foto

foto
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paryż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paryż. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 czerwca 2015

Z wizytą w « Lodówkach »


 Jest to chyba jedno z najdziwniejszych i najciekawszych miejsc w Paryżu. Z zewnątrz nie przypomina niczego. Stary, odrapany budynek z jakąś wieżą pośrodku, kilka niewielkich okien, jakieś dziwne rysunki na fasadzie. Ktoś powie- więzienie. A może raczej jakaś opuszczona stara budowla, fabryka, magazyn ?

I nikomu nawet nie przyjdzie przez moment do głowy, że na co dzień, jest tam jak w ulu-że kilka setek ludzi pracuje intensywnie nad projektami rzeźb, kostiumów, że komponuje się tam muzykę i prowadzi próby, że działają zespoły muzyczne a w innych miejscach artyści wypiekają w specjalnie do tego celu przygotowanych piecach szklane ozdoby i talerze. Inni z kolei rysują, malują, i odbijają swoje artystyczne zdjęcia w pracowniach.

Historia tego miejsca liczy już kilkadziesiąt lat. Gdy zburzono paryskie Hale czyli pawilony Balthara i przeniesiono sprzedaż zaopatrzenia Paryża do Rungis, pozostały wykorzystywane przez dziesięciolecia lodówki „Les Frigos”. Zajęli je artyści, przystosowując pomieszczenia do własnych potrzeb, wybijając okna, instalując toalety i łazienki, zakładając oświetlenie.

Miasto pomaga im w utrzymaniu budynku i jak to zawsze w Paryżu bywa, w zamian prosi o udostępnienie pracowni raz do roku zwiedzającym. W tym roku, otwarcie « Lodówek » miało miejsce w ubiegłym tygodniu. Nie byłam tam po raz pierwszy, ale co roku poznaję nowych ludzi, uczę się czegoś nowego o technikach artystycznych. Nie bez znaczenia jest też panujący tam, ten zupełnie niesamowity klimat. Bo wejście do każdej pracowni jest oczywiście zamykane ogromnymi drzwiami i każdy stara się je « zindywidualizować »-żeby wyglądały tak jak żadne inne. I co tu dużo mówić-już same drzwi są małymi artystycznymi perełkami.

Lubię "Lodówki", bo lubię ten artystyczny rozgardiasz, bo lubię podglądać pracę artystów i cieszę się, że miasto wspiera ludzi kreatywnych. 

Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądają paryskie „Lodówki”, to zapraszam na bardzo krótki spacer!


Korytarze prowadzące do artystycznego sezamu

Jedna z pracowni malarskich

Rzeźby z papieru "maché", nie wiem jak on nazywa się po polsku

Artystyczny bałagan pracowni, w której powstają...

To dopiero dowcipniś:)

Memento mori?

Wszędzie widoczne, już nieco zardzewiałe rury i zawory

Inspirujące stare urządzenia wentylacyjne

Klatka schodowa "Lodówek"


 
I widok z zewnątrz...

Zawsze intrygujące dekoracje drzwi

I fantazyjny fortepian... przed drzwiami do pracowni konserwatora


To są dopiero drzwi!!! Żaden złodziej nie wejdzie!

I praca słynnego paryskiego street-artysty, no właśnie, jak on się nazywa...

sobota, 21 marca 2015

Polska literatura podbija serca Paryżan!


Francuscy miłośnicy polskiej literatury czekali na ten dzień już od miesięcy. I nareszcie jest, stoi, jak malowane: polskie stoisko promujące dwa nasze miasta- Kraków i Wrocław na tegorocznym paryskim Salonie Książki. Zachwyca architekturą, estetyką, przyciąga wzrok pięknymi rysunkami krakowskich i wrocławskich kamieniczek. Możemy być  dumni ! Ale oczywiście, to nie tylko stoisko zwabiło dziś tłumy gości, czytelników i zwiedzających Salon, ale przede wszystkim nasi pisarze. A więc teraz kilka słów o nich!

