foto

foto

czwartek, 27 stycznia 2011

Wystawy paryskie na najblizsze miesiace

Jeszcze nie ochlonelismy po serii znakomitych ubieglorocznych wystaw, a juz muzea paryskie kusza nas nowosciami. Jesli wiec ktos wybiera sie do Paryza w najblizszym czasie, a serdecznie polecam-wiosna jest tu najpiekniejsza pora roku, to radze rezerwowac bilety na wystawy z wyprzedzeniem! Bedzie znow tloczno.
A  konkretnie: co, gdzie i kiedy mozna bedzie zobaczyc w Paryzu w nadchodzacych miesiacach?

Przeglad zaczne od Pinakoteki  na placu Madelaine, ktora nareszcie sie rozbudowala i nie trzeba bedzie sie juz przeciskac, aby obejrzec eksponaty. Nowa przestrzen wystawiennicza zajmuje dodatkowe  3 tys. metrow  i bedzie spelniac podwojna funkcje: wystawione zostana dziela  ze zbiorow prywatnych, ze wszystkich epok, wypozyczonych dlugoterminowo przez Pinakoteke i pozwoli na rozwiniecie wystaw czasowych. I tak juz wczoraj, 26 stycznia, otwarte zostaly dwie ogromne wystawy z dwoch kolekcji „panstwowych”-petersburskiego Muzeum Ermitazu i Muzeum Sztuki w Budapeszcie. Z muzeum Ermitazu przyjechalo do Paryzu okolo 100 obrazow ze zbiorow carskiej rodziny Romanowow (przedluza sie najwyrazniej rok przyjazni Francja-Rosja), natomiast z Budapesztu trafila kolekcja rodziny Esterhazych, sprzedana w 1870 roku panstwu wegierskiemu, ponoc rzadko pokazywana poza stolica Wegier –portret splendoru Cearstwa Austro-Wegierskiego konca XIX wieku.

Innym wydarzeniem bedzie otwarcie po dziesieciu miesiacach muzeum Senatu w Ogrodzie Luksemburskim wystawa Lukasa Cranacha, glownego malarza niemieckiego Renesansu. Instytucja panstwowa, ktora przejela zarzadzanie muzeum zobowiazala sie do wystaw z pogranicza wladzy i sztuki. Wystawa Cranacha byla juz pokazywana w Palacu Sztuki w Brukseli, gdzie szczegolne zainteresowanie wywolaly drzeworyty i portrety wielkich okresu Renesansu.Ponoc sporo tam tez renesansowej erotyki!

Z kolei w Centrum Pompidou jeszcze do konca kwietnia potrwa wystawa Pieta Mondriana i slynnej holenderskiej grupy der Stijl -niewatpliwie jednego z najwazniejszych ruchow awangardowych w sztuce XX wieku. Jest to pierwsza i najwieksza retrospektywa tej grupy we Francji, tworcow ktorzy w przeciagu zaledwie czternastu lat istnienia, szukajac harmonii uniwersalnej, polaczyli sztuki dekoracyjne, architekture i urbanistyke, tworzac w  „duchu miasta”. Mysle, ze ze wzglednu na ciagle aktualne koncepcje autorow tego ruchu, trzeba koniecznie te wystawe obejrzec.

Sporo sie tez pisze o wystawie niezwyklych, fascynujacych  biustow Franza Xavera Messerschmidta, ktora zostanie otwarta jutro  w Luwrze i potrwa prawie do konca kwietnia. Po raz pierwszy we Francji wystawionych zostanie okolo 30 biustow –portretow koronowanych glow  i intelektualistow konca XVIII wieku z Wiednia i Bratyslawy wykonanych przez wyrzuconego z Akademii artyste.

Sporo bedzie tez wystaw typu  „Tygiel kultury”. W centrum Pompidou, ale dopiero od 25 maja 2011 otwarta zostanie wielka wystawa dotyczaca wzajemnych wplywow Francji i Indii, w takich dziedzinach jak tekstylia, dekoracja, moda czy kino. 

Oczywiscie, w tego rodzaju „tyglowych” wystawach prym wiedzie Museum Quai Branly i tym razem zobaczymy  kostiumy z Bliskiego Wschodu na wystawie „Orient kobiet oczami Christiana Lacroix”. Pokazanych zostanie 150 strojow swiatecznych kobiet z najbogatszych regionow polnocnej Syrii i polwyspu Synajskiego. Przewodnikiem po tej swiatecznej garderobie Orientu ma byc projektant mody Christian Lacroix. 
W Grand Palais, kolejnym hitem po Monecie ma byc ( mam wrazenie, ze juz wszystko, co jest pokazywane w tej instytucji staje sie wydarzeniem)  od 9 marca ” Odkrycie pejzazu” w malarstwie europejskim. Na wystawe trafi okolo 80 obrazow i okolo dwudziestu rysunkow z pierwszej polowy XVII wieku.


Oczywiscie nie jest to przeglad calkowicie wyczerpujacy, ale mysle, ze sa to najwazniejsze i najciekawsze-moim skromnym zdaniem propozycje. Pozostaje mi tylko zachecic do kupienia biletu lotniczego do Paryza, chocby na kilka dni a tych, ktorzy maja inne plany wakacyjne, zachecam do czytania bloga...o wszystkich wspomnianych wystawach bede na pewno pisac!

P.S.. Nie wspomnialam o wielu swietnych wystawach  fotograficznych, ale stana sie one tematem osobnego wpisu.

wtorek, 25 stycznia 2011

„Women Are Heroes”-JR oddaje glos kobietom


Nie wiem jak Was, ale mnie brzydzi paternalistyczno-kolonialny stosunek do mieszkancow ubozszych regionow naszej planety. Denerwuja mnie dziennikarze i turysci bezpardonowo fotografujacy ludzka biede, aby pozniej „wrzucic” zdjecia na swoj blog, opisac w gazecie, popisac sie przed znajomymi portretami  bezdomnych dzieci, grzebiacych po smietnikach kobiet,  zebrajacych starcow. Czy o  tzw. „trzecim swiecie” mozna opowiedziec  inaczej? Traktujac ludzi z szacunkiem i nie odbierajac im godnosci? Jesli takie spojrzenie kogos interesuje, to polecam film francuskiego fotografa, podpisujacego sie inicjalami JR  „Women are heroes”, ktory wszedl wlasnie na ekrany kin studyjnych w Paryzu.

