foto

foto

czwartek, 18 lutego 2010

Krzysztofa Warlikowskiego odchodzenie od teatru - "Tramway" w paryskim Odeonie



Aby zaistnial teatr wystarcza dwa elementy, aktor i widz. W teatrze aktor posluguje sie slowem i dobrze byloby, gdyby slowo bylo dla widza zrozumiale a tylko wtedy irytuje, zmusza do myslenia czy smieszy. Dobry spektakl to taki, w ktorym sie „iskrzy” pomiedzy scena i widownia, podczas spektaklu buduje sie rodzaj porozumienia i wspolnoty. Tam, gdzie konczy sie slowo, konczy sie teatr. Jesli wlasnie w ten sposob rozumiemy sztuke noszaca nazwe teatr, to spektakl Krzysztofa Warlikowskiego „Tramway” wyrezyserowany w paryskim „Odeonie” juz teatrem nie jest.  Sprobuje wyjasnic dlaczego.

Premiera „Tramwaju” odbyla sie dwa tygodnie temu. Prasa paryska przygotowywala sie na wielkie wydarzenie, bilety zostaly sprzedane blyskawiczne. Przed premiera czytywalo sie o Warlikowskim peany- najbardziej tworczy, wielki, geniusz - padaly epitety. I nagle po premierze totalna klapa i rozczarowanie.

Zacytuje tylko jeden dziennik, „Le Figaro”, gdyz generalnie krytycy francuscy sa zgodni : « Krzysztof Warlikowski wogole nie interesuje sie Tennessee Williamsem. Ubogie tlumaczenie Wajdi Mouawada jest tylko wieszakiem dla tekstow, ktore nie maja nic wspolnego z dzielem. Jest to spektakl nowobogackiego w wiedzy . Isabelle Hupert podnieca sie sama soba przez trzy godziny w kreacjach wielkich projektantow, w scenach transmitowanych przez wideo, ktore niczemu nie sluza i jedynie ja oszpecaja. Robi wrazenie tylko na tych, ktorzy naprawde podziwiaja jej talent. Pozostali aktorzy nie maja nic do roboty. Klapa spowodowana pretensjonalnoscia i lekcewazeniem”.

Gdy rozpoczyna sie pierwsza scena przedstawienia, widzimy na wpol rozebrana Isabelle Hupert(Blanche) siedzaca na taborecie w stanie celkowitego stanu rozkladu psychicznego, czegos w rodzaju glebokiej depresji i ciezkiej choroby nerwowej. Belkocze cos niezrozumiale, zujac jablka- rzezi, pozniej wymiotuje.

Stopniowo w trakcie przedstawienia, choc nie bardzo wiadomo pod czyim i czego wplywem, zamienia sie w narcystyczna nimfomanke, probujaca za wszelka cene zwrocic na siebie uwage otoczenia. Ale swiat jej siostry, Stelli i jej polskiego meza ( Stanley Kowalski grany przez Andrzeja Chyre) jest juz uporzadkowany i dosc zamkniety. Jaki by to zwiazek nie byl, czy samo-.maso czy maso-sado nie ma w nim dla niej miejsca. Para, z ktora przyszlo jej zyc pod jednym dachem, na swoj sposob sie kocha, to znaczy zyje razem, oczekuje  na dziecko, spotyka sie z przyjaciolmi.

Problem polega na tym, ze Williams chcial pokazac Polaka - brutala, prostego chama a Chyra, ze swoim subtelnym francuskim ani nie potrafi takiego zagrac, ani chyba nie tak przez Warlikowskiego zostal ustawiony do grania. Jest wiec nijaki, placze sie nie wiadomo po co po scenie, zreszta podobnie jak jego zona Stella.

Poniewaz Warlikowski chcial skupic uwage widowni tylko na Isabelle Hupert (moze dlatego, ze to wlasnie ona robi kase-nie oszukujmy sie), ubierajac ja do tego w stroje od Diora i Yves Saint Laurenta, to widz, tylko na niej sie skupia. W rezultacie nie ma sztuki Williamsa, nie ma dramatu...

