejskim Domu Fotografiki, ktory przez wiele lat fotografowal slynny francuski teatr konski Zingaro.

Moj przeglad musi sie zakonczyc chocby skromnym napomknieciem o trwajacej poteznej retrospektywie zmarlego niedawno, genialnego francuskiego fotografika, Willy Ronisa, trwajacej obecnie w Muzeum „Monnaie de Paris”. Przy Quai Conti 11. Zgromadzono ok. 150 prac tego fotografa i jest to wielki posmiertny przeglad  ulubionych tematow znanego artysty.

Slowem, jest w czym wybierac! Na koniec kilka  zdjec zrobionych dzisiaj rano z przepieknych ogrodach Alberta Kahna w Boulogne-Billancourt


czwartek, 27 maja 2010

Widok z warszawskiego okna



Nie zamierzalam pisac o Warszawie. Od mojego ostatniego pobytu w tym miescie minelo juz troche czasu. Ale zainspirowala mnie swoim opisem Warszawy magamara. Wrocilam wiec do tych kilku zdjec zrobionych  przed trzema miesiacami i postanowilam opowiedziec o mojej Warszawie oraz o tym co zobaczylam w czasie jednego dnia. Wpis ten dedykuje czarze.




Przez wiele lat uwazalam, ze te zamarzniete stawiki to najpiekniejsze miejsce na ziemi. Latem, mozna bylo wschluchiwac sie w trwajace calymi nocami koncerty zab, podgladac w przybrzeznych szuwarach ptasie gniazda i zrywac rozrastajace sie w wielkie siedliska nenufary. Zima stawy zamarzaly i chetnie wykorzystywalismy je do gry w hokeja, jazdy na lyzwach. Z przybrzeznych wzniesien zjezdzalo sie na sankach, albo po prostu na teczkach. W glebi widac potezna budowle szkoly. Kiedys nie miala ona imienia. Dzis powrocila do nadanego jej przed wojna i nosi je bardzo dumnie - im. Marszalka Jozefa Pisudskiego.



            To samo miejsce w maju...czyli widok z mojego warszawskiego okna
 
 
Nie wiem, nie pamietam jak znalazl sie w samy sercu Warszawy pomnik de Gaulle'a. Ten sam pomnik znajduje sie w polowie Pol Elizejskich, przy samym wejsciu do Grand Palais. Czy chciano w ten sposob nadac naszemu Nowemu Swiatowi blask paryskiej arterii?  Postawiono go przed niegdysiejszym domem partii, dzis znajduje sie tam siedziba warszawskiej gieldy. Dla mnie plac ten, a dokladnie przystanek autobusowy w Alejach, byl miejscem ostatniej odwiedzanej ksiegarni.  Tuz obok znajduje sie obecnie najlepsza w Warszawie pierogarnia a nieco dalej, w strone Mostu Poniatowskiego, budynek o wyjatkowo brzydkiej socrealistycznej architekturze- Muzeum Narodowe. Az prosi sie o jakis remont czy renowacje, nie tylko z zewnatrz. Czasami tam zagladam. Ostatnio na malarstwo francuskie XVIII wieku w zbiorach polskich...
 
 
 
Kosciol siostr Wizytek to miejsce  w sposob szczegolny zwiazane z Francja. Przez caly okres powojenny odbywaly sie tam o godz. 11 w niedziele msze w jezyku francuskim. Czasami odprawial je slynny ksiadz-poeta,  rektor Jan Twardowski. Ten bardzo skromny, barokowy kosciolek zbudowany zostal przez francuska ksiezniczke, a pozniej krolowa Polski i zone dwoch polskich krolow, Ludwike, Marie Gonzage. Byla madra, oczytana i inteligentna kobieta i do tego miala ambicje polityczne. Za to wszystko, polska szlachta bardzo jej nie lubila. Ale to wlasnie ona sprowadzila do Polski siostry Wizytki i kazala zbudowac pod ich wezwaniem kosciol i klasztor. Tam tez spoczywa jej serce. Mam do tego kosciola stosunek bardzo osobisty-bralam tam slub pol po polsku, pol po francusku i chrzcilam synka.
 
 