W sumie to niewiele o nim wiemy: ma zaledwie 27 lat i od dziesieciu lat fotografuje ludzi, ich oczy, ktore pozniej powieksza na gigantycznych rozmiarow plotnach. Artysta sztuki ulicznej, metra, szarych scian wiezowcow i opuszczonych ponurych domow. Jego galeria sztuki jest ulica, bohaterami anonimowi ludzie.

Tym razem tematem prac fotograficznych JR staly sie rozsiane po calym swiecie dzielnice biedoty, favela Rio de Janeiro, getto Kibera w Kenii, ulice Delhi, Kambodzy i Sierra Leone. Glos oddal kobietom, ktore opowiadaja o swojej codziennosci, o swoich marzeniach. Nie, nie skarza sie, sa dumne i niezwykle dzielne. Jedna z nich, z brazylijskiego favelas rozpoczyna swoj monolog w ten sposob” Moja matka jest wdowa, ja jestem wdowa i moja corka jest wdowa...nie, nie chcialbym nigdzie indziej zyc, ale trzeba zrobic cos, zeby skonczyc z przemoca, ze strzelaninami z bandami, ktore zabijaja naszych mezczyzn...JR slucha, pyta, ale ukrywa sie za kamera, nie slychac nawet jego glosu, slychac tylko glosy kobiet. Te kobiety staja sie jego bohaterkami, fotografuje je i wiesza ich ogromne zdjecia na murach, pociagach, skalach. „ te zdjecia nie zmienia naszej sytuacji, ale zwroca nam godnosc, zmieniajac spojrzenie na nas” mowi jedna z bohaterek JR z brazylijskiego favelas.


Gigantyczne zdjecia JR kobiet na dachach domow i pociagu w Kenii

Wychodzimy z projekcji filmu, ktory dodaje nam skrzydel. Nie tylko nam, pozytywna energia artysty polega na tym, ze nie tylko dotarl do tych kobiet, ze je pokazal i nagral, ale ze jednoczesnie dal im te kilka chwil podczas ktorych poczuly sie wazne, podczas ktorych je doceniono. Film konczy wernisaz w favelas, jedna z kobiet ociera plynace z oczu lzy, mowic, ze nigdy w zyciu nie marzyla, ze ktos sie nia zainteresuje. JR wybral nie tylko genialnie srodek przekazu, zrozumialy i dostepny dla kazdego ale takze temat. Mam wrazenie, ze to ,co zrobil jest wazniejsze niz worki ryzu wysylane przez organizacje humanitarne. W jednym z wywiadow powiedzial: "Moj projekt? przywrocic poczucie wartosci osobie pokazujac jej, jej wlasny obraz". Brawo!


Zdjecia oczu kobiet w Kambodzy

czwartek, 20 stycznia 2011

Paryskie spotkanie z Agata Tuszynska

Wczorajsze spotkanie z Agata Tuszynska w paryskim domu kultury yiddisch odbylo sie sie bez wiekszych zgrzytow, nie padly zadne klopotliwe dla autorki  pytania, nikt nie dodal nowych informacji do zebranych przez nia materialow. Nic tez nie wniosly uwagi dyrektora domu wydawniczego Grasset, ktory od lat publikuje ksiazki Agaty Tuszynskiej. Autorka we wprowadzeniu  probowala legitymizowac swoje prawo do mowienia o Wierze Gran, i powtarzala wielokrotnie, ze jej matka zostala ocalona z getta. Odnioslam jednak wrazenie, ze im czesciej to powtarzala, tym mniej sie jej wierzylo. Jak sama opowiada, w ksiazce o rodzinnej „historii strachu”, jej korzenie, jej pochodzenie bylo przed nia skrzetnie przez lata ukrywane, ze strachu, ze wstydu. Dlatego ta potrzeba legitymizacji wsrod obecnych na sali ludzi, ktorzy przez cale swoje zycie, z odslonieta twarza nosili na sobie nie zawsze wygodne korzenie, chociazby tacy jak Wiera Gran, wypada jakos strasznie blado...

Przy samych drzwiach prowadzaca spotkanie pani Malgorzata Smorag-Goldberg dosyc glosno podkreslila, ze publicznosci nie dopusci sie do glosu, bo temat jest drazliwy. Ale glosy z sali pojawily sie dosc  szybko. Ktos, kto znal Wiere Gran i Wladyslawa Szpilmana probowal go tlumaczyc mowiac, ze uwazal sie on za zbyt wielkiego artyste, aby przyznawac sie, ze w gettcie byl jedynie akompaniatorem artystki. Ktos irytuje Agate Tuszynska pytaniem o zasady uznania kogos za kolaboranta, co konczy sie z jej strony nerwowym pytaniem retorycznym „Ale skad ja mam wiedziec czy ona spala z Niemcami”? Ktos tlumaczy, ze oskarzenia Marka Edelmana mialy zwiazek z niechecia wobec ludzi, ktorzy byli calkowicie obojetni na dzialalnosc „Bundu” i ktory po prostu oburzal sie na „piekne zycie” artystow pracujacych w kawiarni „Sztuka”. Manuel  Carcassonne z Grasset  bronil oskarzonego przez Wiere Gran Szpilmana, dodajac, ze przeciez przeciwko niemu nie ma zadnych dowodow, ze pisanie na okladce ksiazki o „nieznanej stronie Wladyslawa Szpilmana” jest jedynie chwytem marketingowym a poza tym,  nawet sama Wiera Gran nie jest pokazana  w ksiazce Agaty Tuszynskiej w  zbyt korzystnym swietle. Ktos pyta o odpowiedzialnosc etyczna  pisarza i tym pytaniem, moim zdaniem,  uderza w samo sedno problemu.