A co w takim razie jest? Imponujaca, oczarowujaca scenografia Malgorzaty Szczesniak. Zbudowane z plexiglasu dlugi, ciagnacy sie w poprzek calej sceny korytarz z tradycyjnymi juz rekwizytami (toaleta, wanna, umywalka-ktos zlosliwie powiedzial, ze Warlikowski podpisal umowe o reklame z jakas firma sprzedajaca sprzet hydrauliczny). Wreszcie paralizujace wzrok, bardzo silne oswietlenie i ogluszajaca muzyka, albo spiewana przez Renate Jett, albo puszczana, rodzaj techno, z glosnikow i wprowadzajaca nas w rodzaj psychodelicznego transu.

Pozwole sobie powiedziec, ze jesli obrac ten spektakl ze scenografii, muzyki i swiatel, to nie zostanie absolutnie nic. Przez trzy godziny patrzymy sie na scene jak na migajacy ekran, nie myslac, probujac cos zrozumiec, co nam slabo wychodzi, ale urzeczeni feeria swiatel, niczym przed spektaklem ogni sztucznych i nie potrafimy wyjsc.

To nie jest pierwszy ogladany przeze mnie spektakl Warlikowskiego. Zakochalam sie „Aniolach w Ameryce”, wyszlam z mieszanymi uczuciami z „(A)polonii” natomiast „Tramway” nie jest juz dla mnie teatrem, ale uzurpacja teatru.

Mysle, ze Warlikowski byl znakomity gdy bral na warsztat teksty, dobre teksty, dobrych dramaturgow takie jak „Dybuk" czy "Anioly w Ameryce”, ktore po prostu trudniej zepsuc. Natomiast, gdy zaczal wystawiac tekstowy przyslowiowy groch z kapusta, schodzi po linii pochylej. Co nie oznacza, ze nie bedzie w dalszym ciagu swietnie sie sprzedawal na Zachodzie. Po pierwsze dlatego, ze jest inny, intrygujacy i w gruncie rzeczy oryginalny. Jego styl jest rozpoznawalny i robi wrazenie teatru awangardowego. Po drugie, co tu ukrywac, choc nie powinnam o tym mowic, zawsze znajda sie teatry, ktorych dyrektorzy oficjalnie afiszuja swoje preferencje nie tylko artystyczne, ale rowniez seksualne. Dyrektor teatru Odeon, Olivier Py jest, jak sam wyznaje, „katolikiem i homoseksualista”. I on takze szokuje swoja operowa widownie striptisami  aktorow.

Dodam tylko, ze orientacja seksualna artystow jest mi calkowicie obojetna, pod jednym warunkiem, ze robia dobry teatr a nie gnioty.

niedziela, 14 lutego 2010

Lekcja filmu Andrzeja Wajdy w Filmotece Francuskiej w Paryzu



Wczorajsze spotkanie z Andrzejem Wajda w Filmotece Francuskiej stalo sie dla mnie piekna i niespodziewana lekcja patriotyzmu i historii. Rezyser okazal sie czlowiekiem nadzwyczaj skromnym, niezwykle serdecznym i bardzo cieplym. Opowiadal o realizacji „Czlowieka z marmuru”, ktorego projekcja poprzedzila spotkanie, o Macieju Englercie, ktory do dzis kloci sie ponoc ze swoim bratem Janem, gdyz ten ostatni nie zagral w jego „Kanale”, bo mlodszy, pietnastoletni brat zabral mu rower i dzieki temu wczesniej od niego dotarl jako statysta na miejsca krecenia filmu.

Wajda mowil rowniez o swoich aktorach, o radosci, ze wielu z nich podczas pracy w jego filmach nabralo wiary w siebie. Krystyna Janda, ktora w filmie „Czlowiek z marmuru” debiutowala na ekranie, dzis otwiera juz drugi teatr prywatny w Warszawie. Opowiadal o poczatkach pracy ze Zbyszkiem Cybulskim w „Popiele i diamencie”, o niezwyklej kreatywnosci aktorow, ktorzy brali udzial w kreceniu tego filmu. Tlumaczyl nasza powojenna historie, niuansy zycia z cenzura. Dal sie poznac nie tylko jako rezyser, ale rownie wspanialy czlowiek- humanista.

