foto

foto

środa, 30 września 2009

O polskiej literaturze wspolczesnej w Bibliotece Polskiej

Znajoma z Genewy namowila mnie na spotkanie z Tomaszem Lubienskiem zorganizowane w Bibliotece Polskiej na temat literatury ostatnich dwudziestu lat. Zapowiadalo sie wiec ciekawie, ale nie bylo.

Przede wszystkim prelegent wyglaszal swoje przemowienie po francusku z ktorym radzi sobie zupelnie niezle, ale pozbawil je w ten sposob pikantnosci jezyka...cytatow, dowcipow. Ale taka jest zasada wykladow w Bibliotece i nie wolno mu tego zarzucac. Zreszta nie to bylo problemem.
Jak na redaktora naczelnego "Nowych ksiazek" spodziewac by sie moglo od niego odrobiny entuzjazmu i szczerej sympatii do autorow. Mozemy o tym zapomniec. Rozpoczal od razu od stwierdzenia, ze literature jest slaba, bo autorzy nie moga odwolac sie do przeszlosci, bo nic nie przezyli, ani wojny, ani komunizmu a wiec o czym tu maja pisac?

Drugie wyznanie bylo porownaniem aktualnej produkcji do literatury dwudziestolecia miedzywojennego i o zgrozo, zdaniem pana Lubienskiego "tamten" okres byl nieporownywalnie lepszy...nie brakowalo talentow...i to jakich a teraz...

W gruncie rzeczy, to nawet szkoda, ze upadla cenzura, bo ta przynajmniej zmuszala autorow do odwolywan sie do historii...tymczasem teraz wywalaja kawa na lawe...bo moga...i opisuja rzeczywistosc, "na surowo"-jak wytlumaczyl.

Stad, jak tlumaczyl pan Lubienski, nie ma co sie dziwic, ze mlodzi probuja szokowac. Nie maja biografii, takiej jaka my mielismy, nie maja zagrozenia zewnetrznego a wiec wrogiem numer 1 stal sie supermarket i tak wokol tego supermarketu kraza biedacy, atakujac go ze wszystkich sil. Tymczasem, zdaniem redaktora, bywanie w supermarkecie cywilizuje, wiecej, po co tu atakowac konsumpcje, ktora u nas wcale nie jest tak bardzo rozwinieta...

Mimo to, jest kilku pisarzy, choc niewielu, godnych uwagi. Niekoniecznie w Warszawie, gdyz obserwuje sie tendencje do decentralizowania a nawet swoistej agresji wobec centrali. Do pisarzy liczacych sie naleza wiec wedlug niego: Olga Tokarczuk zyjaca gdzies na poludniowym zachodzie Polski i Stasiuk, ktora zrobil kariere osiedlajac sie u Lemkow. Jest jeszcze Andrzej Bart bodajze z Gdanska i zdecydowana ulubienica Lubienskiego czyli Dorota Maslowska. Wspomnial rowniez o Jacku Dukaju zaznaczajac, ze literatury tego gatunku nie lubi. Dobrze, ale lakonicznie ocenil pisarstwo Michala Witkowskiego z Wroclawia oraz Jacku Dohnala z Gdanska.

Ktos zapytal o Pilcha, ale mozna bylo sie zorientowac, ze za tym autorem, krytyk nie przepada.

Nie wspomnial ani slowem o popularnych i znakomitych ksiazkach takich autorow jak Krzysztof Warga czy tez Malgorzata Kalicinska, ktora jest na pewno polskim fenomenem ostatnich lat w dziale literatury tzw. kobiecej.
Nie wiem, czy pan Lubienski lubi literature...mam wrazenie ze nie i nie jemu przeslalabym swoj rekopis...A moze lubi tylko to co, pisze sam?

poniedziałek, 28 września 2009

Paryski sposob na samotnosc



Mowi sie czesto, ze o jakosci zycia w miescie decyduje przestrzen publiczna. Najlepiej, jesli jest to przestrzen dostepna dla wszystkich. Spacerujac w sobote po 20-tej dzielnicy, natknelam sie na przepiekny, wydawac by sie moglo, prywatny ogrod, na ktorego ogrodzeniu wisiala tabliczka z napisem"Ogrod Leroy-wejscie za darmo, jak powietrze" a wiec weszlam do srodka i zapytalam jedna z obecnych tam Pan o to, gdzie sie znajdujemy. Otoz okazalo sie, ze znalazlam sie w tzw. "jardin partagé" co nalezaloby przetlumaczyc jako "wspolny ogrod". Zarzadza nim wspolnota mieszkancow okolicznych domow.