Jest to z pewnoscia moj ulubiony pomnik i miejsce w Warszawie. Swego czasu pasjonowalam sie historia Warszawy, a w szczegolnosci zyciem kolonii rosyjskiej w tym miescie na przelomie wiekow. Malo kto moze dzis jeszcze pamieta spacerujac Krakowskim Przedmiesciem, ze Warszawa byla przez ponad sto lat miastem calkowicie rosyjkim,  jezyk polski byl zakazany a zupelnie swobodnie mozna bylo w tym jezyku mowic jedynie w kosciele i teatrze. Jezykiem administracyjnym byl rosyjski, w Warszawie stacjonowal garnizon i bylismy po prostu rosyjska prowincja. Stad wszelkie manifestacje polskosci byly zakazane. Ale setna rocznice urodzin polskiego wieszcza, jego milosnicy postanowili uczcic wystawieniem  pomnika. Zebrano na ten cel pieniadze, autorem rzezby byl mieszkajacy wowczas w Paryzu Cyprian Godebski. Na pomniku widnieje napis "Adamowi Mickiewiczowi-Rodacy". Niezwykla sila miesci sie tym slowie Rodacy. Niezwykly to napis. Odsloniecie nastapilo w rocznice urodzin Mickiewicza czyli 24 grudnia 1898 roku. Odbywalo sie bez zadnych przemowien, zeby nie wywolac narodowych manifestacji. Dopiero dwadziescia lat pozniej z Warszawy wyprowadzily sie rosyjskie wojska. Ten pomnik jest dla mnie niezwyklym symbolem obrony polskiej tozsamosci miasta.
 
 
 
 
Ulica Miodowa...Po lewej stronie kosciol Kapucynow, ktory slynie z najpiekniejszej w Warszawie bozonardozeniowej, ruchomej szopki. Przechodzac ostatnio dostrzeglam na drzwiach informacje o prowadzonej przez braci jadlodajni dla ubogich i bezdomnych. Rozdaja oni dziennie ponad 300 posilkow. Wieczorem mialo sie okazac, ze bracia Kapucyni sa jeszcze bardziej aktywni niz myslalam. Gdy dwa dni pozniej wybralam sie do nowootwartego, prywatnego teatru Emiliana Kaminskiego "Kamienica" nie sprzedawano biletow, ale wolne datki widzowie przekazywali na potrzeby braci.  Na Miodowej studiowalam, marzylismy wowczas o otwarciu szkolnego teatru. Teatr na Miodowej powstal, nazywa sie Collegium Nobilium, ale wstyd sie przyznac-jeszcze go nie widzialam...
 
 
 
 
Nie wiem, czy to niedawna debata o ksiazce Yannicka Haenela "Jan Karski" czy tez debata Francuzow wokol ich miejsc upamietniajacych eksterminacje Zydow wplynela na to, ze postanowilam odszukac w Warszawie sladow getta. Oczywiscie majac swiadomosc, ze inicjatywa ma niewielkie szanse powodzenia...Zajrzalam do Instytutu Historii Zydow a pozniej podazajac w strone bylego Umschlagpaltzu natrafilam na wmurowana w chodnik tablice upamietniajaca mury getta.
 
 
 
Dzien zaczal zblizac sie ku koncowi gdy dotarlam  przed pomnik bohaterow Getta. Posrodku placu otoczonego drewnianym plotem  staly gogantycznych rozmiarow dzwigi. Jak sie pozniej dowiedzialam, to wlasnie tam buduje sie Muzeum Polskich Zydow.
 
 
 
Strasznie mala wydala mi sie  Warszawa,  mozna ja obejsc wlasciwie w jeden dzien. Ale jakas taka bardziej przestrzenna, widna, zielona i przede wszystkim mniej zabudowana niz Paryz. A jest w niej tyle urokliwych zakamarkow i tras spacerowych, chocby schodzac z Krakowskiego przemiescia uliczkami nad Wisle, na Powisle czy tez na zielony Mariensztat. Totez warszawiakom, ktorzy narzekaja na straszne tempo zycia polecam podroz do jeszcze bardziej zapedzonego i tlumnego miasta- Paryza.

sobota, 22 maja 2010

Podroz do Lunéville





Rodzinne obowiazki staly sie okazja, aby przed kilkoma dniami odwiedzic polnocna Szwajcarie. W drodze powrotnej przejezdzalismy przez Alzacje i Lotaryngie i nie sposob bylo nie zatrzymac sie w Lunéville, aby odszukac osiemnastowieczny palac Stanislawa Leszczynskiego, z ktorego sprawowal wladze jako ksiaze Lotaryngii przez rowno trzydziesci lat. Dzieki niemu miejsce to stalo sie przystania dla Woltera, Monsteskiusza, markizy Châtelet i wielu innych intelektualistow okresu Oswiecenia.

Do miasteczka wjechalismy droga prowadzaca przez malownicze Wogezy, poszukujac jakiegos kierunkowskazu, ktory moglby nas zaprowadzic do palacu krola Stanislawa. Wreszcie jest. Jedziemy waska uliczka, po obu stronach jedno-dwupietrowe kamieniczki, dosc zaniedbane, nieodrestaurowane, czesto nawet niezamieszkane.


Wjezdzamy wreszcie na „rue polonaise” co jest jednoznacznym znakiem, ze jedziemy w dobrym kierunku. Ta droga moze juz tylko prowadzic do palacu. I nagle, sposrod  jednostajnych kamienic wylania sie konstrukcja o niezwyklej architekturze, monumentalna, podobna do Wersalu, czesciowo przykryta rusztowaniami. Zatrzymujemy sie i zaczynamy szukac jakiegos wejscia, kasy, znaku, aby choc czesc palacu zwiedzic, ale nic nie znajdujemy.