Agata Tuszynska przywrocila do zycia osobe Wiery Gran i chwala jej za to. Problem polega jednak na tym, jak ja przywrocila. Na samym poczatku spotkania opowiadala  jak ktorego dnia uslyszala w jednym z paryskich salonow o samotnej staruszce, ktora kiedys spiewala w warszawskim getcie, oskarzonej przez lata o kolaboracje.  Narodzil sie w niej pomysl na material. Ale minelo troche czasu, zanim po raz pierwszy odwazyla sie do niej zadzwonic. W telefonie, po drugiej stronie sluchawki uslyszala glosny oddech. Pani Gran, pani Gran? powtarzala Agata Tuszynska. Samotna, starsza kobieta wpuscila ja do siebie. Tuszynska przez dlugie lata ja odwiedzala zdobywajac coraz wieksze zaufanie artystki. Przez lata interesowala sie losem samotnej i bezbronnej starszej kobiety aby pozniej, po jej smierci te informacje wykorzystac i  pokazac  ja w sumie w bardzo zlym swietle-jako osoby chorej psychicznie, zyjacej w kurzu i zapomnieniu  i publikujac zdjecia z jej intymnego swiata, z laska, w szlafroku, nieuczesanej...Czy Wiera Gran, wielka Dama chcialaby, aby ja taka ogladano? Ksiazka ukazala sie po jej  smierci.

Agata Tuszynska, jako historyk mogla napisac ksiazke historyczna, przedstawic materialy za i przeciw, ale nie musiala opisywac intymnosci i slabosci artystki, bo jest to moim zdaniem przekroczenie granicy etycznej pisarza. Podobnie ze Szpilmanem. Nawet jesli faktycznie nie pomogl jej i nie zatrudnil w radiu,  czy konieczne bylo cytowanie insynuacji najwidocznie chorej Wiery Gran i rzucanie na niego bardzo powaznych  oskarzen?  Bez zadnych dowodow robienie z chorych insynuacji marketingu?
Czy pretendujac do pracy historyka, bo za takiego, co podkreslono podczas paryskiego spotkania, sie pani Tuszynska uwaza, mamy prawo do naduzywania czyjegos zaufania publikujac  informacje o czyjej intymnosci, o ukrywanych przed swiatem  sekretach i tajemnicach? Czy mamy do tego moralne prawo? Czy opis czyjegos szalenstwa wnosi cos do pracy historyka? Jaki zwiazek maja koncowe lata zycia Wiery Gran, ktorym Tuszynska poswieca tyle stron,  z tematem ksiazki?




wtorek, 18 stycznia 2011

Stéphane Hessel nawoluje do buntu we Francji?


Czy mozna zostac autorem besteselleru w wieku 93 lat? Okazuje sie ze tak. Stephane Hessel, autor ksiazki uznanej przez "Le Monde" za wydarzenie literackie 2010 roku  i zatytulowanej „ Sprzeciwiajcie sie!” w  okresie wojny nie zgodzil sie na kolaboracje Francji z faszystami  i w  1941 roku wyemigrowal do Londynu, aby stanac w szeregach generala de Gaulle’a.  Wieziony i torturowany przez Gestapo, wiezien Buchenwaldu,  ambasador Francji w ONZ  i wspolautor deklaracji Praw czlowieka. Wydawaloby sie , ze to starczy jak na zycie jednego czlowieka. Okazuje sie jednak ze czlonek francuskiego Ruchu Oporu  nie tylko nie stracil  mlodzienczego wigoru, ale w dalszym ciagu pasjonuje sie  polityka. Sprzedano juz ponad 600 tys. egzemplarzy jego ksiazki-broszury, liczacej zaledwie 19 stron.  O czym mowi  bestseller, ktorym od kilku miesiecy zyje  Francja?

Po wojnie, dzieki de Gaulle’owi Francji udalo sie spuscic kurtyne na profaszystowskie rzady marszalka Pétaine’a i otworzyc zupelnie nowy rozdzial historii. Nowa Francja stala sie krajem  o solidnych podstawach ustroju spolecznego opartego na, jak pisze Hessel „systemie gwarantujacym obywatelom srodki utrzymania i godne emerytury”, gdzie zrodla energii , elektrycznosc, gaz, wegiel zostaly znacjonalizowane, w ktorym wielkie banki i towarzystwa ubezpieczeniowe nalezaly do panstwa. Ustroj powojennej Francji tworzony przez de Gaulle’a i jego towarzyszy broni przewidywal rowniez, ze interes spoleczny bedzie przewazal nad interesem indywidualnym, prasa bedzie niezalezna od rzadu i wladzy pieniadza, kazdy bedzie posiadal prawo do wyksztalcenia i nikt nie bedzie cierpial z powodu  dyskryminacji rasowej.

Dzis, zdaniem Stephana Hessela,  wielkie zdobycze spoleczne Francuskiego Ruchu Oporu zostaly zagrozone. Panuje wladza pieniadza-arogancka i zuchwala, sprywatyzowano banki, ktore teraz bardziej martwia sie o swoje dywidendy i pensje administratorow niz o interesy spoleczenstwa. Powstala nigdy wczesniej nie istniejca przepasc miedzy najbiedniejszymi i najbogatszymi. Jaka recepte proponuje nowy francuski  prorok?„ Przejmijcie paleczke i buntujcie sie, nie dymisjonujcie, nie ulegajcie presjom miedzynarodowej dyktatury finansowej, ktora stanowi zagrozenie dla pokoju i demokracji”-pisze.

Sukces ksiazki Hessela jest niewatpliwie znamiennym symptomem sytuacji w jakiej znalazla sie Francja. Sama ksiazka nie jest niczym pasjonujacym, sporo w niej powtorzen, uproszczen i banalow. Moim zdaniem czytelnicy odnalezli sie w analizie dokonanej przez Hessela. Sytuacja ekonomiczna Francji grozi katastrofa, niektorzy nawet twierdza, ze zanosi sie na druga Grecje i Hiszpanie...deficyt publiczny dochodzi do 80 proc. i rzad probuje wprowadzic oszczednosci likwidujac powoli zdobycze socjalne, obnizajac warunki pracy nauczycieli, emerytury, przedluzajac czas pracy.  Na wiosne Francuzi wyszli na ulice przeciwko reformom wprowadzanym przez rzad.  Lewica zrzuca cala wine zaistnialej sytuacji na prawicowy  rzad Sarkoziego.

Ksiazka Stephana Hessela nie proponue zadnych konkretnych rozwiazan ale pokazuje, ze ktos,  kto ma wizje, chetnie zostanie wysluchany. Tylko czy ktos z politykow francuskich ma wizje? Czy ksiazka „Sprzeciwiajcie sie!” zapowiada nowa rewolucje we Francji? Zaczekajmy do wiosny......

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Od czego zaczac zwiedzanie Paryza? Od Swietej Kaplicy!