Zakonczyl spotkanie piekna opowiescia. Otoz nie tak dawno, mlody dziennikarz zapytal zone Wajdy, Krystyne Zachwatowicz, ktorej ojciec architekt nadzorowal odbudowe Starego Miasta w Warszawie, dlaczego jej ojciec nie wyjechal za granice. „Nie wyjechal po to, zeby Pan mogl mi dzis zadawac pytania po polsku a nie po rosyjsku”-odpowiedziala mu Krystyna Zachwatowicz. Sam Wajda tez nie wyjechal. Jak wyznal, czul, ze ma do wypelnienia jakas role, chociazby swiadectwo o tych, ktorzy zgineli, ale przede wszystkim obrone naszej kultury, historii i jezyka, zagrozonych rusyfikacja. Ktos go zapytal o role historii w jego filmach. „Czym bylby narod bez historii-odpowiedzial rezyser-to wlasnie ona jednoczy, spaja...”

Zapowiedzial, ze chcialby zrealizowac film o Lechu Walesie a na pytanie, co sadzi o kontrowersjach wokol tworcy „Solidarnosci”odpowiedzial:









Podczas spotkania wyswietlono rowniez fragment filmu „Katyn”. Andrzej Wajda opowiedzial o realizacji tego filmu, ale przypomnial rowniez zwiazana z tym miejscem historie osobista. W Katyniu zostal zamordowany jego ojciec.





piątek, 12 lutego 2010

Orchidee w Ogrodzie Luksemburskim


Przemykajac sie dzis uliczkami dzielnicy Odéon w strone Ogrodu Luksemburskiego doszlam do wniosku, ze kwiat ten, symbol elegancji, dobrego smaku i wyrafinowania, pasuje do tego miasta jak chyba zaden inny. Od kilku dni, ogromne zainteresowanie wzbudza   unikalna kolekcja orchidei tropikalnych, ktora od 150 lat przechowuje i konserwuje francuski Senat.


Orchidee zawedrowaly w drugiej polowie XIX wieku do Ogrodu Luksemburskiego z Ogrodu Botanicznego wydzialu medycyny. On   z kolei otrzymal je w 1838 roku w prezencie od lekarza imperatora Brazylii. Gdy w 1860 roku, inzynier Hausman zdecydowal sie zbudowac bulwar St. Michel, podjeto decyzje o przeniesieniu kolekcji do szklarni Senatu. Kolekcja liczyla juz wowoczas 1200 gatunkow i byla jedna z najbogatszych w Europie.

Na czym polega unikalnosc tej kolekcji? Przede wszystkim, bardzo niewiele kolekcjonerow orchidei na swiecie moze sie dzis wykazac zbiorem ok. 150 gatunkow pochodzacych z pol. XIX wieku. Po drugie, w kolekcji znalazly sie gatunki absolutnie unikalne, na przyklad ocalone z Gujany Francuskiej. Unikalna jest rowniez ogromna rozmaitosc gatunkow, wlasciwie spod prawie wszystkich stref klimatycznych. Aby zapewnic im odpowiednie warunki, w szklarniach zbudowano siedem „kapliczek” odpowiadajacym rozmaitym strefom klimatycznym. Ogrod Senatu nie sprzedaje ani nie rozdaje orchidei. Mozna je jedynie zobaczyc raz do roku podczas dni dziedzictwa Narodowego albo podczas prestizowych wystaw w Europie.



Orchidee znane byly od starozytnosci ze swoich wlasciwosci leczniczych i dietetycznych. Pod koniec XIX wieku chemicy odkryli, ze niektore gatunki maja stezenie alkaloidow bliskie morfinie. W Ameryce Poludniowej stosowano kwiaty orchidei na podagre i reumatyzm, w Chinach przeciw goraczce a w Wietnamie przeciw bolom uszu. No i oczywiscie wszedzie rowniez jako afrodyzjak.



















Slowo orchidea pochodzi od greckiego slowa Orkhis czyli jadro i choc dzis botanicy uzywaja nazwy pochodzenia greckiego,  znana jest rowniez nazwa lacinska- „testiculus”. Forma niektorych orchidei jest bardzo specyficzna...




















 

Wystawa potrwa jeszcze do niedzieli, 14 lutego. Mozna ja polaczyc ze spacerem po zawsze pieknym ogrodzie Luksemburskim i wizyta w Odeonie, gdzie Krzysztof Warlikowski wzbudza swoim przedstawieniem "Tramwaju" nie mniejsze zainteresowanie niz orchidee w ogrodach Senatu.