W 2003 roku poludniowe skrzydlo palacu zostalo prawie calkowicie zniszczone podczas pozaru, spalily sie nieocenionej wartosci zbiory i od kilku lat trwaja prace przy jego rekonstrukcji. Jak na razie, palac Leszczynskiego swieci wiec pustkami i jedynie na dziedzincu swoje kramy rozlozyli handlarze-trwa wielki, sobotni targ.

Gdyby nie slub Marii Leszczynskiej z Ludwikiem XV to Stanislaw Leszczynski nigdy nie stalby sie wladca Lotaryngii. Leszczynski ja przejal za zrzeczenie sie  praw do polskiej korony. Po jego smierci, jako spoznione wiano dla jego corki, zostala ona wlaczona do Francji.

Leszczynski zaslynal w Lunéville nie tylko jako wielki umysl, filozof i swietny zarzadca powierzonym mu ksiestwem, ale przede wszystkim jako niezwykle szczodry i gospodarz. Slynna, wielbiona do dzis przez francuzow intelektualistka, markiza de Châtelet, partnerka Woltera, byla na tym dworze czestym gosciem. Przygarnieta przez krola na okres ciazy, w ktora zaszla podczas romansu ze slynnym uwodzicielem St. Lambertem, kilka dni po porodzie zmarla. Wolter pozostal przez dlugie lata niepocieszony po stracie jednej z najmadrzejszych kobiet swojej epoki.


Mieszkanie Woltera podczas pobytu w Lunéville miescilo sie w prawym skrzydle na pierwszym pietrze

Krol Leszczynski, co jest pewnie znakiem czasu, nie byl swiety a swoimi romansami sprawial niemalo trosk swojej ukochanej corce Marii, ktora zdecydowanie nie tolerowala jakichkolwiek przejawow libertynizmu. Jej ukochany ojciec, „papinio” jak nazywaly go wnuki - mial obok prawowitej zony, Katarzyny Opalinskiej, oficjalne kochanki. W Lunéville zyl w nieslubnym zwiazku z Maria Franciszka de Boufflers, markiza i wlasnie ona, niczym pani de Pompadour w Wersalu, organizowala zycie polskiego krola. Maria Leszczynska jej nie znosila i co jakis czas podsuwala swojemu ojcu kolejne kandydatki na zony, przed ktorymi Leszczynski bronil sie jak tylko mogl.


                                   Marmurowe schody z czasow Stanislawa Leszczynskiego

Za czasow Leszczynskiego palac w Lunéville blyszczal na cala Francje. Prowadzono bardzo wystawne, bogate zycie towarzyskie, nierzadko nie mogl pomiescic wszystkich zjezdzajacych sie  gosci. Slynal z przepieknych ogrodow z kaskadami, fajerwerkow oraz znakomitej kuchni. Do historii kulinarnej przeszly ulubione desery Leszczynskiego takie jak ciasto paczowe (Baba au rhum), ale jak niedawno sie dowiedzialam, rowniez z Lunéville pochodza slynne Madelaine, ciastka w ksztalcie migdalow.



Kucharka Leszczynskiego miala na imie Madelaine. Ktoregos razu spalilo jej sie ciasto i zeby mimo wszystko podac jakis deser, przywiozla ciastka upieczone przez jej matke. Krolowi-lakomczuchowi tak bardzo one zasmakowaly, ze kazal je sobie piec czesciej. Do kuchni francuskiej weszly one pod nazwa Madelaine.



20-sto tysieczne miasteczko zyje ciagle czasami krola Stanislawa-W glebi kawiarnia "Le Stanislaw".

Nie polecam jednak na razie wyprawy do Lunéville. Trzeba zaczekac az skoncza sie przewidziane jeszcze na kilka lat prace renowacyjne. Natomiast, jesli ktos chce sie dowiedziec czegos wiecej o francuskim zyciu krola Leszczynskiego polecam ksiazke „Kobiety Oswiecenia na dworze Stanislawa” autorstwa Gilberta Mercier.

poniedziałek, 17 maja 2010

Japonska ART BRUT czy wystawa malarstwa hiszpanskiego?

Otrzymalam ostatnio kilka listow od osob, ktore w najblizszym czasie wybieraja sie do Paryza. I tu mam dylemat. Co odwiedzajacy Paryz powinni koniecznie zobaczyc, a co ominac. Przyznam, ze choc chyba juz zaczynam sie nieco orientowac w topografii artystycznego Paryza ciagle zdarzaja mi wielkie, nieoczekiwane niespodzianki ale takze spore rozczarowania. Niekoniecznie to, co jest najbardziej rozreklamowane godne jest uwagi,  natomiast zdarzaja sie perelki, o ktorych malo kto uslyszy...