I opowidziano mi cala historie tego miejsca. Zostal on zalozony przed czterema laty. Miasto zaplanowalo zburzenie okolicznych domkow jednorodzinnych, ale z inicjatywy mieszkancow, ktorzy przeciwstawili sie projektowi powstala oaza ciszy i zieleni w samym srodku miasta. Ogrodem zajmuje sie czynnie okolo 70 ogrodnikow-amatorow. Jest on ogrodem publicznym w weekendy, podczas gdy stali czlonkowie stowarzyszenia pelnia dyzury W tygodniu, tylko ogrodnicy amatorzy maja klucze i moga tam przebywac kiedy im sie podoba. Wszystkie decyzje, dotyczace wyboru sadzonych roslin, produkcji kompostu czy kalendarza prac sa podejmowane wspolnie. Kazdy czlonek wspolnoty ma rowniez swoj malutki kawalek ziemi, za ktory jest odpowiedzialny w szczegolnosci a moze to byc na przyklad skalniaczek albo warzywnik.




Tego rodzaju "wspolnych ogrodow" jest w Paryzu okolo trzydziestu. Ich funkcjonowanie polega na tym, ze otrzymuja od miasta dzialke albo ogrod i zarzadzaja nim, jak im sie podoba. Taki "wspolny ogrod" spelnia wiele funkcji np. pozwala dzieciom zobaczyc jak rosnie to, co ogladaja na codzien na talerzu a mieszkancowm pozwala wyjsc z wiezowcow i spotkac sie aktywnie z sasiadami przy pieleniu i sadzeniu roslin. Mysle, ze jest to znakomity sposob na samotnosc, coraz czestsza w wielkich miastach. Ponadto "wspolny ogrod" integruje pokolenia mieszkancow dzielnicy. W kaciku ogrodu widzialam malutka piaskownice...W sobotnie popoludnie byl dzien otwarty, a wiec ogrodnicy-amatorzy witali odwiedzajacych spiewem...




A oto adres strony prowadzonej przez amatorow-ogrodnikow z Leroy. http://leroyseme.canalblog.com/

wtorek, 22 września 2009

Maria Sklodowska i czujnik Geigera

W pomieszczeniu tym pracowala przez wiele dlugich lat nasza slynna rodaczka, profesor paryskiej Sorbony i pierwsza w historii noblistka. Jak to sie dzieje, ze u mlodej kobiety, dwudziestokilkuletniej pojawia sie tak niezwykla wola i umiejetnosc pracy? Skad to sie bierze? Geniusz czy edukacja? Nie wiem. Prawda jest, ze pochodzila z wyksztalconej rodziny, a ojciec dbal o edukacje corek na rowni z edukacja chlopcow. Ale czy to moglo wystarczyc?
Przez wiele lat pracowala nad promieniotworczoscia ze swoja corka, Irena Joliot-Curie. Obie zmarly na bialaczke. Dyrektor Instytutu Radowego, ktory odziedziczyl w 1956 roku biuro i pracownie nie chcial w niej pozostac, tak wysokie bylo tam napromieniowianie. Uznal, ze obiekt zostanie przeznaczony na muzeum. Oddano go zwiedzajacym, bo bardzo intensywnym "odkazaniu" w 1981 roku. Ale w malej oszklonej gablotce, szczelnie zamknietej, znajduja sie kartki z notatkami zrobionymi przez Marie Sklodowska. Czujnikiem Geigera mozna zmierzyc ich stopien napromieniowania. Ponoc zniknie ono dopiero za 1500 lat.

sobota, 19 września 2009

Dzien w Palacu prezydenckim




Francja w ten weekend obchodzila, podobnie jak cala Europa, dni dziedzictwa kulturowego. A skoro juz znalazlam sie w Paryzu, nie wolno mi bylo tego dnia spedzic na leniuchowaniu. bardzo wczesnie , jak na sobotni ranek, czyli o osmej rano popedzilam do autobusu 84, ktory mial mnie zawiezc prosto przed Palac prezydenta.
Wysiadlam na Placu Zgody i nawet nie rozgladajac sie wokol przebieglam mala uliczke kolo hotelu Crillon. Po kilku minutach bylam juz przed samym wejsciem do Palacu. „Z drugiej strony”-uslyszalam od w miare sympatycznego policjanta „od ulicy Gabriel...”

No tak, wiedzialam...chyba nie bylam za dobrze dobudzona... „ A tam juz czeka co najmniej 2 tys. osob”...-uslyszalam. Zachodze od ulicy Gabriel, przemykam sie szybkim krokiem obok kolejki od strony placu Zgody...i Polami Elizejskimi...i ciagle nie widze konca! Jest! Ustawiam sie grzecznie na samym koncu. W takiej kolejce, to nie stalam w Polsce chyba nawet w schylkowej fazie komunizmu!