środa, 10 lutego 2010

Heroiczne zycie Serge Gainsbourge’a

W zaden sposob nie moge pojac, dlaczego biograficzny film o francuskim kompozytorze Serge’u Gainsbourgu nosi podtytul „zycie heroiczne”. Heroizm, w naszym, srodkowoeuropejskim rozumieniu, ogranicza sie do czynow odwaznych, bohaterskich, ale w wypadku Gainsbourge’a...? Chyba, ze w tym wypadku heroizm mamy rozumiec „à la française”, a wiec jako nieposkromiona odwage w zdobywaniu kobiecych serc...

Wszystkim wiadomo, ze Francuzi maja w tej materii dluga i piekna tradycje. Od Franciszka I, obok oficjalnej zony, kazdy krol francuski posiadal spory harem kochanek i naloznic, calkowicie tolerowanych przez lud i kosciol. Pod tym wzgledem, najbardziej „heroiczny” byl chyba Henryk IV, ktory, o ile dobrze licze, mial oficjalnych naloznic trzydziesci trzy! (polecam strone o kochankach krolow francuskich!).

Francja, Francja, slodka Francja...Mieszkaly razem z krolem zony i kochanki a bekarty i dzieci krolewskie czesto chowaly sie razem... Swoboda obyczajowa we Francji, opisywana juz przez Brantôma w „Zywotach pan swowolnych” jest po prostu cecha narodowa.Pisze o tym nieprzypadkowo, gdyz Gainsbourg jest tej tradycji wiernym nasladowca.

 Kazda dorastajaca panienka robi sobie liste cech idealnego mezczyzny. A wiec ma byc przystojny, elegancki, miec piekne rece, romantyczny charakter...Gainsbourg byl brzydki, mial olbrzymi nos, odstajace uszy, byl chudy, mial patykowate nogi a do tego wyjatkowo paskudny charakter, pil na umor, palil piec paczek Gauloisow dziennie a mimo to najpiekniejsze kobiety we Francji padaly przed nimi na kolana...I gdzie tu logika? Co w nim przyciagalo kobiety?

Jak opowiadala o nim ostatnio jego pierwsza zona i przyjaciolka, Elizabeth Levitzky, gdy po raz pierwszy zobaczyla go w Akademii malarstwa Monmartre, naprawde nie wygladal ciekawie „Mial okropny nos, odstajace uszy i byl zle ubrany, ale natychmiast mnie wytropil i regularnie odprowadzal do rodzinnego pensjonatu w ktorym mieszkalam. Ale, ze byl zbyt niesmialy, to nie prosil o nic wiecej. Ktoregos dnia zaprosilam go na kawe, wyjal gitare i zaczal grac piosenki Préverta... peklam. Oczywisicie nigdy nie ujawnil mojego nazwiska w wywiadach, ale to o mnie chodzilo gdy mowil „ siedem razy z rzedu...jak krawczyk”. Oczywiscie ten z bajki.

Byla jego pierwsza zona, ale po niej nadeszly dalsze zwiazki i romanse. Te najslynniejsze, z Brigitte Bardot , Petula Clarke, Juliette Greco, Catherine Deneuve, Isabella Adjani, Françoise Hardy, Michèle Mercier ( Angelika), France Gall czy wreszcie Vanessa Paradis...Lista moze byc oczywiscie duzo dluzsza, ale nie chce zanudzac. Kochanki, przyjaciolki, kobiety dla ktorych komponowal, ktore walczyly, aby napisal dla nich choc jedna, jedyna piosenke. Niczym Pigmalion wyczarowywal z niesmialych mlodych dziewczynek pelne sily i wiary w siebie piosenkarki.

Film jest wiec opowiescia o „heroicznym” zyciu, troche z bajki, mniej z rzeczywistosci. Ale ma forme bajki. Bajki o zydowskim chlopcu, ktory w czasie wojny zaklada zlota gwiazde Dawida na rekaw marynarki i ktory chwali sie, ze ” jesli juz ma rendez-vous, to tylko z ladnymi babkami”.