Jednym z pierwszych  było spotkanie zorganizowane z autorką « Marzi »- Marzeną Sową. Uwiodła mnie barwną osobowością, ciekawą narracją i bardzo specyficznym poczuciem humoru.  Zadebiutowała przed kilkoma laty komiksami powstałymi we współpracy z partnerem i rysownikiem komiksowym Sylvainem Savoią, w których opowiada Francuzom swój świat dzieciństwa ze Stalowej Woli, czasy komunizmu i polskich obyczajów. 
Jej seria komiksów z bohaterką „Marzi” w tytule cieszy się od kilku lat sporym sukcesem we Francji. Urzekła mnie też swoim patriotyzmem, bezpośredniością i odwagą mówienia Francuzom o polskiej historii. Bo, jak wyznała, "nie jesteśmy już ubogim rodzeństwem Europy, mamy swoją historię- inną, ale równie ciekawą."-powiedziała wczoraj w Paryżu. „Zawsze chciałam być Francuzką-wyznała -dopiero tu, we Francji uświadomiłam sobie, że nigdy nią nie zostanę, bo Polska jest we mnie”. Piękne! I jeszcze jeden wspaniały cytat , tym razem jej autorem jest Sylvain cytowany przez Marzenę: „Polska jest wciśnięta pomiędzy Rosję i Niemcy, jak w sandwiczu. Ale czy nie jest najlepsze właśnie to, co pośrodku”?

Już nie na scenie „polskiej”, ale „autorów” spotkało się dwóch tytanów współczesnej literatury: Olga Tokarczuk i Eric-Emmanuel Schmitt. I słuchając ich można było odnieść wrażenie, że wiele ich łączy. Rozmowa dotyczyła wartości, chaosu dzisiejszego świata, wagi mitów dla zbiorowej świadomości, zbrodni islamistów ekstremistów, szczególnie bolesnych dla naszej pisarki. 
Czy literatura może nadawać sens porządkować moralny nieład, chaos? Czy może nas uczynić lepszymi?-padały pytania prowadzących.
Piszę-powiedział Eric Emmanule Schmitt- mimo, iż jestem świadomy, że książka nie zmieni mas,  może jednak wpłynie choćby na jedną, jedyną osobę i ją uratuje. Piszę przeciwko głupocie, także własnej- przemocy, nietolerancji. Wtórowała mu Olga Tokarczuk, mówiąc, iż czytanie może nas zmienić, uszlachetnić. Na zakończenie francuski pisarz zapytał,  czy publiczność zna bajkę Aphonse’a Daudet „Koza pana Seguin? - To taka bajka o kózce, która wybiera wolność, ucieka z zagrody, mimo iż wie, że po okolicy krąży zły wilk, oraz, że byń może ją zje. Ale potrzeba wolności jest silniejsza. „Wszyscy gdzieś tam na samym końcu przegramy życie-powiedział, ale trzeba walczyć, do końca, do świtu...”

Z kolei o Europie i szeroko pojętej Galicji i jej źródłach inspiracji literackich opowiadali trzej mistrzowie pióra:  najbardziej polski, jak się o nim mawia, ze wszystkich Brytyjczyków czyli  wybitny erudyta prof. Norman Davies, ukraiński pisarz Mitteleuropy Jurij Andrukowycz oraz nasz (albo może już czeski:) pisarz Mariusz Szczygieł. Najpierw wymieniono stolice europejskiej literatury, którymi są takie miasta jak Kluż, Triest, Sarajewo, Koszyce, Kraków, Wrocław, Praga Wiedeń i Budapeszt.

W pierwszej kolejności na pytania odpowiadał prof. Davies, zaproszony jako gość Wrocławia z
okazji wydania książki "Mikrokosmos". Opowiada w niej o trudnej i bogatej historii miasta Wrocławia, o jego korzeniach polskich i niemieckich oraz o nowym mieście, które utworzyło się po osiedleniu się w nim ludzi ze Wschodu. O swojej Galicji opowiadał też Jurij Andrukowycz,  ale zapytany, czym była dla niego podwójna edukacja -rosyjska i ukraińska- obciążeniem czy też zyskiem obruszył  się i podkreślił, że w Moskwie przebywał krótko, raptem dwa lata na studiach. A do tego, nie był zbyt dobrze akceptowany przez swoich rosyjskich kolegów-bo był z „zapadnoj” Ukrainy, a to nie jest już rosyjski świat.
Natomiast powiedział bardzo ciekawą rzecz dotyczącą tożsamości narodowej Ukraińców, którzy dziś garną się do Europy. Lwów i inne miasta „zachodnie” są miejscami, które chętnie odwiedzają ci ze wschodniej części państwa-to tam szukają oni teraz swoich korzeni. Tym świadectwem przynależności Ukrainy do świata zachodniego są portrety Franciszka Józefa-chociaż nie ma sensu tych czasów mitologizować-żartował. Mówi cudownie po polsku, z lekkim akcentem na „ł”-ależ miło się go słucha! 