Wydarzeniem artystycznym tej wiosny, bardzo skromnie rozreklamowanym, miala byc wystawa w Halle St. Pierre czyli hali sw. Piotra zatytulowana „Japonska ART BRUT”. Czytajac recenzje w tygodnikach francuskich natrafialam na informacje, ze jest to wystawa, ktorej na pewno nie wolno przeoczyc. Zostala ona zorganizowana w miejscu ktorego zupelnie nie znalam wiec przed udaniem sie, bardzo dokladnie przyjrzalam sie planowi miasta. Ale gdy wreszcie dotarlam na miejsce, nie moglam oprzec sie zdziwieniu. Okazalo sie bowiem ze przechodzilam tamtedy niezliczona ilosc razy w drodze na Sacre Coeur i Monmartre i jakos nigdy nie przyszlo mi do glowy, zeby tam choc na chwile zajrzec.To taki zielony pawilon z kopula, niedaleko karuzeli. Hala St. Pierre’a okazala sie byc jednym z najciekawszych centrow artystycznych Paryza, a poza przestrzenia wystawiennicza znajduja sie tam urocza kawiarenka, mieszczaca sie pod kopula hali, jak rowniez ksiegarnia z wydawnictwami poswieconymi sztuce. Dowiedzialam sie rowniez, ze Halle St. Pierre specjalizuje sie wlasnie w organizowaniu wystaw z pogranicza sztuki. Nie sa to wystawy komercyjne. Tym razem wystawiano ok. 1000 prac pensjonariuszy japonskich szpitali psychiatrycznych oraz osob z zespolem Downa. Abstrachujac od zaskakujaco rzetelnego wykonania prac, zadziwia rozmaitosc materii, form, obsesji powtarzajacych sie wzorow. Art Brut, ktora od lat zdobywa coraz wieksze uznanie na swiecie, niewiele w sumie rozni sie od sztuki indyjskich szczepow Adivasi, tak bardzo odlegla jest od komercji, profesjonalizmu, tworzenia dla zdobycia slawy czy tez pieniedzy. Inna kwestia jest juz sam fakt przyznania przez Japonczykow miejsca w panteonie artystow osobom, ktore nie tworza sztuki zawodowo a jedynie zaspokaja najbardziej archetypowe potrzeby wewnetrzenej ekspresji. Mysle, ze w drodze na Monmartre, warto sie tam na moment zatrzymac. Wystawa potrwa do stycznia 2011 roku. Niektore z prac japonskich artystow znajduja sie tu .

Natomiast juz po raz drugi rozczarowalam sie muzeum Jaquemart-André znajdujacym sie przy bulwarze Hausmanna. Muzeum to znajduje sie faktycznie w jednym z najpiekniejszych miejskich palacykow Paryza, zachwycaja przebogate, dziewietnastowieczne wnetrza, ale przede wszystkim, bez watpienia najpiekniejsza w tym miescie herbaciarnia. Mozna sie tam wybrac na skromny lunch, serwowany miedzy 12 a 15.30 ale bardziej polecalabym popoludniowa kawe lub herbate w przepieknie udekorowanych wnetrzach. Wystawy czasowe nie sa juz natomiast tak udane jak mogloby sie wydawac. Najczesciej niesamowicie rozreklamowane, przyciagaja do swych wnetrz autentyczne tlumy, co odbija sie niestety na jakosci dostepu do dziel sztuki. Panuje tam po prostu straszny tlok. Prace sa wystawiane najczesciej w 5-6 salach i przyznam, pozostawiaja w nas zawsze poczucie niedosytu. Ostatnia wystawa, od El Greca do Dali –kolekcja Pereza Simona zapowiadala sie jako wielka retrospektywa sztuki hiszpanskiej ostatnich czterech wiekow, kolekcja ponoc imponujaca. Mnie wydala sie dosc skromna i bardzo slabo pokazujaca Hiszpanie. Obejrzec mozna 2-3 skromne obrazy El Greca i moze jeden obraz Dalego natomiast cala reszte wystawy stanowia artysci bardzo malo znani i niekoniecznie warci odkrycia. Ale moze „de gustibus...

środa, 12 maja 2010

Inni mistrzowie Indii


Odkrycie muzeum Quai Branly stalo sie dla mnie kamieniem milowym w poznawaniu i rozumieniu innych kultur i cywilizacji. Za kazdym razem gdy tam jestem, odnosze wrazenie wchodzenia w zupelnie nowy swiat w ktorym komunikacja miedzy ludzmi nie odbywa sie przy pomocy pisma, telefonu czy tez szklanego ekranu ale poprzez rzezby, rysunki, gliniane figurki czy wyrzezbione w drzewie maski. Zglebianie, czasem bardzo trudnych do wyobrazenia, przezyc i ekspresji artystow spoza Europy staje sie zajeciem pasjonujacym.