Porownywana jest  do Kaplicy Sykstynskiej, choc historie biblijne opowiadaja nie freski, ale tysiace rozsianych po scianach i suficie witrazy,  historycy sztuki podaja ja za przyklad promieniujacego gotyku, a moim zdaniem jest  miejscem od ktorego powinno sie zaczac zwiedzanie Paryza.

Swieta Kaplica (Saint Chapelle) znajduje sie zaledwie kilkaset metrow od Notre Dame, na wyspie Cité i nie wszyscy wiedza, ze za wielkimi, pozlacanymi drzwiami Palacu Sprawiedliwosci ukrywa sie prawdziwy skarb.

Zostala zamowiona przez krola Ludwika na poczatku XIII  wieku. Byl on  wzorowym, chrzescijanskim wladca, bral udzial w  wyprawach krzyzowych a zgromadzone  oszczednosci wydawal na kolekcjonowanie relikwi! Podaje w kolejnosci: kawalek drewna z krzyza Chrystusa nabyty od zbiednialego cesarza Baldwina, swieta gabka, ktora Rzymianie podawali Chrystusowi ocet, metalowa wlocznia, ktora Chrystusowi przebito bok, korona cierniowa nabywa za astronomiczna jak na owczesne czasy sume 135 tys. liwrow, laska Mojzesza, krew Chrystusa i mleko Dziewicy (?).  Kolekcja krola Ludwika byla wiec naprawde imponujaca i nalezalo wybudowac na ich przechowanie godne miejsce. Zapedy kolekcjonerskie poboznego krola doprowadzily do budowy najpiekniejszej i nastarszej, obok Notre Dame w Paryzu, budowli gotyckiej.

Uroczyste otwarcie nastapilo 26 kwietnia 1248 roku, Paryz liczyl juz wowczas 160 tys, mieszkancow i byl dosc dobrze zaludnionym miastem europejskim. Swieta Kaplica uczynila go druga, po Rzymie, stolica Chrzescijanstwa. Kaplica sklada sie z dwoch poziomow, ten nizszy mial byc przeznaczony dla pospolstwa a ten wyzszy, z witrazami, dla krola i jego otoczenia.Tak wlasnie przechowywano tez relikwie. Mimo, ze architekci przestrzegaja, ze dokonanych bylo sporo zniszczen, gdy wchodzi sie do sali na pietrze wstrzymujemy oddech! Pozostanie tajemnica jak trzynastowiecznym architektom, rzemieslnikom, witrazystom udalo sie zbudowac takie cudo i to ponoc w dosc krotkim czasie!

Najwiecej szkod wyrzadzila rewolucja. W pewnym okresie byl to miedzy innymi magazyn z maka. Zaginely prawie wszystkie sredniowieczne relikwie, zachowala sie jedynie cierniowa korona i fragment krzyza, przechowywane do dzisiaj w Notre Dame.

Swieta Kaplica przetrwala wojny i rewolucje w niezmienionym stanie, ukryta za brama Palacu Sprawiedliwosci, niewidoczna od strony ulicy.Od kilku miesiecy trwaja prace renowacyjne, ktore przedluza sie jeszcze do 2013 roku, kazdy fragment witrazy kaplicy jest zdejmowany, konserwowany i nakladana jest na szklo warstwa, ktora bedzie chronila je przed zanieczyszczeniem. Zrobilam kilka mizernych zdjec, ale naprawde zadne nie oddaje tego, co widzi sie we wnetrzu.



sobota, 15 stycznia 2011

Roman Polanski, pompa w paryskim Ratuszu i makowce


Niespodzianka spotkala mnie wczorajszego wieczoru. Dostalam zaproszenie do Ratusza miejskiego (Hotel de Ville) na ceremonie przyznania nagrod filmowych przez prase zagraniczna akredytowana w Paryzu. Znana mi juz ceremonia przyznawania nagrod sama w sobie jest dosc nudna, w dodatku zazwyczaj do bufetu  po uroczystosci  trudno sie dostac, ale tym razem, mial byc Polanski... Ide! – zdecydowalam, tym bardziej, ze mialam ogromna ochote poznac ponoc przepiekne wnetrza paryskiego ratusza. 
I w ten sposob, przypadkowo, trafilam na wielkie swieto mistrza Polanskiego.To prawda, w programie zapowiadano, ze dostanie nagrode za caloksztalt pracy, ale nie przepuszczalam, ze Francja (bo nie ludzmy sie- Paryz to Francja) zgotuje mu  az taka pompe! Byl to jednoczesnie pierwszy publiczny wystep rezysera od powrotu z zatrzymania w Szwajcarii.  Francuskie srodowisko filmowe, intelektualisci, ale takze lewica polityczna  bardzo dzielnie wspierala Polanskiego w trudnych chwilach i choc trudno posadzac szwajcarski system sprawiedliwosci o uleganie jakimkolwiek wplywom to jednak mowilo sie nawet o interwencji Sarkoziego u Obamy w sprawie artysty. Wszystko to zlozylo sie na wyjatkowo cieple przyjecie Polanskiego na francuskiej ceremonii, dla ktorych nawet nie ulega watpliwosci, ze Polanski jest nie tylko rezyserem francuskim, ale nawet, jak slyszalam wczorajszego wieczoru, najlepszym rezyserem na swiecie a „Ghost Writer” najlepszym francuskim filmem...Oj kochaja go Ci Francuzi, kochaja...
Od chwili w ktorej sie pojawil, w zasadzie bez przerwy byl otoczony dzikim tlumem fotoreporterow. Nieopuszczali go nawet na sali, podczas ceremonii, koczujac wokol niego z kamerami i aparatami fotograficznymi. Waszemu skromnemu wyslannikowi nie wypadalo sie przepychac, natomiast zupelnie przypadkowo udalo mi sie zrobic mistrzowi ladne zdjecie i nagrac, choc krotki filmik z ceremoni. Od razu uprzedzam, technicznie film nie jest moze najlepszy, za to ekskluzywny, tylko dla czytelnikow „Dziennika paryskiego”!