Z kolei najdowcipniejszy z naszych polskich pisarzy czyli Mariusz Szczygieł, o Krakowie-jak chciał prowadzący-opowiadać nie chciał, pozostając w klimatach czeskich.
Na koniec każdy z pisarzy miał wymienić swoje ulubione miejsce we Francji i są to
Tarbes dla Mariusza Szczygła, Cognac dla Andrukowycza a profesor Davies wyznał, że dla niego jest to jezioro Bourget w Delfinacie,

I wreszcie, niewątpliwa gwiazda dzisiejszego dnia-Roman Polański- dał popis cudownego talentu gawędzenia z publicznością, skromności i szacunku dla słuchaczy, odpowiadając także pod koniec spotkania an właściwie wszystkie pytania publiczności. Opowiadał o swoich doświadczeniach w pracy nad tekstem literackim, wspominał współpracę z największymi aktorami Faye Dunaway i Jackiem Nickolsonem, żartował i zwracał się kilkakrotnie do obecnej na sali pani prezydent, która przyjechała z jego rodzinnego miasta Krakowa. Był dowcipny, czarujący publiczność niczym młody chłopiec.
Przyznał się, że „Pieśń o Rolandzie” była pierwszym utworem literackim jaki kiedykolwiek przeczytał. Przekonywał nas, że na początku swojej kariery nigdy nie myślał o pisaniu scenariuszy na podstawie utworów literackich. To przyszło z czasem-np. przy „Tess”, a później chociażby „Pianiście” musiał skorzystać z materiału literackiego, ale trzeba było sobie wyobrażać i dopisywać całe sceny zburzonej Warszawy, bo ich w opisie po prostu nie było. Sporo opowiadał też o pracy na temat swojego najnowszego filmu o kapitanie Dreyfusie, który powstaje na podstawie powieści Roberta Harrisa. Wspominał też o pracy nad adaptacjami dramatów Szekspira, o konieczności zachowania wierności tekstowi,  czego dowodem może być na przykład„Makbet”. Na zakończenie spotkania otrzymał bardzo gorące brawa. Wielki człowiek! Nie tylko dlatego, że potrafi robić znakomite filmy, ale dlatego, że jest naprawdę niezwykle skromny.


Tyle,  w wielkim skrócie, udało mi się wysłuchać i dowiedzieć pierwszego dnia Salonu. Co przyniesie dzień jutrzejszy?

niedziela, 15 marca 2015

Francuz rusofilem jest i basta !

Ilekroć spoglądam na najpiękniejszy paryski most- Alexandra III-  nie mogę się powstrzymać przed następującą refleksją: jak to możliwe, że jeden z najbardziej krwawych, despotycznych i antysemickich carów rosyjskich ma swój most  w samym centrum Paryża ? Dlaczego ów most, kontynuuję już bardziej patriotycznie rozważania, nie nosi na przykład nazwy naszego króla Jana III Sobieskiego, który powstrzymał najazd Islamu na Europę albo króla Stanisława Leszczyńskiego, wspaniałego demokraty, przyjaciela Woltera i wielbiciela idei Oświecenia a ponadto... pradziadka trzech królów francuskich. Mógłby też nosić imię, na przykład, naszego ostatniego króla, który francuszczyznę szeroko importował do Polski. Byłoby to w każdym razie o wiele bardziej logiczne. A jednak nie, Francuzi woleli uhonorować rosyjskiego cara.

Nie ukrywam, że intryguje mnie fascynacja Francuzów Rosją. I stanowi troszkę zagadkę. Rusofilizm szerzy się nie tylko wśród polityków i ludzi biznesu, bo te względy mogłyby być zrozumiałe, ale również wśród pisarzy i historyków, artystów i filozofów. Wystarczy spojrzeć na półki księgarń albo pospacerować wśród bukinistów nad brzegiem Sekwany , aby zorientować się ile biografii poświęcono rosyjskich carom, ile literatury rosyjskiej wydaje się we Francji, ile sztuk teatralnych grają francuskie teatry.

Pisarze francuscy, tacy jak Olivier Rollin czy Sylvain Tessier-odurzeni, oszołomieni i zafascynowani kulturą rosyjską  spędzają długie miesiące na syberyjskiej północy, w okolicach Morza Białego, na Sołówkach, zamykają się miesiącami w domach oddalonych o kilometry od cywilizacji, jeżdżą do Petersburga i do Moskwy, aby lepiej przeniknąć sekrety rosyjskiej duszy i ją opisać. Rosja jest nadal modna-egzotyczna i nieprzewidywalna.