Piosenka „Je t’aime...moi non plus” spiewana w 1969 roku z Jane Birkin wywolala planetarny skandal. Sluchania jej zakazal w wielu krajach kosciol, co oczywiscie zrobilo mu niesamowita reklame. Mowi sie , ze ta piosenka przyspieszyl albo nawet wywolal rewolucje seksualna we Francji. Byl kontrowersyjny, bezkompromisowy i arogancki.

Zapytalam wczoraj znajomego Francuza, co dla niego w Gainsbourgu jest wazniejsze, jego osobowosc czy tez jego muzyka. Odpowiedzial-„ i jedno i drugie”. Mysle podobnie. Film trzeba obejrzec, Gainsbourg to troche taki francuski Wysocki...a czym bylaby kultura rosyjska bez Wysockiego, tym bylaby Francja bez Gainsbourga.





A oto slowa ( dla uroczej znajomej w Oksfordzie, ktora marzy o nauczeniu sie francuskiego!)

Je t'aime, je t'aime
oh, oui je t'aime!
moi non plus
oh, mon amour...
comme la vague irrésolu

je vais, je vais et je viens
entre tes reins
je vais et je viens
entre tes reins
et je me retiens

je t'aime, je t'aime
oh, oui je t'aime!
moi non plus
oh mon amour...
tu es la vague, moi l'le nue
tu va, tu va et tu viens
entre mes reins
tu vas et tu viens
entre mes reins
et je te rejoins

je t'aime, je t'aime
oh, oui je t'aime!
moi non plus
oh, mon amour...
comme la vague irrésolu
je vais, je vais et je viens
entre tes reins
je vais et je viens
entre tes reins
et je me retiens

tu va, tu va et tu viens
entre mes reins
tu vas et tu viens
entre mes reins
et je te rejoins

je t'aime, je t'aime
oh, oui je t'aime!
moi non plus
oh mon amour...
l'amour physique est sans issue
je vais, je vais et je viens
entre tes reins
je vais et je viens
et je me retiens
Non! Maintenant viens!

niedziela, 7 lutego 2010

Brunch przy kanale St. Martin

Sa takie miejsca w Paryzu do ktorych ma sie ochote jak najczesciej powracac. Jednym z nich stal sie dla mnie kanal St. Martin, wiec nie moglam ominac dzisiejszego brunchu organizowanego tym razem przez Comptoir Général. Co to takiego Comptoir Général? Mysle, ze swoim wygladem i przeznaczeniem znakomicie wpisuje sie w atmosfere calej dzielnicy a miesci sie tam wszystko, co zwiazane jest z ekologia, ekorozwojem, zrownowazonym modelem zycia, otwarciem na inne kultury i recyklingiem.
 Powstala wiec przestrzen czarujaca oryginalnoscia, wykorzystaniem starych wyrzuconych przedmiotow i znalezieniem dla nich zupelnie nowego przeznaczenia. Pelno jest tez tam zieleni, gdzies w kacie stoi bufet ze starymi ksiazkami, gdzie indziej zatrzymuje nasza uwage gablota ze starymi fiolkami i kolekcja zasuszonych motyli . Atmosfera tego miejsca jest dosc niesamowita!

Na dzisiejszym brunchu widac bylo najwiecej mlodych rodzin z malymi dziecmi, osob ze srodowisk artystycznych i alternatywnych. Obie dostepne sale wypelnione byly rowniez rozmaitego rodzaju stoiskami i warsztatami, wystawiano na kilku z nich artystyczny „second hand”, uczono robic na drutach, ale bylo tez sporo rozmaitego rodzaju kacikow zabaw dla maluchow.

Comptoir Général wynajmuje rowniez sale na konferencje i spotkania zwiazane z ekologia. I tak na przyklad na jesieni zorganizowano sprzedaz kostiumow zaprojektowanych przez mlodych designerow z czego dochod byl przeznaczony na pomoc dzieciom, spotkanie fachowcow od ekoreklamy czy ekomarketingu. Gosciem byly takie instytucje jak Klub „Odpowiedzialne pokolenie” czy tez siec sklepow bio- „Nowi Robinsonowie”. Slowem, skupiaja sie tam wszyscy, ktorym bliskie sa wartosci ekorozwoju, ochrony planety i promocji ekologicznego modelu zycia.