Romana Polanskiego przepieknie powital wiceburmistrz miasta Christoph Girard (stoi na zdjeciu po jego prawej stronie), mowiac ze tu, w tym miejscu, na Ratuszu, rezyser jest u siebie, tu w Paryzu i we Francji moze czuc sie wolny...Nastepnie wyswietlono, chyba  wieksza czesc zdjec  z lodzkiej wystawy „Roman Polanski, aktor i rezyser”. Wreszcie, w przerwie miedzy przyznawaniem poszczegolnych nagrod, pokazano bardzo stary film „Dwaj ludzie z szafa”, po ktorym Polanski wbiegl na scene i przepraszal mowiac, ze to byl blad mlodosci, ze dzis wstydzi sie tego filmu. Kokietowal...Otrzymal sporo nagrod, nie bede nawet ich wyliczac, prawdopodobnie poinformuje o tym  PAP.Prawde mowic to obecnosc Polanskiego przycmila calkowicie pozostala czesc uroczystosci.
Po skonczonym ceremoniale  mialam juz zbierac sie do domu, ale oczywiscie zwyciezylo, jak to zwykle u mnie, lakomstwo. Weszlam na chwile do przepieknej sali w ktorej przygotowano bufet.  I co widze? Polski bufet z przepysznymi kielbaskami, daniami zimnymi, zakaskami i przede wszystkim-ciastami! Znakomite, wszystkiego sprobowalam! Udalo mi sie w ostatniej chwili dopasc Pania, ktora przygotowala wszystkie te specjaly i podaje adres: Traiteur Polonais, Adriana i Margot, 14 rue des Goncourt 75011 Paris. Tel: 01 47 00 64 50. Polecam przede wszystkim  makowce, lepsze niz z Marais!

środa, 12 stycznia 2011

"Kobieta o pięciu słoniach" tlumaczy Dostojewskiego

O pracy tlumacza wiemy zazwyczaj niewiele. Jest to jeden z tych zawodow, ktore pozostaja w cieniu, wykonywane sa niemal w ukryciu. Dlatego tez chwala szwajcarskiemu rezyserowi, Vadimowi Jendreyko,  za to, ze poswiecil „Kobiecie o pieciu sloniach”, Swietlanie Geier, tlumaczce najwiekszych dziel Dostojewskiego  piekny dokument, ktory obejrzalam w sobotni poranek w paryskim kinie Balzac. Choc nie jest to film li tylko o tlumaczeniu.

Dokument ten prawdopodobnie nigdy by nie powstal, gdyby nie wiez, jaka nawiazala sie miedzy szwajcarskim dokumentalista i 87-letnia starsza pania. Zwrocil sie do niej szukajac informacji o Dostojewskim i zaczeli sie regularnie widywac. Podczas tych spotkan narodzil sie pomysl nakrecenia o niej filmu a starsza dama zgodzila sie na filmowanie, tak do konca nie rozumiejac, co moze byc w niej interesujacego.W filmie pada bardzo niewiele slow, czasem jakies pytanie Jendreyki, wiekszosc dokumentu to obrazy z jej codziennego zycia. Obserwujemy jak przygotowuje posilek dla calej rodziny, na wpol zgieta, o siwiutenkich wlosach, pieknej pomarszczonej twarzy i dloniach.  Precyzyjnie szatkuje warzywa,  opowiada o sztuce haftowania, o obrusach, ktore tkala jej babcia, przetykajac biale plotno nicia. „Bo przeciez tekst i tekstylia maja te same korzenie”.Wreszcie seans tlumaczenia. Swietlana Geier opowiada jak opracowuje tekst sama, czyta az do zdarcia kartki a pozniej dyktuje na glos, od lat tej samej maszynistce. I wreszcie, niemieckojezyczny przyjaciel siada naprzeciwko niej w fotelu.  Sluchaja razem kazdej frazy, spieraja sie, ale to ona zawsze na koncu decyduje, jaka ma byc ostateczna wersja. Mimo wieku, jest przekorna i nieustepliwa, rzadko zgadza sie na zmiany.

Swietlana Geier byla przez ponad piecdziesiat lat tlumaczem dziel pisarzy rosyjskich na niemiecki. Ostatnie pietnascie lat spedzila na tlumaczeniu Dostojewskiego. Te piec „sloni”, ktore pojawiaja sie w tytule to Bracia Karamazow, Zbrodnia i kara, Biesy i Idiota. Wyklada je na biurko i liczy...

Z offu rezyser opowiada o dramatycznych losach jej zycia, czasem zatrzymuje sie na dluzej, innym razem unika wnikania w drobiazgi. Urodzila sie w Kijowie. Miala zaledwie szesnascie lat, gdy jej ojciec zostal wywieziony do gulagu. Bity, torturowany, zostaje w koncu jakims szczesliwym zbiegiem okolicznosci wypuszczony z obozu. Przez szesc miesiecy opiekuje sie ojcem, ale na skutek odniesionych ran, ojciec umiera. W dniu w ktorym otrzymuje mature, do Kijowa wchodza Niemcy, witani na Ukrainie przez duza czesc ludnosci jako wyzwoliciele. Swietlana zna swietnie niemiecki, zostaje zatrudniona jako tlumacz u oficera Wermahtu, ksiecia Kerssebrocha. „ Czy slyszala Pani o Babim Jarze, o egzekucjach dokonywanych na Zydach? –pyta w sposob niezwykle dyskretny Jendreyko. Swietlana Geier przyznaje, ze zginela tam jej najlepsza przyjaciolka. Ale temat nie jest juz dalej rozwijany, wyraznie dla obu stron drazliwy. 


Latem 1943 roku juz wiadomo, ze do miasta wejda Rosjanie. Niemcy sie wycofuja, obiecujac jej, ze pomoga w otrzymaniu stypendium Fundacji Humbolta. Wyjezdza do Niemiec, choc poczatki nie sa latwe, trafia najpierw do obozu, podejrzana o szpiegostwo. Wreszcie studia, malzenstwo, rodzina...i renoma na uniwersytetach, gdzie pracuje jako tlumacz jezyka rosyjskiego. „ Tlumaczyc trzeba z wysoko podniesionym nosem” mowi Swietlana Geier w filmie swoim studentkom.