Ale atmosfera nie jest ta sama. Francuzi sa ufni, sympatyczni, smieja sie, wyjmuja kanapki i jakos zupelnie nie przeraza ich perspektywa wielogodzinnego stania. No to i ja nie bede robila historii.


Mija godzina, robimy moze z 500 metrow....nastepna, gdy dochodzimy do hotelu Crillon i jeszcze jedna, gdy wchodzimy w ulice Gabriel. Przejasnia sie, zaczyna wychodzic slonce. Robi sie ladnie, cieplo, slonecznie. Jakis uliczny sprzedawca proponuje stojacym w kolejce kawe, kanapki i rogaliki. Jest juz poludnie...

Gdzies ok. 13.30 udaje nam sie przekroczyc brame...i wchodzimy do rajskiego ogrodu z ogromna fintanna posrodku. Przed nami, widac jak na dloni bajeczny Palac Elizejski. Droga do niego wiedzie przez ogrod wylozony zielonym sztucznym chodnikiem. Po bokach obserwuje nas straz republikanska w niebieskich kostiumach udekorowanych zlotymi sznurkami...Krok po kroku zblizamy sie do Palacu...Mijamy poszczegolne dziela sztuki rozpostarte na trawie. A to metalowa struktura konia przykrytego przezroczysta celuloza, a to czerwony plywak wystajacy z murawy...




Po prawej stronie ogrodu, tuz przy Palacu, wystawiony jest ogromnych rozmiarow ekran. Trwa projekcja dosc dlugiego filmu o obchodach francuskiego swieta narodowego, co kilka minut na ekranie pokazuje sie prezydent Sarkozy z zona, Carla Bruni. Niewatpliwie ekipa zajmujaca sie komunikacja znakomicie wszystko spreparowala. Ale gdy przechodzi sie pod tym ekranem, i slyszym silny glos Sarkoziego, to ma sie wrazenie, ze mija sie pierwszomajowa trybune. Kiedys nazywalo sie to propaganda i kultem jednostki. Dzis nazywa sie to dobra komunikacja...






Przed nami kolejne salony recepcyjne. Salon przyjec, z przepieknie udekorowanym stolem, ogrod zimowy, salony prezydenta Pompidou. Francuzi sa najwidoczniej dumni ze swojego dziedzictwa, nie moga sie nacieszyc przepychem, bogactwem wystroju wnetrz, jakoscia szkla i porcelany na stole...







Gabinet Sarkoziego. Probuje przeczytac tytuly ksiazek na malutkiej biblioteczce na biurkiem. Sporo ksiazek o Francji ale jest tez jedna o Wegrzech...przypominajaca o pochodzeniu prezydenta Francji.



A tuz przy gabinecie miesci sie salon, w ktorym odbywa sie w kazda srode rano narada Rady Ministrow z prezydentem Francji. Na jednym koncu owalnego stolu zasiada premier, na drugim koncu prezydent. Na karteczkach mozna przeczytac nazwiska nowo mianowanych ministrow m.in. Frédérica Mitteranda, odpowiedzialnego za kulture i komunikacje.





Wreszcie wychodzimy na zewnatrz, gdzie prezentuje sie kolekcja prezydenckich samochodow. Wystawiono tez kilka zabytkowych modeli, pamietajacych czasy poprzednich lokatorow Palacu Elizejskiego. Jest godzina trzecia po poludniu, czas na zasluzony obiad...i zmiane kierunku. Program jest na ten dzien dzien bogaty...

wtorek, 15 września 2009

La Fontaine zamiast podrecznika o manipulacji?

Do paryskiego Muzeum sztuk dekoracyjnych wybieralam sie od dawna. Polozone w Ogrodach Tuleryjskich, w lewym skrzydle Luwru ale traktowane po macoszemu przez turystow zlaknionych przede wszystkim widoku Mona Lisy, umozliwia obejrzenie, bez zbytniego tloku, wielu ciekawych eksponatow nalezacych do gatunku z pogranicza rzemiosla i sztuki.


Moja uwage przykul niewielki salonik ozdobiony przepieknymi ilustracjami bajek La Fontaine'a.
Rysunki zostaly zrobione na drewnie dla Hotelu de Villemaré (Francuzi nazywaja "Hotelami " wielopietrowe palace, niekoniecznie wolnostojace) ktorego wlascicielem w 1750 roku staje sie François Balthazar Dangé a drewniane panele trafiaja do intymnego buduaru jego zony, pani Dangé.