Dodatkowa atrakcja tego miejsca sa oczywiscie sluzy na kanale St. Martina a my mielismy szczescie, ze akurat stateczki usilowaly sie przez nie przecisnac. Przy tej okazji podnoszone sa ruchome mosty, zatrzymywany ruch a my z mosteczkow nad kanalem mozemy sledzic napelnianie sie sluz woda. Piekne miejsce na niedzielny spacer...

piątek, 5 lutego 2010

Weekend w Paryzu


Obiecalam bardzo milej znajomej, ktora wybiera sie na  weekend do Paryza, ze zaproponuje jej na blogu kilka ciekawych imprez kulturalnych na nadchodzacy weekend. Zadanie okazuje sie dosc karkolomne, gdyz wybor ogromny, ale sprobuje mu sprostac.
Zaczynam od wystawy, ktora choc otwarta dopiero dwa dni temu, juz zdobyla spory rozglos. Tytul: „Marnosci - od Caravaggia do Damiena Hirsta”. Jest to przeglad malarstwa, rzezby, nagran wideo i przedmiotow przypominajacym nam za Koheletem, ze "Vanitas vanitatum et omnia vanitas"- "marnosc nad marnosciami i wszystko marnosc”czyli o dosc przejsciowej naturze naszej obecnosci na tej ziemi. Temat ten zawsze fascynowal artystow i poetow. W muzeum Maillol mozna zobaczyc cala plejade artystow wspolczesnych, takich znakomitosci jak wspomniany Damien Hirst ze swoja platynowa czaszka wysadzana diamentami, prace Mariny Abramovic, Jana Fabra, Cindy Sherman i Yana Pei Minga. Ale rowniez malarstwo Caravaggia, Franciszka Goi i Paula Cezanne’a. Zgromadzono ok. 160 prac.  Temat  staje sie w sztuce ostatnio coraz modniejszy.

Adres : Fondation Dina Vierny-Muzeum Maillol. 61, rue de Grenelle, 75007 Paris
Muzeum otwarte jest codziennie z wyjatkiem wtorkow od 10. 30 do 19.00. W piatki do 21.30.



Z kolei Ratusz Miejski (Hotel de Ville ) udostepnil prace zmarlego ponad trzydziesci lat temu fotoreportera Paris Matcha, Litwina Izraelisa Bildermanasa. Jesli ktos lubi Paryz i fotografike, to bedzie zauroczony. Opowiada ona bowiem o czarujacym, melancholijnym, malo znanym Paryzu.

W 1930 roku, opuscil on swoja ukochana Litwe dla Paryza. Poczatki byly bardzo trudne, myslal nawet o powrocie do domu, ale w trzy lata po przyjezdzie, otrzymal prace w labolatorium fotograficznym i los zaczal sie do niego usmiechac. Izis, bo tak nazwali go francuscy przyjaciele, zdobyl slawe wystawiajac w 1944 roku zdjecia zolnierzy powracajacych z frontu w Limoges. Pozniej, tuz po wojnie zaczal sie specjalizowac w portretach. Jego modelami staja sie Breton, Eluard, Aragon a dzieki swoim kontaktom otrzymuje on prace w Paris Matchu jako fotoreporter. Tak naprawde nigdy nie interesowala go tematyka spoleczna, polityka i sprawy biezace. Sila jego zdjec sa poetyckie nastroje i klimaty miasta. Mysle, ze wystawa warta jest obejrzenia.

„Izis, Paris de revês” czyli "Izis, Paryz marzen". Hotel de Ville, salle Saint-Jean 5, rue Jean Lobau 4-ta dzielnica. Od 10 do 19-tej. Wystawa jest zamknieta w niedziele.


Jest to rowniez ostatni moment aby obejrzec w Luwrze slynna wystawe Umberto ECO „Mille et tre” zwiazanej z wydana przez autora ksiazka „Szalenstwo list”. Wystawa potrwa jeszcze tylko do niedzieli.  



Natomiast dla milosnikow orchidei Ogrod Luksembusrki przygotowal nielada gratke otwierajac wyjatkowo na zaledwie dziesiec dni swoja pomaranczarnie i z okazji 150-tej rocznicy istnienia, udostepniajac zwiedzajacym swoja historyczna juz dzis hodowle orchidei tropikalnych. Wydarzenie jest o tyle wyjatkowe, ze zarzadca tej pieknej kolekcji jest francuski Senat.