Przez 65 lat nie powrocila na Ukraine „bo po co mialaby tam powracac?”-pyta. Ale w filmie odbywa podroz na Ukraine. Po raz pierwszy. Opatulona w cieple szale, wyrusza  z wnuczka w srodku zimy do miejsc znanych z dziecinstwa. Odwiedza po raz pierwszy grob ojca, ale nie zostaje wpuszczona do rodzinnej daczy.
Tak naprawde, nie wiem co jest w tym filmie najbardziej urzekajace. Piekna postac i osobowosc siwiutkiej, ale pelnej milosci i dobroci babci? Jej niezwykly, trudny los, czy tez poetyka samego dokumentu, w ktorym pada tak malo slow, ale zastepuja je obrazy? Wychodzimy z kina  oczarowani magicznym, fascynujacym i pelnym subtelnego humoru swiatem wielkiej tlumaczki Dostojewskiego.


poniedziałek, 10 stycznia 2011

Cyrk Eloise bawi sie w deszcz


Wyobrazcie sobie miejskie podworko  Majowe popoludnie, robi sie coraz bardziej duszno, ptaki znizaja lot, zaby wychodza ze swoich kryjowek. Zbiera sie na burze. I nagle wsrod zanikajacych promykow slonca,  spada z nieba na ziemie cieply deszcz, najpierw niesmialy a pozniej coraz mocniejszy. Leje jak z cebra i wtedy, ze wszystkich klatek, piwnic i zakamarkow wysypuja sie na podworko chmary dzieci. Zaczynaja skakac po kaluzach, slizgac sie, bujac na trzepaku wystawiajac buzie do deszczu.  Piszcza i krzycza, spiewaja i tancza...nie potrafiac powstrzymac radosci.

O takiej radosci z deszczu, beztroskiej, naiwnej , cudownej opowiada spektakl „Rain” genialnego, chyba wloskiego, choc urodzonego w szwajcarskim Lugano rezysera Daniele Finzi Pasca. Do Paryza spektakl trafil z Montrealu, gdzie teatr Eloize, producent „Deszczu”  ma swoja siedzibe. Od czterech lat pokazywany jest doslownie na calym swiecie i dorobil sie najbardziej prestizowych nowojorskich wyroznien teatralnych. Jesli kiedykolwiek do was zawita, odwiedzcie go, aby choc na dwie godziny zaszyc sie w pelnej nostalgii, ciepla i beztroskiej radosci lat dziecinstwa.

Na czym polega  geniusz wloskiego rezysera? Sam cyrk, absolutnie fenomenalne wyczyny akrobatow, ktorym towarzysza ochy i achy publicznosci, sa tylko  jednym z elementow tego poetyckiego spektaklu. Wykorzystane sa wszystkie mozliwe inne formy teatralne takie jak pantomima  czy musical. Nie ma slow, ale akcje  opowiada cudowna muzyka, majaca swoje zrodlo albo w  najbardziej oddalonych zakatkach Puglii i Sycylii ,  wloskiej operze czy tez piesniach Andrea Bocellego i Roberto Alagnii. Tyle udalo mi sie wychwycic. Muzyka, niezwykle wazna w spektaklu jest miejscami pogodna, wesola, ludyczna a czasem wzniosla, minorowa, sklaniajaca do zadumy. Slychac sporo pieknych skrzypiec, akordeonu, samotnie akompaniujacego fortepianu, placzliwego klarnetu  czy tez  spiewanej poezji podczas najtrudniejszych numerow akrobatycznych. I aktorzy-akrobaci, ktorzy skacza, spiewaja, daja sie zamknac do walizki albo wspinaja do nieba po kotarze. Oczarowuja lekkoscia ruchow i plastycznoscia ciala.

Sam autor spektaklu powiedzial, ze gdy byl dzieckiem, uwielbial pierwsza burze w sezonie. I nawet gdy byla to niedziela i gdy byl  wystrojony przed wizyta u dziadkow, mial prawo zmoczyc buty biegajac po deszczu za czerwona pilka...”Wolnosc to rzadka przyprawa. Smak, ktory od czasu do czasu wybucha w naszym zyciu. Kiedy bylem dzieckiem przynajmniej raz do roku z kolegami mielismy prawo poczuc sie wolni.  Mowilismy na to „dac sie pokropic” i to bylo takie zaproszenie, aby wziac wszystko to, co spadalo z nieba, slonce czy tez wode, bez znaczenia. Z nieba powinny spadac rzeczy nieoczekiwane: wiadomosci, znaki, obietnice”-mowi  Daniele Pasca. Mysle, ze musi strasznie tesknic do swojej „ la bella Italia”. Jego spektakl przeszyty jest niezwykla nostalgia i pieknem, nostalgia ktora sie niestety udziela...

Na samym koncu ulicy przy ktorej dorastalam, po deszczu zbierala sie zazwyczaj woda. Tworzyla sie taka wielka kaluza, po ktorej przejezdzalo sie szybko rowerem, zeby uslyszec szum rozpryskujacego sie strumienia. Kiedys, juz jako dorastajaca panienka dostrzeglam w niej bawiace sie dzieci sasiadki, paplaly sie w tej wodzie-blocie podskakujac z zachwytu w mojej wielkiej kaluzy. Przygladalam sie im z rozbawieniem. Nagle na horyzoncie pokazala sie matka, krzyczac z daleka na mnie i na swoje maluchy. „Taka duza i taka nieodpowiedzialna- rzucila w moja strone”, zabierajac dzieci do domu. Rozejrzalam sie wokol siebie. Byl maj, miesiac w ktorym wszystko budzilo sie do zycia. W maju wychodzilam zawsze na podworze, gdy padal deszcz, ponoc krecily mi sie wtedy wlosy. Ogladajac „Rain” powracaja wspomnienia.


Pod koniec spektaklu lejace sie z nieba potoki wody tworza cos w rodzaju mokrej sciany. Aktorzy, niczym male dzieci wysypuja sie na scene i slizgaja na brzuchach i pupie po mokrej powierzchni wywolujac spontaniczny smiech widowni.

I jeszcze jedno. Nie zdziwcie sie, jesli uslyszycie ze sceny jakies polskie slowa, na przyklad „mokra pupa” czy tez liczenie raz, dwa, trzy...kilku  artystow cyrku Eloise to Polacy, wymienie chocby Natalie Adamiecka, Tomasza Ludwickiego i Lukasza Misztele. Natomiast kreatorem popisow akrobatycznych, trenerem i selekcjonerem artystow jest pan Krzysztof Soroczynski, ojciec znanego paryskim fanom teatru Iriny Brook,  Bartlomieja Soroczynskiego.A oto malutki wycinek z pieknego, dwugodzinnego przedstawienia.