Przyznam szczerze, ze spacer wsrod sciennych ilustracji bajek La Fontaine'a okazal sie czynnoscia interaktywna. Ogladajac, probowalam przypomniec sobie, o ktora to bajke chodzi... La Fontaine jest w Polsce znany, moze jak zaden inny francuski autor, a "trafil pod strzechy" spopularyzowany przez Krasickiego i Mickiewicza. Czerpali z niego pelnymi garsciami.
A oto panele z salonu pani Dangé


Kruk i lis

Bywa często zwiedzionym,
Kto lubi być chwalonym.
Kruk miał w pysku ser ogromny;
Lis, niby skromny,
Przyszedł do niego i rzekł:
"Miły bracie,Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię!
Cóż to za oczy!
Ich blask aż mroczy!
Czyż można dostać Takową postać?
A pióra jakie!Szklniące, jednakie.
A jeśli nie jestem w błędzie,
Pewnie i głos śliczny będzie".
Więc kruk w kantaty; skoro pysk rozdziawił,
Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.




ŻABA I WÓŁ

Żaba ujrzała wołu,
Co wzrostem sięgał olbrzyma.
Mogąc co do wielkości z jajem iść po społu,
Zazdrością podniecona, pręży się, nadyma,
By dorównać zwierzęciu, męczy się usilnie.
«Siostro — mówi — zważaj pilnie: Czy dosyć?
Mówże! Czym mu dorównała?» «Nie.» — «A teraz?» — «Bynajmniej.» — «Czym dość już nabrzękła?»
«O, jeszcze ci daleko!» I gadzina mała
Tak się nadęła, że pękła.

Wielu ludzi winno się dojrzeć w tym obrazie.
Mieszczuch wznosi pałace na wzór pańskich dworów,
Każde książątko ma ambasadorów, Każdy markiz chce mieć pazie.


Przypominalam sobie bajki la Fontaine'a zwiedzajac to paryskie muzeum i rozmyslalam, ze sa wielkiej madrosci i zamiast czytac o technikach manipulacyjnych czy asertywnosci, lepiej moze wziac do reki La Fontaine'a. Dzieciom taka lektura tez moze sie bardziej przydac w zyciu niz opowiesci o myszce Mickey.


środa, 9 września 2009

Parki paryskie


Od kiedy siegne pamiecia, wyprawy do Paryza konczyly sie zawsze na odwiedzaniu i to w biegu najbardziej turystycznych miejsc i nigdy nie bylo czasu na spacery po parkach. Wyjatkiem byl moze Ogrod Luksemburski, ale tam celem wyprawy byl slynny teatrzyk marionetek.

Gdy wiec na jesieni ubieglego roku rozpoczelam szukanie mieszkania w Paryzu, myslalam, ze przeprowadzam sie do miasta w ktorym zieleni nie ma, a juz na pewno nie ma takich pieknych parkow, jakie miala Genewa. Zdarzylo mi sie nawet popelnic faux pas, mowiac o tym mankamencie w towarzystwie prawdziwej paryzanki co wywolalo na jej twarzy co najmniej zdumienie...

Otoz teraz, po prawie osmiu miesiacach, moge smialo powiedziec, ze parki sa, przepiekne a zieleni miastu bynajmniej nie brakuje. Przystrzyzone, o geometrycznych ksztaltach na wzor ogrodow Wersalu albo angielskie, romantyczne, troche dzikie.





Zaczne moze od mojego ulubionego, czyli Ogrodow Tuleryjskich, znajdujacego sie miedzy placem Zgody i Luwrem. Jesli chce sie poczytac ksiazke w niedzielne popoludnie, albo odpoczac od zgielku pobliskiego centrum miasta, to jest to miejsce wymarzone. Warto wtedy usadowic sie w jednym z krzesel otaczajacych fontanny twarza do obelisku i Luku triumfalnego i czytac, czytac, czytac...





Innym miejscem, oddalonym zaledwie o kilka krokow od mojego domu jest Park Monceau z przepieknym, romantycznym pomnikiem Chopina. Jest to miejsce slynace z elegancji i paryskiego szyku od XVIII wieku. Do parku prowadza potezne pozlacane bramy, a czego tam nie ma w srodku...i kolumny korynckie i piramida i rzeka...Park otaczaja rezydencje i palace o wyjatkowej swietnosci.