Adres: Jardin de Luxembourg, wesjcie od strony ulicy Guynemer i Vauginard

Wstep wolny w dniach 5-17 luty od godziny 10 do 17-tej .

I wreszcie paryski wieczor, a raczej noc i tance. Klub La Machine du Moulin Rouge (poprzednio klub nazywal sie Locomotive) w 18-tej dzielnicy  proponuje „Cyganska noc All Stars” ktora zapowiada sie znakomicie, wezma w niej udzial Traio Romano (zespol francusko-rumunski grajacy n ainstrumentach detych, Gadjos (instruemnty akustyczne) i zespol brytyski elektro-balkan-klezmer Max Phasm. Wieczor rozpoczyna sie o 23 i ma potrwac do bialego rana. Miejsce jest dosc znane i ma pewna renome.

adres: 90, boulevard de Clichy stacja metra Blanche


W niedziele natomiast znakomicie zapowiada sie brunch w najmodniejszej obecnie okolicy  Paryza czyli  nad kanalem St. Martin. Miejsce jest naprawde super oryginalne, a brunchowi ma towarzyszyc kurs tanca, pchli targ i wiele innych niespodzianek. Podaje adres: Le Comptoir Général - 80 quai de Jemmapes - 75010 Paris - M°9, 8, 5, 3 République - od 12h do 18 godz. Pozwoli to odkryc nowa dzielnice miasta, tzw. "bobo" zamieszkana glownie przez moda inteligencje i artystow. Rzadko zagladaja tam turysci.


Nie jest to kompletny program turystyczny ale zaledwie kilka  sugestii na spedzenie kilku fajnych chwil w Paryzu.

czwartek, 4 lutego 2010

Paryskie mieszkania Chopina

Mam wrazenie, ze szalenstwo na punkcie Chopina, ktore towarzyszyc nam bedzie przez caly ten rok rozpoczelo sie juz na dobre! Wydarzeniem ubieglego tygodnia we Francji byla czterodniowa impreza zatytulowana „Une folle journée de Nantes” czyli „Szalony dzien w Nantes”. Tych szalonych dni bylo cztery i zaprezentowano chyba calosc tworczosci Chopina. W niedziele, europejska stacja ARTE transmitowala koncerty z Nantes przez caly dzien. Wiekszosc, mozna jeszcze wysluchac na ARTE oraz na kanale France Musique.

I tak to przy okazji nantejskich dni uswiadomilam sobie, ze Paryz to przeciez takze Chopin, wszak tu spedzil wiekszosc lat swojego doroslego zycia, tu tworzyl, zmarl... i tak narodzil sie we mnie pomysl spaceru paryskimi sladami Chopina. Co ostalo sie z domow w ktorych mieszkal? Czy sa jeszcze jakies slady jego obecnosci? I przede wszystkim, jaki byl ten jego Paryz, ulubione dzielnice, miejsca...Ile czasu moze zajac taki spacer sladami Chopina po Paryzu?


Pierwszy znany nam adres pod ktorym osiadl we wrzesniu 1831 roku znajduje sie w dzielnicy Wielkich Bulwarow - 27, Boulevard Poissonière (metro Grands Boulevards). Dom sie zachowal, dzielnica nie jest juz tak elegancka jak za czasow Chopina, ale dobrze widoczne jest wejscie, klatka schodowa i marmurowa tablica z datami jego pobytu. Nie pozostal tu jednak zbyt dlugo. Wkrotce mieszkanie okazalo sie za malo wygodne, moze dlatego, ze znajdowalo sie na piatym pietrze i trzeba bylo don wchodzic po dosc stromych schodach. Ale miasto go oczarowalo. Pisal do przyjaciela: „ Jest tu największy przepych, największe świństwo, największa cnota, największy występek, co krok to afisze na wen. choroby — krzyku, wrzasku, turkotu i błota więcej, niźli sobie wystawić można — ginie się w tym raju i wygodnie z tego względu, że nikt nie pyta, jak kto żyje.” Chopin byl pod tym adresem bardzo szczesliwy, odkrywal nie tylko samo miasto ale rowniez salony literackie, zycie muzyczne stolicy.