Teatr Rond-Point, Cirque Eloize, „Rain czyli  deszcz w twoje oczy » Do 16 stycznia 2011.


czwartek, 6 stycznia 2011

Kolory Marakeszu

Czy mozna cos sensownego napisac o miescie, w ktorym spedzilo sie zaledwie dziewiec dni? Czy nie bedzie to jedynie spojrzenie bardzo naskorkowe, europejskiego turysty, ktory probuje sie jakos odnalezc w zupelnie obcej dla siebie cywilizacji. Ale moze wlasnie takie spojrzenie kilkudniowego podgladacza tez sie liczy,  nieskazone czesto bardzo subiektywnymi wizjami pisarzy czy zabiegami politykow?

Spedzilam wiec dziewiec dni szeroko otwierajac oczy, nadsluchujac dochodzacych do mnie glosow ulicy, dzwiekow, spiewow i glosow tamburow. Rozmawialam z ludzmi, pytalam o wszystko, o system polityczny, o kobiety, o szczescie. Obserwowalam. Magiczny Marakesz. Co to takiego?

Pierwsze godziny wywoluja w nas uczucie zdumienia i oczarowania, podobnego do dnia w ktorym po raz pierwszy w zyciu sluchalam bajek.  Stare miasto Marakeszu- Medyna. Waskie, obstawione po obu stronach kramami i pracowniami rzemieslnikow uliczki. Wszedzie na murach wywieszone dywany. Ktos nas przestrzega, zeby poruszac sie tylko po prawej stronie. Pomiedzy nami przepychaja sie wozki zaprzezone w osly, pedza, jak na zlamanie karku pogruchotane, rozpedzone motorynki,  wiozac na swoich waskich siodelkach czasem dwie, czasem trzy osoby. Ze wszystkich stron zaczepiaja nas sprzedawcy kramikow. No, merci...bronimy sie na poczatku. Dochodzimy do placu Jemaa El-Fna. Punkt centralny miasta.

Mimo, ze miejsce to nabierze rytmu i zycia dopiero wieczorem i pozna noca, wlasnie teraz, za dnia, latwiej przygladac  sie ludziom, ich twarzom, kolorowym sukniom, lapac spojrzenia.  Ludzkie mrowisko nie przypomina tlumu wychodzacego z paryskiego metra. Inny jest tez pospiech-ludzie przemieszczaja sie z wysoko podniesiona glowa, moze po to, zeby nie zgubic turbanu, nakrycia glowy,  bawelnianej czapeczki. Na rowerze przejezdza mezczyzna ubrany w mocnoniebieska suknie, z  turbanem na glowie. To Tuareg. Niebieski jest kolorem Tuaregow, ludzi pustyni . Sahary odleglej o zaledwie piecset kilometrow.

Wchodzimy do pierwszego tunelu sklepow zwanych tu soukami. Przypominaja jaskinie Ali Baby, ciagnace sie kilometrami tysiace malusienkich sklepikow ze wszystkim-perfumami, przedmiotami ze skory, drewna, metalu, przypraw, wiruja przed oczami tysiace kolorowych bucikow-babusz. Nie ma zadnych wywieszonych cen. I nikt nam ceny nie poda, zanim nie wejdziemy do sklepiku, nie zachwycimy sie calym tym kolorowym jarmarkiem, z ktorego jest dumny, ktory jest calym jego swiatem. Mlody, uroczy Mauretanczyk robi nam na glowach turbany, opowiada o swoim kraju, ale za nic w swiecie nie chce podac ceny kolorowego szalika. W nastepnym sklepiku pijemy mocna, mietowa herbate, urastamy do rangi przyjaciol, braci...wszyscy wokol nas mowia, zapraszaja, usmiechaja sie, nie daja chwili spokoju...Pytamy o ceny, ale nasi rozmowcy przekonuja nas, ze ceny nie maja znaczenia, ze najpierw trzeba wejsc, powiedziec skad sie jest, powachac przypraw, przymierzyc kolorowa, haftowana suknie siegajaca do samej ziemi,  pracochlonnie wyszywana cekinami i kolorowymi nicmi.Nie sposob nie dzielic z nimi dumy.

Kilka godzin pozniej na placu, wraz z nastaniem mroku poprzedzonego glosnymi nawolywaniami muezinow do modlitwy, pojawiaja sie zaklinacze wezy, zespoly grajace na starodawnych tamburach i spiewacy. Klimat sredniowiecznego miasta. Gdy kiedys szukalam opisow zycia teatralnego Genewy z okresu przed Kalwinem, trafialam wlasnie na takie obrazy, podrozujacych z dzikimi zwierzetami treserow i akrobatow. Natrafilam tez na takie opisy czytajac o historii X-wiecznego Paryza i targu Lendit. Tak jakby tysiace handlarzy i chlopow sciagnelo tu z calego kraju proponujac materialy, skory z wezy i baranow, przyprawy, ziola, perfumy i instrumenty muzyczne. Paryski  sredniowieczny targ Lendit slynal rowniez ze znakomitej jakosci pergaminu. W Marakeszu nie sprzedaje sie pergaminu.


I tego pergaminu nam brakuje. Szukamy obsesyjnie ksiazek i ksiegarni.  Nie ma. Nie ma tu ksiegarni? Czytam w przewodniku, ze plac Jemaa el- Fna zostal wpisany do swiatowego dziedzictwa kultury oralnej. Dlaczego i co to znaczy oralnej zaczynam powoli, coraz lepiej rozumiec.  

Wyprawa do dzielnicy wyprawiaczy skor. Bladzimy wsrod biednych, bardzo biednych uliczek. Ktos chce nam pomoc, pokazuje droge, ale nie wierzymy. Podazamy przed siebie. Obrazy bardzo mocne, czesto szokujace. Widzialam je na zdjeciach, ale czym innym sa zdjecia a czym innym trwajace dwie-trzy godziny ocieranie sie o ulice, spotykanie ze wzrokiem obserwujacych nasz kazdy krok ludzi. Nie mam nawet odwagi na wyjecie aparatu.  Jakis pseudoprzewodnik proponuje nam odwiedzenie ukrytych we wnetrzach ciasnych podworzy fos ze skorami. Napredce opowiada o procedurze uzdatniania smierdzacych baranich, kozich powlok ktore pozniej przerobi sie na torby i paski. Nie, nie ma zadnego zapachu przed ktorym nas przestrzegano. Ale technologia, co wyraznie widac, chyba sie nie zmienila od sredniowiecza. Po francusku na skore mowi  sie „maroquinerie”-to od Maroka.