Pisalam juz o cywilizacji Mochica i Teotihuacan. Tegoroczna wiosna zaowocowala wystawa o peryferiach sztuki indyjskiej, zupelniej innej niz ta, ktora znakomicie znamy, opartej na tradycji hinduizmu, sakralnej, pelnej  Shiwy i Krishny ale sztuki, ktora zrodzila sie calkowicie na jej peryferiach. Tworzona jest ona do dzis w bardzo odleglych gorzystych i zalesionych zakatkach Indii przez populacje nie nalezaca do zadnej kasty. Ta wlasnie czesc populacji indyjskiej, odlegla od dominujacego hinduizmu i systemu kast nazywana jest potocznie Adivasi, co w sanskrycie oznacza „pierwsi mieszkancy”. Zbior wspolczesnych kreacji Adivasi kuratorzy z Branly nazwali „Inni mistrzowie Indii”. Mysle, ze kuratorzy wystawy grali rowniez na dwuznacznossci slowa "maître" w jezyku francuskim, ktore oznacza jednoczesnie Pana czy tez wladce ale takze mistrza.
Gdy przygladamy sie sztuce spoleczenstw plemiennych  czesto zadajemy sobie pytanie, gdzie miesci sie granica miedzy rzemioslem i sztuka. W przedkolonialnych Indiach takiego binarnego podzialu nie stosowano. Dopiero epoka kolonialna zaproponowala, aby wszystko to, co wyprodukowane zostalo recznie i w sposob powtarzajacy sie oraz posiadalo wartosc uzytkowa nazwac rzemioslem natomiast pod nazwa „sztuka” umiescic to, co charakteryzowalo sie indywidualnoscia, oryginalnoscia i rodzajem abstrakcji wprowadzajac euroepejski system podzialu. Tymczasem swiat Adivasi, pozostawal na tyle odlegly od oficjalnych pradow, co czesciowo wiazalo sie z ich dosc trudna sytuacja polityczna i spoleczna, ze nie musial respektowac zadnych narzucanych mu odgornie kanonow a w zwiazku z tym ich dziela posiadaja wielka sile spontanicznosci. Dopiero pod koniec lat 90-tych prace artystow szczepow Adivasi zaczynaja byc dostrzegane przez kolekcjonerow i wlascicieli galerii sztuki w Indiach a stopniowo rowniez na swiecie.

Wystawa w muzeum na Quai Branly zachwyca. W pierwszej chwili stajemy oczarowani przed kilikunastoma pracami, dzis juz pokazywanego na calym swiecie  Jangarha Singha Shyama:
„Gdy po raz pierwszy zmoczylem pedzelek w gwaszu o bardzo barwnych kolorach, w Bhopalu, moje cialo przeszylo cos w rodzaju wstrzasu”. Artysta zostal dostrzezony i pozwolono mu na zapoznanie sie z rozmaitymi technikami malarskimi, co w zaden sposob nie wplynelo na zanik stworzonego wczesniej swiata powstalych w jego wyobrazni fantastycznych stworow i basniowych scen.



Urzekaja nas rozmaitej masci konie, tworzone przez Thangayya. Niektore z dziel prezentowanych na wystawie zostaly wykreowane przez artyste specjalnie na wystawe paryska.Konmi skladano hold boginii Ayyanar, byla to forma wejscia w kontakt z bogami.





Czaruja nas swoim swiatem plaskorzezby Chhattisgarh,  fascynuje malowany biala farba na brazowym tle pelen niezwyklych historii swiat Jivya Soma Mashe ze szczepu Warli.

Spolecznosci plemienne Adivasi reprezentuja 8 proc. populacji Indii czyli ok. 60 mln. osob. Roznia sie pochodzeniem etnicznym i mowia rozmaitymi jezykami. Nie naleza tez do organizacji spolecznej opartej na hinduizmie. Ich kreatywnosc, ktora nie odpowiadala scislym regulom tekstow kanonicznych hinduizmu spowodowala, ze dzis spoglada sie na nich na jako niezaleznych, oryginalnych artystow. Wystawa jest przebogata a przedstawione dziela sa znakomicie wyeskponowane w dostowanych do ich ksztaltu gablotach.
Napisalam oczywiscie tylko o bardzo niewielkim wycinku tej wystawy. Trzeba ja obejrzec samemu a potrwa ona jeszcze do 18 lipca 2010 roku.