Po dziewieciu miesiacach przeprowadzil sie praktycznie na druga strone ulicy, do malego pensjonatu w ktorym dzis miesci sie hotel-Cité Bergère 4, na pierwszym pietrze. W tym okresie byl juz slawny.

Na wiosne 1833 roku zatrzymal sie pod adresem 5, Chaussée d’Antin. Dzis nie ma juz tego adresu, w kazdym badz razie nie udalo mi sie go odnalezc. Cala dzielnica zostala prawie w calosci zburzona i przebudowana w drugiej polowie XIX wieku, znajduje sie w bardzo bliskim sasiedztwie galerii Lafayette. Jest numer 3, ale nie ma numeru 5. Wiadomo rowniez, ze mieszkal pod numerem 38, ale nie udalo mi sie  ustalic gdzie znajduje sie numer 38 natomiast naprzeciwko, pod numerem 39 znajduje sie sklep o nazwie Preludium.

Sprobowalam sie dowiedziec od wlascicielki sklepu skad ta muzyczna nazwa, ale nic nie byla mi w stanie powiedziec. Prawde mowiac, w tej okolicy,  bardzo malo budynkow ostalo sie z  pocz. XIX wieku.

Pozniej na wiele lat Chopin wyjezdza do Nohant a po powrocie instaluje sie pod nowym adresem - 5, rue Tronchet.

 Dom ocalal, jest piekny, odnowiony i znajduje sie na tylach Swiatynii sw. Magdaleny. Wiadomo, ze pod tym adresem Chopin prowadzil bujne zycie towarzyskie, przyjmowal uczniow i tam pozostal przez kolejne dwa lata. Troszke dalej, zaledwie o kilka ulic, znajduje sie dom w ktorym mieszkala George Sand pod adresem, 20, rue Pigalle. Oryginalny budynek jednak nie ocalal, poniewaz odnalazlam mala plakietke z informacja, ze „na tym miejscu staly pawilony” w ktorym mieszkala George Sand i Fryderyk Chopin. Uliczka jest dosc ciemna, malo nasloneczniona i prowadzi prosto do placu Pigalle. W tej chwili mamy z niej piekny widok na Sacre Coeur, ale wowczas swiatynia ta jeszcze nie zostala zbudowana.




Chyba najpiekniejszym, ale rowniez najtrudniejszym do odnalezienia adresem pod ktorym mieszkal Chopin jest Skwer Orleanu (square d’Orléans) . Jest to kilka luzno rozrzuconych budynkow w przepieknym, bardzo spokojnym miejscu z bajeczna fontanna posrodku.

Wiadomo, ze Chopin zajmowal w tym domu parter pod numerem 9 (byc moze ze wzgledu na fortepian zdecydowal sie na parter) podczas gdy George Sand mieszkala doslownie po drugiej stronie podworza pod numerem 5. Na dolaczonym zdjeciu widac okna - te na parterze - to byly okna Chopina.
Tam wlasnie, pod tym adresem spotykal sie caly Paryz na koncerty, przyjecia, spotkania towarzyskie.












Pod ostatnim adresem na placu Vendôme Chopin mieszkal bardzo krotko, zaledwie kilka tygodni. Tam tez zmarl, pod numerem 12. W miejscu tym znajduje sie bardzo piekna mala tabliczka. Zaledwie kilka krokow dzieli Plac Vendome od kosciola Sw. Magdaleny, w ktorym odbyly sie uroczystosci zalobne.

Spacer sladami Chopina moze nam zajac nie wiecej niz 2-3 godziny. Wiekszosc adresow znajduje sie naprawde blisko siebie, w okolicach Wielkich Bulwarow, kosciola sw. Magdaleny, galerii Lafayette.

Wydawac by sie moglo, toz to przeciez nic wiecej niz adresy...Mnie tez sie tak wydawalo, ale spacerujac po miejscach zwiazanych z jego paryskimi latami  wyobrazalam sobie miasto takie, jakim widzial je Chopin. Byla w atmosferze tych miejsc jakas magia...moze niewidoczna aura...w koncu wiekszosc jego kompozycji powstala wlasnie pod tymi adresami, w tych okolicach...w Paryzu. Na skwerze Orleanu panowala absolutna cisza i zdawalo mi sie, ze slysze grane przez mistrza mazurki i preludia...