Przed kilkoma dniami wpadła mi w ręce książeczka Sylvaine’a Tessona « Ciel, mon moujik » z podtytułem „A gdybyście tak mówili po rosyjsku nawet o tym nie wiedząc ?” Jest to, ni mniej, ni więcej  spis słów występujących w języku rosyjskim a zapożyczonych z języka francuskiego. Autor sugeruje, że w Rosji można się doskonale dogadać używając języka Moliera. Ale zanim przejdę do listy słów, krótkie wprowadzenie w historię francuskich zapożyczeń.
Sylvain Besson na trasie Moskwa-Paryż na motorze

Historycy są zgodni. Początek fascynacji Francją rozpoczęła wizyta cara Piotra Wielkiego w 1717 roku. Pod wpływem tej wizyty, w Wersalu, podczas której car siarczyście wycałował siedmioletniego wówczas króla, Ludwika XV, rozpoczęło się sprowadzanie do Rosji guwernantek i architektów, inżynierów i kucharzy francuskich. Piotr chciał Rosję zeuropeizować. I tu podzielę się z Wami taką oto refleksją. Po powstaniach wielu Polaków uważało, że górujemy nad Rosją rozwojem cywilizacyjnym i podobnie jak podbita Grecja Rzym, zawojujemy Rosję swoją kulturą. Tak się jednak nie stało, bowiem Polacy, przynajmniej w XVIII wieku, przed królem Stasiem o rozwój naszej kultury, i o jej ekspansję, dbali słabo. Natomiast na nieorane pole jakim była Rosja, weszli Francuzi, choć nie tylko. Podczas, gdy my kłóciliśmy się o utrzymanie swobód szlacheckich, mądra caryca Katarzyna kupowała biblioteki Woltera i Diderota i wprowadzała modę na język francuski. Co miało efekt taki, że Lew Tołstoj, pierwsze rozdziały „Wojny i pokoju” napisał po francusku, a Dostojewski zakochany w literaturze francuskiej, tłumaczył Balzaca . Ponoć Raskolnikow to prototyp Rastignaca...

Ale miałam pisać o słowach w języku rosyjskich, które mają swoje źródło we francuskim. Zdaniem Sylvaina Tessona, wpływy te obejmują wszystkie dziedziny życia. I tak na przykład:

Psychologia, stany uczuciowe: ros. fatalizm-franc. fatalisme, ros. pessimizm fr. pessimisme, ros. katastrofa -fr. catastrophe, ros. marka fr. marque, ros. motor- fr. moteur, ros. avtomobil - fr. automobile-ros. awtobus fr.  autobus
Strefa uczuciowa amazonka-fr. amazone, princessa fr. une princesse, nymfa –fr. nymphe, muza-fr. muse, ros. Feja- fr. fée, anticznaja statua- fr. une statue antique
polityka (komunizm-communisme, rewolucja-révolution, burżuj-bourgeois)  geografia (oaza-oassis, kosmos-cosmos, palnieta-planète, zenit-zenith, panorama-panorama, pejzaż-paysage), kuchni (omlet, omellete, salat-salade, majonez-mayonnaise), medycyny (np. agitacja-agitation, hysterika-hysterie, hipohondria-hypocondrie), sztuki wojny (demonataż- demontage, kamuflaż-camouflage, armia-armée) i pracy (professia-profession, advokat-avocat, brakonnier-braconnier)
I jeszcze kilka innych przykładów z innych dziedzin życia: iluzja, miraż, fantom, seks-symbol, magnetizm, szarm, fizjonomia, kokietka
Odpowiadającym francuskim: illusion, mirage, sex-symbol, magnetisme, , charme, physionomie, coquette...

Nie będę w  nieskończoność mnożyć przykładów spisanych na 137 stronach podczas wielokrotnych podróży Bessona do Rosji. Te, które podałam dają pewne wyobrażenie.