poniedziałek, 10 maja 2010

O paryskich kawiarniach



Nie, nie bedzie ani o „Café Flore” ani o „Deux Magots” ani o uroku innych paryskich kawiarni, ale o cenie za kawe. Wiem, wiem, ze nieelegancko, ze nie wypada o sprawach materialnych ale natknelam sie na autentyczne kuriozum. Kilka dni temu, po wizycie w katedrze Notre Dame postanowilismy sie zatrzymac na kilka ostatnich minut przed wejsciem do metra w malej kawiarence nad Sekwana. Na tarasie byly tylko dwa miejsca, nas troje. Sympatyczny kelner pojawil sie prawie natychmiast, zaproponowal dodatkowy taboret i udalo nam sie wcisnac w dlugi rzad wystawionych twarza do pierwszych promieni slonca Paryzan. Poprosilismy o dwie kawy z mlekiem i piwo. Kilka minut pozniej o rachunek i choc sprawy materialne nie sa tematyka tego bloga, zdecydowalam sie jednak uprzedzic potencjalnych turystow w jakim sosie zostana zjedzeni, parafrazujac francuskie przyslowie. 24 euro za dwie kawy i piwo (podczas Happy Hours!) siedzac scisnieta na taborecie to chyba najwyzsza cena, jaka jak dotad, podczas poltorarocznego pobytu w miescie swiatel udalo mi sie zaplacic! Kto da wiecej?

Uwaga turysci! Najmniej zaplacicie pijac kawe przy barze (od 2 Euro). Juz wiecej jesli z ta sama kawa uda wam sie przycupnac przy stoliku i was na tym przylapia. Zdarzylo mi sie to dwukrotnie, gdy nagle wynurzala sie jakas Pani i palcem wskazywala miejsce przy barze mowiac „Pani zaplacila za miejsce tu!” Szczerze, w pierwszej chwili nie wiedzialam o co jej chodzi!

Cena kawy zalezy rowniez od miejsca, turystycznego albo nie, dzielnicy, bliskosci jakiegos atrakcyjnego turystycznie obiektu...No coz, jak pisala niedawno znajoma, gdy chce sie zyc w ponoc najpiekniejszym miescie na swiecie, to trzeba za to zaplacic...Zaplacilam, a na dowod pokazuje dumnie rachunek-przepustke do kawiarnianego raju!

niedziela, 9 maja 2010

O Instytutach Kultury: jedni zamykaja, inni otwieraja...




Ilekroc przychodze do Instytutu Kultury Szwajcarskiej w Paryzu zbiera sie we mnie podziw, zlosc i zazdrosc. Zaczne od podziwu. Dwom niezwykle sympatycznym mlodym dyrektorom z Genewy udalo sie schowane w podworzu przy ulicy 34-38 Francs Bourgeois, niewielkie pomieszczenie zamienic w tetniace zyciem i liczace sie w Paryzu centrum kulturalne. Z Helwecji zapraszane sa grupy rockowe i jazzowe, montowane wystawy ze sztuka wspolczesna, zapraszani mlodzi pisarze, promowana dramaturgia i teatr. Zeby nie pisac bez pokrycia, opowiem, ze bylam na wieczorze z Krystianem Lupa, ktory zaproszony zostal ze szkola teatralna „Manufaktura” z Lozanny. Bylam, gdy zaproszono dziesieciu bodajze mniej znanych dramaturgow szwajcarskich, bylam tez na Tiger Imperial Orkiestrze czyli na wieczorze jazzu opartego na etiopskich fascynacjach ta muzyka w latach 70-tych. Ale to tylko kilka skromnych przykladow, dzieje sie tam codziennie i sporo.
Teraz bedzie o zlosci i zazdrosci, bo mam wrazenie, ze polski Instytut w Paryzu mimo, ze dorobil sie nowej szaty graficznej,  nie spelnia swojego zadania. Budynek zamknieto na cztery spusty i wykorzystywany jest ponoc do celow administracyjnych ambasady (jesli to prawda to wieje zgroza!). Z tego co mi nieoficjalnie powiedziano, polskie wladze mialy dosyc okupowania Instytutu przez polska emigracje. Mysle, ze jest to tylko jakis bzdurny pretekst. Ponoc staly za tym powody ekonomiczne, ale tym mozna sie zawsze zastawic, jako argumentem nie do odrzecenia (czasy ciezkie, kryzys, tanie panstwo...etc). Mysle jednak, ze Paryz i Francja sa na tyle wazne, ze nikt przytomny nie moze podjac dezycji o zamknieciu Instytutu z powodow finansowych, bo straty w promocji naszego kraju beda zbyt wielkie, na dluzsza mete ogromne.

Zamieniono wiec dzialalnosc Instytutu w rodzaj agencji impresaryjnej, mialo to oznaczac, ze Instytut bedzie organizowal imprezy poza swoja siedziba, tymczasem widze, ze nieliczne slady polskiej obecnosci w Paryzu maja swoje zrodlo w inicjatywie Francuzow, jak chocby wyswietlany w dniu dzisiejszym film Marcina Wrony w UGC Halles w ramach dni Europy. W dniu dzisiejszym, sprawdzilam to w kalendarzu Instytutu, nie odbywa sie ani jedna impreza, ktorej jedynym organizatorem jest Instytut i ktora sluzy promocji polskiej kultury...i nie znam odpowiedzi na to czym zajmuje sie okolo szesciu osob pracujacych na etatach w Instytucie. Bo ani wystawa w Centrum Pompidou, na ktorej obecni sa tylko nieliczni polscy artysci z lat 60-70 tych, ani film o ktorym wspomnialam, ani wystawy o Chopinie , zrobione przez Francuzow nie sa tym czym powinien sie zajmowac Instytut czyli promocja mlodej polskiej sztuki, muzyki, teatru czy filmu. I nie znam odpowiedzi na to, dlaczego tak wlasnie jest.