Hammam na placu Jemma el fna, tylko dla kobiet. Wita mnie ubrana w szarobury stroj, przypominajca siostre szarytke, w podeszlym juz wieku  kobieta. W niczym nie przypomina wlascicielki salonu kosmetycznego. Rozpoczyna sie poltorej godziny szorowania, pucowania, oblucji zdejmowania skory az do krwi, do kosci i powolnych ruchow dloni masujacych olejkiem arganu. Z ciala wyparowuja napiecia i stres, zle duchy i zle mysli. Rodzimy sie na nowo. Hammamy majace swoje zrodlo w starozytnych termach z Europy wytrzebili skutecznie chrzescijanie. Orient je zachowal. Stanowia chyba jeden z fundamentow kultury i piekna zycia Orientu.
Karmimy sie ziarnami kuskusu, gotowanym jagniecym miesem i warzywami. Pijemy litry herbaty mietowej, ktora nalewa sie z rozmachem, z wysoka, zeby utworzyla sie pianka. Aby ja w ten sposob schlodzic? Nie, to dla smaku. Wykwintnego smaku miety.

I nagle przychodzi mi do glowy, ze rozmawialam z wieloma mezczyznami, ale z zadna kobieta. W restauracjach i kawiarniach kelnerami sa tylko mezczyzni, w sklepikach i warsztatach mezczyzni. Nie ma salonow fryzjerskich dla kobiet. Nie, jest, jeden, ale ukryty za kotarami. Gdzie sa kobiety, co robia, czym sie w tym miescie zajmuja. Oczywiscie spotyka sie je na ulicy, ukryte pod bezksztaltnymi sukniami do samej ziemi, z zakrytymi glowami, z dziecmi na rekach, rzadko a moze nawet nigdy samotne.

Wynajety do spaceru wokol murow miasta szofer zielonego powozu zawozi nas do panstwowego souku. A tam trafiamy do kooperatywy kobiet. Ta najbardziej wygadana, trajkocze jak nakrecona o zaletach sprzedawanych produktow farmaceutycznych. Wychodzimy z jakims mydlem o niezidentyfikowanym, ale bardzo mocnym zapachu i przyprawami. Dochody maja trafic do kooperatywy. Czym sa i jakie maja znaczenie takie feministyczne inicjatywy. Czy jest ich wiele? Chcialabym dowiedziec  sie wiecej i wiecej o kobietach zyjacych w krajach Orientu. Z pewnoscia cos znajde na znajomych literackich blogach.




Yves Saint Laurent, ktorego wystawe obejrzymy pozniej w Ogrodzie Majorelle i ktory byl  zafascynowalny Marakeszem powiedzial, ze to miasto pozwolilo mu odkryc kolory i bylo  cudownym wprowadzeniem do Afryki. Do Maroka trzeba powrocic. Jak najszybciej.





Jesli ktos chcialby obejrzec wiecej zdjec  z Marakeszu to znajdzie je tu

wtorek, 4 stycznia 2011

Czas powrotu i spoznione zyczenia





Wakacje zakonczyly sie wielogodzinnym staniem w korkach na „Francilienne », pseudo-autostradzie otaczajacej Paryz od wschodu. Do domu dotarlismy w nocy. Podroz, ktora miala trwac szesc godzin, przedluzyla sie do dwunastu, choc nie bylo ani sniegu, ani deszczu. Po prostu zwyczajny powrot  z wakacji. Ale wraz z pierwszymi swiatlami miasta, robilo sie coraz cieplej na sercu. Cieszyly odkrywane na nowo dekoracje ulicy i sklep z bagietkami.  Dzis rano odnalazlam  na nowo moj targ Poncelet, sklepiki z serami, ciastami i kawa. Na rybnych stoiskach, tak jakby przybylo owocow morza. Na sasiedniej uliczce, Pierre Demours przybyly nowe delikatesy „les fermes de Courcelles”. Obejrzalam liste nowosci ksiazkowych, wystawowych i teatralnych we Fnacu, zamowilam tytuly, ktorych mi brakowalo....
Jakos przemknelam sie w tym roku nad Swietami. W Marakeszu, gdzie znalezlismy sie juz w polowie  grudnia nikt nawet o Swietach nie wspominal. W Riadzie, w ktorym sie zatrzymalismy,  francuski wlasciciel oplotl palme serpentynami a w Boze Narodzenie mielismy prawo do dodatkowej rozy i zyczen na stole. W Wigilie jedlismy Tajine a w Boze Narodzenie kolacje z Couscousem. Na deser upiornie slodkie ciasteczka.  Pilismy tylko mietowa herbate, alkohol w Medynie jest zabroniony. Ale nawet w calym Marakeszu niewiele jest restauracji serwujacych, skadinad znakomite, marokanskie wino.
Z samego rana, tuz o wschodzie slonca rozlegalo sie nawolywanie muezinow do nabozenstwa. Slyszelismy je piec razy dziennie, po raz ostatni, gdy na miasto nadciagala juz calkowita noc. Wydawalo mi sie, ze bede miala duzo czasu na pisanie. W Riadzie obiecywano dostep do Internetu w czescie „wspolnej”.  I slowa dotrzymano. Tyle tylko, ze w dzien temperatura dochodzila do 25 stopni a w nocy spadala do osmiu, pieciu. Tymczasem czesc „wspolna”, jak na porzadny Riad przystalo,  znajdowala sie w czesci otwartej, a wiec bez rekawiczek i cieplej kurtki za dlugo wytrzymac sie nie dawalo.
Instynktownie, podczas takich Swiat-nie Swiat , mimo swiadomosci znalezienia sie w zupelnie innym swiecie- kultury Islamu szuka sie jakis bliskich, znanych swiadectw. Tym czyms szalenie mi bliskim i znanym staly sie bociany, dumnie wystajace ze swoich gniazd rozpostartych na wiezyczkach i murach palacu Badi w Marakeszu.

Niechaj wiec te bociany, symbol wiernosci, gdyz ponoc, gdy stworza pare, pozostaja razem przez cale zycie, beda pretekstem do przekazania zyczen na Nowy 2011 rok. Zycze wiec tym, ktorzy tu czasami zagladaja, przede wszystkim wiernosci sobie i wiernosci innym. Niechaj bocianie szczescie nam w tym Nowym Roku towarzyszy. A na mode bociania zycze jeszcze wielu pieknych podrozy!


Bocian  nad palacem Badi w Marakeszu