Nie jestem lingwistką, nie chcę więc wypowiadać się na temat pochodzenia wymienionych przez autora słów (większość z nich występuje również w języku polskim!) i czy faktycznie chodzi tu tylko o wpływy francuskie czy też jest to raczej, mocno naciągane szukanie wspólnych więzów, owej chemii, która jak pisze we wstępie Besson, połączyła oba narody. W każdym bądź razie, autor bardzo sprytnie odcina się od jakiejkolwiek odpowiedzialności pisząc, że jeśli nawet nie są to słowa francuskiego pochodzenia, to francuski był tu językiem „vehiculaire” czy takim, który przeniósł je do „Swiętej Rosji”.

Gdy skarżyłam się niedawno znajomemu dyplomacie francuskiemu, że mają taki nabożny stosunek do Rosji, to odpowiedział mi tymi słowy „Moja droga, wy Polacy, chcielibyście, żeby między nami było tak jak za Napoleona, ale to się nie wróci, waszym przyjacielem są dziś Niemcy i przede wszystkim Niemcy, nie Francja”.

I cóż mogłam odpowiedzieć. Francuz rusofilem jest i basta.




piątek, 19 września 2014

Claude Monet, « Impresja, wschód słońca » i astrofizycy


C. Monet Impresja, wschód słońca
Dochodziła piąta rano, gdy na balkonie pokoju hotelu Amirauté w Hawrze Claude Monet rozstawiał sztalugi. Przed jego oczami rozciągał się zamglony obraz portu, po lewej stronie- dymiące kominy, pośrodku widać było otwartą śluzę Transatlantycką, a po prawej -gąszcz portowych dźwigów. W głębi, zza horyzontu, wyłaniało się coraz bardziej okrągłe jak pomarańcza słońce.  O godzinie 5.37, gdy wznosiło się ono już dobrze na niebie, Monet nakreślił pędzlem pomarańczowe koło i dodał kilka kresek-odbicie w wodzie pierwszych promieni. Budził się dzień 13 listopada 1872 roku, który przejdzie do historii sztuki jako data powstania sztandarowego obrazu jednego z najznamienitszych nurtów w sztuce- impresjonizmu- „Impresja, wschód słońca”. Fikcja literacka? Ależ skąd! Wiedza poparta bardzo szczegółowymi badaniami naukowymi!

W 140 rocznicę narodzin impresjonizmu, co miało miejsce w dwa lata później, w 1874 roku podczas wystawy w pracowni fotograficznej Nadara na bulwarze Kapucynów, i gdzie po raz pierwszy prezentowano wspomniany obraz Moneta, paryskie muzeum Marmottan, w którego zbiorach się ono znajduje, postanowiło zająć się tym pokazowym dziełem głębiej i rozwikłać kilka związanych z jego historią zagadek. Przede wszystkim, co reprezentuje i pod jakimi wpływami powstał? Czy został namalowany o wschodzie-jak twierdzą niektórzy, czy też raczej o zachodzie słońca? Kiedy został namalowany i co się z nim stało po wystawie w 1874 roku?  Jak trafił do kolekcji Marmottana w 1940 roku?

No tak, ale jak na te wszystkie pytania odpowiedzieć? Przecież na samym obrazie, Monet podał jedynie rok 1872. Muzeum Marmottan podeszło do sprawy bardzo konkretnie i zatrudniło astrofizyka, Dona Olsona z Uniwersytetu w Dallas specjalizującego się w tego rodzaju badaniach. Wykorzystał on dane meteorologiczne z epoki, kalendarze odpływów i przypływów morza i po konsultacji z historykami sztuki, inżynierami oraz dokumentami, data 13 listopada 1972 roku okazała się najbardziej prawdopodobna, to na nią przynajmniej wskazują wszystkie badania ikonograficzne i naukowe. Z pewnością był to ranek, mniej więcej 30 minut po wschodzie słońca, o czym świadczy widoczna na obrazie otwarta śluza.

Co się wydarzyło w życiu Moneta wcześniej? Kto miał na niego wpływ i co stało się zanim autor „Impresji” rozłożył sztalugi na balkonie hotelu w Hawrze?

