Aby zaistnial teatr wystarcza dwa elementy, aktor i widz. W teatrze aktor posluguje sie slowem i dobrze byloby, gdyby slowo bylo dla widza zrozumiale a tylko wtedy irytuje, zmusza do myslenia czy smieszy. Dobry spektakl to taki, w ktorym sie „iskrzy” pomiedzy scena i widownia, podczas spektaklu buduje sie rodzaj porozumienia i wspolnoty. Tam, gdzie konczy sie slowo, konczy sie teatr. Jesli wlasnie w ten sposob rozumiemy sztuke noszaca nazwe teatr, to spektakl Krzysztofa Warlikowskiego „Tramway” wyrezyserowany w paryskim „Odeonie” juz teatrem nie jest. Sprobuje wyjasnic dlaczego.
Premiera „Tramwaju” odbyla sie dwa tygodnie temu. Prasa paryska przygotowywala sie na wielkie wydarzenie, bilety zostaly sprzedane blyskawiczne. Przed premiera czytywalo sie o Warlikowskim peany- najbardziej tworczy, wielki, geniusz - padaly epitety. I nagle po premierze totalna klapa i rozczarowanie.
Zacytuje tylko jeden dziennik, „Le Figaro”, gdyz generalnie krytycy francuscy sa zgodni : « Krzysztof Warlikowski wogole nie interesuje sie Tennessee Williamsem. Ubogie tlumaczenie Wajdi Mouawada jest tylko wieszakiem dla tekstow, ktore nie maja nic wspolnego z dzielem. Jest to spektakl nowobogackiego w wiedzy . Isabelle Hupert podnieca sie sama soba przez trzy godziny w kreacjach wielkich projektantow, w scenach transmitowanych przez wideo, ktore niczemu nie sluza i jedynie ja oszpecaja. Robi wrazenie tylko na tych, ktorzy naprawde podziwiaja jej talent. Pozostali aktorzy nie maja nic do roboty. Klapa spowodowana pretensjonalnoscia i lekcewazeniem”.
Gdy rozpoczyna sie pierwsza scena przedstawienia, widzimy na wpol rozebrana Isabelle Hupert(Blanche) siedzaca na taborecie w stanie celkowitego stanu rozkladu psychicznego, czegos w rodzaju glebokiej depresji i ciezkiej choroby nerwowej. Belkocze cos niezrozumiale, zujac jablka- rzezi, pozniej wymiotuje.
Stopniowo w trakcie przedstawienia, choc nie bardzo wiadomo pod czyim i czego wplywem, zamienia sie w narcystyczna nimfomanke, probujaca za wszelka cene zwrocic na siebie uwage otoczenia. Ale swiat jej siostry, Stelli i jej polskiego meza ( Stanley Kowalski grany przez Andrzeja Chyre) jest juz uporzadkowany i dosc zamkniety. Jaki by to zwiazek nie byl, czy samo-.maso czy maso-sado nie ma w nim dla niej miejsca. Para, z ktora przyszlo jej zyc pod jednym dachem, na swoj sposob sie kocha, to znaczy zyje razem, oczekuje na dziecko, spotyka sie z przyjaciolmi.
Problem polega na tym, ze Williams chcial pokazac Polaka - brutala, prostego chama a Chyra, ze swoim subtelnym francuskim ani nie potrafi takiego zagrac, ani chyba nie tak przez Warlikowskiego zostal ustawiony do grania. Jest wiec nijaki, placze sie nie wiadomo po co po scenie, zreszta podobnie jak jego zona Stella.
Poniewaz Warlikowski chcial skupic uwage widowni tylko na Isabelle Hupert (moze dlatego, ze to wlasnie ona robi kase-nie oszukujmy sie), ubierajac ja do tego w stroje od Diora i Yves Saint Laurenta, to widz, tylko na niej sie skupia. W rezultacie nie ma sztuki Williamsa, nie ma dramatu...
A co w takim razie jest? Imponujaca, oczarowujaca scenografia Malgorzaty Szczesniak. Zbudowane z plexiglasu dlugi, ciagnacy sie w poprzek calej sceny korytarz z tradycyjnymi juz rekwizytami (toaleta, wanna, umywalka-ktos zlosliwie powiedzial, ze Warlikowski podpisal umowe o reklame z jakas firma sprzedajaca sprzet hydrauliczny). Wreszcie paralizujace wzrok, bardzo silne oswietlenie i ogluszajaca muzyka, albo spiewana przez Renate Jett, albo puszczana, rodzaj techno, z glosnikow i wprowadzajaca nas w rodzaj psychodelicznego transu.
Pozwole sobie powiedziec, ze jesli obrac ten spektakl ze scenografii, muzyki i swiatel, to nie zostanie absolutnie nic. Przez trzy godziny patrzymy sie na scene jak na migajacy ekran, nie myslac, probujac cos zrozumiec, co nam slabo wychodzi, ale urzeczeni feeria swiatel, niczym przed spektaklem ogni sztucznych i nie potrafimy wyjsc.
To nie jest pierwszy ogladany przeze mnie spektakl Warlikowskiego. Zakochalam sie „Aniolach w Ameryce”, wyszlam z mieszanymi uczuciami z „(A)polonii” natomiast „Tramway” nie jest juz dla mnie teatrem, ale uzurpacja teatru.
Mysle, ze Warlikowski byl znakomity gdy bral na warsztat teksty, dobre teksty, dobrych dramaturgow takie jak „Dybuk" czy "Anioly w Ameryce”, ktore po prostu trudniej zepsuc. Natomiast, gdy zaczal wystawiac tekstowy przyslowiowy groch z kapusta, schodzi po linii pochylej. Co nie oznacza, ze nie bedzie w dalszym ciagu swietnie sie sprzedawal na Zachodzie. Po pierwsze dlatego, ze jest inny, intrygujacy i w gruncie rzeczy oryginalny. Jego styl jest rozpoznawalny i robi wrazenie teatru awangardowego. Po drugie, co tu ukrywac, choc nie powinnam o tym mowic, zawsze znajda sie teatry, ktorych dyrektorzy oficjalnie afiszuja swoje preferencje nie tylko artystyczne, ale rowniez seksualne. Dyrektor teatru Odeon, Olivier Py jest, jak sam wyznaje, „katolikiem i homoseksualista”. I on takze szokuje swoja operowa widownie striptisami aktorow.
Dodam tylko, ze orientacja seksualna artystow jest mi calkowicie obojetna, pod jednym warunkiem, ze robia dobry teatr a nie gnioty.