Ale wracajac do Szwajcarow. Po pierwsze, w samym sercu Marais, czyli na najbardziej uczeszczanym szlaku turystycznym otworzyli biblioteke z literatura, ksiazkami o sztuce, architekturze i dramaturgii. Na uwage zasluguje przepiekny i ciekawy architektonicznie wystroj wnetrz.

A teraz o samej wystawie. Otoz poproszono jednego z najbardziej szanowanych krytykow sztuki, bylego dyrektora muzeow w Bazylei, Frankfurcie i Lucernie, Jean-Christopha Ammanna o zgromadzenie artystow, wedlug niego najbardziej reprezentatywnych dla dzisiejszej sztuki. W odpowiedzi kurator zebral dziela zwiazane z tematyka ciala, nagosci i seksualnosci- stanowiaca –jego zdaniem-podstawy sztuki zachodniej.

 
                                                    Caro Suerkemper, bez tytulu , 2009

Powstala wiec wystawa bardzo eklektyczna uwzgledniajaca kilka technik- fotografiki, malarstwa, rzezby , akwareli i grafiki. Zgromadzil tworcow mlodych, reprezentujacych nurt anty-globalizmu w sztuce, pozbawionych politycznego correctness. I mimo, ze na wystawie jest sporo aktow, kobiecej nagosci, nie ma na niej zadnej wulgarnosci. Nawet w dziesiatkach malusienkich rysunkow rozmaitego rodzaju pozycji i technik erotycznych mesko-meskich, damsko-damskich czy tez damsko-meskich w pracach Christopha Wachtera.
Instytut Szwajcarski wydaje ponadto gazete „Le Phare” w ktorej omawia wszystkie organizowane przez siebie wydarzenia. Przeczytalam w niej o pracach Wechtera piekne zdanie, niejako usprawiedliwiajace podjeta tematyke „ Niezwykle maly format prac jest konsekwencja napiecia miedzy checia „zrobienia” i wyrzutem sumienia, ze sie „zrobilo”. Jego ryciny, tak jakby insprowane Kamasutra, ale o zdecydowanie bardziej brutalnym charakterze, nie przekraczaja wielkosci znaczka pocztowego ale napiecie, ktore towarzyszy zupelnie fantasmagorycznnym, wymyslonym scenom jest ogromna. Moze warto je zobaczyc samemu.

A oto kilka imprez muzycznych organizowanych w najblizszym czasie  przez Instytut Szwajcarski w Paryzu:

Kwartet Ochumare- jazz inspirujacy sie muzyka latynoska w srode 23.06.2010.06 o 21.30 w ramach paryskiego ” Festival Soirs d’été” przed budynkiem ratusza 3-ciej dzielnicy. 2, rue Eugène-Spullier. Wstep wolny

24.06.2010 Koncert dwoch pianistow jazzowych: Collina Vallona i Gabriela Zuffereya o gdoz. 20.00 w Szwajcarskim Centrum Kultury

25.06.2010 Koncerty Yarona Hermana i Harolda Lopez-Nussy, pianistow jazzowych.

Koncerty absolutnie unikalne artystow, ktorzy beda rowniez grali na prestizowym festiwalu jazzowym w Montreux. Bilety w bardzo przystepnej cenie 7 i 10 euro a rezerwacja pod adresem: ccs@ccsparis.com

I wreszcie wspaniale sie zapowiada wieczor z jedna z najbardziej kreatywnych osobowosci szwajcarskiej sceny arytstycznej, Pipilotti Rist, autorki realizacji wideo. To, co przygotuje artystka jest niespodzianka. Spotkanie odbedzie sie 4 czerwca o 20h. w SCK. Rezerwacja pod tym samym adresem co wyzej.
Ostatnio slyszalam o znakomitej polskiej formacji jazzowej, grajacej troche w stylu Komedy , Kattorna w ktorej gra Lukasz Pawlik. Czy uda mi sie go kiedys uslyszec w Paryzu?

 

piątek, 7 maja 2010

W buduarze paryskiej kurtyzany...