Claude Monet jest autorem słynnego zdania, że „artysta rodzi się w samotności”, niemniej jednak w jego życiu fundamentalne znaczenie miały spotkania z ludźmi, którzy stali się z czasem jego mistrzami. Gdy kilkunastoletni Monet nudzi się w licealnej szkolnej ławce to rysuje karykatury-kolegów, nauczycieli. Któregoś dnia pokazuje je właścicielowi sklepu papierniczego. Ten postanawia zorganizować mu małą wystawę i zaprasza na nią słynnego już wówczas w Hawrze Eugeniusza Boudina. Ten bierze Moneta pod swoje skrzydła i odtąd chłopiec zaczyna pracować u jego boku.  „To jemu zawdzięczam to, że zostałem malarzem”-powie Claude Monet po latach. Boudin jest wówczas znany przede wszystkim z malowania postaci na plażach Normandii, ale to nie portrety ludzi go interesują, ale nieba, krwawo-pomarańczowe albo pierzaste, albo z kolei niebieskie i skudłaczone jak baranki. Kocha światło, plener, grzbiety fal. Camille Claudel nazywa go gdzieś nawet „królem nieba”. Studiuje chmury, maluje wariacje meteorologiczne, we wszystkich postaciach i w sposób radykalnie nowy i zaraża swoją pasją młodszego o 15 lat Moneta.
Eugene Boudin Scena na plaży

Drugim mistrzem autora „Impresji” staje się holenderski, osiedlony w Normandii malarz, Johan Barthold Jonkind i to jemu, jak wspominał po latach Monet zawdzięczał on ostateczną edukację oka”. Jonkind maluje miękkie światło. Jego znakomity „Zachód słońca na kanale w Holandii” zainspirował Moneta. Jeździ z nimi malować do Deauville, do Trouville, spacerują razem szerokimi plażami Normandii.

Ale nie tylko Ci dwaj malarze mieli wpływ na styl Moneta. W 1870 roku wybucha wojna prusko-francuska i wraz z rodziną wyjeżdża on do Londynu a tam, ogromne wrażenie robi na nim malarstwo Williama Turnera- podziwia używaną przez niego paletę barw i światło. Sam też maluje londyńskie doki przykryte mgłą o wschodzie i zachodzie słońca, ale na tych londyńskich obrazach widać już uprzemysłowienie brytyjskiej stolicy-smog, dym, mgły okrywające miasto. Gdy wojna ustaje, Monet, przez Amsterdam wraca do Francji, do Hawru. 13 listopada skoro świt zasiada na balkonie hotelu i zaczyna malować. Ciąg dalszy znamy...

 
Johan Barthold Jonkind, Pejzaż holenderski
 „Impresja, wschód słońca”, bo taki tytuł nadał mu Claude Monet, została wystawiona dwa lata później wraz z wieloma innymi pracami 30 artystów w galerii fotograficznej Nadara, na bulwarze Kapucynów i nie wzbudziła zbyt wielkiego entuzjazmu wśród zwiedzających.  Krytyków sztuki zaintrygował natomiast tytuł i obraz Moneta.  Jedni pisali „malowany ręką dziecka, które po raz pierwszy wzięło do ręki pędzel” inni, przecierając sobie okulary, bo zdawało im się, że zaszły mgłą, uznali obrazy za gryzmoły malowane bez ładu i składu farbą na zabrudzonym płótnie. Ale termin „impresja”-tytuł pracy Moneta- jest wałkowana na wszystkie strony. Jules Castagnary pisze , że „gdybyśmy chcieli określić te płótna jednym słowem, to należałoby stworzyć nowy termin „impresjonizm”. Louis Leroy stanie się tym, który jako pierwszy tego terminu użyje.

Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę, jakie dzieło nabywa Ernest Hoschedé, handlarz koronkami i  i tiulami, który  po wystawie w 1874 roku stał się pierwszym właścicielem „Impresji, wschodu słońca” wydając na nią aż 800 franków. W kilka lat później musi się ze swoją kolekcją rozstać, bo żyjąc ponad stan, stoi na granicy bankructwa. « Impresja » trafia na aukcję w Drouot i zostaje sprzedana jedynie za 210 franków do kolekcji Georgesa de Bellio, który obiecuje autorowi dzieła, że nigdy się z nią nie rozstanie. I słowa dotrzymuje. Obraz dziedziczy jego córka Victorine, która obdarowuje muzeum swoją kolekcją, na wystawie pokazane są dokumenty w których dokonuje donacji.  Wybucha wojna, aby uchronić obraz przed bombardowaniami Victorine oddaje „Impresję” na przechowanie do zamku Chambord a w 1940 roku zostaje przekazana Muzeum Marmottana, można ją tam oglądać do dziś.
 Polecam wyprawę do jednego z najpiękniejszych i najbardziej dyskretnie usytuowanych paryskich muzeów. Wystawa wokół „Impresji, wschodu słońca Moneta” potrwa do 18 stycznia 2015 roku.