Wreszcie, odkryty przeze mnie nie tak dawno Buttes de Chaumont ktory odwiedzaja najchetniej rodziny z malymi dziecmi i ....wyrafinowanie ubrana zydowska mlodziez. Nad parkiem dominuje majestatyczna swiatynia Sybilli ( w stylu grecko-rzymskim) a nieopodal slychac odglosy wodospadu. Park slynie takze z mistycznych seansow ktore, jak wiesc glosi, odbywaja sie tam noca.



A po drugiej stronie Sekwany odnajdziemy Ogrod roslin, polozony nieopodal Wielkiego Meczetu, w ktorym miesci sie okazale Muzeum Ewolucji, a takze jeden z najstarszych ogrodow zoologicznych na swiecie, zalozony w 1793 roku, ogrod alpejski i ogrod roz.





Nie beda nawet wspominac o slynnym i chyba przereklamowanym Lasku Bulonskim, ktory mial swoje chwile swietnosci w XIX wieku a dzis mozna sie tam udusic spalinami. Natomiast warto na odwiedzic Lasek Vincennes, pelen tajemniczych grot i romantycznych budowli na 995 hektarach co czyni z niego jeden z najwiekszych parkow miejskich na swiecie.

Parki paryskie spelniaja bardzo wazna role. Miasto jest zbudowane na planie wielkich bulwarow, ale pomiedzy nimi usytuowane sa waskie, czesto ciemne uliczki do ktorych rzadko dochodzi slonce. Nie ma zbyt wielu mieszkan naslonecznionych, widnych. Wiec parki sa oknami na slonce. Widac to zwlaszcza na wiosne, gdy pierwsze promyki slonca przyciagaja do parkow tlumy spacerowiczow.


A to widok na ogrody Tuleryjskie z wieza Eiffla w tle.

Posted by Picasa

wtorek, 8 września 2009

Wedlug wzrostu...czyli o tym jak przygotowywano wizyte Sarkoziego

W ubiegly czwartek, Nicolas Sarkozy mial w programie wizyte w nowoczesnej, nowo zbudowanej fabryce W Normandii. Byla to pierwsza powakacyjna wizyta szefa panstwa i miala stworzyc image prezydenta na nastepne miesiace... Prezydenta w wielkiej formie...wypoczetego, zrelaksowanego, serdecznego dla otoczenia.
I wszystko byloby dobrze, gdyby biuro PR nie wpadlo na pomysl, aby w ramach przygotowan, wyslac do fabryki tajne pismo z rekomendacjami, aby pracownicy fabryki, ktorzy beda towarzyszyc Sarkoziemu...nie byli od niego wyzsi! Zadanie nielatwe, biorac pod uwage wzrost prezydenta Francji. Rekomendacje wykonano na piatke, a gdy zabraklo niskich wzrostem w tejze fabryce, po prostu dowieziono pracownikow autokarami z sasiednich filii. Problem polega na tym, ze informacja o kryteriach selekcji dostala sie do prasy.
Nie, w prasie francuskiej nie bylo przeciekow, nikt nie chcial stracic pracy... natomiast wyrwal sie z pytaniem o kryteria selekcji dziennikarz szwajcarski a pracownicy owej fabryki informacje te potwierdzili.... Tak, to prawda, dobierano nas pod wzgledem wzrostu... Przypomina to po trosze procedury stosowane w czasach...komunizmu. Nic dodac nic ujac.

niedziela, 6 września 2009

Opera na i dla ulicy



























Opera sztuka elitarna? Niekoniecznie!
Po raz kolejny Paryz zaskoczyl mnie kreatywnoscia. Bo jak na teoretyka teatru przystalo, wiedzialam sporo o teatrze ulicznym ale o operze ulicznej? W ten weekend, w dwoch byc moze najmniej uprzywilejowanych dzielnicach, 12-tej i 13-tej, wsrod drapaczy chmur i roznokolorowej ludnosci, uslyszec mozna bylo znakomite tenory i soprany. Dzialo sie to w ramach organizowanego corocznie festiwalu "Opera na ulicy". Wystarczyl jeden fortepian, podworko osiedlowe i kilku aktorow ze znakomitym repertuarem, aby poczuc sie blizej niedostepnej zazwyczaj sztuki operowej.

Na trzydniowym festiwalu widac bylo duzo mlodziezy, malzenstw z malymi dziecmi, przechodniow na weekendowym spacerze...wszystkich tych, ktorzy nigdy w normalnych warunkach w operze by sie nie znalezli- z braku czasu, pieniedzy na drogiego baby-sittera...czy tez po prostu dlatego, ze nie potrafia przekroczyc bariery psychologicznej samej instytucji...A oto kilka zdjec zrobionych podczas niedzielnej "Lekcji francuskiego dla studentow amerykanskich"