Spacerujac po slynnych Champs-Elyssées, warto sie choc na sekunde zatrzymac przed bardzo dyskretnie ukrytym palacykiem miejskim znajdujacym sie numerem 25.  Tam wlasnie miescila sie rezydencja slynnej  paryskiej kurtyzany, wielbicielki diamentow, markizy La Païva. Z jej osoba  wiaze sie male polonicum.Otoz pochodzi z rodziny polskich Zydow, ktorzy za chlebem udali sie na poczatku XIX wieku do Moskwy i tam tez Esther Lachamnn, bo takie bylo jej prawdziwe nazwisko, przyszla na swiat w 1819 roku.  Z Polska laczy ja nie tylko pochodzenie, ale rowniez miesce smierci. Zmarla w miasteczku Swierklaniec, na Slasku, gdzie zakochany narzeczony zbudowal dla niej okazaly palac zwany czesto. „malym Wersalem”.

Ale powrocmy do Paryza, ktory podbila niezwyklym talentem w zdobywaniu meskich serc, miloscia do diamentow i wystawnym trybem zycia. Mimo niewielkiej urody, rudych, dlugich wlosow, nieduzego wzrostu i okraglych ksztaltow- jaki opisywaja ja pisarze z epoki- wodzila za nos finansjere i artystow, muzykow i arystokratow. W swoim urzadzonym z przepychem palacu na Champs-Elyssées nie tolerowala kobiet- przyjmowala tylko i wylacznie mezczyzn. Byla jedyna kobieta podczas niezliczonych przyjec i kolacji. Zlosliwi, ktorym nie udalo sie wedrzec do jej alkowy pisali, ze byly to wieczory „ croque-morts”-czyli grabarzy, wszyscy goscie nosili bowiem czarne, ponure garnitury...

Do historii przeszla jej lazienka z trzema kurkami. Z pierwszego lal sie szampan, w ktorym kapala sie perwersyjna markiza, z dwoch pozostalych ciepla i zimna woda. Pobierala kapiele tylko w mieszance wody z pudrem aby zachowac aksamitna skore. A slynne onyksowe schody, ktore prowadzily do jej buduaru nazywano wowczas w Paryzu "schodami pozadania". Tylko nieliczni mieli wstep na pietro, ale ci, ktorym sie udawalo, po pierwsze placili za te wizyte bardzo slono a po drugie, rozpowiadali o intymnych igraszkach po calym Paryzu.

Z pewnoscia niejedna osoba zapyta, jak sie dochodzi do takiego bogactwa (markiza kolekcjonowala palace i diamenty) i slawy?



Otoz majac zaledwie szesnascie lat przezorni rodzice wydaja ja skromnego francuskiego krawca. Rok pozniej, ucieka od nudnego meza, zmienia imie z Esther na Terese i dostaje sie do srodowiska artystow. Przyjazni sie z Lisztem, Wagnerem oraz pisarzamami- Teofilem Gautier, Oskarem Wildem i Emilem Girardin. Z tym ostatnim zyje przez kilka lat, ale ostatecznie opuszcza go i wyjezdza do Anglii aby w wieku 32 lat powrocic do Paryza i poslubic portugalskiego markiza de Païva. Wyglada jednak na to, ze zwiazek zostal zawarty tylko i wylacznie dla tytulu i pieniedzy i markiza tuz po slubie go porzuca. Dla kogo? Dla przebogatego arystokraty ze Slaska, Guido von Donnersmarcka, kuzyna Bismarcka.

Bedzie on jej „sponsorem” do konca zycia. Zakochany, tolerancyjny dla swojej ulubionej utrzymanki, finansuje jej rezydencje na Polach Elizejskich, zamek w Pontchartrain i „maly Wersal” w Swierklancu.

Nie wymagal nigdy od niej ekskluzywnosci. Markiza La Païva przyjmowala swoich gosci i sponsorow kiedy jej sie podobalo. Bywali u niej wszyscy, ci najbardziej zamozni mieli nawet swoje dni wizyt zarezerwowane tylko dla nich przez markize.O jej urodzie i wdziekach sporo rozpisywali  bracia Goncourt i Balzac. Dla potrzeb glownego „mecenasa” zarezerwowana  byla jedna sala zwana”czarna”. Zrobiona jest z drzewa gruszy pomalowanego na czarno, niezwykle bogato ozdobiona, podobnie jak caly okazaly palac miejski markizy pod numerem 25 Champs-Elysées.

Miejski Palac markizy de Païva zbudowany jest w stylu seconde Empire, podobnie jak Opera Garnier. Do budowli uzyto najbardziej szalchetnych, najdrozszych i najmodniejszych materialow budowlanych. Budowa trwala dosc dlugo, bo z dziesiec lat a po Paryzu krazyla anegdota "Czy juz bardzo posunelismy sie do przodu z budowa"? "Oj, tak, juz jest gotowy chodnik!"-odpowiadal nadzorujacy budowe architekt.
Inny dowcip dotyczy prowadzenia sie kurtyzany, ktorej nazwisko przeksztalcano na "Qui paye y va"...

Nie zachowal sie niestety o dziwo zaden jej portret ale mamy jej dagerotyp, na ktorym na takiego wampa jakim byla wcale nie wyglada...